Końca świata nie będzie

Z ks. Robertem Woźniakiem rozmawia Tomasz Ponikło

publikacja 20.03.2013 22:04

Nie ma w chrześcijaństwie „końca świata”, bo świat się nie skończy, lecz zostanie przemieniony w swoim sposobie istnienia na taki, jakim zaplanował go Bóg w jego ostatecznej formie

Znak 12/2012 Znak 12/2012

 

Czym w wierze chrześcijanina jest apokalipsa? Kiedy sięgnie do Prawdy objawionej w Piśmie Świętym lektura ostatniej księgi pozostawi go bezradnym. Postanawia więc sprawdzić wykład wiary Kościoła, otwiera katechizm, ale nie znajduje tam nawet hasła „apokalipsa”. I tak pytanie wzbudzone przez rzeczywistość pozostaje: przecież nie tylko moje życie, ale też świat musi mieć swój kres – nie tylko człowiek, ale w ogóle stworzenie.

Nie przypuszczam, żeby stworzenie miało kres. Akty Boga są nieodwołalne. Jeżeli decyduje się na wzbudzenie życia i stworzenie świata, to nie po to, żeby im potem odebrać istnienie. Sam akt stworzenia wypływający z Bożej wolności zakłada, że Bóg daje światu istnienie bez kresu. Natomiast forma istnienia tego, co stworzone, może się zmieniać.

Chrześcijaństwo nie jest religią końca świata, lecz jest religią ostatecznej formy istnienia tego świata. Kiedy mówimy, że Chrystus przyszedł na świat, oznacza to, że ostateczność weszła w świat. Żyjemy więc w epoce ostateczności. Nie ma natomiast w chrześcijaństwie „końca świata”, bo świat się nie skończy, lecz zostanie przemieniony w swoim sposobie istnienia na taki, jakim zaplanował Go Bóg w tej ostatecznej formie. Natomiast ten odkładający się koniec, to spełnienie świata – Grecy nazywali go telos – jest cały czas z nami odkąd Syn Boży stał się człowiekiem. Może Czesław Miłosz miał rację, że już „innego końca świata nie będzie” niż konkretna śmierć konkretnego indywiduum?

Apokalipsa nie ma swojego miejsca w katechizmie, bo chrześcijaństwo nie jest apokaliptyczne w dzisiejszym, potocznym znaczeniu. Apokalipsa – z greckiego apokalipsis –oznacza „objawienie”. Objawienie, które dokonuje się w Chrystusie, a jednocześnie tam, gdzie Chrystus światłość świata pojawia się w świecie. Tam, gdzie pojawia się światłość, tam ciemność musi ustąpić. A więc w objawieniu Boga od razu objawia się świat. Apokalipsa to jest właśnie ostateczne objawienie tego, kim jest Bóg i w świetle tego, kim On jest, objawienie, czym jest świat. Żyjemy więc w czasach apokaliptycznych w takim znaczeniu, że są to czasy odsłonięcia się Prawdy. I to odsłonięcie jako spór światła i mroku jest niekiedy dramatyczne.

Teologia mówi o pierwszym stworzeniu, którego dokonał Bóg powołując świat do istnienia. Człowiek żył wtedy w obecności Boga. Wraz z odkupieniem, którego dokonał Jezus, człowiek zyskał niejako drugie stworzenie. Odtąd żyje mając udział w Bożym życiu. Czy więc, gdy ta nasza forma istnienia przemija i wkraczamy głębiej w Boże życie, to jest to jeszcze stworzenie, czy już nie, bo aż tak zostaje „wchłonięte” w Boga?

Między Bogiem i światem istnieje rzeczywista i prawdziwa różnica. To bardzo ważna idea chrześcijańskiej Tradycji, którą przypomina i podkreśla I Sobór Watykański. Bóg jest czym innym, świat jest czym innym. Przychodzenie Boga do świata i związana z tym przemiana świata zupełnie nie pociąga za sobą zmiany tożsamości. Bóg pozostaje Bogiem, świat pozostaje stworzeniem. Bóg stworzył świat, co było objawieniem Jego wielkości, wspaniałości, miłości i było zaproszeniem do bliskości z Nim. Wolność ludzka sprowadziła grzech, czyli pewną barierę od Boga. To dlatego potrzebny jest człowiekowi Zbawiciel, że każdy z nas potrafi powiedzieć Bogu „nie”, lecz nie potrafi potem już sam uleczyć skutków tego „nie”. W Chrystusie dokonuje się więc tajemnica nowego stworzenia, lepiej powiedzieć: odnowienia stworzenia. Tradycja skłania się do tego, że to odnowienie przekracza nawet pierwszy porządek stworzenia. Pierwszy raz Bóg objawił się w świecie jako swoim dziele. Drugi raz, w sposób ostateczny i już nieprzekraczalny, objawił się w swoim Synu. Odtąd życie Boże jest w nas. On coraz bardziej zakorzenia się w nas, a my w Nim.

Pozostaje jeszcze ostateczna faza historii świętej każdego z nas i całej wspólnoty. Człowiek wierzący, który żyje Chrystusem zakorzenionym w życiu Kościoła, ma konkretne doświadczenie Bożego życia w sobie, czyli nowego życia. Benedykt XV pokazuje, jak w doświadczeniu Boga świeci mają nowe doświadczenie samych siebie i świata. A zatem widzimy, że to już dzisiaj się dokonuje – to jest to nowe stworzenie. Nie będzie żadnego wchłonięcia nas przez Boga, ale będzie jeszcze pełniejsze ukazanie się, kim On jest i kim my jesteśmy w świetle tego, kim On jest. Możemy więc powiedzieć, że ta różnica, która teraz się odsłania, będzie jeszcze głębsza. Jest to jednak różnica będąca warunkiem spotkania, miłości i współbycia. Inaczej, jeśli On miałby być wszystkim we wszystkich w taki sposób, że nie byłoby już niczego innego i nikogo innego niż On, wtedy nie ma już historii i znowu zostaje tylko On sam. Wrócilibyśmy wówczas do początku: Bóg powołał stworzenie, a potem je anihilował lub aż tak bardzo zasymilował, że przestało istnieć. Ale to nie jest cel Boga. Dzięki Jego objawieniu stajemy się tym, kim jesteśmy. Od czasu Chrystusa ten proces jest bardzo dynamiczny. Mocy i dynamiki tego procesu, nawet w tak smutnych czasach jak nasze, dowodzą święci.

Dla świadomości chrześcijanina zawsze jednak bolesny jest rozdźwięk między słowami Jezusa: „Jam zwyciężył świat” (J 16,33) i zapowiedzią „już nie będę z wami wiele mówił, nadchodzi bowiem władca tego świata” (J 14,30). Są dni radosne, są dni rozpaczy, chwile przeżywania świata jako na nowo stworzonego, ale i takie, gdy jawi się on jako zły. Czy świat jest więc zwyciężony przez Jezusa czy oddany we władzę komuś innemu?

Władca świata jest tylko jeden i jest nim Chrystus. W przywołanym kontekście Jezus używa tego terminu, jak wskazują na to dziś egzegeci, w sposób prześmiewczy. Nie oznacza to, że Jezus uczy nas lekceważyć siłę Złego, lecz mówi, że jeśli pozostaniemy z Nim w żywej relacji, to rzeczywiście zwyciężyliśmy. „Wszystko bowiem, co z Boga zostało zrodzone, zwycięża świat – to znowu tradycja Janowa, któremu zwyczajowo przypisuje się autorstwo Apokalipsy. – A tym zwycięstwem, które zwyciężyło świat, jest nasza wiara. Bo kto zwycięża świat, jak nie ten, kto wierzy, że Jezus jest Synem Bożym?” (1 J 5,4-5). A więc nie tylko Jezus jest zwycięzcą, ale każdy, kto w Niego wierzy. Jednak zwycięstwo nad światem – to jego paradoksalność – cały czas pozostaje zwycięstwem wewnątrz wiary. Nie zawsze zdajemy sobie z niego sprawę, dopóki nie wejdziemy w śmierć. W naszej codzienności zwycięstwo to może współtrwać z momentami, gdy mamy poczucie, że jednak przegraliśmy.

Popatrzmy w tym momencie na Chrystusa. Cała Tradycja będzie malować drzewo krzyża jako drzewo triumfu. Ale można spojrzeć inaczej. Grzegorz Polak (przed zmianą nazwiska ks. Tomasz Węcławski) twierdzi, że krzyż to krach: nic się nie spełniło, a Jezus umierał ze świadomością przegranej. Uważam, że zwyciężył. Rzeczy nie zawsze są takie, jakimi się wydają. Czasami miłość jest całkiem niepodobna do miłości, ale to nie znaczy, że miłością nie jest. Czasami prawda jest odstraszająca, ale to nie znaczy, że nie jest prawdą i że nie leczy.

Wiara jest głębokim wniknięciem w świat. Ten, kto wierzy, widzi, jak wszystko w sposób nieuchronny zmierza do Chrystusa, który mimo naszych ciemnych nocy jak pasterz prowadzi nas do życia wiecznego. Dla chrześcijanina nie ma pytania, czy nastąpi armagedon, czy uderzy w nas meteoryt, czy zmieni się biegunowość Ziemi. Najważniejsze jest pytanie, czy trzymam za rękę Jezusa. Jeżeli jest to pytanie o fizyczną grawitację, to czy ja mam taką grawitację w stosunku do Jezusa. Ten, kto „uchwyci się skraju płaszcza człowieka z Judy”, ten zwyciężył świat (por. Za 8,23). Myślę, że jest dziś wielu ludzi, którzy tego doświadczają. Nawet w ogromie swojej słabości, nawet będąc obciążonymi grzechami czy ułomnościami. Po pewnych rekolekcjach niepełnosprawna od urodzenia kobieta zwróciła się do mnie ze słowami: „Wszyscy mi współczują, jakie mam straszne życie – cierpi na bezwład nóg. – Ale oni nie rozumieją, jak ja bardzo jestem szczęśliwa, jak ja dziękuję Bogu za to moje życie”. To jest wiara, która zwycięża świat. Pomimo tego, że wydaje się triumfować zło, bo jej ciało jest ograniczone. To jest ta miłość, gdy człowiek wychodzi od egoizmu, by zacząć bezinteresownie dawać coś z siebie. A iluż jest takich, którzy mają pełnię życia, a czują się w środku zupełnie bezsensowni? Zwycięstwo jest zwycięstwem w wierze.

Objawienie, które się zaczęło wraz z przyjściem Chrystusa, będzie być może miało kiedyś swój punkt kulminacyjny. Może nim być swoiste terra tremuit, doświadczenie drżenia ziemi. Tak w relacji z nami objawia się Bóg. Liturgia na Boże Narodzenie czyta fragment ze Starego Testamentu: „Niech się otworzy ziemia i wytryśnie zbawienie!” (Iz 45,8). Ikony przedstawiają to drżenie ziemi, gdy rodzi się Jezus. Podobnie w ikonicznej tradycji bizantyńskiej możemy zobaczyć drżenie ziemi podczas Przemienienia Pańskiego na Górze Tabor wobec trzech uczniów. Ziemia zadrżała też, kiedy Jezus umarł na krzyżu (por. Mt 27,51). Czemu ziemia drży? Bo twoje, bo moje, bo innych ludzi życie ruszyło się w posadach, zostało przemienione. Jezus ilustruje to przypowieścią o kobiecie, która w poszukiwaniu zgubionej drachmy przetrząsa cały dom (por. Łk 15,8-10). Nieraz, gdy Bóg wchodzi do naszego świata wewnętrznego, musimy wywrócić wszystko do góry nogami. To jest ta terra tremuit. Człowiek – hebr. adam – jest jak ziemia – hebr. adama (por. Rdz 2,7; 3.19). Gdy Bóg zjawia się w ludzkim sercu, ta ziemia drży. Tym jest chrześcijańska apokalipsa – radykalnym wkroczeniem Boga w świat. Tym jest nasza wiara – wstrząsem.

To mamy wyczytać z Księgi Apokalipsy według świętego Jana? Jej symbolika i metaforyka sprawiają w lekturze wrażenie raczej wycieczki w odległe fantastyczne światy.

Apokalipsa jest księgą liturgiczną. Włoski biblista Ugo Vanni przedstawia ją jako opis liturgii Kościoła, na co wskazuje szereg symboli, który czci triumf Chrystusa, owo zwycięstwo nad światem w wierze. „Zwycięzcy pozwolę zasiąść ze mną na tronie, gdyż i Ja po zwycięstwie zasiadłem na tronie z moim Ojcem” (Ap 3,21). To opis wspólnej celebracji Kościoła ziemskiego, pielgrzymującego, i niebieskiego, triumfującego.

Wywiad, którego fragment publikujemy powyżej, jest częścią bloku tekstów poświęconych współczesnemu rozumieniu apokalipsy, opublikowanych na łamach grudniowego "Znaku" z 2012 roku (nr 691).