Coś się traci, coś zyskuje...

Niedziela 20/2010 Niedziela 20/2010

Janina Jankowska w wolnej Polsce wróciła do Polskiego Radia. Najpierw została wicedyrektorem Programu Pierwszego. Stała się również współpomysłodawcą Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Rozpoczęła pracę nad nową ustawą o zawodzie dziennikarza

 

Polityka

Drugie „spotkanie” z SB miało już związek z działalnością polityczną. Pretekstem stało się zbieranie pieniędzy na pomoc studentom represjonowanym w marcu 1968 r. Kilkugodzinne przesłuchanie w Pałacu Mostowskich i kolejne próby pozyskania jej na tajnego współpracownika nie powiodły się.

Od tego wydarzenia minęło już nieco czasu, kiedy w drugiej połowie lat siedemdziesiątych poeta Kazimierz Orłoś zaproponował Janinie Jankowskiej pisanie tekstów do podziemnych pism, m.in. do „Biuletynu Informacyjnego” i „Zapisu”. Oprócz pisania Jankowska zajęła się także aktywnym kolportowaniem prasy podziemnej. Służba Bezpieczeństwa zaś rozpoczęła stałą inwigilację dziennikarki i podczas kolejnego przesłuchania zaproponowała jej współpracę jako... analityka. Rónież tę propozycję Jankowska odrzuciła. Mimo to nie miała szczególnych kłopotów z cenzurą. – Wtedy w każdym dziennikarzu, tak sądzę, była jakaś autocenzura – mówi Jankowska. – Jednak bardzo mi utkwiło w pamięci pewne wydarzenie z końca lat siedemdziesiątych. W Anglii nagrałam reportaż o naszym skoczku z I Brygady Spadochronowej. Także historię sztandaru brygady, który był tkany w czasie okupacji pod Warszawą. Tym niezwykle trudnym przedsięwzięciem kierował ks. Jan Zieja. Kiedy robiłam reportaż, istniał zapis cenzorski na nazwisko księdza, ponieważ ostro działał w KOR-ze. Cenzura kazała mi więc jego nazwisko usunąć. I zrobiłam to. Miałam jednak ogromny dylemat. Wcale nie chciałam tego zrobić, ale powiedziano mi, że jeśli nie wytnę tego nazwiska, to reportaż nie pójdzie na antenę. Mówię o tym, ponieważ był to dla mnie bardzo poważny dylemat moralny. Ale już po emisji reportażu doszło do mnie, że wdowa po innym skoczku, który zginął w Polsce, dowiedziała się po raz pierwszy o tym, jak zginął jej mąż... Dzwoniła do mnie i bardzo mi za to dziękowała. To z kolei trochę mnie usprawiedliwiało. Mówiłam sobie: coś się traci, ale coś zyskuje. Wciąż jednak męczy mnie, że choć mówię o sobie, iż jestem bezkompromisowa, to nie jest to do końca prawda, bo jednak szłam na pewne kompromisy w życiu...

Bogaty czas

W 1980 r. redakcja reportażu nie zezwoliła Janinie Jankowskiej na wyjazd do strajkujących robotników. Wzięła więc dwa dni zwolnienia na „opiekę nad dzieckiem”. I pojechała, nie przypuszczając, że będzie brała udział w tak epokowym dla Polski wydarzeniu. Z dwóch tygodni spędzonych w Stoczni Gdańskiej powstała wstrząsająca, blisko godzinna opowieść o tragicznym strajku 1970 r. i zakończonym podpisaniem Porozumień Sierpniowych strajku 1980 r. – Miałam to ogromne szczęście, że jako reporter znalazłam się w odpowiednim czasie i w odpowiednim miejscu – mówi Janina Jankowska. – Po tym reportażu rozdzwoniły się telefony, bo ludzie nagle usłyszeli to, o czym sami mówili na co dzień. O krytyce rządu, PZPR. Reportaż emitowano w Programie I, który docierał do całej Polski. Było to jedno z najwspanialszych dziennikarskich doświadczeń, bo miałam bezpośrednie odczucie, że to, co przekazałam na antenę, jest tak bardzo ważne dla ludzi.

Przez blisko półtora roku legalnego działania „Solidarności” Janina Jankowska uczestniczy w wielu działaniach dążących do, jak się wtedy mówiło: „demokratyzacji kraju”. Bierze udział w przemodelowaniu skostniałego, zdominowanego przez PZPR, Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Obsługuje posiedzenia Komisji Krajowej NSZZ „Solidarność”. Przewodzi związkowemu zespołowi Radia „Solidarność”, realizującemu audycje radiowe na potrzeby Komisji Zakładowych NSZZ „Solidarność”. – To były niesłychanie intensywne dni – podkreśla Jankowska. – Było to wyrąbywanie wolności. Każdym działaniem. Każdego tygodnia, miesiąca. Był to niesłychanie bogaty czas.

Stan wojenny

Stan wojenny zastał Jankowską na terenie Berlina Zachodniego, gdzie pojechała kupić nowoczesny sprzęt radiowy. Ani przez moment nie miała wątpliwości, że jej miejsce jest w kraju. Mimo iż wiedziała od znajomego, że 13 grudnia przyszli ją internować, mimo iż miała atrakcyjne propozycje zawodowe na Zachodzie, wróciła do domu w Wigilię Bożego Narodzenia. – Wprowadzenie stanu wojennego było jednak dla mnie traumatycznym wydarzeniem – opowiada do dziś z dużymi emocjami. – Pieniądze odebrane za Prix Italia postanowiłam przeznaczyć na zakup sprzętu. Zdecydowałam się kupić najlepsze magnetofony. A także, ponieważ obsługiwałam duże sale, chciałam kupić długie przewody, żeby chodzić swobodnie po sali i nagrywać. Również stojaki do mikrofonów. A wszystko to kupiłam, wiedząc już, że jest stan wojenny... Tak jakbym miała nadal nagrywać te same Komisje Krajowe. W tych samych pomieszczeniach. Z tą samą liczbą ludzi. Nie zdawałam sobie sprawy, że już mi to nie będzie potrzebne.

Jednak z czasem zakup nie okazał się żałośnie bezcelowy. Przydały się nie tylko magnetofony, ale i statywy, a także kable. Tymi wielkimi salami stały się kościoły i sale katechetyczne, gdzie przeniosło się życie narodu dążącego do wolności.

 

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...