Moje życie – przypadek, czy przeznaczenie?

Monika Adamczyk

publikacja 17.10.2012 20:43

Mimo iż wspomnienia więźniów obozowych w przeważającej części bywają próbą opisu logiki, według której działał obóz, tj. porządku zła, to stanowią one również zapis pięknych i heroicznych czynów. Tym, co szczególnie cenne w książce Viktora Frankla, to świadectwo solidarności i braterstwa, które, na przekór nienawiści, rodziły się pośród niektórych więźniów.

Zeszyty Karmelitańskie 3/2012 Zeszyty Karmelitańskie 3/2012

 

Życie jawi się człowiekowi na wiele sposobów, przy czym wszystkie te sposoby osadzone są ostatecznie w ramach przeżywania go jako sensowne bądź bezsensowne. Podczas gdy jeden człowiek będzie przeżywał je jako zbędne, nijakie, beztreściowe i puste, inny będzie je postrzegał jako piękne, bogate w treści, wielobarwne, nigdy nie zmierzone i zawsze jakoś zaskakujące. O tym, w jaki sposób owe istnienie będzie widziane przez człowieka, decyduje sposób przeżywania wartości, którymi usłane jest jego życie, a które jakoś je zabarwiają. Przeżycie z kolei warunkuje sposób myślenia człowieka. A myśleć o własnej egzystencji można na dwa sposoby: według porządku przypadku, bądź według porządku przeznaczenia.

Viktor Emil Frankl – austriacki psycholog i psychoterapeuta, w latach 1942-1945 więzień obozów w Teresinie, Auschwitz oraz Dachau, w swojej książce Człowiek w poszukiwaniu sensu maluje przed czytelnikiem dramat życia człowieka w obozie, który nie tyle był związany z cierpieniem, bólem, głodem czy nędzą, co z  dramatem tego kim człowiek jest, bądź już nie jest. Akcja tego dramatu wydarzała się między sensem a bezsensem, pustką a pełnią, przypadkiem a przeznaczeniem…

Człowiek przypadku

Deportacja do obozu koncentracyjnego dla wielu osób stanowiła wstrząs. Brutalne przerwanie dotychczasowej egzystencji, nagłe rozstanie z najbliższymi, pozbawienie wszystkiego, co człowiek posiadał oraz wyrok, którym był obóz koncentracyjny, stanowiły wyłom w dotychczasowym, poukładanym i zaplanowanym, często do najdrobniejszych szczegółów, życiu. To, co działo się do  czasu wywózki, było czymś nierealnym i niemożliwym, dziejącym się gdzieś „obok”, „poza”, wobec czego rozum manifestował jedynie swoją słabość i bezradność. Niejasność i nieokreśloność poszczególnych wydarzeń, niemożność ich pochwycenia i zrozumienia, sytuowało je w sposób naturalny w ludzkiej świadomości jako te, które wydarzają się poza logiką i stanowią pewne „odstępstwo” od porządku, który do tej pory przypisywało się życiu. Porządek ten – chociaż nigdy dokładnie nie nazwany i nie pojęty – stanowi punkt oparcia dla ludzkiej egzystencji, a naruszony powoduje konfrontację z samą możliwością dalszego nieistnienia. Stąd strach, przerażenie, niepewność, niemoc, bezradność były tymi uczuciami, które najpełniej wyrażały stan, w jakim znajdował się człowiek tuż po przybyciu do obozu. Dodatkowo tęsknota za rodziną, poczucie samotności, pierwsze reakcje na to, co można było ujrzeć w obozie, tj. ból, cierpienie, nędza, ubóstwo, bieda, głód, brud itp., również pogłębiały owe zagubienie i dezorientację.

Jednak w miarę pobytu w obozie, pierwsze reakcje na nowe wydarzenia i na nową rzeczywistość – rzeczywistość obozową, mijały, a ich miejsce zajmowała apatia, rodzaj znieczulenia i uodpornienia na wszystko, co działo się na zewnętrz człowieka. Otępienie, zobojętnienie, pewnego rodzaju znużenie i zmęczenie ludzkiego ducha, stały się wówczas naturalnym sposobem odniesienia człowieka do poszczególnych wydarzeń, jak również drugiej osoby. Niewrażliwość, nieczułość, bezruch i stagnacja były odpowiedzią i znakiem zaakceptowania własnego położenia, rozumianego od tej pory jako nagi i bezsprzeczny fakt, który teraz człowiek potrafił już wyraźnie zdefiniować. Jego egzystencjalne położenie stało się dziełem przypadku, skutkiem działania jakiejś nieistotnej przyczyny, czymś, co jest, ale co mogłoby równie dobrze nie istnieć. Przypadek niemożliwy do pojęcia, uchwycenia, poza wszelkim prawem i logiką, jawił się człowiekowi jako pozbawiony wszelkiej istotnej, tj. źródłowej treści – owego „po co” i „w jakim celu”, stanowiąc ostatecznie bezsensowną pustkę. Przy czym nie tylko ludzkie położenie stanowiło tutaj dzieło przypadku, lecz oglądane również   codziennie: ból, cierpienie, śmierć, które także nie miały  racji istnienia, a mimo to miały miejsce. W ten sposób przypadek zaczynał  ukazywać się człowiekowi nie tyle jako jednorazowe wydarzenie, które „wdziera” się do ludzkiego życia i pozbawia je chwilowo wewnętrznej spójności i fundamentu, lecz  jako to, co neguje całkowicie ów fundament, zajmując jego miejsce. Senesem ludzkiego życia w obozie był przypadek – bezdenna próżnia, której człowiek często pozwalał się ogarnąć i pochłonąć, podporządkowując się jej całkowicie pod postacią uznania wyższości nad niezależnym i autonomicznym Ja warunków biologicznych. Gustave le Bon, francuski psycholog społeczny, twierdził, że warunki ekstremalne, za które można uznać obóz koncentracyjny, powodują obudzenie się w człowieku najprostszych i najbardziej prymitywnych instynktów, o których istnieniu do tego czasu nie był nawet świadomy. Przyczyną takiego biegu wydarzeń jest „wyłączenie” zdolności sądzenia, oceniania, refleksyjnego zgłębiania rzeczywistości, a przede wszystkim wyzbycie się osobowego aspektu własnej egzystencji. O ile człowiek zrezygnuje z bycia osobą, tj. indywidualną rzeczywistością duchową,  wówczas jego „dziedzictwo” biologiczne, przede wszystkim instynkt przetrwana oraz nadbudowany nad nim instynkt walki (przybierający w przypadku człowieka postać przemocy), zacznie rozporządzać jego działaniem. Stąd stało się możliwe zabicie za kromkę chleba lub talerz zupy , co przeradzało się w normę w obozie. „Normalnym” zachowaniem  wśród więźniów była  również kradzież, brutalne pobicia, znęcanie, zastraszanie, wykorzystywanie fizyczne oraz psychiczne, upokarzanie, a nawet kanibalizm. Porządek działania w tym miejscu wyznaczało tylko jedno: chęć zniszczenia drugiego człowieka, obojętnie czy był to strażnik, który do tej pory się nad więźniami  znęcał, czy współwięzień, biedny, schorowany u kresu swych sił. Człowiek w obozie przeradzał się w zwierzę, niezdolne do cienia serdeczności, czułości czy wrażliwości, potwierdzając ideologię nazistowską, która odmawiała więźniowi status człowieka.

Odczłowieczenie i degradacja człowieka do rzędu zwierzęcia, która  była praktykowana w obozie koncentracyjnym, miała zawsze swe źródło w uznaniu, iż sensem ludzkiego istnienia jest przypadek, coś, co istnieje, ale uzasadnienia tego istnienia całkowicie nie posiada. Wydarzenie to oznaczało początek końca egzystencji człowieka, gdyż w szybkim czasie prowadziło do jego śmierci. Wyjałowione wnętrze człowieka, pozbawione ludzkich uczuć, wytrzebione zostało również z wszelkiej nadziei i wiary. Człowiek, uznając przypadek za sens swego bycia, zamknął się w wąskich ramach, pozbawiając siebie wszelkich perspektyw, gdyż przypadek neguje i unicestwia możliwości. Nie neguje je jednak w ten sposób, by zaprzeczał całkowicie nadejściu jutra, które może i nadejdzie, lecz wątpliwym jest , czy nadejdzie ono dla mnie. Przypadek „uderza” bezpośrednio we mnie i zaprzecza właśnie mojemu istnieniu. W ten sposób człowiek pozbawiony jakichkolwiek sił, by patrzeć w przyszłość, opadał również z sił fizycznych, a wówczas, w ciągu kilku dni, atakowała go choroba i człowiek umierał.

 

 

Człowiek przeznaczenia

Mimo iż wspomnienia więźniów obozowych w przeważającej części bywają próbą opisu logiki, według której działał obóz, tj. porządku zła, to stanowią one również zapis pięknych i heroicznych czynów. Tym co szczególnie cenne w książce Viktora Frankla, to świadectwo solidarności i braterstwa, które, na przekór nienawiści, rodziły się pośród niektórych więźniów. Ich fundamentem było przekonanie, iż nie istnieje „mój” bądź „twój’ los i nie jest tak, iż każdy „sobie” tylko istnieje, dbając o własne przeżycie, lecz istnieje „nasz” los i „nasza” historia, którą budować będziemy razem, w której – co więcej – „ja” będę dla ciebie, a „ty” będziesz dla mnie – będziemy wzajemnie dla siebie. W ten sposób jeden więzień był gotów nieść „ciężary” drugiego, wybiegając, na przykład, przed szereg i podnosząc upadającego w oddali kolegę, narażając siebie na karę chłosty, lecz  ratując, być może, życie kolegi. Innym razem, jeden drugiemu oddał kawałek własnego sznurowadła, by tamten mógł wyjść do pracy, dotrzeć do niej i powrócić. Wielokrotnie więźniowie ratowali siebie wzajemnie przed popełnieniem samobójstwa, podtrzymując, ledwie tlącą się w nich nadzieję. Sam Frankl, gdy zobaczył, iż jego młody przyjaciel, powoli traci nadzieję, opowiadał mu każdego ranka w pracy zabawne historie dotyczącego tego, jak będzie ich życie wyglądało po wyjściu z obozu, zmuszając go do planowania tego nowego życia krok po kroku. Innym razem, w ramach solidarności z jednym z więźniów, którego ucieczka z obozu się nie powiodła, cały obóz głodował przez dwadzieścia cztery godziny, byleby ten nie został stracony.

Solidarność i braterstwo, które panowały między więźniami, można byłoby nazwać solidarnością i braterstwem w „byciu”, bo właśnie o „bycie”, o obecność, przede wszystkim chodziło. Doskonałą ilustracją tego fenomenu jest dobrowolne pozostanie Viktora Frankla w obozie koncentracyjnym, mimo możliwości ucieczki. W czasie, gdy Frankl opiekował się chorymi na tyfus w obozowym szpitalu – sam będąc ledwo wyleczonym, o niepewnym jeszcze stanie zdrowia – otrzymał od przełożonego szpitala propozycję wyjazdu z obozu samochodem, dostarczającym leki. Ucieczka ta była zaplanowana  z detalami i wystarczyło, by Frankl po prostu wsiadł do samochodu. Tymczasem on – ku zaskoczeniu wszystkich wtajemniczonych w plan jego ucieczki – stanowczo odmówił, twierdząc, iż jego miejsce jest właśnie w obozie, przy drugim człowieku – towarzyszu, który potrzebuje jego obecności i wsparcia.

Wydaje się, że przyczyna tych i wielu innych wielkich czynów  więźniów obozowych, które nie zostały tutaj  wspomniane, leży w tym, iż ludzie ci, nie tylko zaakceptowali  swój pobyt w obozie, lecz przyjęli oni całe tego brzemię . Człowiek opisanego przypadku pojął  jedynie fakt bycia w obozie, czyli powierzchowność całego wydarzenia. Wskutek tego uznawał on, iż to, co widzi i czego doświadcza, nic mu nie mówi i nie odsłania, a pobyt w obozie jest beztreściowy. Tymczasem ci ludzie, chociaż początkowo również pojmowali powierzchownie wydarzenia, gdyż  dokuczał im strach, przerażenie, tęsknota za bliskimi, a potem zobojętnienie i duchowe znurzenie (apatia), potrafili je przezwyciężyć. Uniezależniając się i uodparniając na czynniki zewnętrzne, wycofywali się do swego wnętrza i z niego próbowali wypatrzyć to, co się przed nimi wydarzało. ??????Tym, co wówczas im się „udawało” był sens – sens ich bycia w obozie. Każdy z nich był tam w jakimś celu oraz po coś i chociaż zazwyczaj tego sensu nie potrafili nazwać i określić, to wiedzieli, że on jest. Coś zostało mu tutaj zadane i prze-znaczone, co więcej – „coś” co wkomponowało się w to, co przyszłe i co dopiero nadejdzie. Człowiek, odkrywając to, co w danej chwili jemu przeznaczone, odkrywał jednocześnie horyzonty, które rozpościerały się daleko przed jego oczyma, a które, chociaż niejasno zarysowane, po porostu były. Doświadczając sensowności tej właśnie chwili, tego właśnie momentu, doświadczał on jednoczenie pewnej „nadwyżki”, tego, iż to jeszcze nie wszystko, to jeszcze nie cała esencja jego egzystencji.

Tendencja pójścia w głąb i nie zatrzymywania się na powierzchni bytu sprawiała, iż człowiek przeznaczenia nie mijał się z nim, ale podchwytywał je w sposób źródłowy. W świetle prawdy rozpoznawał on wówczas siebie, swoje „bycie” oraz to, co mu zostało przeznaczone. Przeznaczone jednak nie przez jakiś los, czy fatum, ale przez jego naturę, gdyż to, co odkrywał on wówczas, to fakt, iż bez względu na wszystko musi pozostać człowiekiem, a przede wszystkim sobą samym.

Siła miłości

Myślenie według przypadku, bądź przeznaczenia, stanowi bezpośredni skutek sposobu przeżywania świata wartości, tego czy człowiek dostrzega ich istnienie, czy rozpościera się przed nim jedynie pusta i wyjałowiona przestrzeń. Widzenie to jednak nie zależy od samego człowieka, lecz od jakiegoś wyższego czynnika, które go odpowiednio ukierunkowuje, wskazując te wartości, w których może on spełnić własne istnienie i te, które spełnienia tego z góry mu odmawiają.

 

 

Viktor Frankl, mówiąc po latach o tym, co pomogło mu w godny sposób przeżyć obóz koncentracyjny, wymienił dwie rzeczy. Pierwszą z nich stanowił noszony w sercu i pamięci obraz żony. Obraz ten, nie będąc jedynie prostym przypomnieniem czy przedstawieniem, skrywał w sobie– skrywał osobę z krwi i kości. W ten sposób, mimo iż nie była ona z Viktorem Franklem w sensie fizycznym, była w sensie duchowym, towarzysząc mu każdego dnia, w każdej chwili, w każdej minucie. Rozmawiając z nią w zakamarkach własnego serca długimi godzinami, Frankl dzielił się i powierzał jej swoje troski, smutki, wątpliwości, obawy,  a także radości, drobne zwycięstwa czy cuda, jakich wówczas był świadkiem. Ona, wysłuchując go, pomagała mu każdego dnia nieść ciężary egzystencji życia obozowego, wspierając, pocieszając, pomagając dokonać właściwych wyborów czy podnosząc z upadków. Z kolei świadomość, iż gdzieś poza obozem wypatruje ona jego powrotu, dawała Franklowi siły, by nigdy się nie poddawał w walce o swoje życie i sposób jego przeżywania, by nie wypuszczał je z rąk, pozwalając stanowić o nim innym.

Drugą wymienioną przez Viktora Frankla siłą, która pomogła mu znieść ciężar obozowej egzystencji, było poświęcenie uwagi oraz sił dziełu swego życia. Przyjeżdżający transportem do obozu, w kieszeni marynarki Frankl posiadał rękopis książki, która stanowiła owoc jego dotychczasowej pracy. Podczas oddawania osobistych rzeczy strażnikom, podszedł do jednego z nich, pokazał rękopis i wyjaśnił, iż jest to dzieło jego życia i chciałby je zachować, by w przyszłości móc je dokończyć. Jednak strażnik wyśmiał go i odebrał mu rękopis. Od tej pory Frankl w wolnych chwilach powtarzał całe akapity swej książki, by nie zapomnieć ich i móc kiedyś powtórnie przelać je na papier, bądź na znalezionych skrawach papieru, próbował nieustannie rekonstruować swą dotychczasową myśl. Coś, czemu człowiek poświęca szmat swojego życia , z którego rodzi się owoc – owoc niego samego, wymaga, by w sytuacji zagrożenia o nie walczył, nie tylko dlatego, iż jest to zwieńczenie jego dotychczasowej pracy, ale dlatego, że jest to jakaś „część” jego samego. Unicestwiona, doprowadziłaby do obumarcia czegoś w nim samym. Obrona dzieła życia, stając się w obozie dla Viktora Frankla celem, stanowiła tym samym walkę o siebie samego. Jednak to nie wszystko… Chroniąc dzieło swojego życia, Frankl walczył również o drugiego człowieka, dla którego dzieło to zostało przeznaczone, ponieważ znaczenie dzieła życia nie wyczerpuje się w jego zrodzeniu, lecz przede wszystkim w tym, iż jest ono zawsze dla kogoś innego, który od tej pory będzie mógł w nim uczestniczyć i z niego czerpać.

Tym, co przeprowadzało człowieka przeznaczenia przez obóz koncentracyjny w bezpieczny sposób, tj. taki, który pozwalał mu ochronić własną osobę od panoszącego się w tam zła, była miłość. Tylko ona posiadała taką siłę, która sprawiała, że człowiek potrafił nawet najgorsze, najbardziej dramatyczne wydarzenia przetrwać, a siły w nim drzemiące wyciszyć tak, by nad nimi zapanować. Miłość jest tą siłą, która wyprowadza ludzkiego ducha z przytłaczającej go codzienności, przydając mu skrzydeł, by ten wyswobodził się z tego, co do tej pory go nękało i dusiło. W ten sposób stawia go ona w nowej przestrzeni, z której dane jest mu widzenie wydarzeń, drugiego człowieka, świata, a przede wszystkim swego bycia zupełnie inaczej niż dotychczas. Miłość działa jak światło, które oświetla ludzkie drogi i nazywa rzeczy po imieniu, wskazując wyraźnie rzeczy istotne i mniej istotne. Dzieje się tak, ponieważ odsłania ona przed ludzkim duchem wartości, z których najistotniejszą jest wartość drugiej osoby. To za jej sprawą, możliwe jest w ogóle doświadczenie i pochwycenie tej wartości, którą trudno tutaj nazwać i zdefiniować. Wartość ta stanowi rdzeń drugiego człowieka, korzeń jego bycia, to, kim w ogóle on jest. Doświadczając tej niepowtarzalności i jedyności drugiej osoby, człowiek odkrywa esencję własnego  istnienia, bytu. Kochać kogoś i być obdarzonym  miłością przez niego, to właśnie sens życia ludzkiego. Po to i dlatego człowiek w ogóle istnieje.

Pozwalając człowiekowi zrozumieć sens własnej egzystencji, miłość umożliwia wzięcie jej na własne barki i niesienie jej z wszelkimi dramatami, tragediami, smutkami i troskami. Miłość pozwala „stanąć” ponad nimi, spojrzeć na nie i ostatecznie stwierdzić, że nasze życie jest dobre, a my jesteśmy szczęśliwi. W ten sposób miłość odsłania przed człowiekiem horyzonty radości – radości z własnego bytu, z którego nigdy nie można cieszyć się jednak w pojedynkę.                            

                                                                       ***

Chociaż przeżycia ludzi doświadczonych przez obóz koncentracyjny mogą wydawać się nam współczesnym odległe, to jednak one najwięcej mają nam do powiedzenia w kwestiach natury ludzkiej. Demaskując słabe strony człowieka, jego pragnienia i potrzeby, odsłaniają tę najgorszą jego stronę. Jednocześnie to właśnie one najwyraźniej zwracają uwagę na zdolność „rodzenia” z siebie dobra tkwiącego w człowieku, które może zostać spełnione jedynie dzięki sile miłości. Tak po raz kolejny w dziejach ludzkości odsłania się siła miłości jako największa tajemnica, której nikt nie jest w stanie rozwikłać. Miłość stanowi siłę i moc przekraczania własnego Ja ku drugiemu człowiekowi, począwszy od zdolności przekroczenia własnych słabości, niepokojów, lęków związanych z obecnością w naszej przestrzeni kogoś innego niż my sami, aż po zdolność przekraczania granicy, jaką stanowi samo życie, które właśnie temu Innemu jest ofiarowane i za niego się poświęca. W jaki sposób ona – MIŁOŚĆ –  to czyni ? Nie wiemy, jedyne czego możemy być pewni, to tego, iż  gdybyśmy jej nie mieli, bylibyśmy nikim.

Monika Adamczyk – studentka pierwszego roku studiów magisterskich Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie