Małżonkowie stosujący antykoncepcję spotykają się z zarzutem źle uformowanego sumienia i wykraczania przeciw prawu Bożemu. Czy obecne stanowisko Kościoła katolickiego w sprawie antykoncepcji jest jedynym możliwym na gruncie katolickich założeń? Czy nie jest to forma przemocy argumentacyjnej, o której trudno powiedzieć, że kształtuje prawe i prawdziwe sumienie?
Kim więc jest? Odpowiedź, na której opiera się katolicka etyka seksualna w swoim obecnym kształcie, została systematycznie sformułowana w napisanej w 1960 roku książce Miłość i odpowiedzialność. Jej autorem był ówczesny krakowski biskup pomocniczy Karol Wojtyła. Ze wspomnianej książki korzystał później Paweł VI, przygotowując encyklikę Humanae vitae – podstawę katolickiej wykładni odnośnie etyki seksualnej. Wpływ Wojtyły widać nie tylko w warstwie antropologicznych założeń. Encyklika powtarza właściwie wszystkie zawarte w książce Miłość i odpowiedzialność rozwiązania konkretnych problemów.
Należy więc przeformułować nieco wyjściowy problem i zapytać: kim jest człowiek według Wojtyły? Człowiek jest osobą. Wszelkie postępowanie jego samego i innych wobec niego musi uwzględniać tę prawdę. Musi się więc ono kierować tak zwaną „normą personalistyczną”. Jej treść jest następująca: „Osoba jest takim bytem, że właściwe i pełnowartościowe odniesienie do niej stanowi miłość” (Miłość i odpowiedzialność, s. 43). Norma personalistyczna opiera się na przykazaniu miłości bliźniego (zob. Mk 12, 31), dodatkowo uwzględniając jedną z jego konsekwencji – to mianowicie, że człowiek nigdy nie może być środkiem do celu, ale zawsze celem. Omawiana zasada jest kluczowa i na niej opiera się całokształt etyki katolickiej. Mając ją w pamięci, trzeba przejść do konkretów.
Wewnętrzne przeznaczenie do przekazywania życia?
Podstawowa norma godziwości współżycia małżonków określona w encyklice Humanae vitae jest taka: „konieczną jest rzeczą, aby każdy akt małżeński zachował swoje wewnętrzne przeznaczenie do przekazywania życia ludzkiego”(Humanae vitae, 11). Co znaczy to sformułowanie? Przecież wiadomo – i Kościół mówi o tym otwarcie – że w cyklu kobiecym są zarówno okresy płodne, jak i niepłodne. Małżonkowie zaś mogą podejmować współżycie również w okresach niepłodnych i jest to dobre moralnie (Humanae vitae, 16). Jeżeli zaś nie chcą w danym momencie począć dziecka, to powinni się ograniczyć jedynie do okresów niepłodnych. Do tego przecież sprowadza się odpowiedzialne rodzicielstwo i Naturalne Planowanie Rodziny, a więc wyznaczanie okresów niepłodnych przy pomocy metody objawowo-termicznej.
W jaki sposób akt seksualny w okresie niepłodnym miałby zachować „wewnętrzne przeznaczenie do przekazywania życia”? Przecież nie ma żadnej realnej możliwości, aby w takim akcie doszło do zapłodnienia. Potwierdzają to propagatorzy NPR, dowodząc, że stosowanie się do okresów niepłodnych czyni możliwość poczęcia mniej prawdopodobną niż w przypadku antykoncepcji sztucznej.
Być może jednak owo niewielkie prawdopodobieństwo poczęcia jest istotne i wystarczy, aby zapewnić aktowi seksualnemu w okresie niepłodnym wspomniane „wewnętrzne przeznaczenie”. W takim razie należy stwierdzić, że tego rodzaju współżycie nie różni się pod tym względem od współżycia z zastosowaniem większości metod antykoncepcji sztucznej, gdyż w ich przypadku również istnieje niewielka możliwość poczęcia. Jeśli utożsami się „wewnętrzne przeznaczenie do przekazywania życia” z choćby minimalną biologiczną możliwością poczęcia, nie sposób odróżnić od siebie metod naturalnych i sztucznej antykoncepcji. Jeżeli zaś te pierwsze są godziwe, nie widać powodu, dla którego druga możliwość miałaby taką nie być.
Jak wiadomo, Kościół jednak ostro je rozróżnia. Należy więc rozważyć inne kryteria rozróżnienia, gdyż podstawowa norma współżycia małżeńskiego na takie kryterium się nie nadaje. Nota bene, w jej świetle nawet antykoncepcja naturalna wydaje się podejrzana i trzeba się nieźle nagimnastykować, aby ją uzasadnić.
Podstępni manipulatorzy?
W encyklice Humanae vitae dostrzega się pewne podobieństwa pomiędzy wykorzystywaniem do współżycia okresów niepłodnych i sztuczną antykoncepcją. Pisze Paweł VI: „w obydwu wypadkach małżonkowie przy obopólnej i wyraźnej zgodzie chcą dla słusznych powodów uniknąć przekazywania życia i chcą mieć pewność, że dziecko nie zostanie poczęte”(Humanae vitae, 16). Jednak od razu zastrzega się: „w rzeczywistości między tymi dwoma sposobami postępowania zachodzi istotna różnica” (tamże).
Adhortacja Familiaris consortio tak próbuje tę różnicę sformułować: „Kiedy małżonkowie, uciekając się do środków antykoncepcyjnych, oddzielają od siebie dwa znaczenia, które Bóg Stwórca wpisał w naturę mężczyzny i kobiety i w dynamizm ich zjednoczenia płciowego, zajmują postawę »sędziów« zamysłu Bożego i »manipulują« oraz poniżają płciowość ludzką, a wraz z nią osobę własną i współmałżonka, fałszując wartość »całkowitego« daru z siebie” (Familiaris consortio, 32). Chodzi tu oczywiście o sztuczne środki antykoncepcyjne, które mają prowadzić do zafałszowania współżycia i zniszczenia możliwości, aby było ono wyrazem miłości. Ten fałsz polega na ingerencji w naturalny rytm płodności i niepłodności, który dokument opisuje słowami „dynamizm zjednoczenia płciowego mężczyzny i kobiety”. Ta ingerencja to po prostu modyfikacja owego rytmu. Czy każda modyfikacja natury jest zła? Przecież Bóg wyraźnie przykazał ludziom w Księdze Rodzaju: Czyńcie sobie ziemię poddaną! (zob. Rdz 1, 28). Nie można więc o niczym stwierdzać, że jest złe, tylko dlatego, że jest modyfikacją rytmu natury. Trzeba jeszcze pokazać, że ta określona modyfikacja jest skądinąd zła.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.