Miej odwagę się bać

Ks. Jacek Prusak SJ

publikacja 09.11.2011 20:17

Zło nie jest ani inną twarzą Boga, ani przeciwstawną Mu drugą zasadą świata. Według wiary chrzescijańskiej zródłem radykalnego zła jest stworzony, a wiec ograniczony duch.

Tygodnik Powszechny 45/2011 Tygodnik Powszechny 45/2011

 

Prowadzona na łamach „Tygodnika” dyskusja wokół zła, pokusy i grzechu pokazuje, że nie jest nam łatwo mówić o złu w kategoriach osobowych, o Złym – jako Szatanie czy diable. Jak trafnie zauważył Dariusz Czaja: „we współczesnej świadomości diabeł istnieje na granicy nieistnienia. Ulotnił się w oparach racjonalizmów, tak scjentystycznej, jak i teologicznej proweniencji”. W najlepszym przypadku nabieramy przekonania, że diabeł działa tylko w sposób sensacyjny i groźny, wobec tego nie ma nic wspólnego z nami, którzy nie obcujemy z sektami satanistycznymi, nie praktykujemy mrocznych obrzędów ani nie fascynujemy się egzorcyzmami.

Wielu z nas jest przekonanych, że szatan to nic innego jak projekcja idei pokusy, której źródłem jest nasza popędowość, a „miejscem” – podświadomość, albo zbiorcza nazwa dla preegzystującego i strukturalnego zła („zła absolutnego”), jakim naznaczony jest świat. „Mitologia chrześcijańska jest mniej lub bardziej logicznym, ale jednak przecież tylko kolejnym rozdziałem wierzeń ludzkości; wierzyć dziś w chrześcijańskiego Boga i chrześcijańskiego Szatana to jest dokładnie to samo, co kilka tysięcy lat temu wierzyć w Seta i Horusa” – napisał na łamach „GW” Krzysztof Varga („Polska szatanem narodów”). Takie stwierdzenia to poważne uproszczenia wynikające z apriorycznie przyjętego redukcjonizmu religioznawczego i nieznajomości teologii.

Głosy naszych gości – teologa ks. Grzegorza Strzelczyka, religioznawcy prof. Zbigniewa Mikołejki i psychiatry prof. Bogdana de Barbaro – pokazują jednak, że Szatan sprawia nam kłopot także wtedy, kiedy chcemy go zdekonstruować, że Zło wydaje się mieć więcej niż tylko ludzkie oblicze – nie jest ono pustym znakiem ani teologicznym anachronizmem. W Liście Apostolskim „Parati semper” (1995 r.) Jan Paweł II napisał: „Nie trzeba się lękać nazywać po imieniu pierwszego sprawcę zła: Złego. Taktyka, jaką stosował i stosuje, polega na tym, aby się nie ujawnić – aby zło, szczepione przez niego od początku, rosło z samego człowieka, z samych ustrojów i układów: międzyludzkich, międzyklasowych, międzynarodowych..., aby także coraz bardziej stawało się grzechem «strukturalnym», a coraz mniej pozwalało się zidentyfikować jako grzech »personalny«... Aby więc człowiek czuł się niejako »wyzwolony« od grzechu, a równocześnie, aby był w nim coraz bardziej pogrążony”. Żeby nazwać Zło po imieniu, trzeba mieć odwagę się go bać!

Biblia nie jest komiksem

Terminologia biblijna, zwłaszcza nowotestamentalna, mówiąca o siłach zła nigdy nie jest żartobliwa. Wyraża ona przekonanie, że kosmiczna siła, mniejsza od Boga, ale większa od samego człowieka jest obecna w świecie i działa na jego zgubę. Egzegeci wskazują, że bez względu na autora i rodzaj literacki nie można odwołania się do tej rzeczywistości sprowadzić do ekscentrycznych poglądów takiego czy innego pisarza, użycia przez niego języka symbolicznego bądź „odwzorowania” prymitywnego etapu ewolucji religii, którą reprezentuje.

Autorzy Nowego Testamentu nie odwołują się do złych duchów po to, żeby wytłumaczyć trzęsienia ziemi, burze, zjawiska astronomiczne, zawalanie się budynków czy pojawienie się chorób zagrażających życiu. Przeciwnie, język Nowego Testamentu skupia się na sile działającej w ludziach i pomiędzy nimi, starając się opisać to, co jest nierozerwalnie związane z ich wolnością w empirycznym świecie, niemniej pozostawia za sobą pewien „naddatek”, którego owa wolność nie jest w stanie przekonująco wyjaśnić, gdy mamy do czynienia z destrukcyjnością. Spersonifikowanie takiego języka wydaje się więc nie tylko właściwe, ale i konieczne.

Choć Zły jest z nami od zarania kultur, „chrześcijański Szatan” nie jest wyłącznie kolejną mutacją figury, która towarzyszy ludzkości od czasów ludów pierwotnych i ich wierzeń. Twierdzenie, że „przeciwstawienie się Lucyfera Bogu ma swą analogię w opozycji Wrytry wobec Indry w mitologii hinduskiej, Arymana wobec Ormuzda w mitologii perskiej, Seta wobec Horusa w mitologii egipskiej, Prometeusza wobec Zeusa w mitologii greckiej” (Maksymilian Rudwin) nie bierze pod uwagę radykalizacji chrześcijańskiej odpowiedzi na pytanie: unde malum? Chrześcijaństwo zakłada nie tylko wiarę w istnienie jedynego Boga, lecz niesie ze sobą nowe treści: Bóg to nie tylko dobro. On sam jest miłością (por. 1 J 4,8) – będąc jedynym stwórcą świata.

Po drugie, również chrześcijańska wizja człowieka, która każdemu z osobna przyznaje jako obrazowi Boga nienaruszalną godność, radykalizuje kwestię pochodzenia zła. Chociaż w Biblii można zaobserwować ewolucję rozumienia Szatana i jego wpływów, tradycja judeochrześcijańska za heretyckie uznaje modele monistyczne i dualistyczne. Według pierwszego modelu Zło to nic innego, tylko inna strona, inna twarz Boga. Biblia jednak stwierdza, iż „Bóg jest światłością, a nie ma w Nim żadnej ciemności” (1 J 1, 5b). Według modelu drugiego istnieje druga, przeciwstawna względem Boga zła zasada świata. Ta zła zasada jest źródłem zła, podczas gdy Bóg jest źródłem dobra. Model ten sprzeciwia się judaistyczno-chrześcijańskiej wierze w stworzenie świata, zakładającej, że stworzenie stanowi poprzez swoją jedną przyczynę całość, że jest tylko j e d e n Stwórca wszechrzeczy, który w sposób wolny stworzył wszystko z niczego.



Osobowe zło

W nauce Kościoła zło rozpatrywane jest w ramach modelu personalnego na trzy różne sposoby: jako osobisty grzech będący jednocześnie wyrazem wolności człowieka, jako ponadindywidualna, ponadosobowa moc grzechu, czyli grzech pierworodny i jako diabeł, czyli zło osobowe. Z teologicznego punktu widzenia model personalny, w porównaniu z dwoma poprzednimi modelami, ma swoje silne strony. Po pierwsze, źródłem zła nie jest sam Bóg, lecz stworzony przez Boga, skończony duch, a zło jawi się jako swobodny akt diabła. Po drugie, zło ma swoje początki w czymś stworzonym, a więc nie w jakiejś drugiej, równie pierwotnej co Bóg zasadzie świata. Nie ma więc ani jakiejś drugiej zasady będącej źródłem zła na podobnej zasadzie, jak Bóg jest źródłem dobra, ani zło nie jest w żaden sposób jakąś inną stroną Boga.

Wśród teologów pojawiają się głosy, iż można zachować integralności tego modelu (a więc wierność podstawowemu założeniu, z którego teologia nie może się już wycofać, iż jest tylko jeden Bóg, który uczynił wszystko z miłości), gdybyśmy mówili tylko o grzechu i mocy grzechu i zrezygnowali z diabła. W 1972 r. Paweł VI „przesądził” sprawę. Podczas audiencji generalnej powiedział: „Zło nie jest tylko brakiem, lecz jest sprawnością, żywą istotą, zdeprawowaną i deprawującą. Straszliwą rzeczywistością. Tajemniczą i przerażającą. Kto odmawia uznania tej istoty za istniejącą; lub kto robi z niej samoistnie istniejącą zasadę, nie mającą nawet, jak każde stworzenie, pochodzenia od Boga; lub tłumaczy ją jako pseudorzeczywistość, pojęciową i fantastyczną personifikację nieznanych przyczyn naszych nieszczęść, sprzeniewierza się nauce głoszonej przez Pismo Święte i Kościół”.

To potwierdzenie w ramach zwyczajnego Urzędu Nauczycielskiego, iż Biblia poucza nas o istnieniu osobowego zła. Według papieża istnienie osobowego zła należy uważać za objawione. Dalsze wypowiedzi Magisterium – obecne zwłaszcza w Katechizmie Kościoła Katolickiego i nauczaniu dwóch ostatnich papieży – potwierdzają wiarę o „osobowym” charakterze zła.

Jak mówić o Szatanie

Z formalnym potwierdzeniem przez Kościół „osobowego” charakteru zła nie wiąże się jednak żadna definicja. Magisterium nie przesądziło z góry w sposób jednoznaczny, co należy przez ten „osobowy” charakter zła rozumieć. Kwestią otwartą pozostaje wciąż pytanie, gdzie przebiega granica analogii diabła do osoby. Pojęcie osoby nie jest bowiem w kontekście rozważań o istocie diabła nigdzie autorytatywnie parafrazowane ani definiowane.

Podkreślając realne istnienie Szatana, Kościół – jak głosi dokument „Wiara chrześcijańska i demonologia” – „chce jedynie pozostać wierny Ewangelii i jej wymaganiom. Jest rzeczą jasną, że Kościół nigdy nie dawał człowiekowi możliwości uwolnienia się od odpowiedzialności przez przypisywanie jego grzechów demonom. Kościół nie wahał się przeciwstawiać takiemu wybiegowi, powtarzając za świętym Janem Chryzostomem: »To nie diabeł, lecz własne niedbalstwo ludzi powoduje wszystkie ich upadki i wszystkie nieszczęścia, na które się uskarżają«. (...) To wiara uczy nas, że rzeczywistość zła jest »istotą żywą, duchową, zdeprawowaną i deprawującą«. Również wiara daje nam ufność, uświadamiając nam, że moc szatana nie może przekroczyć narzuconych mu przez Boga granic, wiara daje nam pewność, że chociaż diabeł jest w stanie nas kusić, to nie może siłą wydrzeć naszej zgody na zło”.

Jeśli mowa o diable i osobowym złu stanowi próbę wypowiedzenia jakiejkolwiek prawdy o straszliwej rzeczywistości zła absolutnego i sposobach radzenia sobie z nim, to doświadczenie świętych i mistyków, a także uznane przez Kościół objawienia Maryjne pokazują, że Szatana można „namierzyć”, że ujawnia się według pewnej historio-zbawczej logiki dziejów. Zwyczajowo myślimy na odwrót – to egzorcyzm jest takim „dowodem”. Jeśli chodzi o opętanie, to nie sposób jednoznacznie udowodnić lub zaprzeczyć jego istnieniu. Z punktu widzenia teologii nie można zadekretować niemożliwości istnienia opętania. Uchodzi ono za sententia certa (twierdzenie pewne).

Z natury nie mamy odwagi bać się wystarczająco mocno, aby spojrzeć Złu w „twarz”. Siłą, która zmusza Szatana do ujawnienia się, pozostaje zawsze świętość. Trzeba bardzo mocno wierzyć w psychologię, żeby w „lekcjach ciemności” nie dostrzec Jego obecności. Jest to jednak wiara bez należytego pokrycia – gdyż nasza natura nie posiada środków koniecznych do osiągnięcia swego własnego celu, a psychologia nie jest w stanie uwolnić nas od ontologicznego niepokoju i destrukcyjności.

Jeden z kardynałów trzeźwo zauważył, że „w wieku XX można nie wierzyć w Boga, ale żeby nie wierzyć dziś w diabła, to już czysta herezja”.