Dla Polaków podatki stanowiły coś więcej niż tylko daninę płaconą państwu. Za ich sprawą rodziła się, a potem upadała szlachecka Rzeczpospolita. Zaś w godzinach próby były najlepszym sposobem okazywania swego oddania ojczyźnie.
Dla Polaków podatki stanowiły coś więcej niż tylko daninę płaconą państwu. Za ich sprawą rodziła się, a potem upadała szlachecka Rzeczpospolita. Zaś w godzinach próby były najlepszym sposobem okazywania swego oddania ojczyźnie.
„Otóż powiedzmy sobie teraz otwarcie: Chciałeś Polski jeden z drugim – to płać, bo kiepsko będzie” – usłyszał dziennikarz „Ilustrowanego Kuriera Codziennego” Konrad Wrzos od odpowiedzialnego w Sejmie za prace nad budżetem Bogusława Miedzińskiego. Trwał Wielki Kryzys i wpływy z podatków dramatycznie spadały. Po tym, jak deficyt budżetowy przekroczył 10 proc. (dziś jest to około 2 proc. rocznie), a kredyty zagraniczne okazały się niedostępne, II Rzeczpospolitej groziła niewypłacalność. W roku 1933 do budżetu wpłynęło ledwie 1,86 mld zł. Brakowało aż 371 mln niezbędnych, by wypłacać pensje urzędnikom i nauczycielom, utrzymywać szkoły oraz armię, remontować drogi, obsługiwać zagraniczne wierzytelności. Potrzeb były setki, a młode państwo znajdowało się w kleszczach między Niemcami a Związkiem Sowieckim. Bankructwo oznaczało więc śmiertelne zagrożenie dla niepodległości. Wrzos w czasie rozmowy z Miedzińskim usłyszał, że dalsze cięcie wydatków nie jest możliwe. W ciągu poprzednich lat budżet odchudzono o połowę i rząd znalazł się pod ścianą. Dlatego prezydent Ignacy Mościcki wydał dekret o dobrowolnej Pożyczce Narodowej. Każdy mógł wykupić obligacje skarbowe. Termin ich spłaty przez państwo wynosił dziesięć lat. Do kupowania obligacji obywateli wezwali: politycy, ludzie kultury i nauki, znani przedsiębiorcy, osoby duchowne. I obywatele, pomimo że podczas Wielkiego Kryzysu bardzo zubożeli, nie zawiedli. W roku 1934 dzięki Pożyczce Narodowej wpłynęło do budżetu dodatkowo 340 mln zł. Tak Polacy uratowali swoje państwo przed finansową katastrofą.
Zaledwie dwa lata później w kwietniu 1936 roku prezydent Mościcki podpisał dekret o powołaniu Funduszu Obrony Narodowej (FON). Sytuacja w Europie stawała się coraz bardziej napięta i armia wymagała dozbrojenia, a pieniędzy jak zwykle brakowało. Tymczasem obóz sanacyjny wzbudzał coraz większą niechęć. Osiem miesięcy wcześniej po raz pierwszy w II RP masowo zbojkotowano wybory parlamentarne. Jednak gdy nielubiana władza ogłosiła, że niepodległość jest zagrożona, bojkotujący wybory ludzie równie masowo zaczęli wpłacać fundusze lub oddawać cenne rzeczy na FON. „Oto małżeństwa, które na FON odsyłały obrączki, oto dzieci ze szkoły powszechnej w Wilnie, które zrzekły się bułeczek pszennych przy śniadaniu i grosze zaoszczędzone w ten sposób przeznaczyły na obronę narodową, oto maturzyści z Nieświeża, którzy w ciągu dwóch lat składali miesięcznie grosze na wycieczkę do Zakopanego po maturze i zrzekają się tego od dwóch lat pieszczonego zamiaru, i zebrane pieniążki odsyłają Rydzowi na FON”[1] – wspominał na kartach Historii Polski od 11 listopada 1918 do 17 września 1939 Stanisław Cat-Mackiewicz. „Polska jak zawsze w takich wypadkach składała dowody patriotyzmu niespotykanego w innych krajach”[2] – dodawał.
Podczas międzywojnia płacenie danin na państwo było oczywistym, patriotycznym obowiązkiem, ściśle kojarzonym z zabezpieczaniem jego niepodległości. Działo się tak za sprawą wychowania i osobistych przekonań. Jednak nadal żywe też pozostawało wspomnienie o świetności Rzeczpospolitej. Zaś przyczyny jej upadku uznawano za wyjątkowo ważne wskazówki, by tych samych błędów nigdy więcej nie popełniać.
Narodziny Rzeczpospolitej
Polska demokracja szlachecka narodziła się za sprawą podatków. Ściślej mówiąc, braku zaufania szlachty do władców, którym przekazywano daniny. Podejrzenia, że wydają pieniądze bez baczenia na wspólne dobro, zbyt często okazywały się uzasadnione. Wprawdzie pierwsze sejmiki generalne dla Małopolski i Wielkopolski, aby konsultować z poddanymi swe decyzje, zwoływał już Kazimierz Wielki, lecz dopiero spór o podatki przyniósł im realną władzę. Szlachta zaczęła go rozstrzygać na swoją korzyść zaraz po rozpoczęciu wojny trzynastoletniej. W obozie warownym pod Cerkwicą powołane pod broń pospolite ruszenie 12 września 1454 roku zażądało od króla Kazimierza Jagiellończyka pakietu praw obywatelskich. Postawiony pod ścianą monarcha musiał podpisać przywilej gwarantujący szlachcie między innymi, iż nie nałoży na nią żadnego nowego podatku, bez uzyskania na to zgody sejmików ziemskich. Wprawdzie sześć dni później pospolite ruszenie poniosło sromotną klęskę w bitwie pod Chojnicami, lecz król nie mógł już odwołać swej deklaracji. „Tak sejmik staje się warownią życia, praw i przywilejów szlachty”[3] – podkreślał w pracy Ustrój Rzeczypospolitej Polskiej. Wykład syntetyczny historyk prawa Józef Siemieński.
Przez kolejne dekady konieczność zwoływania w każdym województwie sejmiku, by móc nałożyć nadprogramowy podatek, tak uprzykrzyła życie królowi, że zaczął w Piotrkowie zwoływać Sejm Walny. Czym z kolei uprzykrzył życie obywatelom, ponieważ przyjazd z drugiego końca kraju na jego obrady wymagał sporego wysiłku. Dlatego szlachta zaczęła posyłać do Piotrkowa swych, wybranych wcześniej, przedstawicieli. Po śmierci Kazimierza Jagiellończyka jego syn Jan Olbracht zalegalizował ten zwyczaj, po czym zadbał, by wraz ze szlachtą obradowała jego rada królewska. Wreszcie w 1496 roku określił w przywileju piotrkowskim, że polski parlament będzie składał się z trzech stanów sejmujących: króla, izby poselskiej oraz senatu, w który przekształciła się rada królewska. Na tym państwowotwórcza rola podatków nie dobiegła wcale końca. Za rządów ostatnich Jagiellonów szlachta, wybierająca posłów na sejm, bardzo poważnie traktowała to, iż swoje państwo zaczęła na wzór starożytnego Rzymu nazywać republiką. Acz ze słów res publica (rzecz publiczna) ukuła wyraz „rzeczpospolita”, mający oznaczać „rzecz powszechną lub pospolitą”, czyli wspólne dobro.
Świadomy patriotyzm mas szlacheckich rodził się za sprawą zależności, jaką można ująć w słowach – płacę podatki, mam więc prawo wymagać, by służyły „rzeczy powszechnej”. Z czasem przyniosło to coraz silniejszy związek obywatela z państwem. Im mocniej przedstawiciele społeczności szlacheckiej domagali się prawa do współdecydowania o polityce prowadzonej przez króla i senat, tym bardziej czuli się odpowiedzialni za cały kraj. To, że ogromna Rzeczpospolita nie posiada stałej armii, miała niesprawną administrację, sądy źle funkcjonowały, a królewszczyzny znalazły się w posiadaniu możnowładców, wzbudzało w nich rosnący niepokój. Najbardziej zaś bolało to, że Jagiellonowie odziedziczywszy po Piastach jako własność królewskie ziemie, obejmujące około 30 proc. ówczesnego terytorium Polski, większość ich rozdali, zjednując sobie w ten sposób poparcie możnowładców, a jednocześnie odcinając skarbiec królewski od stałych dochodów. Gdy wybuchały wojny, na opłacenie wojsk zaciężnych opodatkowywać się musiała cała szlachta.
Bezprawne rozdawnictwo królewszczyzn i łamanie przyjętych praw przyniosło narodziny ruchu egzekucyjnego. „Żądania egzekucji praw nie były, w rozumieniu ogółu szlacheckiego, niczym innym jak tylko drogą do przywracania na właściwe miejsce prawa pospolitego, ilekroć władza królewska usiłowała je sprowadzić na manowce”[4] – opisuje Anna Sucheni-Grabowska w monografii Spory królów ze szlachtą w złotym wieku. Dzięki ruchowi egzekucyjnemu gros królewszczyzn przywrócono koronie i znów przynosiły dochody skarbowi. Dzięki nim utworzono stałą armię – wojsko kwarciane. Nie było przypadkiem, że właśnie wówczas Rzeczpospolita znalazła się u szczytu swej potęgi.
Droga na manowce
Rzeczpospolita szlachecka osiągnęła dojrzałą postać o krok od przekształcenia się w monarchię podobną do angielskiej. Zabrakło decyzji, by sejmy przyjmowały uchwały nie jednomyślnie, lecz większością głosów. Po czym XVII stulecie przyniosło szybką decentralizację, także w systemie podatkowym. Gdy na tron wstąpił Zygmunt III Waza, szlachta, aby ograniczyć uprawnienia monarchy, wywalczyła przywilej, że to sejmiki ziemskie wyznaczać będą poborców podatków. Kolejny krok ku skarbowej zapaści stanowiła w 1658 roku zgoda króla Jana Kazimierza na to, by sejmiki decydowały, czy jakaś danina będzie w danym regionie pobierana. Tak zorganizowane państwo nie miało prawa istnieć zbyt długo, zwłaszcza gdy ościenne mocarstwa usprawniały swój aparat skarbowy. Dzięki niemu Rosja, Austria, a nawet Prusy mogły powołać pod broń ponadstutysięczne armie. Rozbrojona, pogrążająca się w anarchii Rzeczpospolita nie była zdolna do stawienia oporu.
Otrzeźwienie przyszło po pierwszym rozbiorze. Jednak nic tak opornie nie szło wśród społeczności, która przez kilka pokoleń przyzwyczaiła się do niepłacenia podatków, jak ich ponowne przywracanie. Dopiero w marcu 1790 roku Sejm Wielki uchwalił wprowadzenie podatku dochodowo-gruntowego nazywanego od swej wysokości (10 oraz 20 proc.) „podatkiem dziesiątego gorsza”. Wedle wstępnych wyliczeń miał wystarczyć na sformowanie stutysięcznej armii. Jednak płacono go tak opornie, że ledwie starczyło na 60 tys. żołnierzy. Dwa lata później, gdy 97 tys. zaprawionych w bojach rosyjskich żołnierzy maszerowało na Warszawę, stało się jasne, co oznacza dla państwa uchylanie się obywateli od uiszczania danin. Przerażony przewagą wroga król Stanisław August zamiast walczyć, wolał ogłosić kapitulację, przystępując do Targowicy.
Dopiero niechlubny koniec Rzeczpospolitej szlacheckiej nauczył kolejne pokolenia Polaków, że nie da się posiadać własnego państwa bez płacenia podatków. Natomiast życie pod obcą okupacją oznacza, że zaborca twardo wyegzekwuje wszelkie, narzucone przez siebie daniny, bez zaoferowania jakiejkolwiek możliwości współdecydowania, na co zostaną przeznaczone. Podczas kolejnych powstań Polacy udowadniali, iż w końcu przyswoili sobie tę regułę. Dość powiedzieć, iż gdy rozpoczynało się powstanie listopadowe w skarbcu Królestwa Polskiego znajdowały się 34 mln zł rezerw. Po czym w ciągu trzech miesięcy obywatele wykupili papiery pożyczki narodowej na kwotę 60 mln zł. Co pozwoliło liczącemu zaledwie 3 mln mieszkańców państewku uzbroić ponad stutysięczną armię.
Ubezpieczenie niepodległości
Przegrywane, pomimo ogromnej ofiarności społeczeństwa, powstania uświadomiły urodzonym w niewoli pokoleniom Polaków, że odzyskać niepodległość jest o wiele trudniej, niż ją stracić. Dlatego, kiedy w 1918 roku narodziła się II Rzeczpospolita, zdolność do poświęceń pokolenia ją budującego mogła tylko zadziwiać. W czasach demokracji szlacheckiej im bardziej psuło się państwo, tym trudniej przychodziło sejmowi uchwalenie nowego poboru podatków. Za rządów Augusta Mocnego i jego syna było to wręcz niemożliwe. Tymczasem w krótkiej historii II RP poza płaceniem stałych podatków społeczeństwo godziło się brać na siebie dobrowolne daniny, jakimi było kupowanie obligacji pożyczek narodowych oraz ogólnokrajowe składki. Tak działo się podczas wojny z bolszewicką Rosją, w czasie Wielkiego Kryzysu, a następnie, gdy zbierano środki na Fundusz Obrony Narodowej.
Rzeczą naturalną było, że w pierwszej kolejności przykład innym starali się dawać ludzie ze świecznika. Uwielbiany tenor Jan Kiepura przekazał na FON dwa samochody i 100 tys. zł. Pracujący na co dzień jako ogrodnik w Parku Łazienkowskim Janusz Kusociński, choć nie należał do ludzi bogatych, oddał Funduszowi swój jedyny złoty sygnet. Te zdarzenia nagłaśniały nieustannie władze, traktując zbiórkę jako element kampanii wzbudzania wśród obywateli uczuć patriotycznych. Co z późniejszej perspektywy uznać można za rzecz całkowicie zbędną, bo patriotyzmu w II RP brakowało najmniej. Czego dowody dał cały naród podczas drugiej wojny światowej.
To, że płacenie podatków jest jednym z fundamentów patriotyzmu, zniknęło ze świadomości społecznej po wojnie. W Polsce Ludowej ograniczono do minimum możliwości posiadania dóbr na własność i wprowadzono centralne zarządzanie gospodarką. Ważność danin płaconych przez obywateli drastycznie więc spadła. Skoro komunistyczne państwo było właścicielem co cenniejszych dóbr i mogło nimi dowolnie dysponować lub też zawłaszczyć sobie wszystko wedle uznania, nie potrzebowało pieniężnych składek z prywatnej kieszeni. To oduczyło powojenne pokolenie Polaków tego, jak istotnym czynnikiem w budowaniu spójnego i świadomego swych praw społeczeństwa są podatki.
Niestety po 1989 roku w III RP nie próbowano tej świadomości odbudować. Polska wprowadziła nowoczesny system poboru danin wzorowany na zachodnim, lecz bez jednego elementu. W krajach, gdzie demokrację budowano przez pokolenia (podobnie jak w szlacheckiej Rzeczpospolitej), obywatele tak długo domagali się wpływu na to, jak ich pieniądze są wydawane przez państwo, aż w końcu ich zdanie stawało się politycznym drogowskazem dla rządzących. To budowało poczucie wspólnej odpowiedzialności za państwo. We współczesnej Polsce wspomniany proces nigdy nie zaistniał. Dlatego też podatki traktowane są jak zło. Grabież w majestacie prawa wykonywana przez rząd. Stąd ich skuteczne unikanie jest świadectwem przedsiębiorczości obywatela. W efekcie nie sposób mówić, że III RP jest dla jej mieszkańców prawdziwą „rzeczą pospolitą”.
Andrzej Krajewski (ur. 1973), historyk i dziennikarz. Publikował na łamach „Focusa”, „Forbesa”, „Newsweeka”, „Polityki”. Obecnie na stałe związany z „Dziennikiem Gazetą Prawną”. Autor książek: Największe wpadki tajnych służb; Jak wykuwały się fortuny; Krew cywilizacji. Biografia ropy naftowej.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.