Czy małżonkowie muszą mieć dzieci?

Jacek Salij OP

publikacja 10.02.2013 22:28

Miłość nie lubi wyrazu „muszę”. Już łatwiej zgodzi się na słowa „powinienem”, „to jest mój obowiązek”. Ale i tych słów używa oszczędnie. Powinność i obowiązek miłość chce wypełnić sobą, a wtedy słowa te są prawie niepotrzebne.

W drodze 2/2013 W drodze 2/2013

 

Jestem mężatką od dwóch lat, oboje z mężem jesteśmy wierzący. Wszystko układa się pomyślnie, ale nie jest jasna dla mnie kwestia dzieci. Mój mąż deklaruje, że w przyszłości chce mieć dzieci, ale jeszcze nie teraz. Ja cały czas myślałam, że również tego chcę, potem jednak stwierdziłam, że to chyba nie dla mnie – kłóciliśmy się, denerwowaliśmy na siebie. Mój mąż stwierdził, że skoro jesteśmy małżeństwem, to MUSIMY mieć dzieci. Stąd moje pytanie, czy faktycznie musimy mieć dzieci? Czy mogę stosować NPR [metody naturalnego planowania rodziny] przez całe życie i cały czas unikać stosunków w okresie płodności i będzie to moralnie dobre? Dodam, że gdyby metoda NPR zawiodła, to przyjęlibyśmy dziecko, jak nakazuje nam wiara chrześcijańska. Cały czas jestem zmieszana, raz dzieci nie znoszę, innym razem płaczę, kiedy widzę, że kolejna moja znajoma zachodzi w ciążę. Myślałam, że skoro i tak jesteśmy zmuszeni do dziecka, to lepiej byłoby, abyśmy mieli je teraz (względy mojej pracy), jednak mój mąż teraz nie dopuszcza takiej możliwości. Czy wolno mi świadomie wprowadzić go w błąd, tak że kochalibyśmy się w dni płodne, ażeby w ten sposób doszło do zapłodnienia?

Miłość nie lubi wyrazu „muszę”. Już łatwiej zgodzi się na słowa „powinienem”, „to jest mój obowiązek”. Ale i tych słów używa oszczędnie. Powinność i obowiązek miłość chce wypełnić sobą, a wtedy słowa te są prawie niepotrzebne.

Bo czy na przykład dorosłe dzieci muszą się zająć swoimi niedołężnymi rodzicami? Czy to jest ich obowiązek? W jakimś bardzo realnym sensie – tak. Ale miłość takich pytań sobie nie stawia. Po prostu jest dla niej czymś oczywistym, że sędziwy ojciec czy matka potrzebują mojej opieki.

Przywołajmy pytanie, w obliczu którego pada dzisiaj wiele odpowiedzi wręcz niegodziwych: Czy kobieta w ciąży, która nie chce dziecka, musi je urodzić? Jeżeli naprawdę zależy nam na tym, żeby to dziecko nie zostało zabite, będziemy raczej unikać wyrazu „musisz”, a nawet że „to jest twój obowiązek”. Dziewięć miesięcy ciąży to dostatecznie długo, ażeby niechętną matkę otoczyć życzliwością i pomóc jej w zaakceptowaniu i pokochaniu dziecka jeszcze przed jego urodzeniem. Twierdzenie Pani męża, że musimy mieć dzieci, ponieważ jesteśmy małżeństwem, w jakiejś mierze jest prawdziwe, a jednak razi. Chciałoby się tę prawdę wypowiedzieć cieplej, bez podkreślania tego, że „musimy”. Przerażenie ogarnia na myśl, że jakieś dzieci mogłyby być powoływane do życia głównie z poczucia obowiązku.

Owszem, Kościół w swoich wypowiedziach na temat płodności małżeńskiej nie rezygnuje ze słowa „obowiązek”, ale przecież ich podstawowym tematem jest nie obowiązek, a miłość małżeńska. Spójrzmy chociażby, co na temat płodności małżeńskiej mówi uchwalona na ostatnim soborze Konstytucja duszpasterska o Kościele w świecie współczesnym, 50:

Małżeństwo i miłość małżeńska z natury swej ukierunkowane są na płodność i wychowanie potomstwa. Dzieci są najwspanialszym darem małżeństwa i w największym stopniu przyczyniają się do dobra samych rodziców. (...) Dlatego pielęgnowanie prawdziwej miłości małżeńskiej i wywodzący się z niej cały sposób życia rodzinnego zmierzają do tego, aby małżonkowie, nie zaniedbując pozostałych celów małżeństwa, byli skłonni do mężnego współdziałania z miłością Stwórcy i Zbawcy, który przez nich coraz bardziej powiększa i wzbogaca swoją rodzinę. Małżonkowie wiedzą, iż są współpracownikami miłości Boga Stwórcy i jak gdyby jej interpretatorami w zakresie obowiązku przekazywania życia i wychowania, obowiązku, który powinien być uważany za ich właściwe zadanie.

W dalszym ciągu tego wykładu sobór wyjaśnia, że postanowienia dotyczące rodzicielstwa małżonkowie powinni podejmować „w obliczu Boga”, starając się o to, ażeby były one roztropne, a zarazem ofiarne, tzn. ażeby uwzględniały „zarówno ich własne dobro, jak i dobro dzieci, czy to już narodzonych, czy też oczekiwanych w przyszłości, uwzględniając warunki czasowe i okoliczności życiowe, tak materialne, jak i duchowe”, a ponadto uwzględniając „dobro wspólnoty rodzinnej, społeczeństwa doczesnego i samego Kościoła”.

Jak Pani widzi, konsekwentne unikanie poczęcia dzieci, nawet jeżeli małżonkowie odrzucają niemoralne metody blokowania poczęcia i stosują wyłącznie zasady NPR, jest postawą trudną do pogodzenia z prawdziwą miłością małżeńską. Proszę zauważyć, że dziecko, które może się wówczas począć, traktowane jest raczej jako dopust Boży niż jako wspaniały dar od Boga i owoc małżeńskiej miłości.

Ale wróćmy do omawianego tu soborowego tekstu. Słowa szczególnego szacunku skierowano pod adresem małżonków, „którzy przez wspólną i roztropną refleksję wielkodusznie podejmują się odpowiedniego wychowania nawet liczniejszego potomstwa”. Zarazem powtórzono tradycyjną naukę Kościoła, że płodność nie jest jedynym celem związku małżeńskiego, toteż małżeństwa bezdzietne są równie czcigodne, jak te, które mają dzieci: „Choćby brakowało tak często upragnionego potomstwa, małżeństwo trwa jako związek i wspólnota całego życia, zachowując znaczenie i nierozerwalność”.

Spróbujmy teraz w świetle wyłożonej tu nauki Kościoła ocenić sytuację, którą przedstawiła Pani w swoim liście. Wydaje mi się, że Wasze małżeństwo wzbogaciłoby się o coś bardzo ważnego, gdybyście oboje wyraźniej zobaczyli, że miłość małżeńska niejako ze swojej natury pobudza małżonków do pragnienia potomstwa oraz do ofiarnego zajmowania się tymi dziećmi, które już się urodziły. Słowem, dobrze byłoby pogłębiać tę postawę, którą mąż Pani po „żołniersku” formułuje, że skoro jesteśmy małżeństwem, to musimy mieć dzieci.

Przepraszam, że zwracam na to uwagę, ale przecież w tej chwili jeszcze nie wiadomo, czy w ogóle będziecie mieć dzieci. Dziecko jest darem Bożym. To nie jest tak, że skoro małżonkowie zdecydują się na dziecko, to na pewno będą je mieli. W tej chwili starajcie się o to, żeby to jedno wiedzieć na pewno: że niezależnie od tego, czy Pan Bóg zechce nas dziećmi obdarzyć, czy nie, my pragniemy naszą miłość małżeńską pielęgnować i w niej się pogłębiać.

Ponieważ swojego męża nie musi Pani przekonywać do rodzicielstwa, gdyż on chciałby „tylko” na parę lat je odłożyć, może uda się Pani go przekonać, że wiąże się to z niemałym ryzykiem: zdolność poczęcia dziecka maleje w miarę jak potencjalnym rodzicom przybywa lat, i małżonkom, którzy wcześniej mogliby bez trudu mieć dziecko, wraz z upływem lat coraz trudniej się go doczekać. Wtedy poniewczasie żałują, że tak się ociągali z decyzją o poczęciu.

Pyta Pani, czy wolno posunąć się do podstępu i pod pozorem, że jest to czas niepłodny, sprowokować męża do współżycia w momencie, kiedy jest duża szansa na poczęcie dziecka. Cóż, w ten sposób jedno kłamstwo zastąpiłaby Pani innym. Czujecie to albo nie, ale jest przecież coś fałszywego w takim kochaniu się małżonków, kiedy z góry wyklucza się poczęcie dziecka – jeżeli nawet nie całkowicie, to odkłada się je ad calendas graecas, czyli na taki czas, który w gruncie rzeczy ma nigdy nie nastąpić. Coś podobnie fałszywego byłoby w podstępnym doprowadzeniu do współżycia z mężem, kiedy żonie chodzi nie tyle o to, żeby się z nim złączyć w szczerej małżeńskiej miłości, ile żeby zostać przez niego zapłodnioną. Niech Pani nie odbiera mężowi tej radości, że Wasze dziecko pojawi się na świecie w wyniku Waszej wspólnej tęsknoty i Waszej prawdziwie małżeńskiej miłości.

Jacek Salij – ur. 1942, dominikanin, duszpasterz, profesor teologii UKSW, autor wielu książek i artykułów, mieszka w Warszawie.