Światło i mrok wiary

Rozmowa z o. Tomaszem Grabowskim

publikacja 31.12.2012 11:54

Redakcja LISTU rozmawia z o. Tomaszem Grabowskim, dominikaninem, prezesem Fundacji Dominikański Ośrodek Liturgiczny

List 12/2012 List 12/2012

 

Przygotowuje Ojciec dorosłe osoby do sakramentu chrztu, a zatem w pewien sposób uczy ich wiary. Wy­daje się jednak, że jeśli ktoś prosi o chrzest, to jakąś wiarę już ma - coś go przecież do Kościoła przyciągnęło. Czy ludzie, którzy proszą o chrzest, już wierzą?

Żeby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba doko­nać pewnego rozróżnienia. Istnieje akt wiary i depozyt wiary. Słowa „wiara" najczęściej uży­wamy w znaczeniu aktu wiary, i tu można mó­wić o akcie wiary naturalnej, kiedy wierzymy komuś lub w coś i na tej wierze opieramy swo­je przekonanie, i o akcie wiary religijnej, kiedy wierzymy w Boga i Jemu, a nasze życie to od­zwierciedla. Depozyt natomiast to wszystko to, w co wierzymy: Objawienie dane nam przez Pismo Święte i Tradycję.

Czy ludzie, którzy proszą o chrzest mają wiarę? Różnie z tym bywa. Są tacy, którzy dzięki temu, że żyją w małżeństwie z osobą wierzącą, są blisko Boga, który się objawił w Biblii i w Kościele. Jeden z katechumenów po­wiedział kiedyś na spotkaniu: „Moja narzeczo­na mówi o św. Piotrze tak, jakby go osobiście znała". Ktoś, kogo on uznawał za bohatera fik­cji literackiej, był dla jego narzeczonej bliskim znajomym, mającym konkretne cechy charak­teru. To go zaintrygowało. Niektórzy przychodzą, żeby się dowiedzieć, w co wierzy Kościół, a w ramach przygotowania odkrywają, że to nie jest tylko teoria, ale nama­calna rzeczywistość. Inni mająjużjakieś przeświad­czenie o Bogu, są Nim zaintrygowani, co zresztą jest potwierdzeniem tego, że w ramach naturalnego rozumu możemy dojść do przekonania, że Bóg istnieje. Nie wiedzą na­tomiast, jaki jest Bóg, nie mają jasności, którą daje Objawienie.

Czym różni się ich przeświadczenie, że Bóg istnieje, od wiary chrześcijan?

Otóż na chrzcie otrzymujemy łaskę wiary, któ­ra przekracza nasze naturalne zdolności do poznania Boga.

Ale skoro ktoś przychodzi prosić o chrzest, to jakaś łaska w nim działa, prawda?

Ks. Tischner powiedział kiedyś, że łaska-w ję­zyku łacińskim gratia - oznacza też wdzięk.

Bóg swoim wdziękiem pociąga do siebie ludzi. Tak jak kobieta, która jest pełna wdzięku, niczego nie musi robić, żeby mężczyźni zwrócili na nią uwagę i żeby się nią zachwycali, tak samo Bóg pociąga nas do siebie swoim pięk­nem. Jeśli przez naturalne poznanie jesteśmy w stanie dojść do przeświadczenia, że Bóg istnieje, że jest jakaś pierwsza przyczyna tego świata i celowość, to jest to oddziaływanie Bo­żego wdzięku na nasz rozum. Każdy z nas w naturalny sposób, przez sam fakt stworzenia, jest otwarty na Boga. I już to jest łaską.

Innym rodzajem łaski będzie zauważenie działania Boga w naszym życiu, np. w różne­go rodzaju sytuacjach czy zdarzeniach. Bóg nigdy jednak nie przymusi nas do wiary. Pierw­szy do nas wychodzi, ale czeka, aż człowiek Mu odpowie. Wiara jest właśnie odpowiedzią człowieka na to, co Bóg mu o Sobie objawił; jest aktem woli, wolną decyzją człowieka, że od dziś zwracam się do Boga i Jego proszę o szczęście. To nie jest tylko rozumowe uzna­nie pewnych prawd za słuszne.

Biblia jest księgą oświecenia. Dużo ła­twiej nam przyjąć, że Pismo Święte przed­stawia pewien sposób postępowania, jakiś system norm. Biblia tymczasem pozwala zrozumieć świat, sa­mego siebie, a przede wszystkim Boga. Po­znać Boga, zobaczyć Go jest największym szczęściem - tak zresztąopisuje się zba­wienie. Cały system moralny, który znajdu­jemy w Ewangelii, jest wynikiem tego, co Bóg nam o sobie objawił. Jeżeli chcę być Mu wier­ny, to robię to, czego On ode mnie oczekuje. Gdy ktoś mówi, że nie chodzi do kościoła albo że żyje na kocią łapę, ale jest człowiekiem wierzącym, to przeczy sam sobie. Jeśli to, co usłyszałem, uznaję za Słowo Boże, to staję się temu posłuszny, bo moja wiara tego ode mnie wymaga. Inaczej będzie to tylko światopogląd, który pozostanie na poziomie rozumu, ale już nie woli. A światopogląd nie daje zbawienia.

Czy rozumując w ten sposób, nie ograniczamy się właśnie do morali-zatorskiego wymiaru Biblii?

Wychowywanie do jakiegoś sposobu postę­powania, dlatego że jest po prostu dobry, ma sens, ale nie stanowi istoty chrześcijaństwa. Stanowi ją poznanie Jezusa. Prawdą jest na­tomiast, że sama moralność chrześcijańska, szczególnie w takich trudnych dziedzinach jak np. małżeństwo, jest bez wiary niezrozumiała. Dlaczego ludzie mają żyć w czystości przed ślubem? Jakie przemawiają za tym argumen­ty? Sześć miliardów ludzi na świecie, jeśli nie więcej, żyje ze sobą bez ślubu kościelnego, bo nie są chrześcijanami, wielu z nich tworzy szczęśliwe związki. Kilka miliardów nie jest ka­tolikami, ale to wcale nie znaczy, że nie żyją moralnie. Często żyją bardzo etycznie...

Po co zatem żyć w czystości przed ślubem?

Argument wiary jest prosty: dopóki Bóg w sakramencie nie da ci prawa do drugiej oso­by, to nie masz do niej prawa. Gdy człowiek wierzący bierze ślub, przychodzi do kościoła nie tylko po to, żeby przysięgać przed Panem Bogiem, ale przede wszystkim po to, żeby Bóg dał mu tę drugą osobę a tej drugiej osobie dał jego. Nie bierze tej osoby dla siebie sam. To jest odwzorowanie tego, co stało się w Raju - Adam otrzymał Ewę od Boga. Ten sposób myślenia jest wyraźnie widoczny we włoskiej formule sakramentu małżeństwa. W Polsce wypowiada się słowa: „Biorę sobie ciebie za męża/żonę", we Włoszech: „Przyjmuję ciebie za męża/żonę". Ślub to moment, kiedy Bóg daje mi drugą osobę.

 

 

Wróćmy do osób, które przyjmują chrzest w wieku dorosłym. Ich do­świadczenie wiary, przyjęcia jej, wy­daje się bardziej namacalne od do­świadczenia tych, którzy wzrastają w chrześcijaństwie od dziecka...

Można oczywiście zazdrościć katechumenom, że samodzielnie i świadomie podejmują de­cyzję o wierze i przyjmują chrzest. Mnie też zdarzało się tak myśleć. Ale im dłużej prowa­dzę katechumenat, tym mniej jestem o tym przekonany. Przecież to, że większość z nas została ochrzczona jako dzieci, jest niezwykłą łaską- niemal od początku naszego życia je­steśmy wszczepieni w Chrystusa. Bóg oczysz­cza nas z grzechu pierworodnego i usuwa wszelką przeszkodę, jaka jest między Nim a nami. Więcej, daje nam łaskę uświęcającą, tzn. wszystkie dary Ducha Świętego i cnoty: wiarę, nadzieję i miłość. Problem w tym, że często nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak wiele otrzymaliśmy i jak wiele mamy do odkry­cia. Czytając Dzieje Apostolskie, zachwycamy się tym, jakie łaski otrzymali ci, którzy przyjęli chrzest z rąk apostołów, a my też to wszystko mamy.

To dlaczego nie umiemy z tego korzystać? Dlaczego nie jesteśmy tego świadomi?

Być może ci, którzy nas wychowują do wiary, nie są wystarczająco przekonani o tym, że nasz Bóg jest naprawdę Bogiem działającym i żywym, który jeżeli coś obiecuje, to dotrzymu­je słowa. Ksiądz Blachnicki miał genialną in­tuicję. Pomysł swojego duszpasterstwa oazo-wego oparł na deuterokatechumenacie, czyli na powtórnym przeżyciu inicjacji w chrześci­jaństwo. Pomysł na Rok Wiary jest podobny; chodzi o to, aby uświadomić ludziom, jakie ła­ski otrzymali na chrzcie i jak z nich korzystać. Nieochrzczeni żyją bez wszczepienia w Chrystusa, w winie grzechu pierworodnego. Grzech, również ten osobisty i innych ludzi, rani ich. Położenie takiej osoby przypomina sytuację Adama wyrzuconego z Raju. To ktoś, kogo Bóg chroni, ale kto zasadniczo nie ma relacji z Bogiem; odwrócił się od Niego, jest skazany na śmierć.

Ale nie można powiedzieć, że nieochrzczeni nie będą zbawieni?

Niczego takiego nie powiedziałem. Mówię tylko o tym, jaka jest ich sytuacja i dlaczego chrzest daje człowiekowi uprzywilejowane miejsce w dziejach zbawienia. Nie rozstrzygam, kto bę­dzie zbawiony, a kto nie, bo tego nie wiem. Pe­wien jestem jedynie tego, że gdyby sytuacja ludzi w wyniku zaistnienia grzechu pierwo­rodnego i później grzechów uczynkowych nie była dramatyczna, to Bóg nie oddałby swojego Syna na śmierć. Dzięki chrztowi mamy udział w owocach tej męki, nasza wina jest odkupio­na, a nasz grzech utracił moc potępiająca. Św. Paweł w szóstym rozdziale Listu do Rzymian pisze o tym: Czyż nie wiadomo wam, że my wszyscy, którzyśmy otrzymali chrzest zanu­rzający w Chrystusa Jezusa, zostaliśmy za­nurzeni w Jego śmierć? Zatem przez chrzest zanurzający nas w śmierć zostaliśmy razem z Nim pogrzebani po to, abyśmy i my wkroczyli w nowe życie - jak Chrystus powstał z martwych dzięki chwale Ojca. Człowiek, który nie ma chrztu, jest poza tą rzeczywistością.

Cokolwiek byśmy nie robili, to i tak łaska sakramentu w nas trwa?

Moje życie ma wartość krwi Chrystusa, więc jestem dla Boga niezwykle cenny. Można jed­nak nie przyjąć tej łaski, odrzucić działanie chrztu czy innych sakramentów. Owszem, sakrament działa samym faktem jego udziele­nia, natomiast to wcale nie znaczy, że do jego działania nie jest potrzebne nasze zaangażo­wanie. Mogę przyjmować Ciało Chrystusa tak, jakby było wyłącznie chlebem, i ono wtedy nie będzie przynosiło owoców, które mogło­by przynieść, gdybym przyjmował Je z wiarą. Tak samo jest z chrztem: mogę go przyjąć i nie korzystać z tego, w co zostałem włączo­ny; sprawić, że w moim życiu chrzest będzie bezowocny. Oczywiście Bóg udzieli mi uspra­wiedliwienia, obmyje mnie z grzechu, ale to nie znaczy, że jestem skazany na zbawienie. Mam wszystko, ale też wszystko mogę stra­cić, i de facto przez grzech tracę. Na szczęście po swoim zmartwychwstaniu Chrystus udzielił uczniom daru odpuszczania grzechów, a nam dał możliwość odnowienia łaski chrztu.

Sobór Trydencki mówi wprost, że chrzest odpuszcza wszystkie grzechy, tzn. przyszłe również. Jeżeli grzeszę po chrzcie, to te grzechy są mi odpuszczone właśnie na mocy chrztu. Nie dlatego, że ktoś mnie wyspowiada, ale dlatego, że przyjąłem chrzest i poszedłem do spowiedzi. Jako kapłan nie mogę wyspo­wiadać człowieka nieochrzczonego, bo wtedy sakrament nie działa. Nie może odnowić łaski uświęcającej we mnie, bo też nie ma czego odnowić.

Zawierzenie Bogu wiąże się z nie­pewnością, jak potoczy się nasze ży­cie, do czego powoła nas Bóg, a my lubimy być kowalami swojego losu.

Jest takie mocne zdanie w Katechizmie autor­stwa kard. Newmana: „Dziesięć tysięcy trud­ności nie powoduje jednej wątpliwości" (157). Nie można powiedzieć komuś: „Powiedzmy, że ci wierzę". Wiara jest - tak mi się wydaje - zerojedynkowa: albo ci wierzę, albo nie wie­rzę. Niepewność to wada wiary, a nie przejaw jej dojrzałości. Wiara daje pewność.

Pewność czego?

Pewność tego, w co wierzę. Jeżeli zawierzy­łem Bogu, to wątpliwość jest szkodą, skazą na mojej wierze. Niestety jesteśmy wychowani w przekonaniu, że niepewność to postawa racjo­nalna, jak najbardziej uzasadniona i godna po­dziwu. Nie znajduję tego w żadnym życiorysie świętego. Błogosławiona Matka Teresa z Kal­kuty przeżywała ciemność przez wiele lat, ale nie dopuszczała do siebie zwątpienia. Trwała wiernie przy Bogu pomimo braku duchowych doświadczeń, pocieszeń.

Mogę Bogu zadawać pytania, mogę się z Nim zmagać, ale to nie jest wątpienie. Kiedy do jednego z Ojców Pustyni przyszli ucznio­wie i pokazując jedną z ksiąg Pięcioksięgu, poprosili: „Ojcze, wy­tłumacz nam ten frag­ment Pisma", ten wziął księgę, poszedł nad jezioro i zawołał: „Moj­żeszu, wytłumacz mi to, co miałeś na myśli, kie­dy to pisałeś?". To jest postawa wiary kogoś, kto owszem, ma pyta­nia, ale nie udaje się po odpowiedź do swoich wątpliwości, tylko do Tego, kto zna odpowie­dzi. Mogę mieć wątpli­wości dotyczące tego, co mam robić w życiu, ale to wcale nie znaczy, że mam mieć wątpliwo­ści co do tego, że Bóg chce mojego dobra i że wypełnianie woli Bożej jest czymś właściwym.

 

 

Są jednak w życiu człowieka wie­rzącego takie sytuacje, kiedy trud­no mu rozumem przyjąć to, co go spotyka.

Cierpienie, śmierć, niepowodzenie mogą bu­dzić różne reakcje. Mogę się wtedy zbunto­wać, mieć żal do Boga, wątpić w to, że jest dobry. Fundamentalna odpowiedź wiary w takim momencie brzmi jednak: „Poczekaj". W Księdze Wyjścia Mojżesz prosi Boga, żeby mógł Go zobaczyć (Wj 33,18-23). Bóg mu odpowiada: Nie możesz zobaczyć Mego oblicza, gdyż żaden człowiek nie może Mnie zobaczyć i pozostać przy życiu. Każe więc Mojżeszowi stanąć w rozpadlinie skał i od­wrócić się plecami. Kiedy Bóg przechodzi i mija Mojżesza, ten widzi tylko Jego plecy. Zamysł Boży poznajemy po czasie, po tym, jak już nas „minie".

Hiobowi za sprawiedliwość poczytano to, że nie obarczył Boga złą intencją, że nie uwierzył, iż Bóg jest kimś, kto chce zła. A stracił wszyst­ko: rodzinę, majątek, zdrowie. Szatan próbuje od samego początku przekonać człowieka, że Bóg czegoś człowiekowi nie daje, że nie mówi mu całej prawdy - że Bóg zwyczajnie jest zły. To kłamstwo.

Łatwo oceniać trudne doświadcze­nia z perspektywy czasu…

Przeświadczenie, że ktoś mnie kocha, jest kwestią wiary, nie tylko kwestią doświadcze­nia. Różne rzeczy mogą się dziać, ale moja wiara w to, że Bóg mnie kocha, jest podsta­wą mojej relacji z Nim. To, w jakiego Boga uwierzyłem, kształtuje całe moje życie. Jeżeli rozpoznaję Boga prawdziwego, moje życie ma szansę być szczęśliwe pomimo trudnych doświadczeń.

Święty Jan od Krzyża został przez swoich współbraci zamknięty w więzieniu. Po dziewię­ciu miesiącach udręki uciekł i schował się w klasztorze sióstr karmelitanek. Co tam robił? Nocami śpiewał pieśni miłosne o Bogu, które ułożył w więzieniu. Księga, która je zawiera, nazywa się „Żywy płomień miłości". Przez dziewięć miesięcy katorgi układał pieśni miło­sne o Bogu...

Inny przykład: w Dziejach Apostolskich w szesnastym rozdziale czytamy o tym, jak Sy-las z Tymoteuszem i Pawłem zostali zamknię­ci wwięzieniu. Po biczowaniu śpiewali hymny. Nastąpiło trzęsienie ziemi, więzienie się otwo­rzyło, a oni nie wyszli na zewnątrz. Sytuacja, w której się znaleźli, raczej niewesoła, w ogóle im nie przeszkadzała. Oni byli wewnętrznie wolni, wewnętrznie szczęśliwi, mimo że w ich życiu działo się coś złego. To jest właśnie chrześcijaństwo.

Ojciec mówi o wierze doskonałej, a do takiej się dorasta, czasem długo. Kiedy przychodzi cierpienie, trudno układać pieśni miłosne, wte­dy raczej spieramy się z Bogiem, czasem Mu nawet złorzeczymy.

Szymborska miała rację, kiedy pisała, że „tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono".

Nie wiem dlaczego, ale ludzie często narze­kają, że czegoś w relacji z Bogiem im brakuje, a bardzo rzadko proszą Go o to, żeby pomógł im się z tym uporać. Skarżą się: „Nie potrafię przestać grzeszyć", a nie proszą o to, żeby Bóg to zmienił. Święty Paweł w dwunastym rozdziale Drugiego Listu do Koryntian pisze, że został mu dany wysłannik szatana, oścień dla ciała, który go policzkuje. Trzykrotnie prosił Pana, żeby od niego odszedł, bo jest zmęczo­ny swoją słabością. Chrystus odpowiedział mu wtedy: „Nie bój się, wystarczy ci mojej łaski, bo moc w słabości się doskonali". To nie ozna­cza, że będę mocny, jeśli będę upadał. Moc doskonali się wtedy, kiedy mam świadomość swojej słabości, skończoności, kiedy mam świadomość tego, gdzie nie wystarcza mi siły. Wtedy zaczynam prosić Boga o to, żeby mnie ochronił, żeby mi pomógł, przymnożył mi wia­ry. Człowiek, który zna swoją słabość, prosi o pomoc wtedy, kiedy jej naprawdę potrzebuje.

Święty Piotr był prostym człowie­kiem, gorliwym w swojej wierze, a nawet on miał momenty zawa­hania...

W Ewangelii Łukasza Jezus mówi: „Piotrze, szatan chciał was przesiać przez sito, ale ja prosiłem za tobą. Ty, gdy się nawrócisz, umac­niaj swoich braci w wierze" (por. Łk 22,31). On musi się nawrócić. Stanie się to po trzykrot­nym zaparciu się Jezusa. Piotr zrozumie wte­dy, że zbytnio ufał temu, co sam jest w stanie osiągnąć.

Bóg przeprowadza Piotra przez drama­tyczną dla niego sytuację całkowitej porażki, załamania będącego wynikiem lęku. Pozwala mu zrozumieć, że owszem jest człowiekiem gorącym, a nawet zapalczywym, ale nie zna swojej prawdziwej siły. Kiedy Jan opisuje spo­tkanie nad Jeziorem Tyberiadzkim po zmar­twychwstaniu, to Piotr mówi już zupełnie ina­czej: „Panie, Ty wszystko wiesz". Nastąpiła w nim zmiana. Przestał być nadgorliwy w swoich działaniach, może jeszcze nie do końca, ale ten proces w nim się dokonuje. W Dziejach Apostolskich jest już nowym człowiekiem.

Czy mamy dziś do czynienia z kry­zysem wiary?

Nie wiem. Skoro wiara jest przede wszystkim relacją każdego z nas z Bogiem, to nie nale­ży tego oceniać ogólnie, tylko indywidualnie. Mogę więc mówić o wierze swojej i ludzi, któ­rych spotykam i znam. Nie jestem w stanie po­wiedzieć globalnie, czy mamy do czynienia z kryzysem wiary.

Natomiast to, że ludzie odchodzą z Kościo­ła, że to, co głosi, staje się dla nich zupełnie niezrozumiałe, nie jest niczym nowym i wy­jątkowym. To jest tylko odsłonięcie realnego stanu rzeczy, pewne oczyszczenie. To jakość, która wreszcie przebiła się na powierzchnię. Jeżeli ze stanu kapłańskiego odchodzi ksiądz i pisze książkę przeciwko Kościołowi, to przez lata narastał w nim bunt, który w końcu prze­bił się na zewnątrz. Takie rzeczy nie dzieją się z dnia na dzień. I jeśli rzeczywiście jest tak -mam jednak nadzieję, że to nieprawda - że wielu ludzi nie ma indywidualnej relacji z Bo­giem, to oczyszczenie będzie polegało na tym, że odejdą z Kościoła. Taka jest kolej rzeczy. Niestety, za tymi, którzy odchodzą, często po­dążają też ludzie w zasadzie niewinni, którzy wcale nie musieliby odejść, ale zaufali niewła­ściwym osobom.

o. Tomasz Grabowski, dominikanin, Prezes Fun­dacji Dominikański Ośrodek Liturgiczny, doktorant na UPJPII w Krakowie, opiekun katechumenatu w krakowskim klasztorze oo. Dominikanów.

Dariusz Piórkowski SJ

 

TAGI: