Byłam mężczyzną

ks. Paweł Bortkiewicz TChr

publikacja 03.11.2011 23:13

Jak należy oceniać zmianę płci, jaką dokonuje się u osoby transseksualnej? Zacznijmy od elementarnego stwierdzenia – każde leczenie w przypadku obojnactwa lub niedorozwoju cech płciowych jest etycznie dobre.

Don BOSCO 11/2011 Don BOSCO 11/2011

 

Człowiek rodzi się jako mężczyzna lub kobieta. Decydują o tym nie takie cechy płciowe jak owłosienie czy budowa ciała, ale przede wszystkim geny. Zatem nawet wtedy, kiedy jego biologia obciążona jest jakimś błędem, człowiek jest mężczyzną lub kobietą. Każdy zabieg medyczny – genetyczny, hormonalny, chirurgiczny – który dokonuje ewentualnej korekty i gwarantuje danej osobie osiągnięcie pełni rozwoju pod względem płciowym, zasługuje na pochwałę.

Ta zasada jednak znacznie komplikuje się w przypadku transseksualizmu. Osoby przeżywające swoisty kryzys tożsamości i domagające się zmiany płci to osoby jednoznacznie określone pod względem biologicznym – ich geny określają męskość czy kobiecość osobnika. Mężczyzna w ostatniej parze chromosomów (każdej komórki organizmu) posiada zespół XY, zaś kobieta – XX. I to wszystko. To właśnie geny określają jednoznacznie, i jak na razie przynajmniej, niepodważalnie, pierwszorzędne cechy płciowości. Tzw. drugorzędne cechy płciowe, które rozwijają się na bazie cech pierwszorzędnych, czyli genów, to fenotyp, czyli określony seksualnie typ organizmu – już na poziomie tkanek i narządów. Zaburzenia na tym poziome, faktycznie bardzo rzadkie, jesteśmy w stanie zmieniać z dość dużym powodzeniem. Tym bardziej potrafimy korygować zaburzenia na poziomie tzw. trzeciorzędnych cech płciowych, a więc tych, które wykształcają się w okresie dojrzewania.

W przypadku transseksualizmu sedno problemu polega na przeżywaniu innej płci w psychice. Zauważmy dobrze ten drobny szczegół – płeć jest określona, nieokreślone jest przeżywanie płci. Można zatem się zastanowić najprościej – czy jest sensowna zmiana tego, co jest, czy bardziej uzasadnione nie jest leczenie psychiki? Co usprawiedliwia radykalną, a zarazem fikcyjną interwencję w naturę biologiczną człowieka? Dlaczego używam tutaj słowa „fikcyjna interwencja”?

Zapytajmy inaczej – czy postulowany lub dokonywany zabieg tak zwanej „zmiany płci” jest zatem leczeniem tożsamości seksualnej? Otóż zdecydowanie nie. Z biologicznego punktu widzenia sprawa wygląda bardzo jasno. Płeć determinują przede wszystkim geny. Te nie zostają zmienione. W samej głębi swojej tożsamości człowiek pozostaje wciąż określony – jest mężczyzną lub kobietą. Nawet jeśli dokona usunięcia czy dodania cech drugorzędnych, nie zmieni to faktu, że pod tą nową postacią kryje się stara tożsamość.

Tak zwane zatem „leczenie” transseksualistów na drodze „zmiany płci” pozostaje, delikatnie ujmując, kontrowersyjne z tej racji, że lekceważy przedstawiony wyżej porządek biologiczny. Nie zmienia oczywiście tego porządku, ale go lekceważy, pozoruje zmianę. W imię zachowania pewnej identyfikacji na poziomie psychicznym (przeżywanie własnej płci) oraz na poziomie trzeciorzędnym (np. pojawiający się żeński tembr głosu czy męski zarost) podejmuje się poważną ingerencję w strukturę człowieka. Ona zmienia coś bardziej podstawowego, to znaczy narządy rodne, ale zmienia je w sposób wielce niedoskonały. Przecież te narządy nie przejmują faktycznie swoich funkcji. Stanowią swoistą atrapę. Natomiast żadna ingerencja chirurgiczna czy medyczna w ogóle nie jest w stanie zmienić czegoś najbardziej podstawowego, czyli genotypu – garnituru genów, które nas określają od strony biologicznej. Ktoś może w tym miejscu pomyśleć – ale może uda się to kiedyś zmienić? Przypomnijmy takim entuzjastom inżynierii genetycznej, że nawet niewielkie zaburzenia w funkcjonowaniu genów, jakie znamy w postaci nowotworów, mają skutki nieobliczalne.

Trzeba podkreślić, że specjalistyczne badania nad zjawiskiem transseksualizmu są prowadzone stosunkowo od niedawna. Statystyczna ilość takich przypadków jest bardzo niewielka. Oczywiście, w dobie szumu medialnego i manipulacji inżynierii społecznej ta ilość może się zmieniać. Nie jest wykluczone, że swoista promocja problemu w postaci wybrania osoby o zachwianej tożsamości do parlamentu przyniesie fatalne konsekwencje. Na pewno może dokonać przesunięcia wagi i powagi prawdziwych problemów w skali zainteresowań społecznych. Zamiast troszczyć się o terapię osób chorych nowotworowo będziemy być może debatować nad reprodukcją in vitro oraz nad zmianami transseksualistów.

Z punktu widzenia antropologii chrześcijańskiej, chrześcijańskiej koncepcji osoby sprawa oceny moralnej transseksualizmu jest jednoznacznie negatywna. Jeśli wsłuchamy się w  wypowiedzi Stolicy Apostolskiej nt. godziwości interwencji medycznej, to zabieg zmiany płci musimy uznać za moralnie niedopuszczalny. Ludzkie istnienie jest „integralną całością” (jak przypominał Jan Paweł II choćby w Familiaris consortio). Oznacza to, że z punktu widzenia moralności chrześcijańskiej jest niedopuszczalne traktowanie ludzkiego ciała jako przedmiotu, który w sposób dowolny poddany jest manipulacji przez tak zwaną świadomość czy poczucie innej tożsamości.