Dla mnie nie było innej drogi

Rozmowa z JERZYM DUDKIEM – jednym z najlepszych europejskich bramkarzy, ojcem trójki dzieci

publikacja 12.05.2012 12:57

W wierze byłem wychowany od początku i staram się teraz przekazywać ją moim dzieciom, bo nie wyobrażam sobie, żeby moje dzieci były wychowywane inaczej. Myślę że bez wiary wszystko traci sens. Nawet porażki czasem dużo łatwiej wytłumaczyć sobie dzięki temu, że człowiek jest wierzący.

Don BOSCO 5/2012 Don BOSCO 5/2012

 

Czy grając w piłkę nożną za pieniądze można jeszcze mówić o wartościach, ideałach sportu czy chodzi wyłącznie o zarabianie?

Rzeczywiście w piłce są bardzo duże pieniądze ze względu na jej popularność. Wszyscy na niej zarabiają: telewizja, gazety, kluby piłkarskie i sami zawodnicy. A to nie zawsze wpływa pozytywnie na kształtowanie charakterów, szczególnie młodych zawodników. Myślę że trzeba wykazać się ogromną siłą charakteru, żeby zachować w tym wartości, żeby dać radę uchronić ideały. Teraz bardziej niż kiedykolwiek trzeba się uzbroić w siłę, wytrzymałość psychiczną, żeby dać sobie radę. Bo to nie tylko o pieniądze chodzi, to tylko jedna strona medalu, drugą jest wpływ mediów na ludzi otaczających sportowców i na nich samych. A pokus w życiu jest bardzo dużo.

A co Panu pomogło nie ulec tym pokusom?

Chyba to, że mój charakter był kształtowany w kręgu osób twardo stapiających po ziemi. Pochodzę ze Śląska, wychowałem się między blokami, zaakceptowałem, że będę górnikiem... To wszytko złożyło się na mój dystans do tego, co robię i jak żyję teraz. Ale łatwo jest pogubić się, kiedy nagle przychodzi popularność, duże pieniądze. Mogło więc być inaczej.

Szczególnie, że niewielu Pana kolegom z tego środowiska udaje się zachować rodzinę czy nawet wiarę...

Cóż, to nie dotyczy tylko sportowców. Tam gdzie są pieniądze, np. w biznesie, też są podobne problemy. Znam dyrektorów potężnych firm, którzy mają kłopoty w rodzinie, z hazardem, z pokusami życia bogatych ludzi, więc to nie tylko sportowców dotyczy. Ja natomiast właśnie dzięki rodzinie mogłem być bardziej odporny na te zewnętrzne naciski czy uwarunkowania. Moja rodzina potrafiła mnie ochronić, dać mi schronienie. Zawsze miałem gdzie wrócić, uciec, schronić się.

Pomogła też uchronić wiarę?

W wierze byłem wychowany od początku i staram się teraz przekazywać ją moim dzieciom, bo nie wyobrażam sobie, żeby moje dzieci były wychowywane inaczej. Myślę że bez wiary wszystko traci sens. Nawet porażki czasem dużo łatwiej wytłumaczyć sobie dzięki temu, że człowiek jest wierzący.

Czy oprócz przekazania dzieciom wiary, ważne jest dla Pana, żeby też zaangażowały się w piłkę nożną?

Z jednej strony tak, a z drugiej nie. Chciałbym, bo sport jak nic innego w życiu kształtuje charakter. To co się dzieje na boisku – zachowania, kreowanie drużyny, lidera, praca nad mentalnością, walka – to są rzeczy, które w życiu codziennym spotykamy na każdym kroku i dzięki piłce można się wiele nauczyć. Dlatego chciałbym, żeby syn był piłkarzem. Wiele mógłbym mu poradzić, choć jako ojcu nie jest mi łatwo. Z drugiej jednak strony on nie musi tego robić. A ja musiałem. Dla mnie nie było innej drogi. Musiałem wszystko postawić na piłkę nożną albo zostać górnikiem. A on dzięki temu, że mnie się udało, ma wiele innych możliwości. To jest różnica między mną i moim synem, on może grać w piłkę, jeśli będzie chciał, a dla mnie była to jedyna szansa, żeby coś osiągnąć.

Może, więc zabraknąć mu motywacji, żeby wszystko poświęcić piłce...

To prawda. Ja byłem bardzo zdeterminowany.

Mimo że wiedział Pan, że dostanie się na szczyt nie ułatwi trwania przy Dekalogu...

Nie tylko w piłce jest takie zagrożenie, gdzie indziej wcale nie jest dużo lepiej. Czy gdzie indziej jest np. mniej rozwodów niż wśród sportowców? Choć rzeczywiście w sporcie ostatnio jest ogromnie kreowany status gwiazdy i jest to mocno celebrowane. Nie jest to łatwe. Dlatego trzeba mieć oczy szeroko otwarte i np. zauważyć chłopaków z Brazylii, którzy są doskonałymi piłkarzami, a wszyscy bardzo gorąco wierzą w Jezusa. To pozwala im nie odrywać się zbytnio od życia codziennego, starać się twardo stąpać po ziemi. Choć nie jest łatwo być cały czas na świeczniku. Jeśli mówimy o wybitnych piłkarzach, wielkiej piłce i ekstremalnych warunkach dotyczących kontaktu sportowca z mediami, to na to naprawdę trzeba być odpornym. Wiara pomaga nie dać się zwariować, choć takie życie na pewno nie ułatwia przestrzegania Dekalogu. Szczególnie bardzo młodym ludziom, którzy nagle zaczynają zarabiać duże pieniądze, stają się popularni, ciągle w świetle fleszy.

A czy także dlatego, że kłamstwo po prostu wpisane jest w mecze? Udawane faule, wymuszane karne?

Wiadomo, że zasada fair play musi być przestrzegana, ale pokusa zwycięstwa jest czasami tak duża, że zawodnicy uciekają się do trików, żeby wygrać. Ja to nazywam doświadczeniem boiskowym. Nie chodzi o oszukiwanie, ale o naciskanie na sędziego i wymuszanie decyzji. Akurat piłkarze Barcelony są w tym mistrzami, potrafią wymuszać na sędzim różne decyzje. Ja bym tego nie nazywał jednak kłamstwem, raczej boiskowym cwaniactwem...

 

 

Ale cwaniactwo to też niezbyt pozytywna cecha...

Można na to spojrzeć też z innej strony. „Ręka Boga” – powiedział Diego Maradona, strzelając ręką gola Anglikom w 1982 roku. To według niego miała być karała dla Anglików za wcześniejsze niezbyt uczciwe mecze. To jest po prostu futbol. Zastąpił rzymskie krwawe zmagania gladiatorów. Jest bezkrwawy, ale niemniej emocjonujący. To walka, niekiedy prawdziwa wojna, bo tu też trzeba mieć strategię, plan, czasem podejść przeciwnika i doprowadzić go do łez, a swój naród do szczęścia, euforii.

Czy znani piłkarze zdają sobie sprawę z ciążącej na nich odpowiedzialności, że ich postawa ma wpływ na tysiące młodych chłopców na całym świecie?

W wielu klubach pracuje się nad tym, żeby zawodnicy taką świadomość mieli. Tak naprawdę nie chodzi tylko o samą grę w piłkę nożną, ale także o postawę. Bo młodzi rzeczywiście naśladują gwiazdy sportu. W Feyenoordzie i Liverpoolu przechodziłem takie szkolenia. Wtedy też pierwszy raz zacząłem się udzielać charytatywnie na rzecz dzieci z zespołem Downa.

A miał Pan kiedyś wątpliwości, że może niemoralne jest, że ci „współcześni gladiatorzy” są aż tak wysoko opłacani.

Aktorzy w Hollywood zarabiają dużo większe pieniądze, a piłkarze wcale nie są gorszymi aktorami. Kwestia pieniędzy zawsze będzie dyskusyjna, bez względu na to o kim mowa. Tak to już jest, że ludzie chcą igrzysk, widowiska i są w stanie dużo za nie zapłacić. Ale rzeczywiście czasami sam zastanawiam się, czy tak powinien być urządzony świat? Jest wiele rzeczy, na które nie potrafimy logicznie odpowiedzieć, ani wytłumaczyć, na jakich zasadach to działa.

I czy powinno działać właśnie tak? Bo jeśli np. przed EURO powstają w Polsce linie tramwajowe, o które ludzi prosili od dziesięcioleci i wcześniej nie było na nie pieniędzy, a teraz – ponieważ potrzebne są kibicom – powstają w kilka miesięcy...

To, co się dzieje w Polsce przed EURO jest rzeczywiście niesamowite. Wcześniej nie było na nic pieniędzy, a teraz nagle znalazły się grube miliardy. Powinniśmy się jednak cieszyć z tego impulsu i potraktować to, jak dar od losu. Oczywiście, przez lata będziemy spłacać te inwestycje, ale one już są, możemy wszyscy z nich korzystać. Byłem ostatnio na warsztatach dla sportowców przed EURO i był tam mój przyjaciel z Czech, dyrektor sportowy. Powiedział, że oni w Czechach nie mogą się doprosić jednego nowoczesnego stadionu na trzydzieści tysięcy kibiców, a my mamy cztery przepiękne nowoczesne stadiony. Jak przyjechali zawodnicy z Holandii, to też nikt nie chciał nawet jeść kolacji, tylko od razu chcieli zobaczyć stadion. Dzięki temu mamy możliwość przybliżyć innym nasz kraj, naszą mentalność. To jest dla nas ogromna szansa, żeby się otworzyć, pokazać. A nie mamy się czego wstydzić! Nie powinniśmy mieć kompleksów, mamy piękne miasta, a nasza mentalność jest w Europie ceniona. Za każdym razem, gdy mieliśmy wakacje, wszyscy stukali się w głowę, dlaczego nie lecę na Malediwy albo na Mauritius, tylko zawsze do Polski. A ja tu czuję się najlepiej, jak przyjeżdżam do Rybnika, Krakowa, tu odpoczywam, tu nie stresuję się. Na wakacje na Malediwy mogę za każdym razem jechać, ale mieszkając za granicą, człowiek docenia Polskę.

Trudno jednak doceniać także polską piłkę nożną... Afery, skandale, korupcja... Czy w tej sytuacji rodzice powinni namawiać swoje dzieci, żeby się w to angażowały?

Namawiać i jeszcze raz namawiać! A korupcja? Myślę że to są zaniedbania z przeszłości, inne priorytety niektórym przesłaniają oczy, bo piłka ma zupełnie inną misję niż to, co widzimy. Miejmy nadzieję, że to się zmieni, może też dzięki EURO. Ta generacja starych działaczy będzie musiała odejść na emeryturę i mentalność będzie się zmieniać, tym samym wizerunek polskiej piłki nożnej. To już zresztą widać w klubach. Zatrudnia się ludzi o innym spojrzeniu na piłkę. Kibice też zaczynają rozumieć na czym polega kibicowanie, że to nie jest tylko ganianie się po stadionach z maczetami. Wszystko idzie w dobrym kierunku, powoli, bo powoli, ale jednak. Absolutnie bym się nie obawiał tego czy dawać dzieci na treningi czy nie. Tylko trzeba im stworzyć odpowiednie warunki. Zawodowym piłkarzem zostanie jeden na pięćset czy sto tysięcy, ale reszta będzie i tak dobrze wspominać ten czas. Ja też grałem długo, nie zarabiając na tym. Miałem dwadzieścia lat, a nadal grałem okręgówki, trener mnie nie widział, ale grałem. Jestem jak najbardziej za tym, żeby rodzice wysyłali dzieci do szkół sportowych.

Nie uważa Pan jednak, że w szkoleniu młodych piłkarzy większy nacisk kładzie się teraz na rywalizację i wygrywanie niż na zasady fair play i uczciwość?

Niewątpliwie nacisk na wynik powinien być drugorzędny. W wieku jedenastu czy dwunastu lat, jeśli chce się wygrać za wszelką cenę, to potem będzie się robiło wszystko, żeby oszukać kolegę. Ale nowe metody treningowe też będą przychodzić z Europy, to wszystko będzie musiało być, prędzej czy później, wdrożone u nas w życie.

A jakie zasady Pan uważa za najważniejsze?

Dla mnie najważniejszy jest szacunek dla przeciwnika. Wygrać? Tak! Ale z szacunkiem dla przeciwnika. Za każdym razem, kiedy wychodzę na boisko to staram się traktować swojego partnera tak, jak sam chciałbym być traktowany. A drugie, i to wpajam swoim dzieciom, to zawsze starać się pomóc, kiedy inny człowiek potrzebuje pomocy.

Gdyby Pan zrobił bilans zysków i strat, co Pan zyskał dzięki zawodowej grze w piłkę nożną, a co Pan stracił?

Wydaje mi się, że bardzo mało straciłem i mój bilans, jeśli chodzi o to kim jestem i jakim jestem człowiekiem, dzięki piłce jest na pewno in plus. Mogłem wiele zobaczyć, spełnić dziecięce marzenia i kontynuować swoją pasję. A to jedna z najważniejszych rzeczy, jeśli człowiek może z pasją wykonywać swój zawód. Dzięki piłce mam też wspaniałą rodzinę, a nie wiem jak by było, gdyby nie piłka. Oczywiście są zawsze plusy i minusy, bo rodzina może się w tę piłkę wkomponować lub nie. A moja żona z dziećmi, rodzice, bracia, wszyscy w jakiś sposób zaakceptowali, że jestem tym, kim jestem. Wiadomo, że to się wiąże z rożnymi konsekwencjami, np. mniejszą ilością czasu dla dzieci. Czasem to też wymaga próby charakteru, bo ja praktycznie od szesnastu lat byłem za granicą, przez szesnaście lat podróżowałem, przeżywałem różnego rodzaju frustracje związane z porażkami. Na szczęście zwycięstw było dużo więcej. Ale ten balast udało się dzięki rodzinie wypośrodkować. Nam się udało i jestem z tego powodu szczęśliwy.

rozmawiali:
Małgorzata Tadrzak-Mazurek
ks. Andrzej Godyń SDB