Tischner w Paryżu

Wojciech Bonowicz

publikacja 27.03.2013 22:06

Ukazujące się właśnie Rekolekcje paryskie to niezwykle cenny dokument, rejestrujący – i opisujący – duchową atmosferę lat 80., przejmująca opowieść o przejściu z ciemności do światła, z mroków rezygnacji i poczucia bezradności do miejsca, z którego możliwy był polski „skok wolności”

Znak 2/2013 Znak 2/2013

 

Jednym z ulubionych poetów ks. Józefa Tischnera był Konstanty Ildefons Gałczyński, a jednym z utworów, które duchowny znał na pamięć i chętnie cytował – Notatki z nieudanych rekolekcji paryskich. Napisane w lutym 1946 r., w czasie gdy Gałczyński zmagał się z decyzją, czy zostać na Zachodzie, czy też wrócić do kraju, są przejmującym zapisem duchowych rozterek, jakim musieli stawić czoła ludzie, którzy przeżyli wojnę. Paryż u Gałczyńskiego to synteza powojennej Europy – miasto ciemne i smutne, gdzie „przechodnie przerażeni / pytają się, co będzie jutro”, a sam poeta snuje się po ulicach i placach „z wielką walizką rozpaczy”. Szczególnie chętnie cytował Tischner monolog z szóstej części Rekolekcji, w którym bohater Gałczyńskiego skarży się Bogu, iż postawił przed nim zbyt wielkie wyzwania: „Nie mogę. Zrozum. Jestem mały / urzędnik w wielkim biurze świata, / a Ty byś chciał, żebym ja latał / i wiarą mą przenosił skały. (…) / Posadę przecież mam w tej firmie / kłamstwa, żelaza i papieru. / Kiedy ją stracę, kto mnie przyjmie? / Kto mi da jeść? Serafin? Cherub? / A tu do wyższych pnę się grządek / w mej firmie »Trwoga & Żołądek«”.
Ten świat, tę hierarchię wartości „małych urzędników”, dla których „poświęcenie jest wariactwem, a bezinteresowność rodzajem choroby umysłowej”, będzie Tischner wykpiwał w kazaniach z lat 60. „Jest to świat wyprany z wszelkiego ryzyka, bez cienia fantazji, bez cienia wspaniałomyślności”, powie w 1966 r. podczas rekolekcji akademickich w Poznaniu. „Robią z was kolorowe lalki, które się powinno podziwiać. Wmawia się w was, że jesteście czarującymi dziećmi, dla których otworem stoją bramy królestw tego świata. I tak wychowuje się was na wielkich egoistów, ale całkiem małych ludzi. Wydaje się wam potem, że każda zabawka, każdy szczegół świata wam się jakoś należy. (…) Ale to nie tak, to inaczej”.

Kilkanaście lat później, po wprowadzeniu stanu wojennego, z Polski wylewa się fala emigrantów. Jednych wyganiają powody polityczne, innych przymus ekonomiczny, jeszcze innych – po prostu ciekawość świata i możliwości, jakie otworzyła na Zachodzie sympatia dla Polaków. Tischner – jako duszpasterz Solidarności – w naturalny sposób podąża za tą falą. Miejscem, do którego szczególnie często bywa zapraszany, jest Paryż. W stolicy Francji przynajmniej raz do roku wygłasza wykłady, prowadzi rekolekcje, pojawia się na spotkaniach autorskich i dyskusjach ze studentami. Nie cytuje już Nieudanych rekolekcji…, zamiast Gałczyńskiego częściej przywołuje Norwida. W gruncie rzeczy jednak musi się zmierzyć z podobnym problemem, jaki nosił w sobie wybitny poeta w powojennym Paryżu. Siedziało przed nim w ławkach pokolenie ludzi, którzy musieli Polskę opuścić lub nie mogli (czy nie chcieli) do niej wrócić. Skończył się karnawał Solidarności. Władzy komunistycznej udało się rozbić ruch społeczny, który ją kwestionował. Poczucie klęski było powszechne; z tego poczucia rodziła się frustracja, bunt i pytanie: co dalej? Tischner odpowiada słowami św. Pawła: przemija postać tego świata. To znamienne, że są to również pierwsze słowa poematu Gałczyńskiego: „Ziemia i niebo przemijają, / chwieją się fundamenty światów (…)”. U Gałczyńskiego są one jednak zapowiedzią nowej katastrofy; u Tischnera – słowami, które mają obudzić nadzieję.

„Parafia nieterytorialna”

Tischner w Paryżu   Wydawnictwo Znak Ks. Tischner przyjeżdżał do Paryża lat 80. głównie na zaproszenie polskich pallotynów, którzy w stolicy Francji prowadzili ożywioną działalność duszpasterską i wydawniczą. Jej pierwszym animatorem był ks. Józef Sadzik, przysłany do stolicy Francji w 1962 r., tuż po obronionym we Fryburgu szwajcarskim doktoracie o estetyce Heideggera. Postać nietuzinkowa, nieco tajemnicza, duchowny erudyta o bardzo sympatycznej powierzchowności. „Należał do nierzadkiego, zwłaszcza w południowej Polsce, typu czarnowłosych i czarnookich, nie wysokich i chudych, raczej średniego wzrostu i krępych, sangwinik, a więc krwi gorącej, z przyprawą melancholika. Uważny obserwator musiał zauważyć zmienne prądy przechodzące po jego twarzy, wewnętrzne napięcie, być może zadawnioną obolałość” , tak naszkicował jego sylwetkę blisko z nim zaprzyjaźniony Czesław Miłosz. „Fascynowały mnie w nim dwie cechy”, wspomina w Dzienniku pisanym nocą Gustaw Herling-Grudziński. „Tajemnica własnego cierpienia równie absolutna jak wrażliwość na cudze. Dobroć tak wielka, że gdy zdarzyło mu się o kimś powiedzieć jakąś zupełnie niewinną złośliwość, w chwilę później pojawiał się w jego oczach wyraz żalu do samego siebie za ten błahy nawet brak zrozumienia i wyrozumiałości”. Zdaniem Miłosza, ks. Sadzik utworzył w Paryżu „parafię nieterytorialną, po prostu związek przyjaciół, którzy go kochali za jego absolutną tolerancję i niewglądanie w czyjeś poglądy i obyczaje”.

Pierwszym zadaniem młodego duchownego było uporządkowanie spraw wydawniczych: od 1966 r. istniejąca już wcześniej oficyna pallotyńska zaczęła działać pod nazwą Éditions du Dialogue. Inspiracją do wyboru takiej właśnie nazwy były wydarzenia II Soboru Watykańskiego, a w szczególności ogłoszona przez Pawła VI encyklika Ecclesiam suam – dokument, który, jak to później ujął w jednym z wywiadów ks. Sadzik, „odwoływał się do dialogu jako do jedynego sposobu kontaktów międzyludzkich, zarówno wewnątrz społeczności katolickiej, jak i wśród rodziny ludzkiej”. Duchowny był pierwszym dyrektorem nowej oficyny, a zarazem przez dłuższy czas – jedynym jej pracownikiem. Wydawnictwo publikowało przede wszystkim książki potrzebne w codziennej działalności Kościoła: teksty liturgiczne, dokumenty, katechizmy, z których duża część trafiała następnie do Polski. Wielkim wydarzeniem było zwłaszcza pojawienie się katechizmów: wydrukowane na dobrym papierze, starannie złamane, ilustrowane zdjęciami i reprodukcjami wysokiej jakości, były pierwszymi nowoczesnymi podręcznikami, jakie trafiły do rąk polskich uczniów. Równocześnie ukazywała się też seria Znaki Czasu, adresowana do inteligencji. Ks. Sadzik publikował w niej książki, które uważał za ważne dla rozumienia chrześcijaństwa i jego sytuacji w zmieniającym się świecie. Wśród pierwszych autorów byli m.in. Karl Rahner, Henri de Lubac, Christopher Butler i Tadeusz Żychiewicz.

W 1973 r. ks. Sadzik założył w paryskim domu pallotynów przy rue Surcouf nową instytucję – Centrum Dialogu (Centre du Dialogue). Ośrodek ten organizował spotkania z polskimi myślicielami, uczonymi i artystami, zarówno tymi z kraju (bohaterem pierwszego spotkania, w grudniu 1973, był Stefan Kisielewski), jak i przebywającymi na emigracji. Lista gości Centrum jest imponująca: od Jerzego Giedroycia i Czesława Miłosza (który przyjechał tu m.in. na pierwsze spotkanie autorskie po otrzymaniu Nagrody Nobla), przez Jerzego Turowicza, Leszka Kołakowskiego czy Andrzeja Wajdę, po poetów takich jak Zbigniew Herbert, Jarosław Marek Rymkiewicz, Jan Twardowski czy Witold Wirpsza. „Zaiste, był to rodzaj arki Noego ze zwierzętami najróżniejszej maści”, wspomina w swoim Dzienniku Julia Hartwig, która także miała tam swoje wieczory. Równocześnie pallotyni prowadzili dom gościnny dla Polaków z kraju i emigracji, w którym mogły znaleźć pomoc osoby borykające się z rozmaitymi kłopotami, np. objęte w Polsce zakazem druku czy niemające źródeł utrzymania po przybyciu do Francji. Rektorem tego domu również był ks. Sadzik. Do znajdującej się obok kaplicy zamówił prace u swoich przyjaciół, m.in. Jana Lebensteina i Aliny Szapocznikow, którą opiekował się w ostatnich latach jej życia.

Niezwykłą aktywność tej nietuzinkowej postaci przerwała śmierć – ks. Sadzik zmarł w sierpniu 1980 r., w wieku zaledwie 47 lat. Jego dzieło kontynuowali najbliżsi współpracownicy: energiczny i otwarty ks. Zenon Modzelewski (do śmierci w 1996 r.) i Danuta Szumska, „honorowa pallotynka”, jak ją określił Kisielewski. Dzięki ich wysiłkom książki nadal się ukazywały, organizowano też spotkania, wykłady, rekolekcje. Wydłużyła się nie tylko lista gości, ale też tych, którzy przychodzili ich posłuchać i wziąć udział w dyskusji. Wśród stałych uczestników był m.in. Maciej Morawski, korespondent Radia Wolna Europa; kiedy na jednym ze spotkań pojawiło się wyjątkowo mało słuchaczy, ks. Modzelewski skomentował: „Nic nie szkodzi, jest Morawski z Wolnej Europy, i tak osiem milionów Polaków was usłyszy”.
W 1981 r. powstało w Paryżu nowe dzieło – Dom Studenta im. Jana Pawła II, którym kierował (i do dziś kieruje) ks. Marian Falenczyk. To z kolei była przystań dla młodej Polonii, baza dla dynamicznie rozwijającego się duszpasterstwa akademickiego. Właśnie wśród gości Centrum i Domu zaczął pojawiać się ks. Józef Tischner.

 

 

Pierwszy śpiew

„Kiedy nastał stan wojenny w Polsce”, wspominał ks. Falenczyk po śmierci ks. Tischnera, „rozmawialiśmy tu, w Paryżu, co można i co trzeba teraz robić dla Polski, aby nie tracić czasu, bo stan wojenny jest zawsze stanem przejściowym; aby ojczyzną była nie tylko ziemia, ale każdy Polak, obojętnie gdzie znajduje się na świecie. Powiedział wtedy: »Trzeba sadzić drzewa, a las sam wyrośnie«”.

W archiwum ks. Falenczyka zachował się zbiór kaset magnetofonowych, na których zarejestrowano 28 paryskich wystąpień ks. Tischnera: konferencji, kazań, pogadanek, dyskusji. Po spisaniu i zredagowaniu nagrań powstała książka Rekolekcje paryskie, która właśnie się ukazuje. Jest to niezwykle cenny dokument, rejestrujący – i opisujący – duchową atmosferę lat 80., przejmująca opowieść o przejściu z ciemności do światła, z mroków rezygnacji i poczucia bezradności do miejsca, z którego możliwy był polski „skok wolności”. Tischner przywozi z Polski do Paryża rozmaite idee i obserwacje. Wiele z nich dotyczy kwestii pracy i indywidualnej odpowiedzialności za klęskę; te natrafiają niekiedy na mur niezrozumienia. O wiele lepiej przyjmowane przez słuchaczy jest to, co autor Etyki solidarności mówi o sensie ofiary, zwłaszcza konsekwencjach wstrząsu, jakim było zamordowanie ks. Popiełuszki. Podczas wykładów Tischner analizuje poszczególne aspekty systemu totalitarnego; podczas homilii wraca do istoty religii – mówiąc o wybraniu, więzi i doświadczeniu wolności, które dzięki tej więzi nabiera głębi.

Najstarsza konferencja pochodzi z 1984 r.; jest to zapis spotkania z siostrami zakonnymi, którym ks. Tischner opowiada o skomplikowanej sytuacji w Polsce po stanie wojennym. „W gruncie rzeczy”, mówi, „gdyby nie to, że ludzie poginęli w tym wszystkim, można byłoby się śmiać i patrzeć na cały ten teatr z przymrużeniem oka. Rzeczywiście był to teatr – teatr pewnych iluzji. Można nawet powiedzieć, że był to teatr kukiełkowy, ponieważ osoby, które brały w nim udział, swojej gry nie traktowały bardzo często na serio. A jeżeli nawet traktowały na serio, to nie z przekonania, ale z lęku”. A jednak, mówi dalej Tischner, choć był to tylko teatr, „cios poszedł dosyć głęboko”, dotknął samego rdzenia społecznego życia – poczucia odpowiedzialności. „Sprawił, że owo poczucie odpowiedzialności przestało być twórcze. Ono nie zniknęło, ono dalej jest. Tylko ludzie nie wiedzą, co z nim zrobić”.

Taki jest punkt wyjścia. A punkt dojścia? Ostatnim tekstem w książce jest homilia z marca 1991 r. Homilia ta w pewnym momencie zmienia się w opowiadanie. Tischner opowiada o góralach, którzy powrócili z owcami na tatrzańskie polany – w tajemnicy przed komunistyczną władzą. „Wyszli wieczorem, bocznymi drogami, cicho, bez świateł, jak zwykle z psami, ze wszystkimi przyrządami, które są w tym przypadku potrzebne. Szli. Szli przez całą noc i kiedy doszli nad Kalatówki, prawie zaczęło świtać. (…) Proszę się wczuć w tę sytuację: po wielu latach, w ogromnym napięciu, z drugiej strony – w tej pewności, że przecież nasze, że my, że polskie, że królewskie, że my »sobą u siebie« – stanęli. Słońce zaczęło wschodzić. Pierwsze promienie słońca spadły na szczyty górskie, oświetliły, podnosiły się mgły z dolin, szły w górę w blasku przepięknego wiosennego słońca. I wtedy ci ludzie w odruchu serca co zrobili? Po prostu zaśpiewali. Zaśpiewali jakąś góralską pieśń – na całe gardła, ile mieli sił, w tej charakterystycznej góralskiej tonacji przypominającej szum wody, wiew wiatru, trzask łamiących się gałęzi. Poszedł ten głos po Tatrach, po chmurach, po górach, wrócił echem. Tatry dziesiątki lat nie słyszały tego śpiewu. W tym momencie od schroniska na Kalatówkach albo od Strążyskiej – nie bardzo dobrze wiem, czy to było tu czy tam – nagle odezwał się krzyk: »Jezus Maria, górale wrócili!«”.

Jaki jest sens tej opowieści? Zamiast mówić słuchaczom o wolności, trzeba im dać poczuć, czym ona jest. Oto smak wolności, oto jej pierwszy śpiew. „Myślę, że coś podobnego dzieje się w dzisiejszej Polsce”, mówił Tischner. „Wracamy. Wracamy z jakimś śpiewem wolności, wracamy obdarci, wracamy podrapani, z rozmaitymi kompleksami, lękami – ale przecież wracamy”.

Czytając uważnie poszczególne wystąpienia, możemy śledzić, jak zmienia się styl ks. Tischnera. Nie tylko sprawy, o których mówi. Sam język „rozluźnia się”, nabiera swobody, na początku nowej dekady jest mniej zmetaforyzowany, a bardziej konkretny. W 1987 r. w paryskiej serii Znaki Czasu ukazuje się książka Tischnera Polska jest Ojczyzną. W kręgu filozofii pracy. Z dzisiejszej perspektywy jest ona zamknięciem pewnego etapu w myśli Tischnera; dobiega końca trudna, bolesna przygoda z komunizmem, przezwyciężona zostaje trauma stanu wojennego. W następnych latach Tischner przywozi do Paryża nową atmosferę – atmosferę zmiany, wyzwolenia, optymizmu. „Można powiedzieć, że mimo takich czy innych błędów, niedociągnięć, czasu naszego myśmy jednak nie zmarnowali”, podsumowuje lata 80. „Teraz możemy zaśpiewać pieśń wolności”.

Przywołać Boga na świat

Czy ten Tischner z lat 80. ma nam jeszcze coś do powiedzenia? Wydaje się, że tamte niepokoje mamy już za sobą. Wydaje się, że to, co autor Etyki solidarności mówił na przykład o polskiej pracy – o jej bezsensie, o jej marnotrawieniu – przeminęło wraz z socjalizmem. A jednak można w tych tekstach znaleźć też coś, co żywo nas obchodzi. Czym właściwie jest wolność? Czy takie doświadczenia wolności, o jakich mówił Tischner, są nam jeszcze dostępne? Czy nasza wolność nie stała się przede wszystkim krzątaniną wokół własnych spraw? A naród? Czym jest naród, co go spaja? Naród doświadczał wtedy innego podziału, ale dziś jest również podzielony i odczuwa ten podział jako coś bolesnego. Czy także „postać tego świata” kiedyś przeminie? W wizji Tischnera człowiek nie jest przede wszystkim tym, kto zło popełnia, ale tym, kto się ze zła podnosi i kto potrafi zamienić je w dobro. Czy nie jest to najlepsza inspiracja do tego, by istniejące podziały przekroczyć?

Oto jeden z fragmentów, nad którymi i my możemy się z pożytkiem pochylić: „Źródłem naszego pytania o więź dziś jest przenikający nas niepokój i rozbicie. Jesteśmy dziś świadkami, a nawet ofiarami zrywania więzi. Jesteśmy wszyscy mniej lub bardziej dojrzałym owocem rozłamów, które przechodzą poprzez naszą historię. Te pęknięcia idą także pomiędzy nas i – poprzez nas. Płyniemy na falach historii jak popękana lodowa kra, która jeszcze wczoraj była zwartą taflą lodową, a dziś jest tylko topniejącą bryłą. Czy jesteśmy jeszcze dziś jednym rodem, czy jesteśmy jeszcze jednym narodem, czy jesteśmy jednym Kościołem?”.

To dramatyczne pytanie pada w marcu 1985 r.

„Nie rozumiemy istoty religii”, mówi wówczas Tischner, „kiedy wciąż pytamy o Boga – czy jest, czy Go nie ma, czy jest na początku świata, czy jest na końcu, czy jest między początkiem a końcem. Czekamy, pytając w ten sposób, aż Bóg sam przyjdzie i przyniesie nam odpowiedź na nasze pytanie. Ale pytając tak, możemy pytać do końca życia i nigdy nie trafimy na religię, na więź, na wierność. Bo w istocie rzeczy w religii nie chodzi o to, żebyśmy odkryli Boga, ale chodzi o to, żebyśmy przywołali Boga na ten świat”. W tym miejscu kaznodzieja przypomina słowa Norwida: „Przedwieczny działa w człowieku przez się, a w historii przez człowieczość”. „Czy jesteśmy tym krajem, w którym naprawdę dzieje się historia Przedwiecznego, czy też jesteśmy jedynie ziemią, po której toczy się i przewala życie?”, pyta.
Oto wielkie pytanie, które tamten czas i tamten kaznodzieja stawiają dzisiejszej Polsce.

Powyższy tekst opublikowany został na łamach lutowego „Znaku” z 2013 roku (nr 693).