Czasem można nawet zabłądzić by dojść do celu

List 9/2010 List 9/2010

Czasem angażujemy się w coś przekonani, że to jest nasze powołanie, że warto temu poświęcić swoje życie. Po drodze robimy wiele rzeczy, o których myślimy, że są błahe i nieważne. Możliwe, że kiedyś okaże się, że te „błahostki" były tym, co mieliśmy na tym świecie zrobić.

 

Kiedyś przyszła do mnie dziewczyna. Nie prosiła wcale o pomoc w rozeznawaniu powołania, była pewna, że ma powołanie do życia zakonnego. Nie mogła się jednak zdecydować na konkretny zakon. Postanowiłem wybadać, co myśli o małżeństwie. „Nie" - padła odpowiedź. Poprosiłem, by spotkała się z moją znajomą, która jest matką i żoną. Później chciałem porozmawiać z nią również o życiu w samotności. Po pierwszej rozmowie z tą kobietą stwierdziła, że właściwie małżeństwo nie jest takie złe... Za jakiś czas pojawił się w jej życiu ten właściwy mężczyzna i sytuacja się rozjaśniła. Dziewczyna, zamiast zakonnicą, została szczęśliwą mężatką. Okazało się, że od lat była zaangażowania w życie parafii i rodzina, osoby, z którymi współpracowała, podsunęły jej myśl o zakonie, że skoro jest tak związana z Kościołem, to naturalnym wyborem będzie zakon.

Jeżeli ktoś przychodzi do mnie z prośbą o radę, próbuję trochę „przetrzeć szybę jego serca", by mogło tam wpaść trochę światła. Mówię: „Ciesz się tym życiem, które masz. Zrobisz krok, żeby cieszyć się codziennością, a może Bóg pokaże ci, jak zrobić następny krok". To bardzo ważne, bo ludzie często uciekają w świat marzeń, zamiast żyć tym, co mają. To widać zwłaszcza u kobiet, które dużo wcześniej niż mężczyźni odczuwają pragnienie założenia rodziny. Często to pragnienie jest tak mocne, że je zaślepia i przez to nie umieją żyć „tu i teraz". Żyją tylko marzeniami o rodzinie, której nie mogą założyć. A Bóg naprawdę pokazuje nam, co jest dla nas dobre w tej konkretniej . Trzeba tylko spokojnie się wsłuchiwać, bo czasem mówi do nas trochę inaczej, niż my tego oczekujemy.

A gdy ktoś naprawdę wie, że chce założyć rodzinę, ale nie udaje mu się znaleźć męża lub żony? Rozeznał to, jest pewien, a nie ma nikogo. Co wtedy?

Wtedy jest ból i jedyne, co mogę zrobić, to towarzyszyć tej osobie w cierpieniu.

Ludzie wyobrażają sobie, że gdy ktoś realizuje swoje powołanie, jest szczęśliwy. Czy można realizować swoje powołanie, a nie być szczęśliwym?

Czasem bycie nieszczęśliwym wynika z naszej niewierności wobec wezwania Boga. Choć najczęściej ból i cierpienie w naszym życiu to Boża tajemnica.

Czy ten ból może być przyczyną odejść z małżeństwa czy kapłaństwa?

Moment zobowiązania jest bardzo ważny. Do czasu święceń jest czas rozeznawania, a póź, po święceniach, po ślubach wieczystych, to już jest moje powołanie. Podejmuję decyzję na całe życie. Kiedy się wycofuję - zdradzam, tak samo jak w małżeństwie. Podejmując decyzję o ślubie, wchodzę w relację miłości, która zakłada wyłączność. Biorę za kogoś odpowiedzialność.

W małżeństwie bardzo często osoba, która zostaje porzucona, cierpi o wiele bardziej niż ta, która odchodzi.

Więź, która się tworzy w małżeństwie, pozostaje na całe życie. Jeżeli dwoje ludzi autentycznie tworzy głęboką relację, to nawet gdy jedno odejdzie, ślad tej więzi nigdy nie znika.

Więc może lepiej się nie rozchodzić, nawet gdy są wielkie trudności?

Znałem małżeństwo, w którym przez wiele lat źle się działo - mąż zdradzał żonę. Kiedy ona się o tym dowiedziała, nie zostawiła go, ale mu przebaczyła. Raz, drugi, trzeci...To był bardzo trudny czas, wzięła na siebie ciężar grzechu. Bóg dał jej tyle łaski, by przeszła tę drogę. W pewnym momencie mąż się zmienił i znów naprawdę mogli być razem. Ale to nie jest reguła. Niektórym rodzinom, ze względu na bardzo trudną sytuację żony i dzieci, doradzam separację. Skrzywdzone żony często nadal kochają swoich mężów, ale odejście oznacza zazwyczaj koniec relacji. Pamiętam jednak kobietę, która odeszła z dzieckiem od męża alkoholika, a po paru latach on zdecydował się na terapię i zaczęli budować swą relację na nowo...

A separacja w kapłaństwie jest możliwa?

Jeśli kapłan bardzo się pogubił, może lepiej będzie dla niego i dla Kościoła, gdy szczerze przyzna, że zdradził, i odejdzie z kapłaństwa. Tak się dzieje np., kiedy ksiądz ma dziecko. Nawet zwolniony z funkcji kapłańskich do końca życia pozostanie jednak prezbiterem. W chwili niebezpieczeństwa lub zagrożenia śmiercią może spowiadać i udzielić rozgrzeszenia.

Czy możemy w takim wypadku mówić o zmianie powołania?

Jeślibyśmy powołanie rozumieli tak wąsko, tylko jako życie w trzech stanach: kapłaństwie, małżeństwie lub samotności, to musielibyśmy taką sytuację nazywać zmianą powołania. Dlatego wolę nie sprowadzać powołania wyłącznie do takiego wyboru. Dla mnie o powołaniu można mówić wtedy, gdy dajemy się prowadzić Bogu. Jeśli ktoś stwierdzi, że chce iść inaczej, niż pokazywał mu Bóg, to powinien sam przed sobą i przed innymi przyznać, że zdradził. Uczciwie powiedzieć: „Nie mam siły iść dalej tą drogą. Wchodzę na inną". Bóg przyjmie również tę decyzję. On nigdy nie zostawia człowieka. Nawet jeśli mówię, że decyzja o odejściu z kapłaństwa po święceniach jest zdradą, to jestem pewien, że Bóg nadal jest z tym człowiekiem i go prowadzi.

 

o. Andrzej Kamiński, dominikanin, kierownik duchowy, prezes Stowarzyszenia LIST, dyrektor Instytutu Nauk Religijnych św. Tomasza z Akwinu w Kijowie.

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...