Kiedy rozum ociemniał

Maciej Zięba OP

publikacja 15.03.2012 14:54

W Europie postawy religijne są po prostu niepojęte. We Francji katolicyzm stał się egzotyczny. Przestaje więc być celem ataków, a zaczyna – jak każda egzotyka – fascynować.

Tygodnik Powszechny 11/2012 Tygodnik Powszechny 11/2012

 
Marek Zając: „Nieznane, niepewne, niebezpieczne? Szkice o Europie” – tak zatytułował Ojciec swą książkę. Czy, biorąc pod uwagę ostatnie turbulencje, nie trzeba usunąć znaku zapytania?

Maciej Zięba OP: Trafił pan. Proponowałem tytuł bez pytajnika, ale redaktor z wydawnictwa zasugerowała, żeby nie tak ostro, by nie brzmiało antyeuropejsko. Uległem, ale już wtedy byłem przekonany, że dotychczasowa formuła myślenia o Europie się wyczerpuje. Dziś bym ten znak zapytania wykreślił.

Bo?

Bo leżenie do góry brzuchem w niezmąconym przekonaniu, że problemy same się rozwiążą, doprowadzi do katastrofy. Jeszcze się nam nie śniło bankructwo pod Akropolem, ale od lat nie brakowało sygnałów, że nad Europę nadciągają ciemne chmury. Problemy finansowe są ważne, ale mają głębsze przyczyny kulturowe.

Wyobraźmy sobie taką scenę: na mównicy w europarlamencie staje człowiek w białym habicie i tłumaczy, że bez odkłamania czarnych legend narosłych wokół średniowiecza i idei Christianitas nie stworzymy nowego sensownego projektu europejskiego. Jaka jest reakcja europosłów?

Większość mnie wygwizduje. A przecież każda zbiorowość musi posiadać mit założycielski. Europa powstała jako projekt chrześcijański. Kto sądzi inaczej, ten jest nieukiem – mówi prof. Pomian. Nie brakowało w niej i innych wpływów, ale przed erą chrześcijaństwa, a dokładnie przed Karolem Wielkim, Europy po prostu nie było. Istniał zlepek biednych i słabo wykształconych plemion, mówiących różnymi językami i posiadających własne wierzenia. To pod naciskiem Karola Wielkiego Frankowie uczą się łaciny, która, z początku obca, stanie się językiem wielu ludów. Tworzy się wspólnota religii i wartości, kultury i edukacji, nauki i sztuki.

Ciemności oświecenia

Książka ojca mogłaby być świetnym materiałem wyjściowym do dyskusji podczas rozpoczynającego się w przyszłym tygodniu Zjazdu Gnieźnieńskiego. Będziemy na nim dyskutować o roli religii w europejskim społeczeństwie obywatelskim. Bo cóż z tego, że Kościół ma pomysł na Europę, skoro jego głos a priori lekceważy, bądź odrzuca, większość politycznych i intelektualnych liderów?

Niestety, debata się szalenie zideologizowała, co wynika z wyczerpania się projektu europejskiego. Gdy człowiek ma kłopoty z tożsamością, robi się agresywny.

Przykładem była dyskusja o konstytucji dla Europy, której projekt – co symptomatyczne – w końcu upadł. I to nie na Słowacji czy w Estonii, ale we Francji i Holandii. W Brukseli zaproponowano preambułę wzorowaną na polskiej konstytucji. Ten tekst to opis, że Europę zamieszkują ludzie podzielający wspólne wartości, tyle że dla jednych ich źródłem jest Bóg, drudzy mają inne inspiracje. Pomimo różnic są jednak równi w prawach i obowiązkach. Oczywista oczywistość. Ale takim ludziom jak Martin Schulz, obecny przewodniczący europarlamentu, to się nie mieści w głowie. Od razu zaatakowano, że konserwatywni Polacy wpychają „swojego” Boga, a „my, oświeceni Europejczycy, nie zgadzamy się na invocatio Dei”, acz to wcale nie było invocatio Dei. Współczesna mentalność europejska pozornie jest racjonalna. Nie bez racji Eric Voegelin pisał, że ciemności oświeconego rozumu po dzień dzisiejszy spowijają Europę.

Dławimy się z braku zdrowego rozsądku. Kilka lat temu europejscy przywódcy podjęli nieracjonalną decyzję, że powstanie wspólna waluta, ale zachowamy odrębne gospodarki. Potem poszczególne państwa i ich obywatele podejmowali miliony nieracjonalnych decyzji ekonomicznych. No i mamy kryzys.

Cierpimy z powodu niedopracowanych pomysłów politycznych, bo uwierzyliśmy, że politykę można dowolnie formować i kreować rzeczywistość. A przecież polityka powinna być racjonalną, wybiegającą w przyszłość odpowiedzią na zmieniającą się rzeczywistość. Od dawna uważałem, że nie da się zszyć gospodarki greckiej z niemiecką przy ich różnych potencjałach, ale też totalnie różnych tradycjach.

Europa w rozumieniu Roberta Schumana i takich polityków jak Daniel Cohn-Bendit, obu Europejczyków zanurzonych we francuskim i niemieckim dziedzictwie, czy też Europa pochodzących z Nadrenii Konrada Adenauera i Martina Schulza – to zupełnie różne Europy, prawda?

Ojciec proponuje Europejczykom, wierzącym i niewierzącym, by zbudowali „koalicję antropologiczną”, opartą na wspólnych wartościach. Mam kolejną złą wiadomość: o to samo od kilku lat apeluje Benedykt XVI. Bez odzewu.

Do czasu. Pogłębi się kryzys, to i wzrośnie zainteresowanie. Moja książka jest propozycją rozmowy z ludźmi, którzy nie czują się związani z chrześcijaństwem. Dlatego np. w rozdziale o średniowieczu cytuję głównie Pomiana, Arendt czy Le Goffa, bo cytaty z historyków katolickich i Jana Pawła II potraktowano by jako tendencyjną apologetykę. Chciałem pokazać, że myśliciele różnych tradycji często dostrzegali i szanowali to samo. Cieszę się, że taka rozmowa już się zaczęła, choć na razie toczy się w dość elitarnym gronie. Ale nie wątpię, że to dopiero początek, bo racja jest po naszej stronie.

Po tych słowach wielu z tych, z którymi Ojciec chce rozmawiać, odwróci się plecami.

Mam nadzieję, że nie, bo zarazem staram się uczciwie wskazać, do czego prowadzi ideologizacja wiary. Nie wystarczą piękne słowa. We wszystkich wielkich tradycjach znajdziemy parę wspaniałych sformułowań o dobru, pokoju i tolerancji, ale też wersety trudniejsze i ciemne momenty w historii. Religia jest ważnym faktorem budującym wolne społeczeństwo, ale może też je niszczyć. Dlatego w książce wymieniam kryteria, które pozwalają zdiagnozować religię zidelogizowaną...
 
 
 
 
...a za jednym z tych kryteriów kryje się paradoks: nie powinniśmy forsować konkretnych projektów społeczno-politycznych. Czy zatem w ogóle możemy zaproponować coś Europie – poza litanią pięknych słów?

Chcemy rozmawiać o człowieku. Pod spodem oczywiście kryje się teologia i nasze przeświadczenie, że człowieka nie da się zrozumieć bez Chrystusa. Tyle że, biorąc pod uwagę współczesny klimat, lepiej jest nie zaczynać od wezwania, by rozmówca nawrócił się na Ewangelię. To – niestety – traktuje się dziś z reguły jako brak szacunku dla wolności, jako duchową inwazję. Jeżeli jednak deklarujemy, że chcemy porozmawiać o człowieku, o jego problemach, lękach, przeszłości i przyszłości, wtedy mamy szansę. Bo dialog publiczny powinien być antropocentryczny. Jako chrześcijanie musimy wysuwać argumenty racjonalne, które trafią też do ludzi innych tradycji, przekonań. Do żydów, muzułmanów, buddystów, agnostyków czy ateistów.

Opisując koalicję antropologiczną, przyznaje Ojciec, że to nie wyciszy wielu sporów, np. o aborcję czy in vitro. Ale Ojciec – w duchu Karla Poppera – wierzy, że na drodze racjonalnych debat będziemy wypracowywali coraz lepsze rozwiązania i zbliżali się do prawdy. Kłopot w tym, że spory o aborcję czy in vitro dotyczą nie drobiazgów, ale właśnie antropologii. ­Ergo: uderzają w fundament koalicji, którą Ojciec chce budować.

Zgoda, ale w sprawach publicznych trzeba też być realistą. Kontrowersje zawsze będą, jeżeli jednak – choćby na wysokim poziomie ogólności – przyjmiemy, że każdy człowiek jest osobą, czyli ma niezbywalną godność, to już jest coś.

Proszę zauważyć, że 30 lat temu spór o aborcję przedstawiano jako walkę konserwatywnego Kościoła gnębiącego kobiety z obozem postępu i wolności. Dziś już mało kto traktuje usuwanie ciąży tak beztrosko. Dzięki badaniom prenatalnym i odkryciom w genetyce zrozumieliśmy, że od chwili połączenia dwóch komórek mamy do czynienia z indywidualnym ludzkim życiem z pełnią potencjalności. To nie jest deklaracja ideologiczna, to naukowy fakt. Dlatego zideologizowany odłam feministek znalazł się w impasie. Po pierwsze, słabnie akceptacja dla aborcji, bo miliony rodziców zobaczyły i usłyszały podczas badania USG bijące serca swoich dzieci. Po drugie, aborcję akceptują w większym stopniu mężczyźni niż kobiety, więc hasła o prawie do własnego brzucha brzmią prostacko, a jeszcze niedawno uchodziły za prawdy niepodważalne.

Jaki z tego wniosek dla Kościoła? Że musimy iść w tym kierunku, dawać świadectwo i cierpliwie szukać nowych argumentów racjonalnych.

Jest więc Ojciec optymistycznym ewolucjonistą?

Na dwoje babka wróżyła. Europa ma w sobie jeszcze wiele energii, ale widać też dużo kulturowych tąpnięć i przejawów dekadencji, np. dla milionów młodych osób małżeństwo rozumiane jako związek mężczyzny i kobiety aż do śmierci jest wręcz niezrozumiałe. Teraz jest to kontrakt, deklaracja, którą zweryfikuje życie. Czy możliwy jest w tym przypadku powrót do źródeł?

Innym problemem jest głębokie zeświecczenie. Wszelkie postawy religijne są nie tyle wrogo odrzucane, ile stały się po prostu niepojęte. Jeden z moich przyjaciół, mieszkający we Francji, opowiada, że katolicyzm stał się tam równie egzotyczny jak np. buddyzm w latach 60. Przestaje być celem ataków, bo już nie jest powszechny, a zaczyna – jak każda egzotyka – fascynować.

Ewangelia: niedokończony projekt

Patrząc bez uprzedzeń na średniowieczny projekt Christianitas, jaki wniosek powinna wyciągnąć współczesna Europa?

Przede wszystkim dostrzec swą unikalność. Bo pierwszy grzech Europejczyków to przekonanie, że „nasze” oznacza „uniwersalne”, czyli „oczywiste”. Opowiem panu autentyczną historię: trwa dominikańska kapituła, dyskutujemy o wielokulturowości i Ewangelii. Prowincjałowie z Niemiec i Francji uspokajają, że jako zakon jesteśmy gotowi na wyzwania inkulturacji, bo dominikanie od początku praktykowali dialog i demokrację. Na co prowincjał filipiński replikuje: „Jeżeli mam być szczery, to u nas w Azji ważniejszymi wartościami są gościnność, hierarchia i szacunek dla starszych. Dialog i demokracja to greckie słowa, które w naszych uszach brzmią obco”.

Z europejskiego dziedzictwa ufundowanego na idei osoby naprawdę możemy być dumni. Właśnie chrześcijaństwo przyniosło tę prawdę światu, w którym Cezar był półbogiem, niewolnik – rzeczą, a kobieta – podnóżkiem mężczyzny. Arystoteles i inni wielcy tamtych czasów uczyli, że ludzie są z natury nierówni. Postulat poszanowania godności każdego człowieka był chrześcijańskim novum. Potem jednak oświecenie uznało, że może zbudować lepsze chrześcijaństwo – z tymi samymi wartościami, ale już bez Chrystusa i bez Kościoła.

I zdaniem wielu się udało!

Nie. Z hukiem zawaliło się w czasach dwóch totalitaryzmów, które chciały być oświecone i naukowe. Jeżeli w bibliotece uniwersytetu w Strasburgu w 1906 r. było około 6 tys. książek propagujących eugenikę i naukowy rasizm, to nie trzeba wiele wyobraźni, by zrozumieć, dlaczego potem ludzie budują komory gazowe albo eksterminują całe klasy społeczne. Zresztą dziś w kulturze jest już bardzo mało oświecenia, za to bardzo dużo postmodernizmu.
 
 


Skoro średniowieczny projekt Christianitas był tak fantastyczny, to czemu się wypalił?

To było społeczeństwo oparte na przekonaniu, że wyrasta z prawdy i dąży do prawdy. Skoro zaś prawda Ewangelii jest wyjątkowo ożywcza, więc też wyjątkowo wiele przyniosła dobra. W XIII w. mamy w Europie 20 tys. leprozoriów. Do tego inne szpitale, ochronki, domy starców, bezpłatne szkoły parafialne, sieć uniwersytetów... – to są chrześcijańskie wynalazki. Wtedy rodzi się też doktryna praw człowieka, m.in. na granicy z Litwą, gdzie trzeba zmierzyć się z dramatycznym dylematem. Krzyżacy twierdzą, że Litwini to poganie, więc nie mają praw i wolno ich mordować. Polscy uczeni argumentują, że posiadają swoje prawa, bo są ludźmi.

...zgoda, ale pytałem, dlaczego formuła Christianitas się wyczerpała?

Tamten projekt, choć wywodził się z nauki Jezusa, był jednak przykrojony do doczesności. Przyniósł też inkwizycję i wyprawy krzyżowe. Ewangelia nigdy nie będzie projektem skończonym, a człowiek niemal zawsze ulega z czasem pokusie, żeby bronić status quo. Ignoruje wyzwania nowych czasów, bo uparcie wierzy w stare rozwiązania. Druga pokusa dotyczy poszerzania wpływów doczesnych, o co często papiestwo błagano. Przecież wtedy, gdy tworzyły się państwa narodowe i wielu pretendentów walczyło o tron, o rozstrzygnięcie proszono Rzym. Tymczasem – powtórzmy za Actonem – wszelka władza deprawuje, a władza absolutna – deprawuje absolutnie.

I am OK and you are OK

Karol Wielki miał człowieka od wizji, genialnego Alkuina. Ojciec liczy, że dziś Europę uratuje jakiś święty Merkozy?

Czekam na „świętego Poppera”. Sir Karl był wybitnym człowiekiem, a jego teoria społeczeństwa otwartego była świetnym pomysłem na Europę. Nie cierpiał na żadne infekcje ideologiczne, a gdyby jeszcze był „zarażony” Ewangelią... Bylibyśmy wtedy o krok od nieskończonego zmierzania do doczesnego ideału.

No to mamy problem, bo nikogo takiego na europejskim horyzoncie nie widać.

Miejmy więc nadzieję na parę tysięcy „małych Popperów”. Na razie ostatnim europejskim wizjonerem był Jan Paweł II.

Jednak Ojciec sam przyznaje, że wizjonerzy to jedno, ale bieg historii zmienia masa krytyczna milionów pojedynczych ludzkich decyzji. A na razie w reakcji na kryzys widzimy w europejskich społeczeństwach dwie tendencje. Ruch Oburzonych albo ruch ksenofobów idących w kierunku narodowego egoizmu.

Narastającego egoizmu. Tacy politycy jak Marine le Pen grają w pierwszych ligach swoich krajów, co pokazuje, jak dalece odeszliśmy od wartości stanowiących unijny fundament. Ideologizacja naszych europejskich sporów zaczyna skutkować skrajnościami. Bo z kolei postawa lewicowych Oburzonych jest nie do końca przemyślana, chociaż płynie bez wątpienia z dobrych intencji, z poczciwości...

...z poczciwości czy z głupoty?

Bywa, że poczciwy ociera się o głupotę, ale nie kieruje się złą wolą. Wie pan, kto w pierwszym rzędzie zaniedbał sprawy europejskie?

Słucham uważnie.

Ci, którzy stoją w centrum i powinni coś trwałego i sensownego budować. Tymczasem wymyślono np. ideologię multiculti, czyli jaskrawy przykład wspomnianego już europejskiego nicnierobienia. Dopiero gdy tysiącami zapłonęły samochody na przedmieściach francuskich miast, centrum Londynu zamieniło się w pole bitwy, a tolerancyjna aż do szpiku Holandia zionie niechęcią do obcokrajowców, zaczęło się utyskiwanie, że dotychczasowa polityka była oderwana od realiów, bo zaniedbano sprawy podstawowe. Nie ustalono fundamentów współżycia i włączania do społeczności, emigrantom nie zapewniono ścieżek awansu itd. Gdy jednak mówiliśmy o tych kwestiach 15 lat temu, w odpowiedzi słyszałem, że to rasizm i Kościół szerzy ksenofobię.

Nam – powtarzam do znudzenia – potrzebna jest wielka debata kulturowa. Kocham taką modlitwę z brewiarza: „Dopomóż Panie szukającym prawdy, aby ją znaleźli, a znalazłszy, nigdy nie przestawali jej szukać”. To jest właśnie ta część projektu Poppera, którą współczesna Europa odrzuciła albo zapomniała. Jeżeli bowiem nie uznajemy, że istnieje warta poszukiwania prawda obiektywna, której powoli poszukujemy, wtedy – mówi Popper – króluje prawo pięści. Na początku jest miło: „I am OK and you are OK”. Jesteśmy fajni. Kiedy jednak narastają różnice, wygrywa silniejszy. Dziś widzimy, jak racja niemiecka nabiera w Europie nowego znaczenia, bo to po prostu potężne gospodarczo państwo.

Ojciec widzi w tym prawo pięści czy przejaw racjonalności?

Konkurencja ekonomiczna jest lepszym rozwiązaniem niż walka polityczna, która prowadzi do wojny. Ale każda forma dominacji niesie zagrożenia, a gospodarka wolnorynkowa nie jest demokratyczna ani wielkoduszna.
 
 


Plastikowy gaj oliwny

Niemiec płaci podatki i wymaga, np. zaciskania pasa przez Greków. To coś złego, niemoralnego?

Po pierwsze, trzeba było racjonalizować strefę euro i stawiać wymagania na początku, a nie dopiero w obliczu kryzysu. Nawet jeżeli nie wszyscy wiedzieli o plastikowych gajach oliwnych, służących wyłudzaniu dopłat unijnych, to kłopotów można się było domyślić. Teraz nie ma innego wyjścia, trzeba działać, szanując przy tym lokalną kulturę, rozumiejąc uwarunkowania. Na przykład pomysł ze specjalnym komisarzem ds. greckich finansów był arogancko-obrzydliwy. Teraz Grecja czuje się odtrącona, wielu Greków żywi resentymenty wobec Niemców, mimo że to oni pożyczają im pieniądze, i – na zasadzie reakcji – Niemcy żywią niechęć do Greków. W efekcie może uratujemy strefę euro, ale jedność europejska eroduje na dużo głębszym poziomie. A plany budowy Stanów Zjednoczonych Europy brzmią po prostu przerażająco.

To mnie Ojciec zaskoczył. Dlaczego?

Żeby dokonać realnego zszycia mozaiki tylu kultur, należałoby posłużyć się metodami administracyjnymi, by nie mówić wręcz o przymusie. Ten projekt wyprzedza epokę, i nie jest to komplement, bo od polityków wymagam też realizmu. Przyjmując za horyzont 3 stulecia albo 5, możemy w tym kierunku działać, ale to nie może być projekt do realizacji w 20 czy 30 lat. To byłby jeszcze gorszy błąd niż z euro.

Elity europejskie chcą ratować Unię poprzez ucieczkę do przodu.

To zaowocuje różnymi lokalnymi aktami terroryzmu, nienawiścią, ksenofobią. Europa, zamiast się skonsolidować, rozsypie się. Naprzeciw potężniejącej w oczach Azji przypominać będziemy gromadę skłóconych bobasów, a raczej kłótliwych staruszków, którzy poza sobą nie widzą świata. Świata, który daleko im odjechał.

Co Ojciec radzi tu, teraz, zaraz?

Odbudować tożsamość europejską.

Gospodarka się wali, za chwilę obligacjami będzie można palić w piecu, a Ojciec znowu o tożsamości.

Powtarzam: tylko głupiec wierzy w istnienie homo economicus. Istnieje co najwyżej homo – mam nadzieję – sapiens, który uprawia ekonomię. I w pierwszym rzędzie trzeba zająć się myśleniem. Euroland się trzęsie w posadach, bo przeciętny Grek i Niemiec myślą w innych kategoriach o życiu, państwie, gospodarce, pracy, prawie i religii. Dosypywanie stu czy trzystu miliardów euro zawsze będzie działaniem ex post.

Musimy na nowo określić europejską tożsamość, wspólnotę, solidarność. W stu procentach podzielam tezę Jana Pawła II, że gospodarka i polityka są epifenomenem kultury. Jeżeli, z poszanowaniem dla pluralizmu, nie uporządkujemy europejskiego gmachu kulturowego, nadal będziemy mieli fatalne projekty polityczne i ogromne kłopoty ekonomiczne.

A jeżeli nasza Europa się rozpadnie?

To będzie smutne. Poczujemy się jak Augustyn obserwujący upadek Rzymu. Ale na szczęście chrześcijanin ma niezniszczalny punkt oparcia – idącego przez wieki Jezusa Chrystusa. Odnajdziemy się w nowych warunkach. Na tym polega – używając frazy Mouniera – tragiczny optymizm chrześcijaństwa.
 
Rozmawiał Marek Zając

O. Maciej Zięba (ur. 1954) jest dominikaninem i absolwentem fizyki na Uniwersytecie Wrocławskim. Przed wstąpieniem do zakonu w 1981 r. działacz KIK-u we Wrocławiu oraz NSZZ „Solidarność”. Założyciel i dyrektor Instytutu Tertio Millennio w Krakowie. Od 1998 do 2006 prowincjał polskiej prowincji dominikanów. W 1997 obronił doktorat z katolickiej nauki społecznej. Wykładowca licznych uczelni w Polsce i na świecie. W latach 2007-10 dyrektor Europejskiego Centrum Solidarności w Gdańsku. Autor publikowanych w latach 90. w „Tygodniku Powszechnym” felietonów „Zapiski z kruchty”. Ostatnio wydał książkę „Nieznane, niepewne, niebezpieczne? Szkic o Europie” (PIW, Warszawa 2011).

Od 16 do 18 marca w Gnieźnie o roli i miejscu chrześcijan w Europie obywatelskiej dyskutować będą uczestnicy IX Zjazdu Gnieźnieńskiego. Udział w kongresie potwierdził prezydent RP Bronisław Komorowski. Organizatorzy spodziewają się ok. tysiąca uczestników. Wśród blisko dwustu prelegentów zapowiedziani są m.in. Anna Dymna, Janina Ochojska, Jerzy Owsiak, s. Małgorzata Chmielewska, Jerzy Buzek, kard. Angelo Scola i ks. Tomaš Halík.