Niech się mnie boją!

Z o. prof. Janem Andrzejem Kłoczowskim OP, filozofem religii, rozmawiają Anna Dąbrowska i Marta Wielek

publikacja 24.02.2013 20:31

Kłamstwo szatana jest powielane w literaturze, sztuce, a przede wszystkim w środkach masowego przekazu (czy raczej: masowego rażenia), które nieustannie epatują obrazami wojen, katastrof, mordów, nieszczęść... Człowiek ma wrażenie, że jeszcze chwila a zza rogu wyłoni się nikt inny, jak właśnie ojciec ciemności. Jak tu się nie bać? Tyle że być chrześcijaninem, oznacza wierzyć, że dobro jest potężniejsze od zła, bo Chrystus naprawdę zmartwychwstał.

List 2/2013 List 2/2013

 

Ojcze, coraz częściej w wy­powiedziach ludzi wierzących pojawiają się ostrzeżenia przed zagrożeniami duchowymi, pu­łapkami zastawianymi na nas przez szatana. Czy rzeczywiście powinniśmy się bać?

Nie przywiązywałbym zbytniej wagi do tego, co mówią ludzie. Ważne, co na ten temat mówi nauka Kościoła. Nieśmiało wspomniałbym też o Ewangelii, chociaż to może dzisiaj niemod­ne. Trzeba ją czytać, analizować, nie wystar­czy posłuchać właściwego radia czy telewizji. Tymczasem w tej niemodnej Ewangelii ciągle powraca podstawowe orędzie Jezusa: „Nie bójcie się!". Był też taki papież, Jan Paweł II, który od tego orędzia rozpoczął swoją posługę dla Kościoła. Namawiałbym więc katolików do tego, żeby z większą uwagą czytali Ewangelię i słuchali tego, czego uczy Kościół. Ewangelia jest Dobrą Nowiną o tym, że dobro jest silniej­sze od zła.

To skąd ten strach?

Zło istnieje, nie można tego nie dostrzegać. Po co przyszedł Pan Jezus? Właśnie po to, by nas wyrwać z mocy ciemności. Te moce są realne.

Ojcem zła jest zbuntowany anioł, niepomier­nie przewyższający nas inteligencją. On nas zwodzi, a największe jego oszustwo polega na wmawianiu ludziom, że jest silniejszy, że to on jest bogiem i dlatego powinniśmy się go bać.

Kłamstwo szatana jest powielane w litera­turze, sztuce, a przede wszystkim w środkach masowego przekazu (czy raczej: masowego rażenia), które nieustannie epatują obrazami wojen, katastrof, mordów, nieszczęść... Czło­wiek ma wrażenie, że jeszcze chwila a zza rogu wyłoni się nikt inny, jak właśnie ojciec ciemności. Jak tu się nie bać?

Tyle że być chrześcijaninem, oznacza wie­rzyć, że dobro jest potężniejsze od zła, bo Chrystus naprawdę zmartwychwstał. Trzeba to przełożyć na konkretne decyzje i zachowa­nia. To, że dajemy się zwodzić, wynika przede wszystkim z grzechu pierworodnego. To on spowodował, że przestaliśmy widzieć rzeczy takimi, jakimi one są naprawdę.

Zmartwychwstanie nie jest jed­nak tak pociągającym tematem jak poczynania diabła. Nasza uwaga obecnie nie skupia się na tym, jak Bóg działa w naszym życiu, ale jak robi to szatan… Bo jeśli Bóg nie jest najważniejszy, to z krza­ków wyłażą inne bogi i demony. Prawda est taka, że cały świat został stworzony przez Boga i nadal jest w Jego ręku. Trzeba sobie, oczywiście, zdawać sprawę z tego, że - jak czytamy w Pierwszym Liście św. Jana – świat leży w mocy Złego (1J 5,19), ale jednocześnie pamiętać, że w tym samym liście jest napisa­ne: Bóg jest miłością (1J 4, 16). To są dwie prawdy chrześcijaństwa. Wielu ludzi dzisiaj nie potrafi ich ze sobą pogodzić. Kładąje więc na dwóch szalach wagi i obserwują, która jest cięższa.

I która przeważa?

Zło widać gołym okiem, więc jest pokusa, by zapomnieć, że Bóg jest potężniejszy niż moce ciemności, w których świat jest zanurzony.

Moce ciemności nie są jednak bezczynne, w nauce Kościoła pojawia się termin „zagrożenia duchowe". Co nam właściwie grozi?

Proszę zwrócić uwagę na to, że termin „zagro­żenia duchowe" odnosi się do tego, co dzieje się w duszy. Ci, którzy boją się diabła, koncen­trują się na tym, co dotyczy ciała. Ostrzegają przed rozpustą i grzechami cielesnymi. Tym­czasem św. Tomasz, Doktor Anielski - a sko­ro znał się na aniołach, to i na diabłach też -uczy, że grzechy są tym gorsze, im bardziej są duchowe, czyli np. pycha jest gorsza od pijań­stwa. Nie usprawiedliwiam pijaństwa, ale ono jest w dużej mierze słabością. A taki zawsze trzeźwiutki człowiek, pełen samozadowolenia, to jest dopiero łakomy kąsek dla diabła!

To znaczy, że zło czyha bardziej we­wnątrz człowieka niż na zewnątrz?

Te zagrożenia na zewnątrz są, ale może nie do końca tam, gdzie je widzimy. Zajmujemy się jakimiś głupotami, a tymczasem wokół nas jest zło, na które nie zwracamy uwagi. Wielu ludzi nie radzi sobie dzisiaj z trudną sytuacją materialną, z brakiem pracy. Często nie wy­trzymują napięcia związanego ze zdobywa­niem środków do życia. Spójrzmy na rodzi­ny: rodzice są tak zajęci tym, żeby stworzyć dzieciom lepsze warunki, niż sami mieli, że nie mają dla swoich pociech czasu. A dzieci so­bie z tym nie radzą. Psychoterapeuci mówią że większość anoreksji czy bulimii wynika z problemów rodzinnych. Niby w tym wszystkim diabła nie widać, ale jakież zło z tego wynika. Można też odwrotnie, we wszystkim dopatry­wać się ataków Złego, ale często jest to tylko wynik ludzkich słabości, nieszczęścia. Myślę, że potrzeba dzisiaj dużej roztropności chrze­ścijańskiej, zwłaszcza duszpasterzom, by to odróżnić.

Jak to zrobić?

Tak naprawdę jest to kwestia rozpoznania praktycznego. Nie wystarczy, że lekarz zda poprawnie wszystkie egzaminy. Aby postawić właściwą diagnozę, musi mieć pewną prakty­kę w rozpoznawaniu chorób. Podobnie jest w tym przypadku.

Moja prywatna hipoteza na temat obecne­go zainteresowania Złym jest taka, że jest to diabelska odpowiedź na Jana Pawła II i naukę o Bożym miłosierdziu. Proszę zwrócić uwagę, ilu bardzo cnotliwych katolików buduje swoją tożsamość na podejrzliwości i agresji wobec trochę inaczej myślących katolików. Oni czę­sto zarzucają duszpasterzom: „A wy to tylko mówicie o miłosierdziu, a nic o karze. Bez przesady z tym miłosierdziem". Ja wtedy czu­ję taki lekki, leciutki zapach siarki. Używając języka C.S. Lewisa z „Listów starego diabła do młodego" można powiedzieć, że szatan poczuł się zagrożony ofensywą „Nieprzyjaciela", którą jest orędzie o Bożym miłosierdziu, i teraz zastanawia się, jak na nią odpowiedzieć. Jak zawładnąć człowiekiem? Rządzi ten, który ma w ręku ludzki strach. „Niech się mnie boją" - mówi szatan i wmawia ludziom, że jest po­tężny i nam zagraża. A ludzie wierzą w jego kłamstwo i powtarzają za nim: „Bójcie się, bo szatan jest wszędzie!".

 

 

Można go nawet pokazać palcem -jest w takim a nie innym znaku gra­ficznym, książce, przedmiocie…

Tak, tak… W „Harrym Potterze"… W innych bajkach też, bo przecież jak wilk zjadł bab­cię i potem podszywał się pod nią, oszukując Czerwonego Kapturka, to też był w tym diabeł, prawda? To jest prymitywne myślenie. Nie daj­my się zwariować. Nie jestem entuzjastą „Har-rego Pottera", ale to jest tylko bajka, w której dobro jednak zwycięża.

Inna sprawa, że człowiek jest z natury re­ligijny. Jak w jego życiu nie ma Boga, to musi tę lukę jakoś wypełnić. Ks. Tomaš Halik opo­wiadał mi kiedyś, że wśród Czechów jest nie­wielu wierzących, ale prawie wszyscy chodzą do wróżki. Tam, gdzie nie ma wiary, rodzi się zabobon.

Ufam jednak, że wierzący katolicy nie są zabobonni i umieją zdemaskować przesąd po­legający na tym, że szatan może kogoś opętać przez kontakt z jakąś bajką czy znakiem graficznym. Jeśli szatan działa przez te znaczki, to tylko w tym sensie, że odwraca uwagę czło­wieka od tego, co w nim naprawdę siedzi, od jego lenistwa, pychy, egoizmu. W imię świętej walki z szatanem człowiek może się tak zaplą­tać w siebie, że cały będzie siedział w smole. Nie szukajmy demonów w tak a nie inaczej narysowanej kresce, ale w swoim egoizmie. Tu jest diabeł.

Kościół potępia przesądy, ale wielu katolików myśli magicznie. W ko­ściołach można znaleźć karteczki z modlitwą do św. Judy Tadeusza, na których jest napisane, że wystarczy ją odmawiać przez 9 dni, a w 10 otrzymamy łaskę, o którą prosimy…

Ja proponuję jeszcze trzy razy obrócić się przez lewe ramię i rzucić słomę za siebie, nie patrząc na to. Nie mam nic przeciwko no­wennie do św. Judy Tadeusza, ale ktoś, kto podrzucił te kartki do kościoła, pomylił wiarę i modlitwę z magią.

Ten sposób myślenia nie dotyczy marginalnej grupy wierzących. Na katolickich stronach internetowych można znaleźć np. porady, jak „usu­nąć z ciała magiczne, zatrute, nie­czyste pokarmy", a jakiś egzorcysta doradzał pewnej kobiecie, by swo­jemu mężowi podawała po kryjomu do obiadu sól święconą. To pozwoli sprawdzić, czy on jest opętany.

I jakby ten mąż zwymiotował, to znaczy, że siedzi w nim diabeł? Może jeszcze powinna mu zaparzyć herbatkę na wodzie święconej dla większej pewności?

To z jednej strony jest śmieszne, ale z drugiej wskazuje na jakieś głębokie pokłady lęku, które skutkują brakiem zaufania między ludźmi. Jeżeli żona, zamiast porozmawiać z mężem otwarcie, próbuje na nim jakichś ma­gicznych sztuczek z solą święconą, to w tym przejawia się działanie szatańskie. Diabolos to przecież ten, który dzieli. Tam, gdzie jest podział i brak zaufania w miejsce miłości, tam ogon się rusza.

Zwolennicy tezy, że demony czyhają na nas na każdym kroku, powołują się na Ewangelie. Jezus przecież wyrzucał złe duchy.

Kościół nie zaprzecza, że zdarzają się przy­padki opętania przez diabła. Zanim się jednak kogoś wyśle do egzorcysty, należy sprawdzić, czy jego zachowanie nie jest wynikiem nerwi­cy lub choroby psychicznej. Zajmują się tym dobrze do tego przygotowani lekarze, psychia­trzy, a nie jacyś dyletanci. Namawiałbym więc wszystkich, także duszpasterzy, do większego zaufania do doświadczenia Kościoła w tych przypadkach. W końcu pomieszanie języków - a jest nim także niewłaściwe rozeznanie rze­czywistości - też jest jednym z owoców dzia­łania Złego.

Myślę jednak, że zainteresowanie opętania-mi jest pewną ucieczką od odpowiedzialnego podejścia do własnej wiary. Jeśli ktoś się rzuca i pojawia mu się piana na ustach, to mamy wi­dzialne zło - łatwo więc z nim walczyć. Ale to jest materializm. Straszenie ludzi materialnymi przejawami działalności szatana jest niebez­pieczne, bo odwraca uwagę od prawdziwych źródeł zła, które są w naszej duszy.

A czy diabeł może kogoś opętać bez jego wiedzy i zgody na to? Czy może zawładnąć osobą, która np. zje coś „nieczystego" albo ćwiczy wschodnie sztuki walki, czy też ma buddyjskie dzwonki zawieszone przy drzwiach?

Nie, już bez przesady. Nie popadajmy w pa­ranoję.

Ojciec się dziwi, ale wielu katolików ma takie obawy.

To wszystko pokazuje, jak fatalny jest poziom katechizacji. Nieprzygotowani katecheci stra­szą dzieci diabłem. Przekonanie, że Kościół nie zajmuje się niczym innym tylko tropieniem szatana, zostaje potem ludziom na całe życie. Nic dziwnego, że gdy mają problemy w życiu, to uciekają w narkotyki czy coś innego, bo nie przyjdzie im do głowy szukać pomocy w Ko­ściele.

Niski poziom wiedzy religijnej to jeden pro­blem. Drugim jest laicyzacja. Nie wszystko w życiu można wytłumaczyć językiem nauk przyrodniczych, bo jest w człowieku pewien element irracjonalności. Można na niego spoj­rzeć z perspektywy wiary, ale to dzisiaj nie jest atrakcyjne. Tę sferę wykorzystuje więc kultura masowa. Brak rozsądku duszpasterzy krzyżu­je się z głupotą środków przekazu, a efekt jest taki, że nawet mądrzy ludzie zaczynają się gu­bić i chcą, żeby im wreszcie ktoś jasno powiedział: „To wolno, a tego nie". Nie tego jednak uczy Kościół.

Boję się tych, którzy domagają się miejsca dla Boga, a cały czas mówią o diable. Dla­czego zamiast opowiadać o miłości, o Bożej mocy, o działaniu sakramentów, ludzie Ko­ścioła zajmują się diabłem. No ludzie! To, co było na marginesie nauczania Kościoła, nagle przesunęło się do jego centrum. Trzeba zacho­wać zdrową naukę Kościoła, która twierdzi, że wiara nie jest sprzeczna z rozumem i potrafi odróżnić działanie szatana od etnografii.

A nie czytał Ojciec pism katolickich, w które epatują opowieściami o opętaniach i działaniu szatana?

Nie, bo kocham moją wiarę. Nie lubię, jak ktoś robi z niej karykaturę. Kocham mój Kościół, taki trochę podstarzały, rzymski, porządny Kościół. W nim jest tak, jak w starym klasztorze - są nieznane przejścia, jest jakaś komnatka starego dziwaka, krużganki pełne młodych lu­dzi… I jest też miejsce, w którym oni wszyscy się spotykają i razem modlą. Nie lubię nato­miast obrazu Kościoła, który jest podobny do tych nowoczesnych konstrukcji kościelnych. W nich jest tylko jedna wielka jasna przestrzeń - tam wszystko i wszystkich widać od razu jak na dłoni. Kościół to jest stary gmach pełen ta­jemnic i zakamarków.

O. prof. dr hab. Jan Andrzej Kłoczowski, domi­nikanin, filozof religii, historyk sztuki, wykładowca UPJP II w Krakowie i Kolegium Filozoficzno-Teologicznego oo. Dominikanów w Krakowie, ceniony duszpasterz i kaznodzieja

 

TAGI: