Pozwól dziecku, które jest w tobie, przyjść do Boga

Redakcja LISTU rozmawia z o. Jakubem Kruczkiem OP

publikacja 19.02.2012 21:48

Trzeba dziecku mówić o wierze, ale przede wszystkim powinno ono uczestniczyć w życiu Kościoła, w ten sposób dokonuje się „wtajemniczenie". Wprowadzamy dzieci w coś, czego w pełni nie pojmują, w Tajemnicę, zrozumienie przyjdzie z czasem. Zresztą, czy my, dorośli wszystko rozumiemy?

List 2/2012 List 2/2012

 

Ojcze, od jakiegoś czasu trwa w Ko­ściele spór. Chodzi o udział dzieci w liturgii. Po jednej stronie są ci, którzy chcieliby uczestniczyć we Mszy św. w skupieniu, a biegające po kościele dzieci im to utrudniają. Po drugiej są rodzice, którzy nieraz z wielkim wysiłkiem przyprowadzili swojego malucha do kościoła, a zamiast zrozumienia spotykają się jednak z wrogimi spojrzeniami.

Ten spór ma swoją zaletę, pokazuje, że Msza jest ważna i dla jednych, i dla drugich. Jeśli się o nią kłócimy, to znaczy, że dostrzegamy jej wartość. Eucharystia przecież jest czymś najcenniejszym, co mamy, jako chrześcijanie.

Samo „bycie na Mszy" wychowuje do wiary?

Rozwój mojego życia duchowego zawdzię­czam właśnie Mszy św. Wychowałem się na niej. Jest dla mnie jak chleb powszedni i nie wyobrażam sobie bez niej życia. Dokumenty Soboru Watykańskiego II mówią że Msza św. jest „Źródłem i Szczytem". „Źró­dłem", z którego wypływa życie duchowe, i „Szczytem", ku któremu zmierza wszelka na­sza aktywność. Eucharystia ma ogromną siłę, oddziałuje na nasz intelekt przez słowa, ale także na emocje przez symbole i gesty. Wła­śnie gesty mogą najbardziej trafić do dzieci. Żartobliwie można powiedzieć, że podczas Mszy używa się wielu „wabików", które mogą zainteresować dziecko: kadzidło, dzwonki, świece, procesje...

Dwulatek zainteresuje się może przez chwilę dzwonkami, ale nie­wiele zrozumie z tego, co mówi ksiądz.

Trzeba dziecku mówić o wierze, ale przede wszystkim powinno ono uczestniczyć w życiu Kościoła, w ten sposób dokonuje się „wtajem­niczenie". Wprowadzamy dzieci w coś, czego w pełni nie pojmują, w Tajemnicę, zrozumienie przyjdzie z czasem. Zresztą, czy my, dorośli wszystko rozumiemy?

Czy to jest argument przeciwko tym, którzy chcą wyprosić dzieci z kościoła, bo hałasują i psują idealną liturgię?

Nie można pozwalać na to, by dzieci w koście­le robiły wszystko, na co mają ochotę. Jednak nie chodzi też o to, aby stworzyć idealną li­turgię. Liturgia ma być piękna, a nie idealna. Żeby mogła być piękna, wszystko powinno być starannie przygotowane. Ważne są elementy zewnętrzne: ołtarz, szaty liturgiczne, śpiewy, czytania, homilia, ale jeszcze ważniejsza jest postawa wewnętrzna: wiara, zaangażowanie i miłość. Warto zatroszczyć się o właściwe przygotowanie do Eucharystii, aby nie była ona chaotyczna, powierzchowna, bezmyślna. Msza św. jest uobecnieniem Ofiary, jaką Jezus Chrystus złożył Bogu Ojcu za zbawienie świa­ta. Dzięki niej mamy udział w owocach Jego Męki i Zmartwychwstania. Ona jest większa od nas, jest Tajemnicą, w której uczestniczymy, ale której nie ogarniamy naszym rozumem. Li­turgia nie jest jedynie dziełem ludzi i nie chodzi w niej o stworzenie dobrej atmosfery. Dzieci mogą w niej owocnie uczestniczyć wtedy, kiedy będą do tego przygotowane. Pytanie o to, czy powinny, czy nie powinny chodzić na Mszę, to tak naprawdę pytanie o to, czy są do tego przygotowane.

Jak przygotować je do udziału w liturgii?

Inaczej te, które mają trzy lata, inaczej te, któ­re mają sześć i więcej. Starsze dzieci są wpro­wadzane w życie Kościoła i w liturgię podczas katechezy. O dobre przygotowanie młodszych dzieci powinni zadbać rodzicie. Ważne, aby dzieci miały świadomość, że na Mszy św. dzie­je się coś ważnego, że wyjście do kościoła nie jest tym samym, co wyjście na podwórko, do szkoły czy do galerii handlowej. Nie wiem, jak to zrobić, ale patrząc na niektóre dzieci, prze­konuję się, że jest to możliwe.

Zarówno rodzice, jak i dzieci muszą wiedzieć, po co idą do kościoła. Jeśli nie udaje nam się zainteresować dziecka tym, co się dzieje pod­czas Eucharystii, a ono nudzi się tak bardzo, że zaczyna rozrabiać, może to oznaczać, że nie nadszedł jeszcze czas, aby wprowadzać je w życie Kościoła.

Czy to znaczy, że do kościoła można zabierać tylko te dzieci, które potra­fią się grzecznie zachowywać?

Nie popadajmy w skrajności. Nic się nie stanie, gdy podczas liturgii maluch zsunie się z kolan mamy i pobiegnie zobaczyć, co się dzieje przy ołtarzu. Czasem dziecko po prostu nie może znieść bezczynności i wtedy trzeba wyjść z nim na chwilę, żeby mogło np. pobiegać. U dominikanów w Krakowie świetnie nadają się do tego krużganki, można też wyjść z dziećmi na chwilę do przedsionka czy na zewnątrz. Irytuję się natomiast, gdy widzę, że rodzice w ogóle nie próbują zdyscyplinować dzieci. Zdarza się, że maluchy podczas Eucharystii szaleją, piją soczki i jedzą chrupki. Nie jestem zwolennikiem wprowadzania jakichś rygory­stycznych zakazów, ale chciałbym, aby rodzi­ce wykazali się większą wrażliwością i odpo­wiedzialnością.

A jeśli rodzice nie zdają sobie spra­wy z tego, że robią coś nie tak, to ksiądz powinien zareagować?

Gdy podczas Mszy św. dzieci ciągle biegają po kościele, przekrzykują się, jedzą, piją socz­ki, to ja jako celebrans czuję się całkowicie bezradny. Mógłbym ewentualnie z ambony zaapelować do rodziców, by przemyśleli swoje metody wychowawcze. Wtedy jednak rodzice mogą się poczuć zranieni i niezrozumiani.

Można o tym wspomnieć w czasie ogłoszeń.

Zdarza się, że podczas Mszy św. konwentual­nej w Krakowie, w przypływie rozpaczy, któryś z celebransów zwraca się z delikatną uwagą: „Cieszymy się bardzo, że są z nami dzieci, ale cieszylibyśmy się jeszcze bardziej, gdyby pozwalały się modlić także dorosłym". Odpo­wiedzialność za udział dzieci w liturgii spoczy­wa na rodzicach, a nie na celebransie. Kiedy prosili Kościół o chrzest, usłyszeli, że razem z rodzicami chrzestnymi przyjmują obowiązek wychowania dziecka w wierze, przekazania mu prawd Ewangelii i chrześcijańskich wartości. Rodziców nie zastąpi w tym ani kateche­ta, ani ksiądz spotykający się z dziećmi raz w tygodniu na niedzielnej Mszy. Stąd bierze się pytanie: czy dzieci w domach są wychowane w wierze i czy opowiada się im o tym, czym jest Msza św.?

 

 

Czy rodzice mogą liczyć w tym na jakieś wsparcie Kościoła?

Kościół chce im w tym pomagać. Powstało specjalne dyrektorium na temat udziału dzieci we Mszy św. Są w nim dwie ważne wskazów­ki. Pierwsza dotyczy sytuacji, kiedy we Mszy św. „dla dorosłych" uczestniczą dzieci. Dyrek­torium radzi, by nie traktować ich jak przycho­dzących „na doczepkę", ale jakoś zaangażo­wać w liturgię, zauważyć, że one też z nami są. Można je włączyć w śpiew, w modlitwę wiernych czy niesienie darów. Dla młodych ministrantów np. niezwykle ważne jest to, że mogą w czasie Mszy dzwonić dzwonkami czy przynieść do ołtarza kadzielnicę. Druga podpowiedź dyrektorium dotyczy tzw. Mszy św. z udziałem dzieci. Można wtedy modyfikować liturgię tak, by była dla dzieci jak najbardziej zrozumiała i ciekawa: skrócić tro­chę czytania, rozbudować śpiewy, wprowadzić ruch, a nawet taniec. Dzieci potrzebują aktyw­ności. Te Msze powinny być bardzo dynamicz­ne. Niestety nie zawsze takie są. To zadanie dla kapłanów, duszpasterzy i katechetów, by włożyć w ich przygotowanie dużo serca i po­szukiwać ciekawych pomysłów. Chciałbym jednak ostrzec przed infantylizacją wiary. Jeżeli podczas Mszy św. piosenki są bardzo spłycone, pojawiają się jakieś zabaw­ki, gadżety, które mają uatrakcyjnić liturgię, to może się zdarzyć, że wiara będzie bardzo nie­dojrzale przeżywana. Bóg może pozostać dla dzieci tylko „Bozią".

W tradycji żydowskiej w czasie celebrowania wieczerzy paschalnej dzieci mają bardzo ważną rolę. Za­dają swojemu ojcu pytania o sens świętowania Paschy i o historię zbawienia. Czy w naszej liturgii jest takie wydarzenie, które bez dzieci nie mogłoby się odbyć?

Tak, choć w nieco innym rozumieniu. Mam na myśli Pierwszą Komunię Św. Wtedy dzieci są w centrum uwagi i wyraźnie to czują. Wszyst­ko, co przygotowali dorośli, jest dla nich. To jest bardzo ważna chwila zarówno w życiu dziecka, jak i rodziców. Jeśli dzieci zostały dobrze przygotowane i przez rodziców, i przez katechetów, to Pierwsza Komunia może być niezwykle głębokim przeżyciem duchowym. Może być doświadczeniem wiary i pragnienia Boga. Warto wykorzystać te mocne przeżycia, by później formować dzieci „eucharystycznie". Przekazać im miłość do liturgii. Chodzi o to, by Komunia nie była jednorazowym wydarze­niem.

Rozmowa w czasie Paschy to jest właśnie przekazywanie wiary.

Rodzice przekazują wiarę dzieciom, ale rów­nocześnie sami odkrywają ją na nowo. Wła­śnie coś takiego obserwowałem, gdy przy­gotowywałem sześciolatki do tzw. „wczesnej Komunii Świętej". W kilku miejscach w Polsce jest taka możliwość. Decydują o tym rodzice, biorą odpowiedzialność za formację dziecka. Jest to dobre, bo pozwala dzieciom przygotować się do Komunii poza szkołą. W drugiej klasie mają one już bardzo wiele obowiązków związanych z nauką i dlatego katechizację traktują jako dodatkowy ciężar. Sześciolatki nie są jeszcze tak przeciążone, a to, że nie uczestniczą w katechezie szkolnej, w natural­ny sposób włącza w tę katechizację rodziców. Wielu osobom przygotowania do Komunii dziecka pomogły wrócić do Boga i do Kościo­ła. Niektórzy spowiadali się po wielu, wielu la­tach przerwy i były to spowiedzi autentyczne, związane ze szczerym nawróceniem. Inni oży­wili swoją więź z Bogiem, włączyli się w życie parafii. W ten sposób dzieci mogą nawrócić swoich rodziców.

Zapytano kiedyś Krzysztofa Kieślowskiego o doświadczenie zwią­zane z wiarą. Pytanie to padło w czasie, kiedy wybitny reżyser był daleko od Kościoła. Odpowiedział, że bardzo mocno przeżył swoją Pierwszą Komunię: „Było to wielkie wydarzenie, ale - dodał - to było dawno...".

Dla kogo z nas to nie było wielkie wydarzenie? Niestety w Polsce problemem związanym z przygotowaniami do Komunii jest masowość i pewna sztampa. Takie dobre przygotowanie jest wielkim wyzwaniem duszpasterskim, które stoi przed Kościołem.

Powiedział Ojciec, że rodzice na­wracają się dzięki dzieciom. Jezus też powiedział, że jeśli nie staniemy się jak dzieci, nie będziemy mogli wejść do Królestwa Niebieskiego. Czego możemy się uczyć od naj­młodszych?

Jezusowi nie chodziło o to, żebyśmy wracali do dzieciństwa i dziecinnieli. Stawanie się jak dziecko to pozwalanie, by mógł w nas dojść do głosu „nowy człowiek". On rodzi się w nas dzięki sakramentowi chrztu. Początkowo jest jak maleńkie dziecko, o które trzeba się trosz­czyć. Sakramenty i Słowo Boże pozwalają by ten „nowy człowiek" mógł w nas rosnąć. Równocześnie powinien w nas umierać „stary człowiek", czyli człowiek pyszny, zarozumiały, który szuka zaszczytów i docenienia. Jeste­śmy starymi ludźmi, dlatego bardzo poważnie siebie traktujemy. Stać się jak dziecko to spu­ścić trochę powietrza z tego balonu powagi, który napompowaliśmy. Mamy stanąć przed Bogiem jak dziecko, z prostotą i bezradnością a przede wszystkim z ufnością. Dziecko ma w sobie zmysł wiary. Już od ma-leńkości przez chrzest św. jest włączone w Ta­jemnicę Trójcy Świętej i nie stawia tej Tajemni­cy takiej zapory racjonalnej jak dorośli. Ojciec Joachim Badeni, dominikanin, opowiadał, że jego mali, pięcioletni przyjaciele, modląc się, mieli doświadczenia podobne do doświadczeń mistyków.

Obserwowałem ten dziecięcy zmysł wiary, kiedy prowadziłem katechezę w szkole. Gdy modliliśmy się na początku lekcji, prosiłem dzieci, żeby zamknęły oczy i pomodliły się... Sam chytrze podglądałem, żeby sprawdzić, czy mnie posłuchały. Byłem mocno zdziwiony, bo wszystkie dzieci z zamkniętymi oczami mo­dliły się w skupieniu.

W życiu duchowym powinien zachodzić pro­ces odwrotny do naturalnego. Zazwyczaj jest tak, że rodzimy się, dojrzewamy i starzejemy. Im jesteśmy starsi, tym bardziej zamykamy się w sobie i poważniejemy. Proces duchowy powinien przebiegać w drugą stronę: im jeste­śmy starsi, tym bardziej powinniśmy być „dzie­cięcy", bardziej ufni i otwarci na przyjmowanie Bożej łaski.

Może o to chodzi w Jezusowym: „Pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie"? Żeby pozwolić dziec­ku, które jest w nas, przyjść do Boga.

To bardzo ważne słowa. Jezus chce też przez nie powiedzieć, że przygarnia wszystkich od­rzuconych przed dorosłych. Przypomnijmy, że Jezus powiedział to w reakcji na zachowanie apostołów, którzy odganiali od Niego dzie­ci. Uważali, że aby spotkać Mistrza, trzeba spełnić jakieś specjalne warunki i niektórych wyrzucili na margines. Słowa Jezusa są skie­rowane nie tylko do dzieci, ale do wszystkich tych, którzy sąna marginesie tego świata, tych, którzy mimo tego, że sami są dorośli, czują się jak osierocone dzieci. Jest wiele takich sierot, które mają poczucie odrzucenia, niekochania i bezsensu. Dla Jezusa ważny jest każdy czło­wiek. Także ten, który jest odrzucony przez świat dorosłych.

o. Jakub Kruczek OP, wychowawca braci klery­ków w klasztorze oo. Dominikanów w Krakowie.