Zaczyna się niewinnie – od palenia trawki dla towarzystwa lub żeby uciec od przeraźliwej samotności. Potem jest jak na równi pochyłej. Spadanie powstrzymać można we wspólnocie Cenacolo. Narkomani nie dostają tam środków uśmierzających głód, ale... anioła stróża i codzienną lekcję miłości.
Z domu wyniósł wszystko: antyki, biżuterię, nawet pieniądze, które młodsza siostra zbierała na rower. Ukradł też obrączkę matki. Musiał ćpać – by zabić w sobie samotność. „W życiu przeszkadzał mi potężny strach, który ustępował po kolejnej dawce – wspomina Marek (28 lat, brał 10 lat). – Żeby pójść do pracy, musiałem rano coś wziąć. By podołać obowiązkom, znów coś łykałem. W zajęciu się dzieckiem, w rozmowie z rodziną – pomagała tabletka”.
Marcin (28 lat, brał 10 lat) zaczął jako szesnastolatek od palenia trawki – tak, dla towarzystwa. „Szpan: piercing, glany, imprezy – wylicza.
– Później brałem amfetaminę, żeby nie zasnąć na nocnej zmianie. Potrzebowałem coraz więcej szmalu, a że nie chciało mi się pracować, handlowałem narkotykami”.
Większość z tych, którzy brali, wskazuje takie same powody sięgnięcia po narkotyki: poczucie osamotnienia, zamknięcie się w sobie, nieumiejętność porozumiewania się z innymi. I tęsknota za swobodą, jaką daje narkotyk. Ulga, którą odczuwają raz, drugi i trzeci… – to prosta droga do uzależnienia.
Siostra Elwira, założycielka międzynarodowej wspólnoty Cenacolo, wymienia najważniejsze przyczyny narkomanii: „Nieumiejętność komunikacji w rodzinie, zaburzony system wartości, życie z dala od Boga, który jest sensem i celem każdego istnienia”. Wie, o czym mówi, dobrze zna historie ludzi, z którymi obcuje na co dzień. I umie im pomóc – aż 70% spośród przebywających w tej wspólnocie wychodzi z nałogu. Ale uzależnienie to nie tylko problem tego, kto bierze, lecz także całej rodziny. I ona też potrzebuje uzdrowienia – bez niego trudno będzie synowi czy córce wyjść z nałogu.
Wkurzająca cierpliwość
„Jak się masz?” – ubrany w zieloną koszulkę Chorwat pyta z uśmiechem przechodzącego obok Polaka… po włosku. Mieszkańcy każdego z sześćdziesięciu jeden domów wspólnoty (męskich i żeńskich, prowadzonych w Europie i Ameryce) uczą się języka ojczystego siostry Elwiry – by móc się porozumieć. Wszelkie prace: gotowanie, sadzenie drzewek owocowych, nawożenie ziemi pod uprawę, oporządzanie krów, zajęcia w ślusarni, stolarni czy malowanie ikon – wykonują w grupach. Nie można się zaszyć w swoim świecie, uciec w samotność. Z problemów wychodzi się dzięki bardzo praktycznej terapii: nauce budowania relacji. Z ludźmi i z Bogiem.
Tego, że drugi człowiek może pomóc, doświadczają od pierwszego dnia. Nie dostają środków chemicznych uśmierzających głód narkotyczny, ale tzw. anioła stróża – byłego narkomana, który we wspólnocie przebywa zazwyczaj około roku. On towarzyszy „nowemu” podczas pracy i odpoczynku, wprowadza go w życie wspólnoty, a równocześnie staje się katalizatorem emocji.
„Początkowo drażniły mnie jego cierpliwość i uśmiech, który bez skutku usiłowałem zgasić złośliwościami – wspomina Marcin. – Aż zacząłem się zastanawiać, skąd ten cały anioł stróż czerpie na to siłę?”.
Artur (26 lat, brał 6 lat) był zaskoczony, gdy inni spokojnie tłumaczyli mu to, czego nie rozumiał: „Koledzy z ulicy już dawno by krzyczeli, a tu ktoś poklepał mnie po ramieniu, ktoś inny zainteresował się tym, co myślę, pytał o opinię, chociaż sam wiedział, jak daną rzecz zrobić. Byłem tym wszystkim zdumiony. A przy okazji widziałem, że się modlą”.
A jednak to działa
Modlitwa jest w Cenacolo bardzo ważna. To nieoceniona pomoc w wychodzeniu z nałogu. „To trochę jak SMS do Pana Boga albo duchowy Red Bull” – mówią ci, którzy we wspólnocie spędzili parę lat. Jednak na początku nie było łatwo przekonać się do modlitwy.
„Chłopcy radzili, żebym – gdy mam problem – klęknął przed tabernakulum i powiedział, co mnie dręczy. Byłem zdziwiony: «Jak ma mi pomóc mówienie do białego opłatka?» – wątpliwości, które miał Artur, są udziałem większości nowo przybyłych
do wspólnoty. – Z czasem przekonałem się jednak, że modlitwa działa. Adoracje bardzo mi pomagały. To właśnie dzięki nim przestawałem kłamać i umiałem walczyć o to, co słuszne, dostrzegać, czego potrzeba innym. Zacząłem wstawać codziennie o 5.30, by mieć czas na spotkanie z Panem Jezusem”.
W Cenacolo wszyscy często się modlą. Rano i wieczorem razem uczestniczą w adoracji Najświętszego Sakramentu w kaplicy (w każdym domu znajduje się – za zgodą miejscowego biskupa – Eucharystia), w ciągu dnia wszyscy odmawiają trzy części różańca: podczas pracy i podczas spaceru.
Jak z kosmosu
Marek jest pewien, że bez Jezusa nie uwolniłby się od narkotyków. Wcześniej już próbował: cztery razy był w szpitalu, trzy razy na odwyku, raz na oddziale psychiatrycznym. Udało się dopiero dzięki wspólnocie.
„Narkomania to skutek braku miłości – wyjaśnia siostra Elwira. – Aby uzależniony wyszedł z tego nałogu, musi uwierzyć w miłość Boga i drugiego człowieka. Dlatego we wspólnocie żyje się tak, by namacalnie doświadczyć Bożej Opatrzności – tego, że Stwórca rzeczywiście opiekuje się swoimi dziećmi”.
„Na ulicy nieraz chodziłem głodny, a jedzenia we wspólnocie było pod dostatkiem. Kazali tylko ufać i modlić się – i niczego nie brakowało. Intencje wypowiadane podczas różańca wydawały mi się jak z kosmosu: ktoś prosił o opał na zimę albo o nasiona do zasiewu, inny – o zdrowie i dary Ducha św. dla konkretnych osób” – mówi Marcin.
Artur całą tę „sprawę z Opatrznością” uważał za mrzonki: „Śmiałem się, gdy magazynier domu we Włoszech polecił nam modlić się o konkretny produkt. «Jak ma przyjść, to przecież przyjdzie!» – twierdziłem z przekonaniem, gdyż bardzo dużo rzeczy wtedy dostawaliśmy. Kiedy lepiej poznawałem sposób funkcjonowania wspólnoty (zacząłem wyjeżdżać poza dom, odbierać telefony), przekonałem się, że to wcale nie rodzice kupują nam te rzeczy, ale że Bóg rzeczywiście się o nas troszczy!”.
Z życiem dzięki łasce Opatrzności łączy się w Cenacolo kilka zasad: mieszkańcy domów sami wykonują te prace, które są w stanie zrobić. Pomagają sąsiadom, gdy zajdzie taka potrzeba. I przyjmują doraźną pomoc, ale z jednym zastrzeżeniem: nie uzależniają się od rodziców ani od instytucji. Ludzie zwykle zaczynają się z nimi dzielić, gdy nabiorą przekonania, że członkowie wspólnoty rzeczywiście chcą się zmienić.
Trzeba sięgnąć dna
„Gdy kilka lat temu usłyszałam, jak jeden z rodziców dziękuje Bogu za to, że jego dzieci były narkomanami, pomyślałam: wariat. Teraz sama czuję wdzięczność za to, że syn wpadł w nałóg. Gdyby nie narkotyki, w naszym życiu nadal brakowałoby silnej wiary, ufności, pokoju i zgody” – tłumaczy matka Artura.
Rodzice dzieci, które przebywają w Cenacolo od dłuższego czasu, są zazwyczaj zgodni: także w ich rodzinach relacje zaczęły się zmieniać na lepsze. Bliscy uzależnionych spotykają się co najmniej raz w miesiącu (w Polsce w kilku dużych miastach), biorą udział w zjazdach organizowanych dla nich przez wspólnotę.
Ich życie zaczęło się układać dzięki temu, że wykazali się determinacją, którą ktoś z zewnątrz mógł-by uznać nawet za bezwzględność wobec własnego dziecka. „Nie zamierzałem wstąpić do wspólnoty do czasu, aż rodzice wyrzucili mnie z domu. «Możesz wrócić, jeśli zdecydujesz się na pobyt w Cenacolo» – powiedzieli i zatrzasnęli drzwi. Takie doświadczenie ma za sobą większość osób przebywających we wspólnocie. Krewni, zawczasu ostrzeżeni, nie chcieli mi pomóc. Brudny i głodny mieszkałem więc w pustostanach… Aż doszedłem do wniosku, że nie mam nic do stracenia i wstąpiłem do wspólnoty” – opowiada Marcin. Wyrzucenie z domu narkomana, który nie chce się leczyć, to jedyna sprawdzona i zwykle skuteczna metoda postępowania w takiej sytuacji. Kto sięga dna, staje przed wyborem: pogrążyć się całkowicie i umrzeć albo… wydobyć się i żyć.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.