Nie mieliśmy domu, a nocowano nas i karmiono

Odsuwamy się na ich widok, bo są na ogół brudni, nieogoleni. Niemyci, mają drażniący zapach. Często po alkoholu. Trudni w kontaktach. Mimo religijnego nakazu miłosierdzia niechętnie widzielibyśmy ich w naszych domach przy wigilijnym stole. Niedziela, 18 października 2009



Często nie znają żadnej modlitwy

– Ciekawym typem jest u nas Waldek – opowiada o. Piotr Wardawy, kapucyn, twórca duszpasterstwa bezdomnych. – Widziałem, jak przeżył nawrócenie. Nie znał żadnej modlitwy – ani „Ojcze nasz”, ani „Zdrowaś, Maryjo”. Kiedyś załatwił sobie jakieś radyjko i wieczorami w kanale słuchał Radia Maryja. I tak uczył się modlitwy. Mówił mi, trochę wstydząc się, że w radiu najbardziej podobają mu się modlitwy i bajki dla dzieci, bo są najbardziej zrozumiałe dla niego. To osobowość niezwykle szlachetna w tym zagubieniu i bezdomności.

Mały kościółek Kapucynów pw. Przemienienia Pańskiego w centrum starej Warszawy ufundował u schyłku XVII wieku Jan III Sobieski – w podziękowaniu Panu Bogu za zwycięstwo nad Turkami pod Chocimiem. Świątynia stoi przecznicę od Rynku Starego Miasta. W gąszczu luksusowych kawiarń i restauracji. Od ponad sześćdziesięciu lat znajduje się tu znana na cały kraj bożonarodzeniowa ruchoma szopka. Od blisko dwudziestu lat świeccy wolontariusze z Towarzystwa Charytatywnego im. Ojca Pio wraz z kapucynami przygotowują i wydają codziennie 250 posiłków dla ubogich.

Od trzech lat natomiast działa tu duszpasterstwo bezdomnych. Prowadzi je młody zakonnik o. Piotr Wardawy. O swoich podopiecznych mówi bardzo serdecznie, choć bez sentymentów: – Są mniej więcej tacy jak przeciętni ludzie w społeczeństwie. Kulturalni i niekulturalni. Agresywni i spokojni. Tacy, z którymi można normalnie rozmawiać, ale też i wyizolowani. Jest jakaś część psychicznie chorych. Również uzależnionych od alkoholu. Czasem od narkotyków.

Większość z nich to recydywiści. Jedni nie chcą wracać do domów, innych w domach nie chcą. Nierzadko są to ludzie niezaradni życiowo, bez żadnych przyjaciół. Mają ich jedynie wtedy, kiedy mają pieniądze na alkohol. Zazwyczaj przez wiele lat żyją w samotności. I dla nich spotkać człowieka, który okaże im odrobinę bezinteresownego zainteresowania, to wielkie szczęście.

To coś więcej niż otworzyć gębę

Początek duszpasterstwa dla bezdomnych to zorganizowanie dla nich zaduszek przez o. Piotra. Przyszła ich wtedy grupka, która modliła się za sobie podobnych nędzarzy, pomarłych gdzieś w zapomnieniu. Śpiewał i grał piękne ballady jeden z bezdomnych, zwykle słuchany pod warszawską katedrą. – Po tej Mszy św. stwierdziliśmy z braćmi, że oprócz zupy warto byłoby coś zrobić i dla duszy bezdomnych – opowiada o. Piotr. – Bo choć nie da się ich do końca wyciągnąć z bezdomności, to można dać im trochę dobra, by umierając, wiedzieli, do Kogo wołać jak dobry łotr na krzyżu. Pomyśleliśmy więc: dlaczego by nie stworzyć duszpasterstwa bezdomnych? I teraz udaje nam się wspólnie dogadywać. Czasami z trudem, bo jest w nich dużo bólu i cierpienia. Ale też i Pan Bóg w nich jest.

O. Piotr zaczął organizowanie duszpasterstwa od specjalnej Mszy św. dla bezdomnych. Jakiś czas później zaczęły się odbywać coczwartkowe spotkania, podczas których prowadzone są modlitwy oraz rozważanie Pisma Świętego. Przy kawie, herbacie i ciastkach. W czasie takiego spotkania któryś z bezdomnych czyta przygotowany fragment Pisma Świętego, wydrukowany przez o. Piotra dużą czcionką, bo bezdomni często mają kłopoty ze wzrokiem. – Rozważamy Słowo Boże. Każdy próbuje coś odnieść do swojego życia. Czasami wychodzi lepiej, czasem gorzej – mówi o. Piotr. – Bywa, że się nawet pokłócą o Słowo Boże. Ale jest to grupa ludzi, która uczy się rozmawiać.



«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...