Ludzie po rozwodach, żyjący w nowych związkach czują się często tak, jakby byli poza Kościołem, nieakceptowani i wręcz odrzuceni przez Pana Boga. Tymczasem otwartość na Ducha Świętego można również zachować, kiedy żyje się w separacji i po rozwodzie w nowym związku, poprzez słuchanie słowa Bożego, uczęszczanie na mszę świętą, trwanie na modlitwie, angażowanie się w dzieła miłości oraz inicjatywy na rzecz sprawiedliwości, a także wychowywanie dzieci na dobrych i przyzwoitych ludzi.
Wielu nowożeńców przystępujących do ołtarza teoretycznie wie, na czym polega chrześcijańskie małżeństwo, ale za tą wiedzą praktycznie nic się nie kryje. Mam wrażenie, że to związki „czysto naturalne”, niesione falą emocji, jakim nie towarzyszy głębsza świadomość słów wypowiadanych podczas przysięgi.
Znam takie małżeństwa, w których ludzie spadali z wysokiego piedestału oczekiwań i wyobrażeń. Najpierw stawali się tak ważni, że przesłaniali sobą cały świat i Pana Boga, a potem nagle przestawali się liczyć. Nienawiść wchodziła w miejsce miłości. Okazuje się, że bardzo potrzeba realistycznego spojrzenia na siebie i niestawiania zbyt wygórowanych oczekiwań i wymagań, którym nie można sprostać, bo jest się tylko człowiekiem.
Oglądałem kiedyś film „Droga do szczęścia”. Dwoje ludzi, po przejściu pewnego odcinka wspólnej drogi, zaczęło doświadczać wypalenia, czuli się, jakby zastygli w rutynie wzajemnych relacji, codziennie powtarzanych obowiązków i oto nagle ona wpadła na pomysł wyjazdu do Paryża. Nie chodziło tutaj o konkretne miejsce, ale o zmianę kierunku i twórczą reakcję na poczucie wygasającego ognia miłości. Wszystko było kiedyś takie piękne, pozostały tylko wspomnienia, zdjęcia i dzieci. Bohaterowie nie poszli jednak za porywem chwili, chociaż ułożyli sobie plan wyjazdu. Przestraszyli się tego, co nowe i niepewne. Wybrali stabilizację i spokój, życie w dobrze znanym świecie, w funkcjonalnym i wygodnym domku, pośród podobnych sobie ludzi, w pracy, która kompletnie ich nie interesowała, ale przynosiła wymierne zyski. Ta rezygnacja, zgoda na poprawny i spokojny styl życia stała się przyczyną klęski i załamania.
W Stanach Zjednoczonych rozwodem kończy się 45 procent pierwszych małżeństw i aż 60 procent drugich. W 80 procentach przypadków następuje to w pierwszych dziesięciu latach istnienia związku. Aż 25 procent Amerykanów między osiemnastym a czterdziestym piątym rokiem życia ma rozwiedzionych rodziców. W roku 2000 w Rosji na sto zawartych małżeństw odnotowano aż 70 rozwodów. W świadomości społecznej rozwód funkcjonuje jako „rzecz normalna”, która może przydarzyć się każdemu. Jedna trzecia małżeństw zawieranych każdego roku w Polsce rozpada się. Trwają one coraz krócej. Każdego roku blisko 60 tysięcy dzieci przeżywa rozwód rodziców.
Ludzie po rozwodach, żyjący w nowych związkach czują się często tak, jakby byli poza Kościołem, nieakceptowani i wręcz odrzuceni przez Pana Boga. Tymczasem otwartość na Ducha Świętego można również zachować, kiedy żyje się w separacji i po rozwodzie w nowym związku, poprzez słuchanie słowa Bożego, uczęszczanie na mszę świętą, trwanie na modlitwie, angażowanie się w dzieła miłości oraz inicjatywy na rzecz sprawiedliwości, a także wychowywanie dzieci na dobrych i przyzwoitych ludzi. Chociaż niektórzy nie mogą przystępować w pełni do sakramentów świętych, to warto przypomnieć, że Pan Bóg nie jest „więźniem” tych sakramentów, zwłaszcza jeśli są przyjmowane automatycznie i bezrefleksyjnie oraz nie idzie za nimi postawa życia. Przypomnę tu zdanie kardynała Josepha Razingera, który jako prowadzący rekolekcje watykańskie w 1983 roku powiedział, że w jakiś sposób niemożność przyjmowania komunii sakramentalnej może stać się środkiem duchowego postępu, środkiem pogłębienia wewnętrznej komunii z Kościołem i Panem, w cierpieniu coraz większej miłości, w oddaleniu umiłowanego. Może też być tak, że nie przystępując do sakramentu pojednania i nie otrzymując rozgrzeszenia, dajemy wyraz większego szacunku do tego sakramentu oraz świadectwo prawości sumienia większe niż ci, którzy spowiadają się często, ale nic z tego nie wynika.
Prawda o istocie sakramentu małżeństwa ciąży wielu ludziom. Jest on przecież „znakiem” nierozerwalnego Przymierza między Bogiem a ludźmi, „świadectwem” wiekuistego Przymierza między Chrystusem a wszystkimi tworzącymi Kościół, czyli Jego Oblubienicę. To przymierze ze strony Pana Boga nie może wygasnąć. On nie może przestać nas kochać. Czasami rodzi się pokusa usprawiedliwienia za wszelką cenę swojego postępowania, nawet za cenę zlekceważenia i przekreślenia prawdy na przykład dotyczącej małżeństwa. Wtedy ulegamy złudzeniu, że tak będzie prościej i spokojniej żyć. To droga w pewnym sensie łatwiejsza. Wielu ludzi tak żyje i nie robi sobie żadnych problemów. Przyjąć prawdę o małżeństwie w całej pełni, zwłaszcza wtedy, gdy z różnych powodów nie żyje się nią, oznacza skazać siebie na rozdarcie i cierpienie. Można bez przesady powiedzieć, że to forma udziału w Krzyżu Chrystusa.
Nie ulega wątpliwości, że Kościół ma misję wobec rozwiedzionych, ale również oni mają specyficzną misję wobec niego. Nie powinna się ona wyrażać, jak sądzę, jedynie w przynależności do określonych grup refleksji i wsparcia. Chociaż takie wspólnoty są potrzebne, nie należy zamknąć się w jakimś problemowym getcie, w którym rozmawia się w kółko o tym samym. Nasze czasy potrzebują szczególnego potwierdzenia wartości sakramentu małżeństwa jako trwającego związku kobiety i mężczyzny.
To, że się nie udało, nie znaczy, że nie wiemy, jak powinno być. Potrzeba jasności w zamęcie prób przedefiniowania małżeństwa ogarniającym nasze społeczeństwo. Właśnie od rozwiedzionych powinien wychodzić jasny sygnał, że sakrament małżeństwa trzeba traktować poważnie i odpowiedzialnie, a nie tylko jak uroczystą chwilę. Po rozwodzie, w nowym związku czy w separacji potrzebne jest świadectwo wyrażające się choćby w minimalizowaniu strat. Dotyczy to wielu dziedzin życia zarówno dzieci, jak i byłego współmałżonka. Przecież nadal można troszczyć się o ich życie i rozwój. Nie należy manipulować uczuciami dzieci w czasie rozwodu i po nim. Nie powinno się przedstawiać byłego współmałżonka w jak najgorszym świetle. O ile to możliwe, dzieci powinny mieć prawo do miłości obojga swoich rodziców.
Rany rozstania można leczyć tylko wtedy, gdy pozostaje się wspólnotą. Jak pragnienie świętości żyje w grzesznym ciele, tak wyzwanie wierności wymaga od człowieka, który dopuścił się zdrady, odwagi sprostania mu. Dzieci nie powinny płacić ceny za błędy rodziców. Rozwód nie jest i nie może być ostatecznym rozstaniem. Bo można i trzeba być wiernym. Zwłaszcza dzieciom.
Nikt na początku drogi małżeńskiej nie zakłada, że skończy się ona niepowodzeniem. Ludzie przez wiele lat próbują ocalić swoje małżeństwo w imię przyrzekanej wierności oraz dla dobra dzieci. Pomimo najszczerszych chęci nie zawsze się udaje. Porażka życiowa może jednak doprowadzić do pogłębionej świadomości siebie i odkrycia bliskiej obecności Boga.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.