Niezidentyfikowany obiekt nielatający

ks. Przemysław Bukowski SCJ

publikacja 25.05.2012 22:18

Kapłani… Wiadomo, że nie spadli z nieba. I chociaż nazywamy ich „duchownymi”, to przecież ciała mają dokładnie tyle samo, co każdy żyjący na ziemi Karol, Łukasz czy Krzysztof. Z aniołami nie łączy ich żaden niebiański kod DNA, a jednak – jak uczy teologia – trzymają w rękach skarby, przed którymi nawet sfery archanielskie odprawiają adorację

czas SERCA 118/3/2012 czas SERCA 118/3/2012

 

Podobno, by dzisiaj czegoś się o sobie dowiedzieć, wystarczy wpisać hasło w internetową wyszukiwarkę Google, a błyskawicznie i szeroko otworzą się przed nami internetowe okna prawdy. Znana jest zresztą anegdota, że Jan Paweł II zapytany niegdyś przez dziennikarzy o to, jak się czuje, odpowiedział: „Nie wiem, nie czytałem jeszcze dzisiejszych gazet”. Na temat życia księży, ich majątków, sekretów czy po prostu codziennych małych i wielkich grzechów krąży wiele plotek. Niekiedy owe sensacje okazują się zwykłymi nieporozumieniami, czasem wynikają z nieznajomości rzetelnych faktów lub po prostu z chęci utarcia nosa Kościołowi czy postawienia go pod ścianą. Zdarza się jednak, że wiarygodnie zahaczają o prawdę. Jacy są, skąd się biorą, dlaczego wybierają taki styl życia? A może właściwie: jacy tak naprawdę nie są? Księża i ich tajemnice. Co się o nich myśli i pisze? Googlując, czyli przeszukując internetowe zasoby, można się wiele dowiedzieć. Jednak – podobnie jak w każdym innym przypadku – spotkać konkretną osobę, a zmierzyć się z naszym wyobrażeniem o niej, to nie to samo. Ostatecznie bowiem z naszymi abstrakcjami możemy ugrzęznąć w iluzjach. Wówczas sami stajemy się ofiarami horyzontów kreta. Kurtyno tajemnicy odsłoń się trochę…

w kolejce po aureolę

„Czy ksiądz jest święty z samego faktu bycia księdzem? Czy musi na swoją świętość zapracować tak samo jak my?”

Kapłani… Wiadomo, że nie spadli z nieba. I chociaż nazywamy ich „duchownymi”, to przecież ciała mają dokładnie tyle samo, co każdy żyjący na ziemi Karol, Łukasz czy Krzysztof. Z aniołami nie łączy ich żaden niebiański kod DNA, a jednak – jak uczy teologia – trzymają w rękach skarby, przed którymi nawet sfery archanielskie odprawiają adorację. Ktoś stwierdził kiedyś uszczypliwie: „Duchowni – oni troszczą się o nasze życie pośmiertne i w ten sposób zarabiają na swoje doczesne”. Można się oczywiście spierać o stosowność wysokości ich pensji, nadmiar parametrów eksploatacyjnych ich aut czy dorzeczność obfitości plebanijnych stołów. Pewne jest jednak to, że owo „duchowny” bardziej odzwierciedla sprawowaną w Kościele funkcję niż naturalne predyspozycje. Nie tłumaczy to oczywiście bardziej pazernych rąk niektórych włodarzy Bożych darów. Zresztą już w apostolskim kolegium pojawił się ten kłopot, jeśli wspomnieć tylko tego z Dwunastu, który trzymał pieczę nad trzosem (por. J 12,6). Z uprzedzeniami trzeba jednak zawsze ostrożnie. Czy to doprawdy zasadne, żeby np. nie ufać wszystkim rudym i łysym? Rudym, wiadomo, bo są fałszywi. A łysym? Bo też kiedyś mogli być rudzi. Jeśli zatem sami jesteśmy przekonani o stosowności ludowej prawdy, że w zdrowym ciele zdrowy duch, to duchowny robiący zakupy w sklepie, jeżdżący na nartach czy pływający na basenie nie musi automatycznie wywoływać emocjonalnych konwulsji czy zgorszenia, że na klęczkach pod figurą powinno mu wystarczyć.

za sutanną panny sznurem

„Dobre małżeństwo, według mnie, może tylko wspierać osobę kapłana, w niczym nie przeszkadza. Ja nie dyskutuję z celibatem, ja tylko tego nie rozumiem”.

Stanęło zatem na tym, że ksiądz to też duch wcielony czy też ciało uduchowione. W każdym razie ma kompletny przewód pokarmowy, winien uprawiać sport i dbać o higienę osobistą. Wracamy zatem do cielesności, od której wyszliśmy. Czyż nie domaga się ona tego, co było od początku: „Dlatego to mężczyzna opuszcza ojca swego i matkę swoją i łączy się ze swą żoną tak ściśle, że stają się jednym ciałem” (Rdz 2,24)? Czy w przypadku duchownych mamy zatem do czynienia z chrześcijanami wyższej rangi? W żadnym wypadku. Istnieją oczywiście księża, np. grekokatoliccy, którzy zakładają rodziny i wcale nie są przez to gorszymi kapłanami. Czy księżom-singlom, starym kawalerom jest łatwiej i czy są oni w stanie zrozumieć ludzkie relacje, kiedy sami się ich wyrzekają? Oczywiście nie idzie tutaj wyłącznie o praktykę życia w takim czy innym społecznym modelu. Księdza do celibatu nikt nie zmusza. Kapłaństwo jest łaską i celibat idzie razem z nią w parze. Nie jest to zatem bomba z opóźnionym zapłonem. Poza tym księża aż tak od ludzi nie stronią. Kapłan uczy się relacji z innymi poprzez przyjaźnie, jakie tworzy, również te rodzinne, w których uwrażliwia się na dar małżeństwa i trud wychowania dzieci. I choć nie żyje w małżeństwie, to spotyka się z naprawdę głębokimi małżeńskimi czy rodzinnymi sprawami. Często, choćby w konfesjonale, są to kwestie, których nawet sami małżonkowie między sobą nie poruszają.

Mówi się czasem w kościelnych kręgach, że kapłańską żoną jest tzw. brewiarz (modlitewnik), który – jak to każda żona – chce by dochowywać mu wierności. Nie ryzykowałbym zatem tezy o chorowaniu na samotność katolickiego duchowieństwa. Często chyba bardziej brakuje mu dobrej samotności, aby w niej ciągle pytać Jezusa o adres: „Nauczycielu – gdzie mieszkasz?” (J 1,38), i w ten sposób z kolei móc później innych tam zaprowadzić. Jednak jak aspiryna nie pomaga na złamaną nogę, tak nic nie zastąpi relacji z drugim człowiekiem. Zatem ku pokrzepieniu serc: nie sprzeniewierza się swemu celibatowi kapłan, który od czasu do czasu zje obiad czy wypije kawę z zaprzyjaźnioną rodziną.

…a ciebie, ojcze dość wszechmogący, proszę o pokutę

„Już od dość dawna nurtuje mnie to pytanie. Każdy wierzący musi przynajmniej raz w roku iść do spowiedzi świętej. A jak to jest u duchownych? Czy oni są zwolnieni z tego obowiązku? Czy ksiądz spowiada się innemu księdzu?”

 

 

Jestem przekonany, że kapłaństwu – w ogóle – złą prasę robią tylko nieliczni „uklerowieni”. Co zrobić, że to oni są najczęściej atrakcyjni medialnie? Patrząc prawdopodobnie na kapłanów, którzy być może sprawiają czasem niezgrabne wrażenie, jakby „otrzaskali się” już ze wszystkimi „świętościami”, ktoś stwierdził nawet, że cudem jest znaleźć wierzącego księdza. Czy rutyna może być w tym przypadku jakąś formą samoobrony, religijnością bez wiary? Wiadomo przecież, że oczekiwania Jezusa w stosunku do jego uczniów były i są w rzeczywistości niemożliwe do zrealizowania, nie na miarę ludzkich kompetencji. Gdyby chodziło tutaj wyłącznie o człowiecze siły, nasze ludzkie predyspozycje… Tak czy siak, w kapłaństwie „karierowiczostwem” pozostanie świętość, czyli również wiara w to, że mimo obyczajowych czy finansowych potknięć Pan Bóg nie sądzi dwukrotnie za to samo, a każdemu grzesznikowi daje szansę, również temu z duchownym paszportem.

Kardynał Christoph Schönborn mówił niegdyś do księży: „Jeśli bowiem jesteśmy następcami Apostołów i ich współpracowników, to nie tylko w zakresie świętej władzy, (…) jesteśmy ich następcami także w ich błędach, wadach, ułomnościach”. Grzechy stygmatyzują, kapłanów może nawet bardziej. Na kartach Ewangelii najsurowsze reprymendy przypadły przecież właśnie tym wybranym (por. Mt 16,23). Poza tym w przypadku niedobrej żony można się często jakoś z nią dogadać lub przynajmniej dojrzeć do przekonania, że przecież ona znowu ma rację, ale gdy kapłan gubi się moralnie, jego wiara odparowuje, on sam zostaje właściwie bez niczego. Z drugiej strony, dzięki Bogu, mamy ciągle spore wymagania w stosunku do tych „z tamtej strony ołtarza”. Te wymagania zdają się czasem uginać pod ciężarem kolejnych zawodów i rozczarowań, ale jednocześnie prowokują do niemych pytań, kim byśmy właściwie byli, gdyby nie oni i ich misja. A zatem święcenia nie zabezpieczają przed ludzkimi błędami. Dlatego nawet najświętszy kapłan musi w końcu znaleźć się z tej drugiej strony kratek konfesjonału i jak wszyscy liczyć na „miłosiernego spowiednika”.

tyle chce?

„Czy ksiądz to dobry zawód? Czy dobrze płatny?”

Księża są zawsze lustrem społeczeństwa, rodzin, z których wyszli. Dlatego w ich historiach każdy znajdzie coś „swojskiego”. Stąd też nasze, niekiedy także trochę zaskakujące, przekonania, że np. „ten jest uczciwy, bo mało zarabia i niewiele wydaje”. Jakby słuszną zapłatę odbierali wyłącznie ci kapłani, którzy w ornacie są w porządku tylko gratis. A oni, poza kościołem i kancelarią, muszą dziś chodzić do „normalnej” pracy i zarabiać. Różnie się na tę pracę patrzy, chociażby w szkole. Ale trudno. Chyba już tak pozostanie, że dla większości uczniów nawet matematykę jest łatwiej ogarnąć, niż uwierzyć w Boga. I chociaż istnieją kraje (np. Niemcy), w których państwo wypłaca duchownym pensje i ich z nich rozlicza, a zatem śmiało i publicznie można tam wyliczać, ile zarabiają, wydają i odkładają, to jednak na pytanie: „Jaki jest pański zawód?” z uzasadnionym zmieszaniem odpowiadają duchowni: „To znaczy… ja jestem księdzem”. Bo chociaż w kieszeni dyplom ukończenia studiów, to jednak charakteru tego „warsztatu pracy” nie oddaje wiarygodnie szyld z napisem: „Czynne w godzinach…”. „Później nie przeszkadzać, chyba że zniosą celibat”.

Chociaż zatem wielu zagląda do portfela księdza i prognozuje sielskie życie, to jednak rynek pracy nie wykazuje przesadnego zainteresowania ofertą parafialnego duszpasterzowania. Dziwna koniunktura. A może kryteria naboru są zbyt ostre? To prawda, bycie pobożnym i ogólnie poukładanym nie uprawnia jeszcze do założenia sutanny. Kościół, podobnie jak każde w pewnej mierze zinstytucjonalizowane ciało, ma prawo określać własne kryteria naboru swych „funkcjonariuszy”. A tutaj, poza tymi, które „upoważniają”, cała lista „dyskwalifikacji”: poważna wada wymowy, skłonności homoseksualne, choroba psychiczna, impotencja, ślepota czy – o zgrozo – brak kończyny lub choćby palca wskazującego prawej ręki. Potencjalni aspiranci, odwagi!

prawda o duchownym UFO

Całe szczęście, że księża chociaż przykazań nie układali, bo wówczas w Kościele bylibyśmy już zapewne również po kilku korektach Ewangelii. Dla wielu i tak odważna pozostanie nie ta część kleru, która – zapewne z lęku przed utratą „pracy” – krytykuje ideologię laickiego państwa bez religijnych symboli w przestrzeni publicznej, tylko ta, która za obronę mało chrześcijańskich pomysłów na życie jest w stanie poświęcić się i nawet zrzucić sutannę. Ale niech nikt nie myśli, że chodzi o to, iż kto chce psa uderzyć, ten zawsze kij znajdzie. Mają duchowni swoje na sumieniu. I nie trzeba tej nędzy upiększać ani rozkładać ją na raty. Zostać księdzem, a być nim – to dwie różne historie. Bowiem do kapłaństwa, podobnie zresztą jak do małżeństwa czy do rodzicielstwa, trzeba dorastać. I tak to chyba widzi Bóg: „skarby w naczyniach glinianych” (2 Kor 4,7). Kapłańskie grzechy i przestępstwa nie legitymizują się, na szczęście, rękojmią in persona Christi. Chodzi jednak o podejrzliwość i nadużywanie sformułowania „zamiatać pod dywan”. To trzeba widzieć, bo prawda jest po prostu większa niż pęknięcia w tej prawdzie. Zatem nawet jeśli dzisiaj pewne interpretacje kapłaństwa przeżywają – mniej lub bardziej słuszny – kryzys, ono samo pozostaje nadal niełatwą szansą… I tak już chyba musi pozostać.

„Jak ksiądz ma połataną sutannę, mówią: Jaki nieporządny!
Jak ma piękną i nową, zastanawiają się: Za co on ją kupił?
Jak ksiądz jest przystojny, mówią: Zmarnuje się chłopaczysko!
Jak jest brzydki: Co?! To już takie łamagi święcą na księży?
Jak mówi długie kazania, mówią: Zamęczy nas!
Jak mówi krótkie: Nieprzygotowany!
Jak jest młody, mówią: Za młody! Nie ma doświadczenia! Grzech machnie ogonem i przewróci się.
Jak jest stary: No tak, święty, bo stary. Grzechy same od niego pouciekały.

Trudno być księdzem, dlatego ksiądz odwraca się czasem do ludzi plecami, żeby nie widzieli, jak płacze, kiedy podnosi ukrytego Pana Jezusa w swoich rękach” (ks. J. Twardowski).

ks. Przemysław Bukowski SCJ (Freiburg, Niemcy)

Zobacz cały najnowszy numer „Czasu Serca” (http://www.egazety.pl/wydawnictwo-ksiezy-sercanow/e-wydanie-czas-serca.html)