Nergal dziękował mi za reklamę

Bp Wiesław A. Mering

publikacja 30.11.2011 21:40

Jako biskup nie mogę klękać przed każdym, kto wyznaje skrajnie antychrześcijańskie poglądy. Nie będę klękał przed Nergalem, Magdaleną Środą czy Janem Hartmanem. Nie czuję z nimi żadnej wspólnoty.

Tygodnik Powszechny 48/2011 Tygodnik Powszechny 48/2011

 

Artur Sporniak, Michał Olszewski: W 2003 r., zaraz po nominacji na ordynariusza we Włocławku, mówił Ksiądz Biskup „Tygodnikowi”, powołując się na swego mistrza, Stefana Swieżawskiego, że Kościół musi być wspólnotowy i otwarty. Dużo się zmieniło od tego czasu.

Bp Wiesław Mering: Dalej wyznaję te poglądy.

Na pewno. Ale jednocześnie przeszedł Ksiądz Biskup wyraźną ewolucję, zmieniając się w czołowego wojownika Episkopatu.

To nie ja przeszedłem ewolucję. Sprawa Nergala, która uruchomiła we mnie sprzeciw, jest bezdyskusyjna. Urodziłem się i wychowywałem w chrześcijaństwie. Chrześcijaństwo, jak mówił jeden z moich profesorów, to mój dom, stan naturalny, ja je kocham. A jeśli się kogoś kocha, nie można pozwolić na to, by ktoś inny znieważał go, opluwał i niszczył. Dla mnie Chrystus to nie jest idea ani nauka społeczna. To Bóg-człowiek, z którym chcę mieć przyjazny kontakt. Do tego jest mi potrzebna modlitwa, sakramenty, liturgia. Pochodzę z tej samej planety, co Palikot czy Nergal, bo jestem grzeszny, jednak zniewagi nie mogę tolerować. Jeśli ktoś będzie mówił źle o panów rodzicach, pewnie też powiecie „dość”.

Ale w tym przypadku miłość oznacza wykluczenie. Nie ma tu sprzeczności?

W ciągu ostatnich 20 lat, a szczególnie w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy, zdarzyło się wiele spraw, które każą inaczej spojrzeć na dialog i otwartość. Bardzo bym chciał być otwarty na ludzi, którzy myślą inaczej, szukają, są niepewni, ale nie mogę być otwarty na każde głupstwo. Wspomnieli panowie profesora Swieżawskiego, przypomnijmy więc, że za jego czasów antyklerykalizm i antychrześcijaństwo (używam tu określenia Jana Pawła II i Benedykta XVI), mimo że zadekretowane oficjalnie, w życiu społecznym i kulturowym nie działały z taką siłą. Sytuacja się zmieniła.

W związku z tym rośnie we mnie poczucie, że jako biskup nie mogę klękać przed każdym, kto wyznaje skrajnie antychrześcijańskie poglądy. Nie będę klękał przed Nergalem, Magdaleną Środą czy Janem Hartmanem. Nie czuję z nimi żadnej wspólnoty. Pięknie to określił ks. Chrostowski: nie uprawiam dialogolatrii, nie uważam, że dialog jest remedium na wszystko, że wszyscy się pojednamy i pokochamy, że dialog rozwiąże każdą sprawę.

Rozmowę katolika z nimi uważa Ksiądz Biskup za niemożliwą?

Tego nie powiedziałem. Może się zmienią, może dojdzie w nich do głosu pragnienie poznania prawdy. Dla mnie prawdą jest Jezus Chrystus. Jeśli się odrzuca Chrystusa, to innego źródła prawdy nie można znaleźć. Człowiek walczący z chrześcijaństwem może się przecież otworzyć; przed człowiekiem nigdy nie ma zamkniętej drogi.

Według Księdza Biskupa dialog wymaga postawienia warunków brzegowych. Ale to oznacza, że zawężamy go do grona ludzi, którzy myślą podobnie, przez co traci sens. Podejście „musisz szukać prawdy, żebym z tobą rozmawiał” jest nie do obrony. Dialog powinien rozpocząć się po prostu od spotkania z drugim człowiekiem. Już samo spotkanie pozwala zobaczyć, że przeciwnik posiada ludzkie cechy. Czy biskup nie powinien mieć po prostu otwartych szeroko drzwi?

Człowiek ma prawo szukać sprzymierzeńców. W sposób naturalny lgnę do ludzi, którzy podzielają moje poglądy. To mój główny zarzut wobec księdza Bonieckiego i całego „Tygodnika”: w rozmowach ksiądz redaktor używa swojej inteligencji po to, by odgadywać, co ma na myśli rozmówca i uzasadniać jego stanowisko. Boniecki nie uzasadnia stanowiska Kościoła. O ile świeccy mają prawo do większej swobody, to ksiądz pozostaje jakby rzecznikiem prasowym Kościoła.

I w związku z tym nie ma prawa zostawić stada i szukać tej jednej owcy?

Nie brałbym tego dosłownie, podobnie jak wielu innych przypowieści Chrystusa. „Mowa wasza niech będzie tak tak, nie nie, a co nadto, od złego jest”. Kiedy usiłujemy dzielić włos na czworo, jak czyni to „Tygodnik”, właśnie robimy „nadto”.

Bluźnierstwo może mieć różne motywy: czym innym jest gniew czy cierpienie, czym innym głupota, jeszcze czym innym wyrafinowana nienawiść. Czy w ocenach nie jest potrzebna większa roztropność? Zbyt pochopna reakcja może przynieść szkody.

To teza m.in. ks. Adama Bonieckiego. Nie osądzam Nergala jako człowieka, tylko jego zachowanie i wypowiedzi. One są nie tylko skierowane przeciwko Chrystusowi, ale są po prostu niegrzeczne, i oczekuję, że każdy duchowny przyzna mi rację.

Panowie ciągle pytają o granice dialogu. Rozmowa nie może być nieustannym ustępstwem i uznawaniem już w punkcie wyjścia racji rozmówcy. Ja z góry wiedziałem, co ks. Boniecki powie, i o to mam pretensje: jeżeli większość chrześcijan jest przeciwko Nergalowi, ks. Adam będzie go bronił; jeżeli Nieznalska przekroczy granice dobrego smaku, ks. Boniecki będzie starał się ją usprawiedliwić; jeżeli dla nas, chrześcijan, jest czymś bolesnym próba usunięcia krzyża z Sejmu, ks. Adam powie, że nie wiadomo, jak ten krzyż tam się znalazł. Żadnych niespodzianek.

W Kościele powinno być miejsce, gdzie drzwi otwarte są szeroko i gdzie nie stawia się warunków wstępnych.

Ale jaki jest sens rozmowy, w której nie ma punktów stycznych? Swieżawski mówił, że Boga poznajemy jako tajemnicę, kogoś, kto nie ujawnia się do końca. Jak mam rozmawiać z człowiekiem przekonanym, że Boga nie ma? To są różne języki!

 



Czy to oznacza, że rozmawia Ksiądz Biskup wyłącznie z wierzącymi?

Skąd, we Włocławku przyjmuję wielu niewierzących. W „Rzeczpospolitej” pojawiło się nawet moje zdjęcie i informacja, że jestem niemal kapelanem SLD. Ale jakiś zespół wspólny być musi. Pisują do mnie listy dawni przyjaciele, znajomi, którzy nie cierpią Radia Maryja. Piszą: zaproś do siebie Hartmana, Środę, Hołówkę, porozmawiajcie. Odpisuję: zaproszę, dlaczego nie, ale Ty zaproś Radio Maryja.

Różnica jest taka, że Środa, Hołówka czy Hartman chętnie przychodzą na spotkania. A o otwartości Radia Maryja przekonaliśmy się na własnej skórze: mimo wielokrotnie ponawianych próśb nie udało nam się nigdy namówić na rozmowę o. Rydzyka. To jeden z naszych zarzutów wobec tego środowiska, które daje sobie prawo do nieraz brutalnej oceny rzeczywistości, ale nie przyjmuje argumentów strony przeciwnej. Każdy głos polemiczny przyjmowany jest jak atak albo bluźnierstwo.

Strategia Radia Maryja nie jest żadnym wyjątkiem; tak reagują dziś media, na dodatek często po prostu fałszują, zakłamują wypowiedzi. Widocznie Ojciec Dyrektor nie czuł się obiektywnie i sprawiedliwie traktowany. Uderzenie w człowieka powoduje jego zamknięcie na kontakty i rozmowę.

Co Księdza Biskupa przyciąga do, jak to przeczytaliśmy w liście do ks. Bonieckiego, „moherowości”?

„Mohery”, jak się pogardliwie mówi, są mniejszością, ludźmi biednymi, prostymi, niezaradnymi, potrzebującymi obrony. Mówi się o nich z pogardą. Zawsze będę stał po stronie ludzi słabszych, którzy nie wstydzą się swojej wiary. Głęboko szanuję ludową pobożność, co nie znaczy, że nie mam kontaktu z ludźmi szukającymi tzw. wiary pogłębionej. Mój zarzut wobec współczesnych teologów jest następujący: kiedyś teologia szła w parze ze świętością i modlitwą, dzisiaj świętością i modlitwą we własnym życiu zajmuje się znacznie mniej teologów. Dlatego szukam tych wartości również gdzie indziej.

Skąd to poczucie, że są mniejszością? Przecież to potężna siła, o którą przy każdych wyborach toczą się walki polityków.

„Ważne” media ciągle się pocieszają, że liczba słuchaczy RM maleje; to chyba wystarczający dowód. Nie ma zbyt wielu ludzi, dla których wiara, religia, chrześcijaństwo jest najważniejsze.

Po drugie: „moherowość” bywa po prostu nikczemna. Wypowiedziane 15 lat temu przez o. Rydzyka zdanie, że posłowie głosujący za liberalizacją prawa do aborcji powinni mieć ogolone głowy jak prostytutki, które sypiały w czasie wojny z Niemcami, nie jest wyjątkiem. Takimi cytatami możemy sypać jak z rękawa.

Ja też mam sporo. „Dzicz pisowska” na przykład, „wataha”, „bydło”... Tak możemy się przerzucać, i to świeższymi cytatami.

Dlaczego Ksiądz Biskup przejął ten język? W liście otwartym do ks. Bonieckiego lustruje Ksiądz Edwarda Ciupaka – ojca Magdaleny Środy, próbując udowodnić, dlaczego nie powinna pojawiać się na naszych łamach.

Chciałem pokazać, że pani Środa rosła w określonym środowisku i przejęła to, co jej ojciec, znany socjolog, dawał. Tylko tyle. Proszę zestawić sobie mój gest z tym, co zrobił Nergal, nazywając Biblię „gównem”. To przecież jak dzień i noc.

W liście do ks. Bonieckiego, odwołując się do prymasa Wyszyńskiego, użył Ks. Biskup argumentu, że to moherowi nadstawiają karku, a nie elita. To też jest niesprawiedliwe. Elity zdały egzamin, również laickie. Historyk o. Józef Puciłowski przedstawiał niedawno motywy podejmowania współpracy dominikanów z SB. Na 18 aktywnych współpracowników zdecydowana większość pochodziła z ubogich, wiejskich środowisk. Czy to nie każe ostrożniej wypowiadać się o kondycji duchowej tych, co dzisiaj dzielą włos na czworo?

Prości ludzie nie orientowali się, co robią. Po drugie, tajnych współpracowników było równie dużo wśród intelektualistów. Zauważmy, że prawnicy, profesorowie, dziennikarze, wyżsi urzędnicy nie przeszli lustracji. Nie będę cytował nazwisk, bo nie chcę walczyć z całą Polską. Komunizm miał siłę, którą uwodził zarówno prostych, jak intelektualistów.

Wracając do istoty sprawy: najwięcej przeciwników kardynała Wyszyńskiego spotkałem na KUL-u. Intelektualiści, księża i świeccy, zaśmiewali się z idei oddania narodu w macierzyńską niewolę Maryi.

Pomysł oddania narodu w macierzyńską niewolę Matce Bożej wzbudzał kontrowersje, gdyż słowo „niewola” źle się kojarzyło. Zwracał uwagę na to wówczas nawet kard. Karol Wojtyła, o czym na naszych łamach pisał ks. Andrzej Bardecki.

Wiem, ale czy w tamtej sytuacji należało publicznie dezawuować kard. Wyszyńskiego, jeśli był on jedynym autorytetem zdolnym przeciwstawić się komunistycznej władzy?

 



Jeśli dobrze rozumiemy, ten argument ma pokazać, że już od dawna istniał głęboki podział między dobrymi „moherami” a złą „elitą”. Tyle tylko, że w sprawach fundamentalnych – wiary czy obrony Kościoła – kard. Wyszyński miał wsparcie katolickich intelektualistów, co nie wykluczało różnic w sprawach drugorzędnych. I nigdy Prymas nie spotkał się z szydzącą krytyką ze strony środowiska „Znaku” i „Tygodnika”. Oczywiście władze próbowały skłócić Prymasa z intelektualistami, np. pod koniec Soboru Watykańskiego II w Watykanie pojawiły się ulotki wyśmiewające mariologię kard. Wyszyńskiego i podpisane rzekomo przez redaktorów „TP” – była to esbecka prowokacja, na co są dowody w IPN.

Nie mam wątpliwości, że takie sytuacje mogły się zdarzać. Mówię jednak o naśmiewaniu się z Prymasa przez księży, czego byłem świadkiem podczas studiów na KUL-u. Mógłbym wskazać nazwiska, ale, jeśli będzie taka możliwość, zrobię to w procesie beatyfikacyjnym Prymasa.

W jednym z wywiadów Ksiądz Biskup powiedział, że „nie można się bić nieustannie w piersi”. Jak to rozumieć? Czy drogi nie wskazał Jan Paweł II rachunkiem sumienia w jubileuszowym roku 2000?

Przed Soborem Kościół rzadko bił się w piersi, a po Soborze przeprasza prawie bez przerwy, także za nie swoje grzechy. Przed Soborem wyglądało na to, że Kościół jest nieskazitelny i bez grzechu. Po Soborze przeprasza za najrozmaitsze sytuacje w historii, np. za kolonializm, działalność misyjną i wszystko inne. A mnie się wydaje, że prawda leży – najczęściej – pośrodku. Kościół jest instytucją nie tylko boską, ale i ludzką. I jak w każdej ludzkiej instytucji pojawia się w nim grzech. On jest w sercu Kościoła. Rzecz jasna, za grzech muszę przepraszać i Boga, i ludzi. Ale oprócz grzechu w tym Kościele jest jeszcze świętość płynąca z obecności Chrystusa – fundamentu i głowy Kościoła.

Dzisiaj mówią ludzie: „My jesteśmy Kościołem”. To nie jest pełna prawda. Jesteśmy Kościołem wtedy, kiedy jesteśmy zjednoczeni z Jezusem, i tym bardziej jesteśmy Kościołem, im bardziej jesteśmy do Niego podobni. Także Panowie, także ja, ludzie noszący mohery czy chodzący w kapeluszach.

Jeżeli zatrzymamy się zatem tylko na potrzebie przepraszania, to jeszcze nie uchwycimy istoty Kościoła. Historię Kościoła piszą ludzie święci – nie biskupi, nie świeccy, nie żonaci ani celibatariusze, tylko święci.

Ksiądz Biskup przyjął uciszenie księdza Bonieckiego z zadowoleniem. Czy jednak decyzja prowincjała marianów nie niszczy przekonania, że Kościół tworzą ludzie wolni, którzy w doktrynalnych granicach mają prawo do własnych opinii; że jest w nim miejsce zarówno dla biskupa Meringa, jak i księdza Bonieckiego? Czy to nie jest zachwianie kruchej równowagi?

Musimy sobie powiedzieć, co ten ogłoszony ostatnio bezterminowo zakaz znaczy. Dla mnie on znaczy tyle, że w wypowiedziach dla mediów ksiądz Adam niedostatecznie jasno przedstawiał naukę Kościoła. Jako zakonnik złożył ślub posłuszeństwa i przełożonym musi się bezwarunkowo podporządkować.

Przecież w tym, co mówił, nie przekroczył doktrynalnego nauczania Kościoła. Dlatego wiele osób pyta o powody kary.

Wiem, i wiele osób pisze w tej sprawie także do mnie. Nie chciałbym tego rozstrzygać, gdyż wymagałoby to bardziej wnikliwych badań. Zresztą nie wszystkie wypowiedzi księdza Adama znam. Natomiast znam reakcje ludzi, którzy przychodzili do mnie i mówili: „Ksiądz Biskup mówi tak, a ksiądz Boniecki w programie Moniki Olejnik głosi zupełnie inne tezy – jak to jest?”.

To obosieczny argument, bo można powiedzieć, że do biskupa Tadeusza Pieronka przychodzi wierny z tym samym pytaniem: „Ksiądz biskup mówi jedno, a w Radiu Maryja ksiądz Rydzyk drugie – jak to więc jest?”.

Pewnie tak jest. Pozostaje się zgodzić, że skoro nawet Pan Jezus, który na pewno był od nas lepszym teologiem i kaznodzieją, nie przekonał wszystkich, aby poszli za Nim, to dlaczego mieliby ludzie iść tylko za księdzem biskupem Pieronkiem czy tylko za księdzem Adamem Bonieckim? Rozumiem to tak: kiedy zostałem księdzem, zobowiązałem się, że będę głosił Ewangelię Jezusa Chrystusa, a nie siebie. Ksiądz Adam w moim odczuciu niekiedy tę granicę przekracza. I to jest powód całej tej sytuacji.

Ksiądz Adam Boniecki został ukarany za otwartość i miłosierdzie okazywane ludziom.

Ksiądz Adam jest kulturalnym księdzem. Zareagował z dużą kulturą na mój list otwarty do niego. Przyznaję, że to ja byłem bardziej zdecydowany w sformułowaniach, choć z tego nie wynika, że księdza Adama nie lubię albo że nie jest mi miły. Nie mogę się jednak zgodzić z jego sposobem prezentowania nauki Kościoła w mediach.

Prowincjał marianów odmówił uzasadnienia swojej decyzji, więc skazani jesteśmy na domysły. To nie jest sytuacja budująca.

Historia Kościoła jest historią nieustających sporów. Spierał się już Piotr z Pawłem. Każdy z nich miał odmienną wizję swojej pracy i swojej obecności w Kościele. Weźmy przykład z pierwszych wieków chrześcijaństwa: część Ojców Kościoła, zachwycona filozofią, uważała starożytnych filozofów właściwie za proroków, inni filozofię grecką potępiali. Podobne spory mamy w średniowieczu. Kościół jest właśnie w tym wspaniały, że jest taki różnorodny, że umie zaakceptować różnicę zdań. Nikt przecież księdza Adama nie wyrzuca z Kościoła.

 


Gdyby święty Piotr nakazał milczenie świętemu Pawłowi, dzieje Kościoła potoczyłyby się zupełnie inaczej. W 2003 r. „Tygodnik” zadał Księdzu Biskupowi pytanie: czy w sytuacji, kiedy biskup jest zmuszony wybierać między dobrem instytucji a dobrem konkretnego człowieka, czy dobro tego ostatniego wolno wówczas poświęcić? Ksiądz Biskup wówczas zaprzeczył, mówiąc: „Biskup ma obowiązek wzywać do ciągłego nawracania. Kiedy widzi w człowieku właśnie człowieka, ma szansę dotarcia do jego serca. W zupełnie skrajnych przypadkach pewno nie ma innego wyjścia niż sięgnięcie po sankcje i kary, ale takie sytuacje zdarzają się niesłychanie rzadko”. Ksiądz Adam został ukarany właśnie za to, że „widział człowieka w człowieku”.

Kościół jest skomplikowaną rzeczywistością, tworzą go przecież żywi ludzie. Dlatego nie uważam, żeby taki dylemat był prawdziwy: ksiądz Adam czy instytucja. Ksiądz Adam wypowiadał się w imieniu Kościoła. Jeżeli dla tak wielu osób jego wypowiedzi są nie do przyjęcia, to on też musi dokonać rachunku sumienia.

W odbiorze wielu osób swoimi wypowiedziami ksiądz Adam właśnie nie zamykał, tylko otwierał drogę do Kościoła. I kręcimy się w kółko...

To prawda. Być może dla wielu ludzi ksiądz Adam jest autorytetem. Wcale tego nie chcę podważać. W Kościele pierwszym autorytetem jest jednak Chrystus, i jeżeli dany problem nie jest rozwiązywany w pełnej zgodności z nauką Chrystusa, z tradycją Kościoła, mamy kłopot.

Nauka Jezusa nie mówi, czy krzyż ma wisieć w polskim Sejmie, czy nie. Ksiądz Biskup posługuje się językiem religijnym, odwołując się do wiary w Jezusa jako Boga i Zbawiciela. Taka argumentacja może być niezrozumiała dla ludzi spoza Kościoła. Świat nie składa się wyłącznie z wierzących.

Tym samym przyznają mi panowie rację, że ksiądz Adam myśli przede wszystkim o wspólnocie tych, którzy są poza Kościołem. Patrzy z ich perspektywy, a mówi w imieniu Kościoła.

Naszym zdaniem, głównym zadaniem Kościoła jest prowadzenie ludzi do zbawienia, a nie budowanie katolickiej społeczności, zwłaszcza poprzez pluralistyczny z natury Sejm. Ksiądz Biskup uważa inaczej?

Nie sądzę, żeby tym licznym przecież posłomchrześcijanom przeszkadzał symbol krzyża. Ponieważ nasz kraj jest zbudowany na chrześcijańskiej tożsamości, a tej bez Chrystusa i jego krzyża trudno sobie wyobrazić, to dlaczego nie mam walczyć o respektowanie moich praw jako katolika, tylko uznawać prawa tego, któremu krzyż przeszkadza? Mam takie same prawa jak każdy obywatel.

Natomiast uważam, że wojna o krzyż jest sztucznie prowokowana przez Ruch Palikota z powodów czysto politycznych i nie jest to największy w tej chwili problem w Polsce.

Wróćmy jeszcze do sprawy Nergala. Zgadzamy się, że podarcie Biblii jest czynem haniebnym, ale mimo wszystko czy wskazywanie na jego sceniczne wygłupy nie odwraca uwagi od zła naprawdę groźnego, np. nienawiści na polskich stadionach? Można odnieść wrażenie, że Kościół walczy ze współczesną wersją Boruty, a za jego plecami, niezauważony, działa prawdziwy książę ciemności. Polska jest przeżarta głęboką nienawiścią. Ksiądz Biskup często spotyka się z młodzieżą, ale czy jej przedstawiciele mówią, co oglądają teraz młodzi ludzie? Na przykład hip-hopowy teledysk, w którym dziewczyny oblewają mężczyznę benzyną i podpalają. Przecież to piekło w czystej postaci, znacznie groźniejsze niż dorosły mężczyzna, który przebiera się w szerokie spodnie i harczy.

Nergal jest częścią tego groźnego zjawiska. Jego utwory też gloryfikują nienawiść, np. pieśń chwaląca zabójstwo św. Wojciecha. Dzieje się coś złego w polskim społeczeństwie. Jest coraz więcej złych emocji, rośnie obojętność, atrakcyjny staje się praktyczny materializm. Młodzi chcą mieć od razu dorobek, do którego dawniej dochodziło się po wielu latach ciężkiej pracy. Tego zjawiska kiedyś nie było.

Być może sprawę Nergala należało jeszcze lepiej wykorzystać, ale moja reakcja była spontaniczna. Nie planowałem przecież, że powalczę sobie z Nergalem. To był impuls, wywołany listem Stowarzyszenia Dziennikarzy Katolickich. Po prostu poparłem ten list, pisząc, że są granice tego, co wypada i co nie wypada w sferze publicznej. A bardzo trudny problem zła jest stale obecny w nauczaniu Kościoła i nie można powiedzieć, że jest zaniedbywany.

Jak powinien Kościół reagować na obecność w telewizji takich osób jak Nergal? Czy zdecydowany głos hierarchów nie prowadzi do skutku odwrotnego od zamierzonego, czyli do zwiększenia popularności kontrowersyjnej postaci?

Doniesiono mi, że sam Nergal dziękował za reklamę, jaką mu zrobiłem. Uważam jednak, że ta „reklama” zawsze działa w obie strony. Być może dzięki mojej reakcji bardzo wielu ludzi dowiedziało się o Nergalu, ale też wielu zorientowało się, kim on jest. Wszyscy już wiedzą, że ogromna część społeczeństwa katolickiego nie życzy sobie w sferze publicznej takich zachowań jak zachowania Nergala. Można zatem powiedzieć, że i Nergal zrobił katolikom reklamę.

Ostatecznie jednak, to nie jest kwestia reklamy, tylko prowokowania ludzi do myślenia; o złu, dobru, dialogu, kulturze, o prawach obywatelskich!

Usiadłby Ksiądz Biskup z Nergalem przy jednym stole?

Gdyby miało to doprowadzić do jakiegoś dobra, oczywiście. Nie usiadłbym, gdyby chciał wykorzystać spotkanie do tego, by obelżywie odnosić się do ludzi podzielających moją wiarę. Aż tak wielkoduszny nie jestem.
 
Rozmawiali Michał Olszewski i Artur Sporniak

Bp Wiesław A. Mering (ur. 1945 r.) jest od 2003 roku ordynariuszem włocławskim. Studiował filozofię na Akademii Teologii Katolickiej w Warszawie i na Uniwersytecie Nauk Humanistycznych w Strasburgu, od 1992 rektor Wyższego Seminarium Duchownego w Pelplinie. Autor książki „Wstęp do filozofii” (1996) oraz wielu artykułów naukowych i publicystycznych.