Dom jest małym Kościołem

Rozmowa z Myrną Nazzour

publikacja 07.08.2012 22:41

O przesłaniu jedności Kościoła i rodziny oraz służbie ludziom opowiada Myrna Nazzour – stygmatyczka i mistyczka z Syrii, która w lipcu 2012 r. odwiedziła Polskę

Niedziela 32/2012 Niedziela 32/2012

 

PRZEMYSŁAW RADZYŃSKI:Była Pani w Polsce w ubiegłym roku. Świadectwo kobiety, która po tamtym spotkaniu z Panią cudownie ocaliła swoje dziecko i naprawiła relacje z mężem, skłoniło Wspólnotę Katolików Charyzmatycy.pl do ponownego zaproszenia Pani do naszego kraju.

MYRNA NAZZOUR: – Nigdy nie widziałam takiej wiary jak w Polsce. Byłam w wielu krajach, ale tutaj jest coś szczególnego. Na wszystkie spotkania z modlitwą o uzdrowienie, na których jestem obecna, przyjeżdżam na zaproszenie biskupa. Zgodnie z sugestią mojego kierownika duchowego, za każdym razem dostaję też błogosławieństwo od mojego biskupa z Damaszku.

– O co się Pani modli w Polsce?

– Tutaj, w Polsce, wiara jest namacalna. Chciałabym, żeby Polacy zachowali tę szczerość wiary. Widziałam tutejszą młodzież, a w porównaniu z Niemcami, Holandią, Hiszpanią, Włochami, Kanadą czy Australią, gdzie przeważają ludzie starsi, to jest rzadki widok. Chciałabym, żeby te wszystkie narody brały przykład z Polski.

– Co trzeba robić, żeby tę młodzież przyciągnąć do Chrystusa?

– Bezsprzecznie podstawową rolę ma tu do odegrania rodzina. Dom jest małym Kościołem. Jeżeli jest tak rzeczywiście w rodzinach, jeżeli ojciec i matka czynią Kościół częścią życiowego horyzontu swoich dzieci, to młodzi ludzie nie będą mieli problemu z odnalezieniem się w tym „większym” Kościele.

– Modlitwom z Pani udziałem towarzyszą uzdrowienia. Jak się Pani czuje z tą świadomością?

– To wielka odpowiedzialność. Ale wiem, że to nie ja uzdrawiam – nie mam takiej władzy i mocy, dlatego czuję się mała wobec tych problemów, z którymi przychodzą ludzie na spotkania z moim udziałem. Tym większą sprawia to trudność, gdy zgłaszają się osoby z ogromnym bólem. Proszę ich o wspólną modlitwę, kieruję do Boga błaganie, by wysłuchał próśb tych ludzi. Sama nie modlę się za nich, bo boję się, że nie jestem w stanie zrozumieć ich potrzeb.

– Czy tak jak wspólnie prosicie o łaski Pana Boga, to zdarza się też, że razem za nie dziękujecie?

– Część ludzi przychodzi i dziękuje za wyproszony dar. Ale nie wszyscy. Często po wielu latach, przez przypadek dowiaduję się, że miało miejsce jakieś cudowne uzdrowienie. Tak było w przypadku Polki, która po sześciu miesiącach od konferencji w ubiegłym roku przekazała swoje świadectwo.

– Utrzymuje Pani kontakt z tymi osobami? One włączają się w Pani misję?

– Instytucjonalnie niczego takiego nie ma. Ale mój duchowy opiekun stara się zbierać takie informacje i śledzić losy tych ludzi.

– A co z takimi, którzy przychodzą ze swoimi trudnymi sprawami, chorobami i nie zostają uzdrowieni?

– Bardzo chciałabym im pomóc, ale nie potrafię. Jestem tak samo bezradna jak oni. To jest dla mnie osobiście bardzo bolesne i smutne. W tym wszystkim, co jest niezrozumiałe, szukam mądrości Bożej.

– Jednym z elementów, który towarzyszy cudownym wydarzeniom Pani życia, jest olej, który wydziela się z ikony, ale także z Pani rąk czy twarzy.

– Na początku nie wiedziałam, co to wszystko znaczy. Później zaangażowali się w tę sprawę teologowie i stwierdzili, że olej jest materialnym znakiem, który towarzyszy wielu sakramentom – zwłaszcza chrztu św. Na Wschodzie olej używany jest także do błogosławieństwa. Jest znakiem radości i życia.

To jest namacalne, widoczne wydarzenie. Człowiekowi dzisiaj nie wystarczają słowa, teorie i przekonywania. Potrzebuje widzieć i dotknąć. Stąd ten znak.

– Skąd przekonanie, że te wszystkie znaki pochodzą od Pana Boga?

– Cudowność tych zjawisk wykazały obiektywne badania. Zarówno moje stygmaty, jak i olej były badane przez wielu lekarzy, w różnych laboratoriach na całym świecie. Nawet służby specjalne czuwały nad prawidłowością przeprowadzanych badań (śmiech). Nikt do końca tego nie rozumie, ale faktem jest, że te wydarzenia miały miejsce i powtarzały się kilkakrotnie.

– Pani od początku była przeświadczona o Bożym działaniu w tych wydarzeniach?

– Nie. Sama miałam wiele wątpliwości. Ale od początku w moją sprawę zaangażowało się wielu księży, szanowanych kapłanów, którzy swoim autorytetem potwierdzali, że to nie są moje wymysły. Poza tym zawsze to było wydarzenie towarzyszące modlitwie.

– Czy była to modlitwa wspólnotowa, czy osobista?

– To dzieje się tylko w czasie modlitwy wspólnotowej. Czasami chciałam, żeby Pan Bóg dał mi trochę oleju, bo przychodził ktoś bliski albo jakaś osobistość, ale nic z tego nie wychodziło (śmiech). Prosiłam ze wzmożoną intensywnością, ale przecież to nie ode mnie zależy.

 

 

– Ma Pani jakiegoś ulubionego świętego patrona?

– Matka Teresa z Kalkuty.

– Dlaczego ona?

– Ponieważ jest sługą. To też współczesna święta – zna nasze czasy i nasze życie.

– Co od niej Pani czerpie?

– Właśnie tę umiejętność służenia drugiemu człowiekowi. W Damaszku są dwie wspólnoty Misjonarek Miłości (zgromadzenia założonego przez Matkę Teresę z Kalkuty – przyp. red.). Odwiedzam jedną z nich. Wielkie wrażenie robi na mnie rzeczywista służba tych sióstr – pracują własnymi rękami. Bardzo im na tym zależy, żeby nie tylko organizować pracę czy nią kierować, ale by wykonywać ją osobiście. To wyraz prawdziwego ubóstwa, który mocno mnie przekonuje.

– A czy jakaś biblijna postać jest Pani bliska?

– Powinien to być św. Paweł, bo jest moim sąsiadem (śmiech). Ale bliska mi jest opisana w Ewangeliach kobieta kananejska, która prosiła Jezusa o uzdrowienie swojej córki z opętania przez złego ducha.

– Czemu akurat ona?

– Bo zawstydziła Pana Jezusa. Jej pokora i wiara były tak wielkie, że Jezus, mimo że Jego moc uzdrowicielska była w pierwszej kolejności zarezerwowana dla Żydów, uzdrowił jej córeczkę.

– Chciałbym wrócić jeszcze do Pani sąsiada. Czuje się Pani św. Pawłem dla dzisiejszego świata?

– Chciałabym nim być. Wszyscy powinniśmy być apostołami na wzór św. Pawła – apostołami miłości.

– Damaszek, cudowne objawienie się Boga oraz wezwanie do miłości i jedności wszystkich chrześcijan – to Pani rzeczywistość. Szaweł pod Damaszkiem stał się Pawłem po spotkaniu ze zmartwychwstałym Chrystusem, a dziś nazywany jest Apostołem Narodów. Nie sposób nie uczynić analogii między jego a Pani życiem.

– Często posługuję się wypowiedziami św. Pawła. Są mocne i przekonujące.

– Na przykład jakie?

– Z Listu do Filipian: „Dla mnie bowiem żyć – to Chrystus, a umrzeć – to zysk”.

– W 1982 r. w Pani życiu zaistniały niezwykłe wydarzenia – modlitwa przyniosła uzdrowienie bliskim osobom, z ciała zaczęła wydzielać się oliwa, objawienie Matki Bożej, a potem Pana Jezusa, później ekstazy i stygmaty. Czy tak jak św. Paweł była Pani „oślepiona” po tych cudownych wydarzeniach sprzed 30 lat?

– Przez trzy dni kompletnie nic nie widziałam – byłam fizycznie oślepiona Światłem. Towarzyszył temu strach, ale kiedy zorientowałam się, że w tych wydarzeniach obecny jest Bóg, opanował mnie pokój, a potem radość, która była tak wielka, że chciałam, by mnie nie opuszczała.

– Po tych wydarzeniach Pani życie toczyło się jak u św. Pawła? Było pełne gorliwości w głoszeniu Ewangelii?

– Nie mam wątpliwości, że sposób życia, który od tamtego czasu prowadzę, zawdzięczam mocy Bożej. Codziennie – ja i ludzie wokół mnie –

doświadczamy owoców tego zaangażowania i służby. Bez umocnienia ze strony Pana Boga nie mogłabym podjąć się tej misji. Staram się być obecna i przyjmować tę Bożą pomoc. Chcę być uczciwa wobec Pana Boga i otwieram się na Jego łaskę. To błogosławieństwo nie jest tylko dla mnie – jestem przecież żoną i matką, mam rodzinę i przyjaciół.

– No właśnie, jak Pani bliscy przyjmują te nadzwyczajne dary, którymi została Pani obdarzona? Państwa dom stał się otwarty dla wielu ludzi, którzy przychodzą na modlitwę – to na dłuższą metę może być uciążliwe. Dla bliskich to wyróżnienie czy udręka?

– Faktycznie bywa z tym różnie (śmiech). Ale nawet jeśli nieraz są pretensje czy wyrazy niezadowolenia, to biorąc rzecz od samych fundamentów, oczywiście jest na to wszystko zgoda moich bliskich.

Rozmawiał Przemysław Radzyński

Tłumaczył o. Zygmunt Kwiatkowski SJ

 

Z CHARYZMATYCZKĄ Z SYRII W POLSCE

Sekretarz generalny Konferencji Episkopatu Polski bp Wojciech Polak 15 lipca br. w Mogilnie przewodniczył Mszy św. na zakończenie Dni Benedyktyńskich. We Mszy św. wspólnie z mieszkańcami Mogilna i uczestnikami konferencji zorganizowanej przez wspólnotę Charyzmatycy.pl uczestniczyła syryjska mistyczka Myrna Nazzour. Towarzyszył jej mąż Dominik. Eucharystię koncelebrował posługujący w Syrii o. Zygmunt Kwiatkowski SJ, który podczas spotkania ze stygmatyczką pełnił rolę tłumacza. W trakcie Mszy św. modlono się m.in. w intencji chorych, a także o pokój w Syrii. Bp Wojciech Polak poświęcił ogromny krzyż misyjny, niesiony następnie w czasie Drogi Krzyżowej, która po zakończeniu Eucharystii przeszła ulicami Mogilna. Rozważania w czasie nabożeństwa prowadzili Myrna Nazzour oraz proboszcz goszczącej ją parafii ks. Andrzej Panasiuk. Potem w kościele św. Jana Apostoła odbyło się spotkanie modlitewne, podczas którego mistyczka namaściła wiernych olejem, w cudowny sposób wypływającym z należącej do niej ikony.

Dni Benedyktyńskie w Mogilnie odbywały się w dniach 11-15 lipca. Na ich otwarcie Mszę św. sprawował kard. Józef Glemp. (Red.)