Wyszedłem od mojego umierającego przyjaciela w nastroju całkowicie odmiennym od tego, z jakim do niego wchodziłem. Bo oto, używając słów, które właśnie wówczas zrodziły się w mojej głowie, stałem się świadkiem „tryumfu Ducha”. Znak, 1/2007
Bez wątpienia w odpowiedzi na to wezwanie Duch Święty wprowadza każdego z nas z powrotem w wymiar horyzontalny, do trudu i znoju rodziny ludzkiej; każdego w inny, jedyny w swoim rodzaju, sposób. Ja sam zostałem poprowadzony drogą najmniej spodziewaną, nie wiedząc wówczas jeszcze, gdzie i po co, w ogóle nie wiedząc, czy jest przede mną jakaś droga – aż ją przebyłem.
Na ścianie po prawej stronie mojego biurka wisi tablica, która przez lata zapełniała się nie notatkami, lecz fotografiami i portretami świętych ludzi, w których Duch zatryumfował poprzez ich osobistą tragedię: Maksymiliana Kolbego, Czarnego Łosia, mojego przyjaciela Sadhu Ittyaviraha i tuzina innych. Pewnej nocy, siedząc przy swoim biurku, poczułem impuls, by sięgnąć po ołówek i dużą kartkę papieru. Narysowałem na niej jedną linię pionową i dwie poziome, dzieląc w ten sposób arkusz na sześć części. Następnie zdjąłem, jeden po drugim, portrety sześciu moich świętych przyjaciół i zacząłem wolno i starannie odrysowywać ich twarze.
Godzina po godzinie, nie ruszając się zza biurka, próbowałem wciąż na nowo uchwycić ducha odbijającego się w oczach, ustach i podbródku, i właściwie w każdym rysie ukochanego świętego Serafina z Sarowa i nieskończenie czułej Edith Stein. Następnie przyszedł czas na Ramanę Maharshi’ego z jego przeszywającym spojrzeniem, a po nim na mojego drogiego przyjaciela Thubtena Yeshe, buddystę tybetańskiego z jego radosnym uśmiechem… Przy całej swojej niezgrabności wysiłek mój okazał się ozdrowieńczy. Bo rysunek ten, wykonany w obecności świętych, stanowił szkielet dla wschodniego symbolu całości i świętości – mandali. Lecz gdzie była centralna figura, bez której prawdziwa mandala nie istnieje?
Odpowiedź znalazłem, przywoławszy doktrynę o Duchu Świętym, nauczającą, że jako osoba pozostaje On niewyobrażalny, nieujawniający się, ukryty. I że nie objawi się w swojej osobie przed dniem odnowienia wszystkich rzeczy. Wówczas wyjawione zostanie Jego oblicze jako oblicze wszystkich świętych wziętych razem, wszystkich tych, którzy zostali ubóstwieni poprzez działanie Ducha.
Taka mandala, jak nas uczono niedawno, jest objawieniem nieświadomości.
Jeśli tak, wygląda na to, że moja mandala z brakującym środkowym polem raz jeszcze przypominała mi znaczenie słów św. Serafina: „Jedynym celem chrześcijańskiego życia jest, by posiąść Ducha Świętego”.
Tłumaczył Michał Bardel. Tekst Hitting the Buffers pochodzi z książki The Beatitude of Truth. Reflections of a Lifetime wydanej nakładem wydawnictwa Darton, Longman and Todd Ltd (London 2000). Artykuł opublikowano w styczniowym numerze miesięcznika „Znak” za uprzejmą zgodą Dorothy Nicholl, wdowy po autorze.
***
Donald Nicholl, 1923–1997, profesor historii i studiów religijnych w Santa Cruz, współpracownik Matki Teresy z Kalkuty. W latach 1981–1985 rektor Ekumenicznego Instytutu Studiów Teologicznych w Tantur pod Jerozolimą. Napisał m.in.: Triumphs of the Spirit in Russia, The Testings of Hearts. A Pilgrims Journey. W Polsce wydano Świętość (1998).
«« |
« |
1
|
2
|
3
|
4
|
5
|
» | »»