Byłem zły, bo nikt we mnie nie widział dobra

Katarzyna Jasińska

publikacja 16.03.2013 22:04

Krzysztof powoli dorastał do odzyskania tego, co kiedyś stracił. „Na początku nie mogłem się odnaleźć” – podkreśla. „Człowiek nie zmienia się z godziny na godzinę, z dnia na dzień. To nie było nagłe oświecenie, ale trwało to wiele lat”. Nie każdemu chce się ponosić taki wysiłek.

Czas serca marzec-kwiecień 2013 Czas serca marzec-kwiecień 2013

 

Jedna historia i dwie twarze. Bo za więziennymi kratami dokonuje się nie tylko resocjalizacja skazanych, ale coś więcej: głębokie, autentyczne nawrócenie. Takich przypadków jest wiele, chociaż odkrycie Boga za murami nie jest takie proste. Przede wszystkim nie będzie się to podobało kolegom. Pojawi się strach przed nieznanym. Poza tym trzeba odnaleźć w sobie sporo pokładów pokory, by potrafić przyznać się do tego, że samemu się zawaliło, a nie że to świat jest taki zły i niesprawiedliwy.

siostra Kazia

Niska, niepozorna albertynka o gołębim sercu już od dziecka pragnęła pomagać drugiemu człowiekowi. „Szczególnie żal mi było więźniów – tego, że są tacy biedni, odosobnieni. Zawsze się zastanawiałam, jak im pomóc, nurtowało mnie to wewnętrznie” – wyznaje s. Kazimiera. „A tak właściwie to nauczyłam się tego od mojej mamy. Mieszkaliśmy na wsi, blisko kościoła. Mama zawsze przygotowywała pieczywo dla tych, którzy przychodzili z daleka. Nawet kiedy były roraty, wstawała bardzo wcześnie, żeby upiec chleb” – wspomina. Inspiracją był też dla niej założyciel jej zakonu brat Albert Chmielowski, który poświęcił się biednym i opuszczonym.

Kiedy s. Kazimiera pracowała na Śląsku, dowiedziała się, że jeden z parafian ma syna w więzieniu. Wyrzekł się dziecka, nie chciał mieć z nim nic wspólnego, bo twierdził, że chłopak go nie słuchał i jest niedobrym człowiekiem. Albertynka bardzo się tym przejęła. „Proboszcz powiedział, że zna tego kawalera i że od dawna był takim niesfornym dzieckiem. Jednak gdy zapytałam, czy warto mu pomóc, odpowiedział, że tak. Chciałyśmy sprawdzić, czy w ogóle można coś dla niego zrobić” – opowiada. „Zawsze mi się wydawało, że należę do odważnych ludzi, ale kolana się pode mną ugięły, kiedy stanęłam pod bramą więzienia. Kazali mi dostarczyć zgodę prokuratora. Sędzina mnie przemaglowała i w końcu dała mi pozwolenie na widzenie”.

Pierwszy raz s. Kazimiera i Krzysztof* spotkali się we wspomnienie Świętych Aniołów Stróżów, 2 października 1992 roku, czyli prawie 20 lat temu. Albertynka zastanawiała się, co ma w ogóle powiedzieć, ale wierzyła, że aniołowie na pewno jej pomogą w dniu swojego święta. „Ludzie w poczekalni dziwili się, że osoba duchowna idzie do przestępcy. Wszystko było dla mnie nowe – podkreśla – te zamki i bariery. Krzysztof zrobił wielkie oczy, kiedy mnie zobaczył. Najpierw zapytał, kto mnie tu przysłał. Odpowiedziałam mu, że chyba nie kto inny tylko Pan Bóg. Zaznaczyłam, że u Boga nie ma przypadków, ale to on musi sobie odpowiedzieć na postawione przez siebie pytanie, bo ja nie wiem, dlaczego tak się stało”. Jednak Krzysztof jeszcze długo był podejrzliwy i myślał, że może przez siostrę ktoś szuka na niego haków.

Krzysztof

Spotkanie trwało godzinę, ale pozostał niedosyt. Po nim przyszły listy z pytaniami skazanego i kolejne wizyty albertynki w więzieniu. Okazało się, że mężczyzna bardzo potrzebuje tych kontaktów, bo nie jest aż taki zły… Gdy miał 10 lat, umarła mu matka. Wtedy ojciec zaczął częściej zaglądać do kieliszka i przestał się interesować dziećmi.

„Zostałem wychowany po katolicku. Potem moja wiara zaczęła słabnąć. Agresja nie pojawia się u człowieka znikąd. Często nie mówi się o przyczynach pewnych zachowań, tylko o skutkach, albo myli się jedne z drugimi. Czasem też skreśla się kogoś, mówiąc, że jest bandytą. Ale proszę mi wierzyć – taka jest natura człowieka, że na dobro odpowiada dobrem, a na zło złem. Nie krzywdziłem ludzi, którzy mnie nie krzywdzili. Bo po co? Jednak gdy ktoś dostrzega w człowieku jedynie zło i zarzuca mu wszystko, co najgorsze, to ten człowiek zaczyna się po pewnym czasie utożsamiać z tym nieprawdziwym wyobrażeniem. Myślę, że 60% osób, które są w więzieniach, doświadczało przemocy w domu, ale wstydzą się do tego przyznać. Nikt nie myśli o tym, że oni dodatkowo muszą płacić za błędy swoich rodziców. Za to też ponoszą karę. I przez to rośnie w nich agresja. To nie jest takie proste” – zauważa Krzysztof.

inni robili skręty z Biblii, ja ją czytałem

Panu Krzysztofowi spodobało się to, że s. Kazimiera nie była nachalna ze swoim nawracaniem, jedynie proponowała. Ich rozmowy budziły w nim ciekawość i wciąż nowe pytania o sens życia. Odpowiedzi na nie szukał głównie w Piśmie Świętym, jednak do wszystkiego dojrzewał stopniowo. Najpierw przerażała go grubość księgi, potem trudny język. Nie było tam też zbyt wielu ciekawych historii czy walk na miecze, jak w książkach przygodowych, które lubił czytać. Jednak powoli, wraz z zagłębianiem się w lekturę, przestał żyć z dnia na dzień, a jego życie nabierało szerszego wymiaru. Kiedy czegoś nie wiedział lub nie rozumiał, to pisał listy do siostry. „Wysyłałem list z dziesięcioma pytaniami, a już kolejnych kilkadziesiąt rodziło się w mej głowie” – przyznaje. „Sięgnięcie po Biblię było dla mnie trudne, paradoksalnie dlatego że było mnóstwo egzemplarzy w zakładzie – w każdej sali pięć lub sześć. Gdyby trzeba było je wypożyczyć z czytelni, to cieszyłyby się większym szacunkiem. Małe wydania przynosiły różne organizacje, a ponieważ miały one cienkie kartki, to więźniowie robili z nich skręty, jak nie mieli papierosów…”.

„Bardzo dużo dała mi ta lektura, jednak całe Pismo Święte przeczytałem dopiero pięć lat temu. Jestem wdzięczny siostrze za ogromną cierpliwość. Ktoś inny na jej miejscu już sto razy by ode mnie uciekł” – uśmiecha się były więzień. „Kiedyś wydawało mi się, że znalazłem w Piśmie Świętym fragment mówiący o tym, że ten, kto czyni dobrze – to na nic, a kto czyni źle – to w porządku. Ona mi to kazała odnaleźć, ale nie udało mi się tego zrobić. To wydarzenie potem często do mnie wracało. Uświadomiłem sobie, że czytałem Pismo Święte bezmyślnie, chociaż przecież się nad nim zastanawiałem. Potem sięgałem po broszury, książki i katechizm. Wszystkiego po trochu. Musiałem sobie dawkować tę wiedzę. Nie dało się wszystkiego zmienić natychmiast”.

 

 

 

Krzysztof powoli dorastał do odzyskania tego, co kiedyś stracił. „Na początku nie mogłem się odnaleźć” – podkreśla. „Człowiek nie zmienia się z godziny na godzinę, z dnia na dzień. To nie było nagłe oświecenie, ale trwało to wiele lat”. Nie każdemu chce się ponosić taki wysiłek. Niektórzy z góry zakładają, że chcą żyć szybko i krótko, po prostu chcą być przestępcami do końca życia. Są ludźmi bez przyszłości. Z drugiej strony wciąż brakuje osób, które pomogłyby więźniom w przemianie. „Wiele dobrego wydarzyło się, odkąd w więzieniach pojawili się kapelani” – przyznaje Krzysztof. „Robią tam kawał dobrej roboty. Ludzie nie są dla nich anonimowi. Psycholog niewiele pomaga, ponieważ jego rola sprowadza się głównie do wystawienia opinii o skazanym czy aresztowanym. Nikt mu nie ufa, bo jest pracownikiem służby więziennej. Nie wyobrażam sobie, by ktoś mógł mu się zwierzać, i to w obecności strażnika, który cały czas stoi za jego plecami. Przecież jego nie obowiązuje żadna tajemnica”.

wiara

„Mój świat był czarno-biały, bardziej czarny niż biały. Siostra wzbudziła we mnie ciekawość” – wyznaje Krzysztof. „Lubię dociekać. Odkryłem, że straciłem kawał życia. Tyle rzeczy popsułem, że aż trudno wybrać jedną. Cieszyłem się tylko z tego, że nie zostawiłem za murami żony z dzieckiem. Zrozumiałem, że to wszystko moja wina, bo to ja dokonywałem wyborów.

Można oczywiście nie wierzyć, ale wiara wzmacnia człowieka wewnętrznie, dodaje mu siły. Nie wyobrażam sobie, bym miał nie wierzyć w Boga i czynić dobrze. W imię czego? Tego, czego doświadczyłem w życiu? W takim razie musiałbym czynić źle. Dobra wola w więźniu rodzi się wtedy, kiedy dostanie od drugiego jakieś dobro. Dobro wraca po dwakroć, a zło po stokroć do człowieka. I lepiej jest zebrać dwa razy więcej, bo na tych dwóch się zyskuje. Ze złem jest tak, jak z tym wysokim oprocentowaniem, które oferują teraz niektóre banki”.

„Pięćdziesięciu mężczyzn idących razem na różaniec i modlących się to piękny widok. Ciekawsze jest jednak to, co dzieje się, kiedy wrócą do celi i idą spać. Znowu zostają w czterech ścianach z kumplami, przed którymi muszą pokazać, że są twardzi, a oni naśmiewają się z nich, że religia ich zbałamuciła. A przecież nie wszyscy mają wystarczająco silny charakter, żeby to wytrzymać” – zaznacza Krzysztof.

„Współwięźniowie zawsze dostrzegają zmiany” – kontynuuje. „Zwykle pojawia się wielka presja otoczenia. Jeszcze zależy, na jaką celę się trafi. Nie można się afiszować z wiarą, bo koledzy wyśmieją i będą napiętnować. Poza tym traktują oni wiarę jako słabość i myślą, że mogą teraz kogoś krzywdzić, bo im nie odda.

Widziałem w więzieniu ludzi, których gdybym spotkał w nocy na ulicy, to zacząłbym przed nimi uciekać. Ale gdy przychodziła noc… Wie pani, jak to wygląda, kiedy taki duży chłop leży, gryzie poduszkę i płacze? On nie wie, że jest zło i dobro? Wie. On płacze dlatego, że za łatwo się temu złu poddaje i nie może mu się przeciwstawić, bo boi się grupy kolegów i nie ma siły wewnętrznej, żeby powiedzieć „nie”. Boi się postawić granicę, odciąć się od dawnego życia, bo koledzy tego nie zrozumieją i potraktują to jako ruch przeciwko nim. On boi się też nowego. Tamto chociaż jest złe, ale jednak znajome. Trzeba wybrać. Nie można być trochę dobrym i trochę złym. Jest albo-albo. Człowiek się boi tego, że starzy koledzy oplują, a nowi odtrącą. To wszystko jest trudne, wymaga czasu i chęci. Pragnienie przemiany musi pochodzić z serca człowieka. Nie da się w godzinę domu wybudować…”.

Do kościoła Krzysztof poszedł dosyć szybko. Nie mógł sobie tylko poradzić ze spowiedzią. „Przygotowywałem się do niej bardzo długo, bo aż kilka lat. Chciałem to zrobić dobrze, na 100%” – podkreśla. „Ważne jest to, żeby iść porozmawiać z kimś, komu się ufa. Więzienie to specyficzne miejsce. Tam się często rodzą zaściankowe rozgrywki, ludzie na siebie donoszą. Ciągle żyje się z obawą, czy ktoś na mnie nie doniesie. Spowiadałem się ze łzami w oczach” – kontynuuje swą historię Krzysztof. „Wszystko po trochu ze mnie wychodziło. Chciałem się oczyścić. To była bardzo długa spowiedź. Wtedy pierwszy raz w życiu naprawdę poczułem się wolny i to było przepiękne. Poszło za tym wiele dobrych kroków. Starałem się wykorzystać czas do maksimum: zacząłem pracować, zdałem maturę, poszedłem na studia”.

dziś

Krzysztof wyszedł z więzienia, jest szczęśliwym mężem, ma dziecko i pracę. Siostra Kazimiera towarzyszyła mu przez cały czas, aż do zwolnienia warunkowego za dobre sprawowanie. Pierwszą rzeczą, którą chciał zrobić po wyjściu z więzienia, było odwiedzenie grobu matki. Kiedy wreszcie znalazł się na miejscu, miał ochotę objąć i przytulić zimny grobowiec. „Tamten świat zostawiłem za sobą, zamknąłem ten rozdział i otworzyłem nowy” – opowiada Krzysztof.

Dyrektor więzienia zachęcał siostrę do kontynuowania jej misji. Teraz zakonnica prowadzi pogadanki i nabożeństwa przez więzienny radiowęzeł. Czasami spotyka się też z osadzonymi indywidualnie. „Jadąc tam, modlę się, odmawiając Koronkę do Miłosierdzia Bożego albo zwracając się do tych, którzy zginęli w tym więzieniu, często zostali tam skatowani. Proszę tych męczenników, żeby pomogli więźniom się nawrócić i skierować ku Bogu swoje pogmatwane życie, ponieważ oni już wiedzą, co to znaczy żyć wiecznie. Nie staram się szczególnie sprawdzać, jakie są efekty mojej pracy. Zwykle nie wiadomo, ile dobra udało się zaszczepić w życiu człowieka” – podkreśla s. Kazimiera.

Katarzyna Jasińska - Kraków

*Imię bohatera zostało zmienione.

Cały najnowszy numer znajdziesz tutaj: http://wydawnictwo.net.pl/829/CZAS-SERCA-marzec-kwiecien-2013.html

 

 

TAGI: