Radości nam nie brakuje

Z małymi siostrami Jezusa: Krystyną, Teresą i Elżbietą rozmawia ks. Paweł Raczyński MS

publikacja 15.01.2013 21:44

Podejmujemy takie prace, jakie są w tym momencie możliwe, jakie się uda zdobyć. Teraz nie jest to prosta sprawa, trzy miesiące szukałam roboty, którą mogłabym pogodzić z życiem wspólnoty i modlitwą. Rozumiem ludzi poszukujących pracy, bo mam za sobą tyle czasu szukania w Internecie, w gazecie, nawet przyklejania ulotek na słupie. Pierwszy raz doświadczyłam, jakie to trudne szukać pracy. A przy okazji doświadczyłam, że jak się już znajdzie zajęcie, to pracodawcy mają takie wymagania, że niemożliwe jest pracować i funkcjonować normalnie

La Salette. Posłaniec Matki Boskiej Saletyńskiej 1/2013 La Salette. Posłaniec Matki Boskiej Saletyńskiej 1/2013

 

Małe siostry Jezusa są wielu osobom nieznane. Gdzie w Polsce znajdują się wasze wspólnoty?

s. Krystyna: Obecnie mamy ich sześć: w Krakowie, Warszawie, Częstochowie, Szczecinie i Machnowie, a w Pewli Małej jest wspólnota adoracyjna.

Zwykłe mieszkanie w blokowisku na Nowej Hucie. Czy wszędzie tak wyglądają wasze „klasztory”?

s. Krystyna: W miastach mieszkamy zazwyczaj w bloku lub kamienicy, a na wsiach w zwykłych domkach. Pamiętam, że kiedy pierwszy raz jako młoda dziewczyna przyjechałam do Częstochowy, to oczywiście ominęłam dom małych sióstr. Miałam tak mocno zakodowane w głowie tradycyjne wyobrażenie sióstr i klasztoru, że nawet przez myśl mi nie przeszło, że ten domek jest miejscem, którego szukam. Przeszłam dalej, dopiero po chwili jakaś pani, którą zapytałam po drodze o numer domu, kazała mi zawrócić.

Za to życie, jak na siostry, macie niezwykłe.

s. Krystyna: Nie wiem, jak je nazwać... Formą naszego życia jest Nazaret. Ze względu na brata Karola, który zachwycił się Jezusem z Nazaretu próbujemy odnaleźć sposób, jak dzisiaj żyć Nazaretem. Miejsca, w których mieszkamy są konsekwencją tego wyboru. Nazaret to była zwykła wioska, Jezus żył w sposób prosty, wśród sąsiadów mieszkających w pospolitych domkach. Dla nas Nazaret to bycie bardzo blisko ludzi, to życie podobne do ich egzystencji, zarówno w warunkach mieszkalnych, jak i w warunkach pracy.

s. Teresa: W Krakowie zamieszkałyśmy w tym bloku dlatego, że nasza założycielka bardzo chciała, żeby w czasach komunistycznych małe siostry dzieliły los robotników i również pracowały w Hucie im. Lenina. Siostra Magdeleine chciała – właśnie w Nowej Hucie, uważanej przez wielu za „miasto bez Boga” – byśmy poszły do ludzi i między nimi mieszkały. Pragnęła, żebyśmy były promieniującymi ognikami miłości, mówiącymi, że Bóg kocha wszystkich tych opuszczonych ludzi.

Teraz w Krakowie nie ma Huty im. Lenina. Jakie więc prace podejmujecie?

s. Elżbieta: Podejmujemy takie prace, jakie są w tym momencie możliwe, jakie się uda zdobyć. Teraz nie jest to prosta sprawa, trzy miesiące szukałam roboty, którą mogłabym pogodzić z życiem wspólnoty i modlitwą. Rozumiem ludzi poszukujących pracy, bo mam za sobą tyle czasu szukania w Internecie, w gazecie, nawet przyklejania ulotek na słupie. Pierwszy raz doświadczyłam, jakie to trudne szukać pracy. A przy okazji doświadczyłam, że jak się już znajdzie zajęcie, to pracodawcy mają takie wymagania, że niemożliwe jest pracować i funkcjonować normalnie. Teraz znalazłam pracę na 4 dni w tygodniu do pomocy przy trójce małych dzieci. Dla życia wspólnotowego jest to dobre, bo mogę dopasować godziny pracy do innych zakonnych zajęć.

s. Krystyna: Siostra Ewa, której dzisiaj nie ma z nami, opiekuje się starszą panią. Swojej pracy też szukałam parę dobrych miesięcy. Teraz jestem dozorczynią, moim zadaniem jest sprzątanie klatek schodowych na jednym z osiedli, niedaleko stąd. Szukamy tego typu prostych prac fizycznych, które sytuują nas wśród ludzi biedniejszych.

A gdyby ktoś wam zaproponował stanowisko kierownicze?

s. Teresa: Z zasady nie podejmujemy prac na stanowiskach kierowniczych, nauczycielskich czy wychowawczych. To jest konsekwencja naszego wyboru, że chcemy przynależeć do świata ludzi ubogich i żyć z nimi w prostych, zwyczajnych relacjach.

Ale jeśli się przynależy do świata ludzi ubogich, to doświadcza się pewnych braków. Czy macie takie doświadczenie?

s. Elżbieta: Bez dwóch zdań, non stop czegoś brakuje. Pieniądze mamy małe, liczymy od złotówki do złotówki, nieraz brakuje nam na kilka dni do przodu.

s. Teresa: Liczymy wtedy, która pierwsza przyniesie kilka złotych, bo na przykład siostra Ewa dostaje wypłatę po tygodniu, a moja emerytura przychodzi pod koniec miesiąca.

Wielu ludzi doświadcza braku pracy i pieniędzy, ale często w takich sytuacjach mają pretensje wobec świata i Boga. Patrząc na wasze twarze, radosne pomimo ewidentnych braków, zastanawiam się, skąd czerpiecie siłę do życia.

s. Krystyna: Myśmy dokonały wyboru. Przypomina mi się pewna sytuacja z Ostrowca Świętokrzyskiego, gdzie pracowałam w domu opieki jako salowa. Personel w większości stanowiły kobiety, które brały tę pracę, bo nie znalazły innej. Któregoś dnia jeden z mieszkańców, człowiek sparaliżowany, powiedział mi wprost: – Krynia – bo tam się tak mówiło – ty tu przyszłaś, bo chciałaś tu przyjść, to był twój wybór, a inni tu przyszli, bo musieli. – Oczywiście, że możemy przeżywać ciężkie chwile, może być trudno, możemy być złe, w różnych dołach, ale generalnie poszłyśmy za naszym pragnieniem, myśmy tak chciały. A druga rzecz, która daje siłę, żeby stawić czoła bardzo trudnej codzienności, to bez wątpienia więź z Panem Bogiem. To jest główne źródło mojego szczęścia na ziemi. Nie wyobrażam sobie, jak można prowadzić życie tak trudne, jakie jest teraz w Polsce, kiedy się nie ma więzi z Panem Bogiem.

 

 

s. Teresa: Ja natomiast pamiętam z dzieciństwa, jak sama byłam głodna. Gdy na przednówku nie było co jeść, musieliśmy pożyczać worek zboża u sąsiadów, a potem go odpracowywać, bo nie było czym zapłacić. Całe moje późniejsze życie było wyrywaniem się z biedy za wszelką cenę. To doprowadziło mnie do takiego zawrotu głowy, do takiego kryzysu, że dopiero potem, po moim nawróceniu zobaczyłam, że całe moje życie było uciekaniem. Przed samymi ślubami wieczystymi myślałam: „Boże jesteś niesamowity, dokładnie wszystko, od czego uciekałam, podarowałeś mi z powrotem, lecz inaczej, po to, żeby żyjąc wśród ludzi ubogich, spotkać Ciebie”. Spotkania z ubogimi dają tyle radości, szczęścia. To oni często nas ewangelizują.  Dzisiaj na przykład przyszła Romka, rozsiadła się i poprosiła: – Tereska, daj mi chleba. – Przecież masz cały bochenek w torbie – powiedziałam. Na to ona wyciągnęła pół bochenka: – Weź sobie – i dała mi. Wzruszyła mnie tym do bólu. Pomyślałam sobie: Romka dzieli się swoim chlebem. To jest dopiero dzielenie się! Gdy potem rozmawiałyśmy, pijąc herbatę, opowiadała o swoim bardzo trudnym życiu. Wczoraj natomiast miałam sytuację z naszą sąsiadką Michasią. Dzwoniła do nas kilkanaście razy, w końcu jej powiedziałam, że nie mogę przyjść. Chciała, żeby jej pożyczyć 10 zł. – Nie możemy ci dzisiaj pożyczyć 10 zł, bo Krysia nie przyniosła jeszcze pensji, a za chwilę przyjdzie robotnik naprawiać nam piecyk gazowy – powiedziałam. Michasia odłożyła słuchawkę, za chwilę zadzwoniła: – Tereniu, jak nie masz na czym ugotować obiadu, to przyjdź i ugotujesz u mnie – powiedziała. Słuchajcie, gdzie byście mieli takie przeżycia!?

Ale gdy przychodzą pewne trudności, chwile bólu, zwątpienia, co robicie, żeby odzyskać siłę do życia?

S. Elżbieta: Ubóstwo jest dla nas sprawą oczywistą. Rzecz jasna, ubóstwo nie jest dla ubóstwa. Jest dlatego, że Jezus tak wybrał. Ale ubóstwo to nie tylko brak pieniędzy czy rzeczy materialnych. Na przykład dla mnie pierwsze ubóstwo dnia to brak snu. Brakiem może być chociażby jakaś chandra. W takich sytuacjach nie ma jednego lekarstwa, bo trudności przeżywa się w różnych stanach, sytuacjach, na różnych etapach życia i z różnymi ludźmi. Dwie rzeczy pomagają mi utrzymać wewnętrzną równowagę. Pierwsza to rozmowa z Panem Bogiem między innymi o moich trudnościach, a druga – spotkania wspólnotowe, na których możemy dzielić się tym, co przeżywamy. Mogę po prostu zobaczyć, w jakim momencie jestem, co i jak przeżywam. Wspólnota, tak jak dobra rodzina, daje poczucie wspólnej drogi, daje siłę do życia.

Jak często macie takie spotkania? Jak one wyglądają?

s. Krystyna: Powinny być raz w tygodniu, ale przy tym rytmie życia, który mamy w Krakowie, próbujemy co dwa tygodnie, bo raz w tygodniu nam nie wychodzi. To jest też czas rozeznawania, co się dzieje w naszym życiu, jak Pan Bóg przez różne wydarzenia prowadzi i mnie osobiście, i całą naszą wspólnotę. Każda z nas słucha samej siebie, innej siostry i wszystkich razem. Ja mogę widzieć pewną rzecz tak, a okazuje się, że inna widzi ją inaczej – chodzi o to, żeby zobaczyć razem. Równocześnie jest to czas, żeby powiedzieć „przepraszam” albo prosić o przebaczenie.

Czy przychodzą wam do głowy jakieś sytuacje, które bardzo pozytywnie was zaskoczyły albo coś, co wam zostało w pamięci z różnych spotkań z ludźmi?

s. Krystyna: Takich perełek jest mnóstwo. One się pojawiają w spotkaniach z tymi bardzo biednymi. Wtedy są jeszcze bardziej wyraziste. Miałyśmy sąsiada, Staszka, który już tu nie mieszka. Właściwie żył jak bezdomny – pił, zbierał różne rzeczy. Właśnie pewne wydarzenia z jego udziałem dobrze pamiętamy. Jedno takie: wprawdzie było lato, do zimy daleko, ale Staszek na śmietnikach znalazł sztuczną choinkę, całą ubraną, z lampeczkami. Komu dał? – Siostrom, żeby miały choinkę. Innym razem przyniósł brewiarz, lampkę. Któregoś dnia byłam w pracy, sprzątałam klatki, Staszek przyszedł i przyniósł mi buty zimowe...

s. Teresa: A Michasia, której kiedyś pomogłyśmy, przytaszczyła całą reklamówkę jedzenia. Jej mąż zrobił zakupy i powiedział, że pół dla nich, a pół dla nas. Mnie za każdym razem, kiedy to przeżywam, stają łzy w oczach, bo oni uczą mnie dzielenia się, zawierzenia Bogu. To jest piękne: za godzinę przyjdzie i będzie prosić o pożyczenie, ale teraz ma i się dzieli...

Jeśli jakaś Polka chce być małą siostrą, to…

s. Krystyna: Przeważnie tak się to odbywa, że najpierw nawiązuje kontakt z którąś wspólnotą – na przykład przez Internet – i pisze do niej. Zawsze taka zainteresowana osoba jest zapraszana do jednego z naszych domów, żeby przyjechała i pobyła w nim. Chodzi o to, żeby zobaczyła, jak żyjemy. Wspólnota ją poznaje, a także ona ma możliwość poznania wspólnoty i naszego życia. Na początku mogą to być krótkie odwiedziny, potem na przykład weekend spędzony razem.

Co dla was jest największą radością w życiu, które wybrałyście?

s. Krystyna: Radości rzeczywiście nie brakuje. Nie chciałabym mówić o największej, ale o tej, która jest źródłem wszelkiej radości. Chodzi mi o Obecność Bożą. Doświadczanie na co dzień, że Bóg jest pomiędzy nami zmienia patrzenie na wiele spraw. Wtedy nawet kilka sekund jakiegoś banalnego, ale pięknego spotkania może być ogromną radością.

s. Elżbieta: Największą, czyli najgłębszą? Poczucie sensu i tego, że jak się popatrzy wstecz, to się wie, że Bóg jest Bogiem żywym.