„Mogłam pozostać w świecie i czynić dobro, i byłabym też pomocna ludziom” – myślała siedemnastoletnia Urszula, nowicjuszka w klasztorze sióstr klarysek kapucynek. I zatęskniła za balami i umizgami kawalerów starających się o jej rękę. A przecież od dziecka tak bardzo chciała naśladować Chrystusa i słuchać Jego głosu. Tak bardzo, że kiedy przełożona klasztoru odmówiła przyjęcia jej do zakonu słynącego z surowego trybu życia, wymusiła na miejscowym biskupie pozwolenie na rozpoczęcie postulatu właśnie w tym miejscu…
Boskie manewry
Przepowiednia zaczęła wypełniać się zaraz w nowicjacie, kiedy jedna z zakonnic upatrzyła sobie Weronikę jako bohaterkę swojej intrygi i rzuciła na nią podejrzenie, jakoby obmawiała i krytykowała przełożoną. O mało z tego powodu nie usunięto jej z klasztoru.
Okiełznując swój mocny i zdecydowany charakter – a był to nie lada wyczyn – powoli odkrywała tajemnicę cierpienia. Zmagała się z pokusami, cierpiała męki czyśćcowe, przeżyła ciemną noc ducha – stan, w którym wydawało się jej, że została zupełnie opuszczona przez Boga. Tak dojrzewała do powołania, które przeznaczył jej Bóg – pośredniczki między Nim a grzesznikami. Odtąd ofiarowywała swoje cierpienia za nich, za wyrwanie z grzechu i łaskę zbawienia: „O mój Boże, o nic innego Cię nie proszę, tylko o zbawienie grzeszników. Ześlij mi więcej trudu, więcej utrapień, więcej krzyży”.
Przyjmowane dobrowolnie cierpienia nie zdołały złamać jej ducha, ale przynosiły radość, uważała bowiem, że są one „kluczem do miłości”. Aby wzmóc skuteczność swojej ofiary, zaczęła umartwiać także ciało, przebierając miarę w doborze i ilości cielesnych praktyk pokutnych: odprawiała drogę krzyżową w tunice podszytej ostrymi kolcami, którą nakładała na nagie ciało, przez trzy lata na życzenie Jezusa żywiła się jedynie chlebem i wodą, pisała do Niego listy własną krwią, na piersiach wypaliła sobie rozżarzonymi obcęgami Imię Oblubieńca. Nikt nie był w stanie zrozumieć ani tym bardziej usprawiedliwić takich zachowań. Gdy wreszcie przeszła etap strasznej ascezy, mówiła o „szaleństwach, do jakich zmuszała ją miłość”.
Czyniła to wszystko, bowiem tylko w cierpieniach jednoczyła się zupełnie z Chrystusem. Posunęła się nawet do tego, że poprosiła Go, by została razem z Nim ukrzyżowana. A On przychylił się do tej prośby i w Wielki Piątek obdarzył ją stygmatami: „W jednej chwili zobaczyłam, jak z Jego najświętszych ran wydobyło się pięć lśniących promieni; i wszystkie skierowały się w moją stronę. Widziałam, jak te promienie stawały się małymi płomieniami. W czterech były gwoździe; w jednym była włócznia, jakby ze złota, cała rozżarzona: ona przeszyła mi serce na wylot […], a gwoździe przebiły ręce i nogi. Poczułam wielki ból; ale w tym bólu widziałam, czułam, że jestem całkowicie przemieniona w Bogu”.
Symulantka świętości
Przed siostrami Weronika starała się ukryć ów szczególny dar. Jednak nie mogła o nim nie wspomnieć spowiednikowi. Ten nie zrozumiał jej wcale: najpierw uznał za dziwaczkę, chorą psychicznie, symulantkę, a potem posądził wręcz o konszachty z diabłem i napisał donos do Świętego Oficjum. Sam zaś surowo zakazał jej przyjmować Komunię Świętą i nałożył na nią ciężkie pokuty. Wydał też polecenie spisywania przeżyć duchowych w dzienniku.
Watykan zainteresował się doniesieniem o kolejnej stygmatyczce przeżywającej stany mistyczne, widzenia i poddającej się dobrowolnie wymyślnym i przesadnym, nawet jak na tamte czasy, praktykom pokutnym. Nie dawano wiary autentyczności jej objawień i stygmatów.
Dodatkowo niedobrą atmosferę wokół Weroniki podtrzymywały tłumy napływające do klasztoru po tym, jak lotem błyskawicy rozeszła się po okolicy sensacyjna wiadomość o zakonnicy ze stygmatami. Ludzie przybywali ze zwykłej ciekawości, by zobaczyć „świętą”. Weronika cierpiała z tego powodu.
Święte Oficjum, zaniepokojone tak szybkim rozwojem wypadków, zarządziło komisyjne badanie Weroniki, chcąc ostatecznie stwierdzić, czy nie jest oszustką, która zabiega o sławę świętości. Została poddana przymusowemu leczeniu stygmatów, jednak kuracja nie przyniosła żadnych rezultatów. Postanowiono powtórzyć badanie. Tymczasem usunięto Weronikę z urzędu mistrzyni nowicjatu, pozbawiono prawa głosu i zakazano widywania się z kimkolwiek. Siostrom polecono, by traktowały ją jak oszustkę.
W ramionach Oblubieńca
Trwające dwanaście lat prześladowania Weronika znosiła z niewiarygodnym spokojem i w zupełnym posłuszeństwie władzom kościelnym. Mawiała: „krzyże i męki są radosnym darem dla mnie z Bożej ręki”, „spadnijcie na mnie wszystkie kary, choćbyście były bez miary”. Wszystkie swoje cierpienia ofiarowała za nawrócenie grzeszników, by ratować ich od wiecznego potępienia. Tak wypełniała misję, którą powierzył jej Jezus.
Oblubieniec wynagradzał jej te udręki darem ekstaz i widzeń nadprzyrodzonych. Przeżyła z Nim mistyczne zaślubiny. Po trzech latach Chrystus na jej prośbę usunął z jej ciała widoczne znaki stygmatów – swego szczególnego umiłowania, pozostawił jednak ich bolesny ślad na sercu. Weronika zrobiła rysunek tych ran w swoim dzienniku. Zgadzał się on dokładnie z odkryciem, którego dokonali lekarze podczas pośmiertnego badania jej ciała – w prawej komorze serca znaleziono miniaturowe kształty przypominające wykonany przez nią rysunek.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.