Walczę o niebo!

Z Tomaszem Adamkiem rozmawia ks. Radosław Warenda SCJ

publikacja 30.04.2012 23:34

Tego człowieka nie trzeba przedstawiać. Jego walki fascynują nie tylko fanów boksu zawodowego, ale stają się wydarzeniem ogólnonarodowym. Tak przynajmniej było we Wrocławiu. Z wielokrotnym mistrzem świata w kategorii półciężkiej federacji WBC oraz junior ciężkiej federacji IBO oraz IBF, Tomaszem Adamkiem rozmawia ks. Radosław Warenda SCJ.

czas SERCA 117/2/2012 czas SERCA 117/2/2012

 

Wie Pan, co spora część Polaków robiła 10 września ubiegłego roku?

Hmm… proszę przypomnieć.

Siedzieliśmy przed telewizorami i oglądaliśmy walkę o pas i tytuł mistrza świata federacji WBC w wadze ciężkiej z Witalijem Kliczką…

Tak, tak dokładnie. No cóż, walka się odbyła. Przegrałem ją, choć zamiar był całkiem inny, ale taka była wola Boża. Trzeba umieć też przegrywać. Popełniliśmy trochę błędów, nie byłem szybki, nie byłem sobą. To zresztą wszyscy widzieliśmy. Dały się we znaki problemy z aklimatyzacją, mam przecież 35 lat. Największy błąd popełniliśmy, zbyt późno przylatując do Polski, tylko 9 dni przed walką. Zresztą nie jestem pierwszym ani ostatnim, który popełnił ten błąd. Dwa lata temu nie było z tym problemu, kiedy walczyłem w Łodzi z Andrzejem Gołotą. W przyszłości będę jednak musiał przylatywać do Polski na całe 8-9 tygodni.

Brakło świeżości, głowa nie pracowała, nogi stały. Nawet trener Roger Bloodworth przed walką zauważył, choć mi tego wtedy nie powiedział, że to nie byłem ja. Przed kilkoma dniami wróciłem z San Louis, gdzie – choć nie jestem w szczytowej formie – trener stwierdził jednak, że byłem dużo szybszy niż w Polsce.

W jednym z wywiadów mówił Pan, że trener zauważył, iż w drugiej rundzie po potężnym ciosie Kliczki zaczął Pan inaczej walczyć.

Nie byłem po prostu szybki, dlatego zostałem kilka razy trafiony, nawet mocno. Tylko dlatego, że mam twardą głowę i szczękę, wytrzymałem te ciosy. Jedni mówili, że Kliczko był bardzo szybki, a ja normalny, ale to nie prawda. Byłem bardzo wolny, a Kliczko w stosunku do mnie był właśnie szybki. Nic się jednak nie dzieje bez przyczyny, tak miało być. Najważniejsze, że jestem zdrowy. Powoli trenuję, by wrócić w marcu lub kwietniu na ring.

Mówi Pan: „tak miało być”. A ci, którzy Pana znają, dobrze wiedzą, co oznacza wyciągnięty w górę palec wskazujący, gdy stoi Pan już na ringu. To gest, że wszystko zależy od Boga. Czy nie miał Pan wtedy wrażenia, że Pan Bóg trochę zawiódł?

Poddaję się woli Bożej, tak widocznie miało być. Jestem katolikiem i wierzę, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Miałem przegrać, by wrócić jeszcze silniejszym w tym roku.

Doświadczył Pan może w swoim życiu, że Bóg nie spełnił Pana modlitwy, że zawiódł?

Na pewno, przecież nawet gdy miałem problemy z wagą i przegrywałem pierwszą walkę [z Chadem Dawsonem 3 lutego 2007 roku – przyp. red.] pomiędzy rundami mówiłem: „Panie, daj mi siły”. Jednak stało się inaczej i przegrałem. Trzeba pogodzić się z wolą Bożą. Nie mogę złościć się na Pana Boga, bo widocznie dla mnie w tamtym momencie dobrze było przegrać.

Czego nauczyła Pana walka z Kliczką? Czy czegoś innego niż te zwycięskie?

Każda walka wnosi coś nowego, ponieważ spotykam różnych rywali. Akurat Kliczko jest – można powiedzieć – najlepszy, jest mistrzem świata od lat. Tak naprawdę on walki nigdy nie przegrał, poza kontuzjami, które miał dwukrotnie. Nie oznacza to jednak, że jest niepokonany. Owszem, mogłem z nim wygrać, ale nie w takiej formie, w jakiej byłem tamtego dnia. Porażki też uczą, budują mnie. Moja psychika jest mocna, bo duch jest mocny. Wrócę jeszcze silniejszy w tym roku, by pokazać Polsce i światu, że po porażkach można być jeszcze mocniejszym. Dlatego trzykrotnie byłem już w San Louis, gdzie ćwiczyłem z trenerem technikę i przygotowywałem się do tegorocznego sezonu. Chcę wejść na ring i wygrywać walki, aby dostać szansę na walkę o mistrzostwo świata w 2013 roku. Jeżeli Pan Bóg mi pozwoli, to spotkam się pewnie z bratem Witalija Kliczki, bo myślę, że on sam będzie już na emeryturze. Czas pokaże. Wychodzę na ring na przełomie marca i kwietnia. Dwie walki chcę stoczyć latem, a trzecią zimą, by do walki o mistrzostwo stanąć w kolejnym roku.

W czasie transmisji wrześniowej walki z Kliczką komentator wspomniał o grupie księży, która towarzyszyła Panu w tej walce, modląc się. O co się modlili?

O opiekę w walce, o wytrwanie i o to, by coś złego nie stało się na ringu. Ja zresztą też się o to modlę. Jest wielu ludzi, którzy wspierają mnie modlitwą, łącznie z Radiem Maryja, gdzie dzwonię z prośbą o modlitwę radiosłuchaczy. To jest potęga. Jeśli bowiem idziesz przez życie z Bogiem, nic złego się wtedy nie stanie. Masz przecież siłę Bożej opatrzności. Czuję ją na ringu. Tak też wychowuję swoje córki. Jeśli im nie idzie w szkole, to klękamy i prosimy o pomoc Maryję, wierząc, że rozwiązanie problemów przyjdzie szybko.

W jednym z wywiadów powiedział Pan: „Jedynym Polakiem, z którym walczyłem i którego pobiłem, był Andrzej Gołota. I nigdy więcej walk z rodakami nie będzie”. Czy są jeszcze rzeczy, do których nigdy w życiu nie chciałby Pan dopuścić?

Mówi się: „nigdy nie mów nigdy”, bo czasami człowiek się czegoś zapiera, a potem to robi. Boks to też forma biznesu, bo nie jest to tylko walka. Nie chodzi o to, że chciałem z Andrzejem walczyć. To on mnie zapraszał na pierwszy pojedynek przez dwa, trzy lata i do takiej walki doszło. Obecnie daje znaki, że chce rewanżu, ale uważam, iż taka walka nie ma sensu i nie chcę patrzeć „w dół”, lecz „w górę”. Kolejka, jeśli chodzi o zawodników, jest przede mną i jeśli mam jeszcze raz bić się o mistrzostwo świata, to właśnie taką chciałbym dostać. Walka z Andrzejem, którą wielu rodaków ma mi za złe, a której ja naprawdę nie chciałem, nie ma sensu. Chciał jej Andrzej i ją dostał. To już jest koniec, z rodakami więcej nie będę walczył.

A o co dzisiaj w życiu warto walczyć?

Walczę o niebo! To jest dopiero walka! Bo w dzisiejszym świecie jest pokus wiele, więc trzeba trzymać się Pana Boga rękami i nogami. Modlić się i ufać, by tego życia nie zmarnować.

Co Pan czuje, jako człowiek doświadczający silnego bólu, czytając ewangeliczne opisy męki Chrystusa? Jak wyobraża Pan sobie sceny, kiedy Jezus dostaje po twarzy?

Myślę, że mój ból nigdy nie będzie porównywalny z tym, co Jezus przeżył podczas męki. Z tego względu, że Jego walka była również duchową walką. I było to przede wszystkim zmaganie się z grzechem ludzkości, a to jest nieporównywalne. Tu jest sport, a tam była walka o wieczność, walka z szatanem. Rozmawiam czasem z jednym z egzorcystów na ten temat, więc mam świadomość, że są to niewyobrażalne rzeczy.

„Każdy ma swój krzyż” – tak przyzwyczailiśmy się mówić. I jest to taki krzyż, o którym Jezus powiedział, że kto go nie bierze, ten nie jest Go godzien. Jaki krzyż ma do dźwigania Tomasz Adamek?

Raczej są to „krzyżyki”. Bogu dziękować, jesteśmy zdrowi – dzieci, żona, mama i siostry też. Są drobne sprawy, ale jeśli jestem wierzącym, to nie mogę się wycofać. Idę więc z Nim, prosząc Go o łaskę i siłę. Co nas czeka we współczesnym świecie, to widzimy. Naprawdę łatwo można pobłądzić. Jednak tak trzeba życie przeżyć, by zasłużyć na niebo. To właściwie jest przede mną, tego pragnę.

Jak zza oceanu patrzy się na polskie spory wokół krzyża – te na Krakowskim Przedmieściu – i pomysły jednego z posłów wobec krzyża na Wiejskiej?

Janusz Palikot nie powinien być w polityce. Dziś właśnie czytałem o jego nowych pomysłach. Zapalenie jointa w sejmie to jeszcze decyzja ludzka, ale propozycja legalizacji aborcji do 12. tygodnia życia dziecka jest karygodnym wchodzeniem w kompetencje Boga. Czegoś takiego nie powinno być w katolickim kraju. W moim mniemaniu jednak, tam, gdzie są ludzie mający Boga w sercu, tam też są i tacy, którzy promują zło. Świat oddalając się od Boga, idzie w złym kierunku. Sam pamiętam, jak byłem jeszcze ministrantem, ilu nas przychodziło na nabożeństwa majowe, czerwcowe, na październikowy różaniec. A dziś?

Gdyby miał Pan okazję spotkać się z posłem Januszem Palikotem w cztery oczy, co by mu Pan powiedział?

Wróć do Boga, bo nie znasz ani dnia, ani godziny. Może to być i dziś, a szkoda zatracić życie na wieczność. Mogę tak powiedzieć, bo sam próbuję tak żyć, tak wychowuję swoje córki, o tym też rozmawiam prywatnie z przyjaciółmi i znajomymi. Wiele takich rozmów wskazało innym drogę do konfesjonału, do którego po wielkiej przerwie wracali i teraz są szczęśliwi.

Wyobrażam sobie, że sportową karierę poprzedzają setki godzin treningów. Teraz też chyba rozmawiamy w przerwie pomiędzy jednym a drugim. Czy żona robi Panu wyrzuty z tego powodu i mówi, że ma z Panem „krzyż pański”?

Gdy byliśmy niedługo po ślubie i często wyjeżdżałem, żona mówiła, że siedzi sama w domu, sama musi wiele rzeczy robić. Dziś nie stanowi to problemu. Taka jest rola sportowca. Nie da się równocześnie siedzieć w domu i trenować, szykować formę do walki o mistrzowskie tytuły. Nie jestem w stanie sam ćwiczyć, muszę to robić z trenerem, a do tego potrzeba czasu i zaplecza. To takie trochę życie na walizkach, ale nie będzie trwać wiecznie. Jeszcze, daj Boże, dwa lub trzy lata powalczę i odejdę na zasłużoną emeryturę.

Zobacz cały najnowszy numer „Czasu Serca” (http://www.egazety.pl/wydawnictwo-ksiezy-sercanow/e-wydanie-czas-serca.html)