Czy musimy iść drogą pustoszenia kościołów? Nie. Ale nie jest wcale wykluczone, że nią pójdziemy… Moją odpowiedzią na tytułowe pytanie o przyszłość Kościoła w Polsce jest trudna nadzieja. Nadzieja to jednak nie tylko optymizm. To także zaufanie do „czynnika nieprzewidywalnego”, jakim jest Duch Święty. Obecni, 1/2009
Nie musi być źle
Dlaczego zatem nie musi być tak źle, jak twierdzą jedni? Wskażę poniżej (bardzo pobieżnie) kilka argumentów – zarówno ogólnokulturowych, jak i specyficznie polskich – wskazujących, że scenariusz szybkiej i powszechnej laicyzacji nie jest wcale historyczną koniecznością.
1) Nastąpiła zmiana paradygmatu w socjologii religii: sekularyzacja nie jest już uznawana za proces nieuchronny, za walec, który musi przejechać przez wszystkie społeczeństwa. Niektórzy socjologowie, zwłaszcza amerykańscy, mówią o „śp. teorii sekularyzacji” (Rodney Stark), inni o procesie de sekularyzacji (Peter Berger, przyznając się zarazem do zasadniczej zmiany swego stanowiska). Zlaicyzowana Europa Zachodnia nie jest już uznawana za wzorzec przemian dla innych regionów świata. Socjologów religii zajmują obecnie raczej próby wyjaśnienia, dlaczego Europa Zachodnia jest wyjątkiem, a nie regułą.
2) Socjologowie dostrzegają dziś również, że modernizacja społeczna, kulturowa i ekonomiczna nie musi pociągać za sobą sekularyzacji. Krajami potwierdzającymi tę tezę są przede wszystkim Stany Zjednoczone, ale także np. Korea Płd. O stojącej przed Polską szansie udanego połączenia religijności z modernizacją (wbrew modelowi zachodnioeuropejskiemu) mówią nie „nawiedzeni” czy „mesjanistyczni” liderzy kościelni, lecz wybitny amerykański socjolog Jose Casanova.
3) Poważnym argumentem jest także zasadnicza stabilność polskiej religijności po roku 1989. Pomimo że dokoła wszystko błyskawicznie się zmieniało – i gospodarka, i polityka, i kultura – Polacy generalnie niezmiennie deklarują wiarę i chodzą regularnie do kościoła w stopniu wysokim, nieporównywalnym z innymi krajami europejskimi.
4) Mało tego, mamy już za sobą poważny kryzys Kościoła na początku lat dziewięćdziesiątych. Ostry ówczesny kryzys zaufania do Kościoła jako instytucji (dramatyczny spadek zaufania z 90% jesienią 1989 roku do 38% wiosną 1993 roku) nie przełożył się na kryzys praktyk religijnych. Pomimo zmiennych postaw wobec Kościoła praktyki religijne utrzymywały się na stabilnym, wysokim poziomie. Można powiedzieć, że większość polskich katolików potrafiła odróżnić swój (niezmienny) stosunek do Boga od (zmieniającego się) stosunku do Kościoła. Tak czy owak – w okresie wolności jeden poważny kryzys był już skutecznie przezwyciężony.
5) Co więcej, w późniejszych latach na – ponownie wysoki – poziom zaufania do Kościoła nie wpływały także około kościelne skandale, nawet z biskupami w roli głównej. Choć część z poważnych zarzutów nie została publicznie wyjaśniona, choć uzasadnione bywały oskarżenia o utożsamianie dobra Kościoła z dobrem księży, choć wielu komentatorów (zemną włącznie) przewidywało, że narastanie niejasności w tego typu sprawach zachwieje pozycją Kościoła – nic takiego nie nastąpiło. Mamy zatem do czynienia z „kościelnością mimo wszystko” – wysokim stopniem społecznego przywiązania do Kościoła i zdolnością odróżniania błędów konkretnego człowieka (nawet biskupa) od przesłania całego Kościoła.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.