Sprowadzanie Kościoła do kurnika oraz wrzeszczących i niespełnionych życiowo duchownych jest krzywdzące. Obcy jest mi taki obraz, bo Kościół w Polsce to mój dom, miejsce, w którym czuję się kochana i rozumiana
Wylanie pomyj na kogoś lub coś zawsze robi wrażenie i powoduje reakcję. Tylko jaką? Nic poza agresją do głowy mi nie przychodzi. W tekście „Lubię to?” („TP” nr 40/11) ks. Artur Stopka próbuje zmierzyć się z pytaniem: „czy w Polsce rozpocznie się nowa ewangelizacja, czy będzie trwać mała stabilizacja?”. Jednak zamiast konstruktywnej refleksji, serwuje kipiący od krzywdzących porównań profil Kościoła w Polsce. Szkoda, że nie znalazł miejsca na kilka wersów o tym, co dobre.
Uśmiech
Źle się czułam, czytając ten artykuł, zwłaszcza gdy autor, posługując się wyznaniem ks. Wojciecha Drozdowicza z ankiety „Raport o Kościele”, przyrównał Kościół do kurnika, a księży do hodowców drobiu. „Główną troską hodowcy drobiu jest dbałość o to, żeby kury nie uciekły z kurnika”. Cytowany kapłan „marzy o powrocie do duszpasterzowania”, do owczarni. Ks. Stopka dodaje: „pasterzowanie, do którego tęskni ks. Drozdowicz, polega nie na wpychaniu wszystkich w jeden szablon, z brutalnym obcinaniem wszelkich wystających z niego przejawów kreatywności, ale na umiejętnym prowadzeniu stada, złożonego w dużej części z owiec krnąbrnych (...)”.
Pominę „krnąbrne owce”, bo w moim odczuciu epitet zdradza stosunek piszącego do świeckich, ale nie popuszczę generalizowania o „obcinaniu wszelkich przejawów kreatywności”. Gdyby tak było, w mojej prawie 10-tysięcznej parafii archikatedralnej Chrystusa Króla nie widziałabym uśmiechniętych twarzy dzieci z rodzin dysfunkcyjnych i ubogich, które co sobotę biegną do parafialnej salki, bo czeka tam na nie ciepło i miłość ks. Michała. Nie byłoby wolontariuszy, którzy pomagają tym dzieciom zmierzyć się z „matmą, polakiem” i dylematami życia szkolnego. Nie byłoby energii na zgaszonych samotnością twarzach emerytek, które ks. Michał zaangażował w pomoc i wyjazdy z dziećmi. Nie byłoby Mszy w lesie, tańców przy góralskiej kapeli, zjeżdżania na oponach po śniegu, a potem zakochania się wszystkich uczestników w Bogu. Nie byłoby pękającej w szwach salki na katechezach dla dorosłych, gorących dyskusji, wyprostowanych poranionych życiorysów.
Ma ks. Stopka rację, że pasterz w przypowieści o owcach „miał na twarzy uśmiech, a nie wyraz ponury, zły i pełen niezadowolenia”. Księża Jerzy, Tomasz, Marek, Stanisław, Michał i inni, którzy mnie prowadzili i prowadzą, zarażają tym Jezusowym uśmiechem. Więcej – rzucą wszystko, jeśli trzeba oddać czas innym. Ale gdybym nie widziała czasem na ich twarzach zmarszczonych z poirytowania brwi, przestaliby być wiarygodni.
Faktem jest, że u części Polaków (ks. Stopka upiera się, że u dużej części, choć refleksje snuje na podstawie „odczuć, a nie badań”) Kościół budzi złe skojarzenia. Ale czy postrzegają go aż „jako opresywną instytucję”, która „usiłuje zakazami i nakazami im ustawić szczegóły życia łącznie z meblowaniem sypialni”? Czy Kościół rzeczywiście ma „skwaszone oblicze niespełnionego życiowo duchownego, który własne niepowodzenia wetuje sobie wrzeszcząc na parafian”? Ilekroć jestem w domu parafialnym, widzę na trzech piętrach pełne sale. Czy wszystkich tych ludzi proboszcz „zagonił (...) do stada kijem i wrzaskiem”? Czy przyszli oglądać jego „skwaszone oblicze”? Żeby jechać na rekolekcje z moim proboszczem, i posłuchać także o „sypialni”, małżonkowie ustawiają się w kolejce na dwa lata przed terminem wyjazdu! Tak też jest w Kościele.
Iskra
„Kościół w Polsce nie wie, jak nową ewangelizację ugryźć” – pisze ks. Stopka. Kłopot w tym, że Kościół powszechny, na czele ze Stolicą Apostolską, nie wie, jak to „ugryźć”. Dlatego Benedykt XVI powołał niedawno Radę ds. Nowej Ewangelizacji.
Autor twierdzi, że „mnożą się pokusy powierzchownego rozumienia pojęcia nowej ewangelizacji”, i łatwiej dowiedzieć się od specjalistów, czym ona nie jest, niż czym jest. Nie wiem, z jakimi specjalistami rozmawia ks. Stopka. Mnie udało się wymienić ostatnio myśli z br. Aloisem, przeorem Wspólnoty z Taizé, abp. Lorisem Capovillą, byłym sekretarzem Jana XXIII, i abp. Jo?o Bráz de Aviz, przewodniczącym jednej z watykańskich dykasterii, oraz kard. Christophem Schönbornem. Wszyscy kwestie nowej ewangelizacji rozumieli tak samo i łączyli je dziwnym trafem z Polską. Jednomyślnie twierdzili, że polski Kościół jest żywy, trwa mimo burz i trudności, jak choćby upolitycznione Radio Maryja. Byli przekonani, że iskra nadziei dla Kościoła powszechnego przychodzi z Polski. Że nowa ewangelizacja, rozumiana w Kościołach europejskich jako zryw i nowy sposób mówienia o Chrystusie, w Polsce nabiera dodatkowego odcienia.
Nasz Kościół nie broni się przed tradycją i nieco ten europejski huraoptymizm tonuje, np. promując Boże Miłosierdzie (tak mówi metropolita Wiednia). Młodzi Niemcy, Portugalczycy, Francuzi i Holendrzy rumienią się ze wstydu, kiedy widzą w czasie Spotkań Młodzieży w Taizé polskich rówieśników, którzy klękają przed tabernakulum na oba kolana. Podobnie kiedy słyszą, że Polacy chodzą na niedzielne Msze i czynią znak krzyża przed jedzeniem.
Takiej nowej ewangelizacji, jak twierdzili „moi” specjaliści, potrzebuje zlaicyzowana Europa: powrotu do źródeł. Ponieważ ks. Stopka nie chciał „się wymądrzać, (...) czy w kontekście tego, co dzieje się na Zachodzie, polski katolik powinien żywić obawy, że czeka go to samo”, zrobię to za niego. Bo właśnie zakończył się II Kongres Miłosierdzia Bożego w Krakowie. Pomijam, że na palcach jednej ręki można wyliczyć media, które o tym wspomniały. Szkoda, bo w Sanktuarium w Łagiewnikach odpowiedź na pytanie o obawy sama się pisała. Siedziałam w tłumie między Japończykami, Koreańczykami, Niemcami, Włochami, Kolumbijczykami, Indonezyjczykami. Trudno było pohamować wzruszenie, kiedy zaczęli odmawiać w języku polskim koronkę do Miłosierdzia. Bez ściągi. I nie chodzi tu o mesjanizm, narodową dumę, ale o fakty: ci ludzie twierdzili, że Boga spotkali dzięki Polsce, dzięki naszemu Kościołowi, Faustynie, Papieżowi, księżom.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.