Dziś siedzę naprzeciw ponad 70-letniego mężczyzny i słucham jego opowieści. Opowieści o jednym z najodważniejszych ludzi II wojny światowej, tacie – rotmistrzu Witoldzie Pileckim. Niedziela, 24 maja 2009
Najgorzej było, kiedy dowiedziała się o wyroku skazującym. Była oszołomiona. Nigdy nie wierzyła, że może zapaść tak surowy wyrok. Jej mąż miał przecież tyle zasług i odznaczeń, poszedł dobrowolnie do obozu koncentracyjnego. Dobił nas ówczesny premier Cyrankiewicz, obozowy współtowarzysz taty, który w odpowiedzi na list z prośbą o pomoc odpisał, aby rozprawiono się z tym „wrogiem ludu i Polski Ludowej”. Wyrok na Witoldzie Pileckim wykonano metodą katyńską – strzałem w potylicę – 25 maja 1948 r. o 21.30. Rodzina dowiedziała się o tym post factum.
Uśmiercanie po śmierci
Po śmierci ojca UB, a potem SB nadal pamiętało o Pileckich. – Po zamordowaniu przez komunistów taty dość szybko przenieśliśmy się do Warszawy. W Ostrowi nie mieliśmy czego szukać. Wszyscy o nas wiedzieli, gdyż ówczesna prasa rozpisywała się na ten temat. Nie było nam łatwo również w stolicy, gdzie przeprowadziłem się pierwszy, a reszta rodziny dołączyła w 1950 r. Mama, jako żona wroga ludu, nigdzie nie mogła znaleźć stałej pracy.
Dopiero „Dziadek” – Kazimierz Lisiecki, znany na Pradze wychowawca młodzieży, kiedy dowiedział się, że ma na utrzymaniu dwójkę dzieci, z miejsca ją przyjął. Komunistyczne represje dotknęły także rodzeństwo Pileckich. Andrzej z niewiadomych powodów nie mógł kontynuować rozpoczętej nauki pilotażu, a Zosia zmuszona została przerwać studia na Politechnice Warszawskiej.
Włamywano się także do ich mieszkania w Ostrowi, z którego próbowano ukraść odznaczenia po ojcu. – Ktoś się jednak pomylił, gdyż zrabowano odznaczenia mamy – dopowiada syn Rotmistrza. – A potem nie mogłem nawet dochodzić praw związanych z ubezpieczeniem, gdyż na komisariacie nie było już sporządzonego wcześniej protokołu.
Ale pamięć o ojcu musiała przetrwać. – Zacząłem o nim mówić publicznie dopiero w 50. rocznicę jego śmierci. Wcześniej, zaszczuty przez władze, milczałem tak, że nawet moi koledzy nie wiedzieli, z kim mają do czynienia. W czasach komuny trzeba było uważać na słowa. Tylko w domu wieczorami wspominaliśmy ojca.
„Wszystkim służ, kochaj wszystkich”
Całe życie Rotmistrza było służbą, najpierw wojsku, rodzinie, prostym mieszkańcom Kresów, a przede wszystkim Polsce. – Ojciec nie miał względu na osobę, partię czy rasę. Pomagał zarówno rodzinom poległych żołnierzy czy towarzyszy z Auschwitz, jak i osobom zupełnie obcym. Ostatnio poznałem Jarosława Abramowa-Newerlego, któremu ojciec w czasie wojny uratował życie.
On i jego mama byli szantażowani przez jakiegoś szmalcownika, gdyż ukrywali się na Żoliborzu, zamiast przebywać w getcie. Na ojca Barbara Newerly natknęła się w jednej z jadłodajni, gdzie o swojej trudnej sytuacji opowiadała dorabiającej sprzedażą obiadów kucharce. Ta skierowała ją do siedzącego przy oknie „Majora”. Jak opowiadał mi pan Newerly, ojciec dał jej wówczas „ratę”, mówiąc, że ta będzie ostatnia. Dotrzymał słowa, bo szmalcownik już się nie pojawił.
Jak my, młode pokolenie, powinniśmy pamiętać o pańskim ojcu? – pytam na koniec naszego spotkania. – Ostatnio odsłanialiśmy jego pomnik w Grudziądzu, na którym wyryto napis: „Wszystkim służ, kochaj wszystkich” – odpowiada po chwili namysłu pan Andrzej. – Taki właśnie był i taki powinien zostać.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.