Czy Jezus był religijnym fundamentalistą?

Agnieszka Piskozub-Piwosz

publikacja 31.12.2011 20:13

Gdy mówię o fundamentalizmie, nie chcę pisać o żadnej konkretnej religii ani systemie przekonań. Pragnę pokazać pewne cechy, które kształtują fundamentalistyczne podejście do życia, które zagraża każdej i każdemu z nas, niezależnie od wiary, za którą się opowiada.

eSPe 4/95/2011 eSPe 4/95/2011

 

Wiele osób podziwiało w Jezusie radykalizm i zapragnęło tę postawę naśladować. Co ciekawe, gdyby przyjrzeć się ideom, które próbowano w ów radykalny „Jezusowy” sposób wcielać w życie, mogłoby się okazać, że bywały one bardzo różne, czasem i sprzeczne. Niejedną z takich prób należało by odrzucić jako przerażającą czy fanatyczną, zwłaszcza, gdy ktoś w imię Jezusa i z przekonaniem, że Go naśladuje, był gotów likwidować innych Jego naśladowców...

Zatem – czy warto ryzykować radykalizm? Czy nie grozi on popadnięciem w postawę fundamentalistyczną, zaślepioną i wrogą innym? Może lepiej „żyć i pozwolić żyć innym”, nie przejmując się zanadto niczym? Może lepiej uznać, że Jezus był tylko i wyłącznie łagodnym, ot, takim trochę hippisowskim, nauczycielem z Nazaretu, który wcale świata zmieniać nie próbował? A może jednak trzeba postawić wszystko na jedną kartę, nawet, jeśli oznaczałoby to fundamentalizm; wszcząć walkę ze złem tego świata, nie zważając na ewentualne ofiary? Aby znaleźć odpowiedź na te pytania, musimy po pierwsze zrozumieć, na czym polega fundamentalizm, po drugie sprawdzić, czy Jezus był fundamentalistą, po trzecie przemyśleć, co wynika z tego dla nas jako chrześcijan, naśladowców Jezusa.

Czym jest fundamentalizm?

Na pierwszy rzut oka słowa „fundamentalizm” i „radykalizm” wydają się synonimami. Często używa się ich zamiennie. Warto jednak zrozumieć je lepiej, tak, aby znaleźć jakieś wskazówki do oceny własnej (przede wszystkim!) postawy, ale i postaw innych względem Boga, bliźnich i siebie.

Pierwszym skojarzeniem z fundamentalizmem bywa zazwyczaj „fundamentalizm islamski”. Dzieje się tak zapewne nie bez przyczyny. Nie wolno jednak zapominać, że tendencje fundamentalistyczne nie omijają innych światopoglądów i religii, także chrześcijaństwa. Gdy więc mówię o fundamentalizmie, nie chcę pisać o żadnej konkretnej religii ani systemie przekonań. Pragnę pokazać pewne cechy, które kształtują fundamentalistyczne podejście do życia, które zagraża każdej i każdemu z nas, niezależnie od wiary, za którą się opowiada.

Mimo że uczeni spierają się co do definicji fundamentalizmu, można wydobyć kilka jego cech, występujących zwykle wspólnie, choć w różnym natężeniu i różnych konfiguracjach. Byłyby to:

  • skłonność do postrzegania świata w czarno-białych barwach;
  • utożsamienie siebie i swojego środowiska z „dobrą stroną mocy”;
  • klasyfikacja tego, co niezrozumiałe i nieznane, jako z gruntu niebezpiecznego albo po prostu złego;
  • potrzeba jednoznacznego autorytetu we wszystkich sprawach, najlepiej autorytetu utożsamionego z głosem Boga;
  • przekonanie o wyższej wartości tego, co było, nad tym, co jest (zazwyczaj dotyczące tego, co pamięta się z własnego dzieciństwa, a niekoniecznie prawdziwej tradycji np. własnego Kościoła);
  • skłonność do oceniania całej rzeczywistości według tylko jednego klucza, pragnienie absolutnej jasności i pewności co do oceny wszystkich aspektów rzeczywistości;
  • gotowość ponoszenia nawet ogromnych ofiar w imię własnych przekonań i postrzeganie walki ze złem (jakkolwiek się je rozumie) jako podstawowego obowiązku.

Jezus fundamentalistą?

Rodzi się pytanie: czy cechy te pasują do Jezusa? Gdyby tak było, może należało by usprawiedliwić fundamentalizm i uznać go za nieodłączną cechę prawdziwego ucznia Mistrza z Nazaretu? Wyobrażam sobie bez trudu kogoś, kto powiedziałby: „Oczywiście, Jezus widział świat czarno-biało („Tak, tak; nie, nie”), uważał siebie za wybranego przez Boga i negował inne podejścia („Kto nie jest ze mną, jest przeciwko mnie”), poniósł najwyższą ofiarę w walce ze złem, umierając na krzyżu... A zatem tak, był fundamentalistą!”. Pogląd taki można usłyszeć zarówno od przeciwników chrześcijaństwa, chcących wykazać, że jest ono z góry skazane na bycie fanatyczną ideologią, jak i od niektórych chrześcijan, którzy dowodzą w ten sposób, że dowolnie skrajna postawa, łącznie z mordowaniem wrogów wiary, może zostać usprawiedliwiona postawą Nauczyciela.

Czy jest to wniosek nieuchronny? Poniżej spróbuję przyjrzeć się bliżej przynajmniej tym trzem wydobytym przed chwilą elementom, które świadczyłyby za zbieżnością postawy Jezusa i tego, co określa się jako fundamentalizm religijny.

„Tak, tak; nie, nie”

Zobaczmy najpierw, do czego faktycznie odnosi się przytaczany często w obronie „fundamentalizmu Jezusa” pierwszy cytat. Znajdujemy go w Kazaniu na Górze (por. Mt 5, 33-37), w miejscu, gdzie Jezus wyjaśnia przykazania i dokonuje ich radykalnej interpretacji. Wyjaśniając zakaz fałszywej przysięgi, Jezus przestrzega przed wszelkim zarzekaniem się na Boga i będący Jego królestwem świat, ani nawet własne życie – ponieważ człowiek nie jest panem żadnej z tych rzeczywistości („Wcale nie przysięgajcie, ani na niebo, bo jest tronem Bożym; ani na ziemię, bo jest podnóżkiem stóp Jego; ani na Jerozolimę, bo jest miastem wielkiego Króla. Ani na swoją głowę nie przysięgaj, bo nie możesz nawet jednego włosa uczynić białym albo czarnym” ). Jezusowa interpretacja jest zatem nie tylko radykalizacją znanego Izraelowi przykazania, ale i nauką o relacji Boga i człowieka. Człowiek nie może dysponować Bogiem, nie jest również panem świata, ani własnego życia. Nie ma zatem władzy przysięgania, gdyż to nie on decyduje o tym, co było, jest i będzie. Wszelka próba zapomnienia o tym pochodzi od Złego, gdyż jest zamachem na królowanie Boga w świecie i w życiu człowieka.

Słowa o „tak, tak; nie, nie” – często używane wręcz mechanicznie jako rzekome potwierdzenie tego, że Jezus chce, byśmy widzieli świat w sposób czarno-biały – stanowią przede wszystkim przypomnienie o miejscu człowieka w świecie, o tym, że człowiek nie jest Bogiem. I sądzę, że jest to jedna z najważniejszych nauk Jezusa, która ma ogromne znaczenie dla naszego pytania o naśladowanie Go. Ten, kto nie uważa się za pana świata ani swojego życia, odkrywa, że istnieje inny, prawdziwy Pan. Jeśli mamy czegoś w życiu dokonać, to nie ma to być realizacja naszego własnego (nawet genialnego) planu, ale próba uczestnictwa w „czymś więcej”, w Bożym planie względem nas i świata.

 

 

„Kto nie jest ze mną...”

Przyjrzyjmy się drugiemu z przywołanych cytatów (Łk 11, 23). Nie da się zaprzeczyć, że Jezus nie tylko uznaje istnienie autorytetu, ale – co więcej – sam się jako autorytet przedstawia. Całe Kazanie na Górze ukazuje Jezusa jako nowego Mojżesza; interpretuje On bowiem Prawo jako ten, kto nie musi powoływać się na innych nauczycieli, lecz sam ma moc ogłaszać Boże zamysły. Jasno i wyraźnie przeciwstawia się tym, którzy dopatrują się w Jego działaniach czegoś demonicznego, podczas gdy wyrzucanie przez Niego złych duchów jest działaniem mocą Boga (por. Łk 11,14-23; por. Mt 12, 22-30). Nie pozwala, by deprecjonować dzieła Boże, a zatem Jego misję. Jezus nie obawia się konfliktów, potrafi jasno i wyraźnie przeciwstawiać się niesprawiedliwości i nieprawdzie, zwłaszcza, gdy dotyczą one relacji między ludźmi i Bogiem – dlatego tak wyraźnie rysuje się na kartach Ewangelii Jego konflikt z uczonymi w Piśmie, faryzeuszami i przywódcami religijnymi Izraela.

Jednakże nie znajduję w Piśmie Świętym Jezusowego potępienia dla kogokolwiek z tego tylko powodu, że należy do którejś z antagonistycznych względem Niego grup – Jezus potrafi pochwalić uczonego w Piśmie (Mk 12, 34); spotyka się w nocy z faryzeuszem Nikodemem (J 3, 1-21); jada z grzesznikami i celnikami; odwiedza nieuczciwego celnika Zacheusza (Łk 19,1-10). Aby nie popaść w drugą skrajność musimy tu zaznaczyć, że Jezus przychodzi do nich, a także do nas wszystkich, jako lekarz, niosący ratunek tym, którzy źle się mają. Jego radykalne i niezrozumiałe dla pobożnych Żydów spotkania i posiłki z grzesznikami, to nie pochwała grzechu czy przejaw obojętności względem niego, ale pełne miłości ukazanie postawy miłosiernego Ojca względem człowieka.

Jezus widzi w świecie zło i nie przechodzi nad nim obojętnie. On przyszedł po to, aby zło nie triumfowało. Można powiedzieć, że wypowiedział mu wojnę – Jezusowy stosunek do demonów nie pozostawia tu wątpliwości. Nie jest to jednak nigdy wojna z człowiekiem czy społecznością, ale walka o ocalenie człowieka.

Męczeństwo jako weryfikacja?

Jeżeli fundamentalista jest gotów ponieść w takiej walce śmierć, to i Jezusa można by uznać za fundamentalistę, ale... Czy każdy, kto ponosi ofiarę, usprawiedliwia w ten sposób swoje poglądy? Przecież zazwyczaj wszystkie strony konfliktów mają swoich męczenników. Dlaczego zatem nadajemy szczególne znaczenie akurat śmierci Jezusa na krzyżu?

A może śmierć na krzyżu jest tylko niepowodzeniem Jezusa albo niepotrzebną ofiarą – nawet jeśli w dobrej sprawie? To, jak ukazują Go Ewangelie, nie pozwala nam myśleć w podobny sposób. Całe życie i śmierć Jezusa stanowią w nich jedno, całość, której motyw przewodni stanowi posłuszeństwo Ojcu i Jego miłości do ludzi. Jezus przychodzi jako ten, który całym swoim życiem, a także śmiercią, świadczy o miłości Boga do człowieka, do Izraela, do świata. W tak wielu miejscach Pisma jest mowa o Jego posłuszeństwie Ojcu i pełnieniu woli Boga.

Radykalizm Jezusa, który mamy naśladować, to moim zdaniem radykalizm prawdziwego oddania się Bogu i Jego woli. A ponieważ wolą Boga, jaka objawia się w życiu Jezusa, jest zbawienie człowieka, jest to zarazem pełne oddanie się ludziom, nawet za cenę śmierci, na jaką Go skazują.

Nawet, jeśli pewne formy postawy Jezusa mogą wydawać się zbieżne z poglądami fundamentalistów (dostrzeganie w świecie zła, konsekwencja, gotowość poniesienia najwyższej ofiary, znaczenie autorytetu), istnieje istotna różnica między Jego radykalizmem a postawą fundamentalistów. Jezus nie broni stanu zastałego, jakiejś (nawet najświętszej) tradycji. Nie próbuje też zburzyć wszystkiego, co zastał, w imię jakiejś nowej idei. Jezus broni człowieka, a co za tym idzie właściwych relacji człowieka-ludzi-Boga. Nie realizuje jakiegoś konserwatywnego bądź liberalnego scenariusza, ani powrotu do przeszłości, ani skrajnej reformy, lecz (tylko i aż!) w każdej chwili szuka woli Ojca i ją wciela w życie.

Jak naśladować radykalizm Jezusa?

Tu rysuje się wielki problem. Jak rozpoznać Bożą wolę? Przecież właśnie fundamentaliści powołują się na nią, może nawet szczerze! Możemy bowiem poddać się zwątpieniu, stwierdzając: „Łatwo pełnić wolę Boga, jeśli jest się Bogiem i się ją zna”. Zgoda, nie możemy zapominać, że Jezus jest wcielonym Synem Bożym. Ale – dokładnie tak samo – nie wolno nam zapominać, że jest On prawdziwym człowiekiem, który także, używając prawdziwie ludzkich środków, tę wolę poznawał. Jezus daje nam przykład nie tylko swoim nauczaniem i czynami, ale także swoją modlitwą, znajomością Świętych Pism Izraela, świętowaniem żydowskich uroczystości, swoim postem... On nie był ponad to. A zatem i my nie możemy.

Patrząc na Jezusa jako pełnego bojaźni Bożej człowieka, możemy się nauczyć, że poszukiwanie Bożej woli jest naszym stałym obowiązkiem. Ewangeliczny radykalizm jest zadaniem na każdą chwilę życia, nie da się go „odrobić” jak pracy domowej i mieć z głowy, a potem już tylko bezrefleksyjnie postępować za tym, co raz się usłyszało, odkryło czy wymyśliło.     Widząc Jezusa jako pobożnego Żyda, możemy zrozumieć, iż nawet, jeśli wydaje się, że Boga spotyka się samemu, czy nawet, jeśli Pan powierza komuś najbardziej wyjątkową, jedyną misję, nie czyni tego w odcięciu od wspólnoty, lecz w niej i dla niej. Weryfikację radykalnych postaw przynosi często społeczność, w której żyjemy, w naszym przypadku Kościół.

Oczywiście, tak jak Jezus pozostawał w sporze z autorytetami religijnymi swoich czasów, tak i chrześcijanin może zostać przez własną wspólnotę niezrozumiany, a nawet odrzucony. Pamiętając historię Jezusa, nie możemy nawoływać do ślepego posłuszeństwa autorytetom. Trzeba jednak pamiętać, że nawet Jezus nie był religijnym indywidualistą, ale członkiem Ludu Bożego i nauczycielem pewnej grupy, dzielącym z nią życie. Nie można bezkrytycznie podchodzić do własnych radykalnych pomysłów, jeśli nie mają oparcia w tradycji wspólnoty i w opinii otaczających nas osób. A nawet, jeśli znajdują poparcie, musimy pamiętać, że i wielkie zło bywało nieraz dziełem kolektywnym, także w Kościele. Ani własny radykalizm, ani poklask innych, nie gwarantują zbieżności z planem Boga.

Wielką pokusę stanowi potrzeba pewności, że jest się na najlepszej drodze. Czasem grozi to zapomnieniem, że nawet najlepsza droga, jest właśnie – drogą, a nie punktem, z którego nie wolno się ruszyć. Stojąc w miejscu, nie idziemy drogą. Jezus żyjąc w ubóstwie, wędrując po ziemi, żył w pewnym sensie z dnia na dzień, cały czas szukając woli Ojca w dialogu z Nim. Nie możemy oczekiwać, że zdobędziemy większą, stabilniejszą pewność, jakiej zdają się domagać fundamentaliści.

Inną pokusą może być pokusa cierpienia i umartwień, które sami sobie wyszukujemy. Tego także nie odnajdujemy u Jezusa. On nie jest tym, który szuka krzyża na siłę, który się go domaga. Doświadczenie Jezusa i Kościoła uczy, że krzyż zawsze się znajdzie. Jeśli naprawdę chcemy kochać ludzi tak, jak kocha ich Bóg, to nie unikniemy bólu i cierpienia. Ale ból i cierpienie nie mogą być naszym celem i nie stanowią podstawowej weryfikacji słuszności naszych działań. Wielcy święci także pozostawali w ciemności. Jezus na krzyżu mówił o opuszczeniu przez Boga. Radykalizm ewangeliczny nie daje żadnych po ludzku pojętych gwarancji.

Pozostaje zatem... przygoda – codziennego szukania właściwej drogi, wierności wzywającemu nas Głosowi, choćby wiódł na krzyż. Ale także jedyna prawdziwa pewność – szczególna pewność wiary, nadziei i miłości, że obiecany przez Jezusa Duch działa także i w nas. Zaufanie do tych wskazówek, które odnajdujemy w życiu Jezusa, w doświadczeniu Ludu Boga, na modlitwie, pozwoli nam znieść tę sytuację bycia w drodze.