Czy Bóg jest dobrym przewodnikiem? (Rz 9-11)

Danuta Piekarz

publikacja 15.11.2012 12:39

Tyle razy słyszymy, że nawet nasze upadki mogą okazać się przydatne w naszym życiu duchowym... dlaczego nie mogłoby być tak również w dziejach zbawienia? Czyż Bóg nie potrafi wykorzystać wszystkiego ku dobru?

Głos Karmelu 48/6/2012 Głos Karmelu 48/6/2012

 

W wysokie góry wyruszyła wycieczka z przewodnikiem. Powiedzmy uczciwie: ich relacje od początku nie wyglądały różowo – uczestnicy ciągle dąsali się, że droga zbyt trudna, zbyt stroma, że przewodnik zbyt wiele od nich wymaga, że prowadzi na zgubę... Aż nagle na trasie zobaczyli niezwykły znak wskazujący dalszą drogę. Dla części uczestników tego już było za wiele: „O nie, my nie pójdziemy taką drogą, poradzimy sobie...” i rozeszli się po lesie. Część jednak pozostała, gotowa kontynuować wędrówkę.

Tymczasem wokół znaku zaczęli gromadzić się inni turyści, dołączając do tych, którzy pozostali z wycieczki. Oni chcieli iść dalej, razem z przewodnikiem, drogą wskazaną przez znak, bo zachwyciło ich jego piękno. Ale co zrobi przewodnik z resztą grupy? Przecież obiecał, że doprowadzi ich na szczyt. Czy zostawi te osoby, mówiąc: „Sami sobie winni, jak pobłądzą, to ich strata!”? Czy tak postąpiłby prawdziwy przewodnik?

Ten przykład ukazuje nam wydarzenia, które miały miejsce wiele wieków temu. Najlepszy Przewodnik Bóg zabrał naród wybrany na wspólną wyprawę. Jak wiemy, różnie bywało po drodze... ale nagle pojawił się na niej niezwykły znak: Ukrzyżowany Chrystus. Dla części Izraelitów ten znak był „kamieniem zgorszenia”, ich zdaniem Bóg nie mógł zbawić świata w tak „skandaliczny” sposób. Tymczasem ten znak Ukrzyżowanej Miłości zachwycił wielu pogan. Bo czyż Jezus nie zapowiadał: „Gdy zostanę nad ziemię wywyższony, przyciągnę wszystkich do siebie” (J 12, 32)?

I ta nowa grupa wyruszyła dalej w drogę, a poganie dołączeni do Żydów, którzy przyjęli Chrystusa, zyskali wszelkie prawa ludu Bożego, o których mówił Bóg w Starym Testamencie. Teraz także oni są „wybranym plemieniem, królewskim kapłaństwem, narodem świętym, ludem Bogu na własność przeznaczonym” (1 P 2, 9). Ale pozostaje pytanie: co stanie się z tymi, którzy nie przyjęli Chrystusa i pozostali przy starym Prawie? Czy Bóg, który zawarł z nimi przymierze, teraz obraził się na nich i opuścił ich na zawsze?

Tym zagadnieniem zajmuje się św. Paweł, poświęcając mu aż dwa rozdziały swojego „programowego” dzieła – Listu do Rzymian (rozdz. 9–11). Paweł rozważa fundamentalną kwestię: czy słowo Boże zawiodło? Bowiem to, co stało się z Żydami, jest też ważne dla nas, chrześcijan: bo jeśliby Bóg „zabrał ich w podróż i porzucił w połowie drogi” (nawet jeśli stało się to z ich winy), to co będzie z nami, jeśli zdarzyłoby się nam pogubić się w życiu? Czy możemy być pewni Bożej troski i prowadzenia?

Apostoł zaczyna od niezwykłego wyznania: „W sercu swoim odczuwam wielki smutek i nieustanny ból. Wolałbym bowiem sam być pod klątwą, odłączonym od Chrystusa dla zbawienia braci moich, którzy według ciała są moimi rodakami” (Rz 9, 3). Poruszający przejaw miłości do własnego narodu, od którego przedstawicieli przecież spotkało Pawła (i nie tylko jego) tyle cierpień, a jednak on jest gotów nawet na takie „szaleństwo solidarności”: żeby ich ocalić, sam byłby gotów stracić to, co w jego życiu najdroższe.

Podobny przejaw heroicznej solidarności z własnym narodem miał miejsce już wiele wieków wcześniej, gdy pod Synajem lud zrobił sobie złotego cielca. Mojżesz, przewodnik narodu, poczuwając się do szczególnej odpowiedzialności, tak prosił Boga: „Przebacz jednak im ten grzech! A jeśli nie, to wymaż mnie natychmiast z tej księgi, którą napisałeś!” (Wj 32, 32). Chodzi tu o księgę ludzi żyjących: wykreślenie Mojżesza z księgi oznaczałoby jego śmierć. Nie jest to jednak tylko gest rozpaczy, podobny do postawy Eliasza, który chce umrzeć pod janowcem (a równocześnie, paradoksalnie, ucieka przed zemstą królowej), nie widząc sensu dalszej działalności; Mojżesz raczej utożsamia się całkowicie z tymi, których mu powierzono, jest gotów umrzeć, byleby Bóg przebaczył i dalej prowadził lud, który jemu powierzył (to znamienne, że w innej swojej wypowiedzi o złotym cielcu Mojżesz powie „nasz grzech”, choć on sam nie miał z tym nic wspólnego).

Mówię tak szeroko o tych przykładach biblijnych, bo cały ten numer jest poświęcony kobiecie, która oddała swoje życie w darze duchowej więzi i solidarności ze swoimi rodakami. I gdy w przypadku Mojżesza i św. Pawła wystarczyła ich gotowość ofiary (co prawda św. Paweł zginął śmiercią męczeńską, ale nic nie wskazuje, byśmy mieli interpretować jego śmierć jedynie w duchu solidarności z narodem), ofiara św. Teresy Benedykty została złożona i przyjęta.

 

 

 

Spójrzmy więc na wybrane fragmenty wspomnianych trzech rozdziałów Listu do Rzymian, by odczytać, jak św. Paweł widzi sytuację tych Żydów, którzy nie przyjęli Chrystusa.

My na początku skorzystaliśmy z obrazu wycieczki, on natomiast przywołuje obraz drzewa oliwnego (11, 16–24), którym jest lud Boży. To drzewo wyrasta z korzenia patriarchów (Abrahama, Izaaka, Jakuba...), co nasuwa Apostołowi prosty wniosek: „jeśli korzeń jest święty, to i gałęzie”. Łatwo zgadnąć, że z tego korzenia wyrasta naród wybrany. Jednak niektóre gałęzie zostały odcięte: to ci, którzy nie uwierzyli w Ewangelię. I niech teraz specjaliści od biologii czy ogrodnictwa (jeśli są tacy wśród naszych Czytelników) wybaczą Apostołowi jego dalszą wizję, zupełnie niezgodną z zasadami uprawy oliwek. Św. Paweł pisze, że w miejsce tych odciętych gałęzi zostały wszczepione dzikie gałęzie (dziczki oliwne), czyli chrześcijanie pochodzący z pogaństwa. Teraz oni, wszczepieni w drzewo ludu Bożego, łatwo mogliby zacząć patrzeć z wyższością i pogardą na te „odcięte gałęzie”, ale Autor surowo ostrzega przed taką postawą: „Nie wynoś się ponad te gałęzie. (...) A jeżeli się wynosisz, [pamiętaj, że] nie ty podtrzymujesz korzeń, ale korzeń ciebie. Powiesz może: Gałęzie odcięto, abym ja mógł być wszczepiony. Słusznie. Odcięto je na skutek ich niewiary, ty zaś trzymasz się dzięki wierze. Przeto się nie pysznij, ale trwaj w bojaźni. Jeżeli bowiem nie oszczędził Bóg gałęzi naturalnych, może też nie oszczędzić i ciebie. (...) A i oni, jeżeli nie będą trwać w niewierze, zostaną wszczepieni. Bo Bóg ma moc wszczepić ich ponownie. Albowiem jeżeli ty zostałeś odcięty od naturalnej dla ciebie dziczki oliwnej i przeciw naturze wszczepiony zostałeś w oliwkę szlachetną, o ileż łatwiej mogą być wszczepieni w swoją własną oliwkę ci, którzy do niej należą z natury” (11, 18–24). Oto logika Apostoła: odcięte gałęzie mogą łatwo wrócić do swojego drzewa... bo to jest ich naturalne środowisko.

Ci, którzy są „odciętymi gałązkami”, którzy „pałają żarliwością ku Bogu”, ale „uporczywie trzymają się własnej drogi usprawiedliwienia” (por. 10, 2), upadli, lecz „przez ich upadek zbawienie przypadło w udziale poganom, aby ich pobudzić do współzawodnictwa. Jeśli zaś ich upadek przyniósł bogactwo światu (...), to o ileż bardziej przyniesie zbawienie ich zebranie się w całości! (Rz 11, 11 nn.).

Widać wyraźnie, jak bardzo Apostoł jest przekonany, że także te „martwe gałązki” powrócą do życia, a widok tych, którzy dotąd byli grzesznymi poganami, a teraz służą Bogu, pobudzi ich do tym większej gorliwości (współzawodnictwa).

Tyle razy słyszymy, że nawet nasze upadki mogą okazać się przydatne w naszym życiu duchowym... dlaczego nie mogłoby być tak również w dziejach zbawienia? Czyż Bóg nie potrafi wykorzystać wszystkiego ku dobru? Św. Paweł użyje nawet bardzo odważnego porównania: jak niegdyś, w czasach wyjścia Izraela z Egiptu, zatwardziałość faraona stała się „okazją” do ukazania Bożej mocy, tak i teraz, gdy część Żydów okazała zatwardziałość, Bóg okazuje moc, przyjmując pogan do ludu Bożego. Nie oznacza to jednak bynajmniej definitywnego odtrącenia tamtych, o których Paweł mówi: „Co prawda – gdy chodzi o Ewangelię – są oni nieprzyjaciółmi ze względu na wasze dobro; gdy jednak chodzi o wybranie, są oni – ze względu na praojców – umiłowani. Bo dary łaski i wezwanie Boże są nieodwołalne. Podobnie bowiem jak wy [tzn. wierni pochodzący z pogaństwa] niegdyś byliście nieposłuszni Bogu, teraz zaś z powodu ich nieposłuszeństwa dostąpiliście miłosierdzia, tak i oni [tzn. Żydzi, którzy nie przyjęli Chrystusa], stali się teraz nieposłuszni z powodu okazanego wam miłosierdzia, aby i sami w czasie obecnym mogli dostąpić miłosierdzia”.

Oto fundamentalne stwierdzenie: Boże wezwanie jest nieodwołalne. Izrael, który odrzucił Chrystusa, nie przestał być narodem wybranym, natomiast stracił wyłączność na wybranie: można by powiedzieć, że bramy ludu Bożego otwarły się też dla pogan. Ale przecież Bóg nie powiedział jeszcze swojego ostatniego słowa; ta wielka bosko-ludzka historia zbawienia trwa nadal. Pewien komentator słusznie zauważył, że myślenie, iż już nic nie może się zmienić w sytuacji Żydów, „byłoby «mumifikowaniem» żywej jeszcze, toczącej się historii. Gdyby Izrael został wymazany z historii zbawienia, zostałby wymazany jedyny w swoim rodzaju świadek wierności Boga”.

Tak, Bóg doprowadzi swój plan do końca. To wcale nie musi oznaczać, że pewnego dnia nagle wszyscy Żydzi ogłoszą pragnienie przyjęcia chrztu. Kto wie, może to dokona się tak cicho, jak widzimy to w tylu znanych (i nieznanych) przypadkach: Alfonsa Ratisbonne’a, Romana Brandstaettera... Jedni długo szukali prawdy, inni nagle zostali „olśnieni blaskiem Ewangelii chwały Chrystusa” (2 Kor 4, 4). Dotychczasowa znajomość Starego Testamentu okazała się dla nich skarbem ułatwiającym zrozumienie Ewangelii. O takich ludziach Pan Jezus mówił, że „każdy uczony w Piśmie, który stał się uczniem królestwa niebieskiego, podobny jest do ojca rodziny, który ze swego skarbca wydobywa rzeczy nowe i stare” (Mt 13, 52).

Pamiętajmy też o dość licznej grupie tzw. Żydów mesjańskich, którzy co prawda nie weszli do Kościoła, ale wierzą w Jezusa jako Mesjasza.

Bóg – Przewodnik ciągle szuka tych, którzy się rozproszyli, by ich zgromadzić w jedno i prowadzić do celu – do wiecznej Ojczyzny. On nie przestaje pukać do ludzkich serc, ale też szanuje ludzką wolność. I jest bardzo cierpliwy, potrafi długo czekać... tak jak długo czekał na Edytę.

Edyta Stein jest właśnie wspaniałym dowodem umiejętności Boga – Przewodnika, który odnalazł ją na ścieżkach filozofii i doprowadził do znaku Krzyża. Ona nie wzgardziła tym Znakiem, zachwyciła się nim i pozostała mu wierna... do końca. Gałązka oliwna rozkwitła, czerpiąc z Tego, w którym spełniły się najpiękniejsze obietnice dane jej praojcu Abrahamowi. Rozkwitła, nie odwracając się bynajmniej od swoich korzeni, rodaków, co więcej, współczując z nimi, modląc się za nich, pragnąc, by i oni, jak ona, odnaleźli Jezusa.

Ziarno pszeniczne życia Edyty zostało wrzucone w ziemię. Nie wiemy, jak wielki jest jego plon...