Przejrzystość papiestwa

Tomasz P. Terlikowski

publikacja 04.04.2013 12:07

„Czytanie znaków czasu” – poszukiwanie woli Bożej we współczesnym świecie to jedna z rzeczy, do których niezwykle mocno zachęcał katolików II Sobór Watykański. Takim znakiem czasu jest dla nas niewątpliwie rezygnacja Benedykta XVI z urzędu biskupa Rzymu. Niewątpliwie będziemy go odczytywać jeszcze bardzo długo.

La Salette. Posłaniec Matki Boskiej Saletyńskiej 2/2013 La Salette. Posłaniec Matki Boskiej Saletyńskiej 2/2013

 

Decyzja o rezygnacji była zapewne szokiem dla wszystkich. Po raz pierwszy od kilkuset lat biskup Rzymu, bez najmniejszych nacisków i z wolnej woli, złożył urząd. Takie wydarzenia nie zdarzają się codziennie. A jakby tego było mało, wbrew temu, co wypisują media, nie ma dowodów, że Benedykt XVI chciał zmienić tradycję (celowo piszę to słowo małą, a nie wielką literą) Kościoła i wprowadzić zasadę przechodzenia papieży na emeryturę. Gdyby tak było, papież jasno by o tym powiedział. W oświadczeniu dotyczącym rezygnacji nie pada ani jedno słowo na ten temat. Jest mowa jedynie o pełnej wolności, z jaką Benedykt XVI podjął swoją decyzję, a także o wartości, którą dla Kościoła może stanowić świadectwo starości i cierpienia.

Jeśli jednak nie ma dowodów na chęć zmiany starej tradycji Kościoła, wedle której biskup Rzymu pełni swoją posługę aż do śmierci, to tym bardziej staje przed nami pytanie, dlaczego Benedykt XVI zdecydował się złożyć swój urząd. Katolicy dyskutują o tym wytrwale nie tylko w mediach, lecz także przed kościołami czy podczas niedzielnych obiadów. Media podsycają tę dyskusję, donosząc o sporach w Watykanie, zrezygnowanym papieżu czy raporcie kardynałów-detektywów, który miał tak przygnębić ojca świętego, że ten uznał, iż potrzebny jest ktoś młodszy, kto zrobi porządek w kurii rzymskiej.

Problem z tymi wszystkimi doniesieniami jest taki, że nie sposób ich sprawdzić. W kurii rzymskiej – tak jak w każdej strukturze biurokratycznej – toczą się spory i walki frakcji, ostatnie lata były dla Benedykta XVI bardzo trudne – ale z tych ogólnych stwierdzeń nie da się wyciągnąć wniosku, że papież zrezygnował właśnie dlatego. Natomiast można i trzeba wnioskować, że ojciec święty, tak jak i cały Kościół, potrzebuje naszej modlitwy, a my wciąż modlimy się w tych intencjach za mało...

Najpierw fakty

Nie chciałbym jednak, by na podstawie tego tekstu rozumować, że o rezygnacji nie wiemy nic i że wszystko otoczone jest tajemnicą. Najważniejsze fakty są bowiem znane. Po pierwsze możliwość rezygnacji określona jest przez prawo kanoniczne. Skoro tak, wydarzenie to – choć wyjątkowe – nie powinno nas przesadnie szokować. Benedykt XVI skorzystał z możliwości, która od zawsze jest w prawie. Po drugie już w „Światłości świata” papież wspominał o tej możliwości, choć wówczas nie odnosił jej do siebie. I wreszcie po trzecie – od kilku lat – Benedykt XVI otaczał szczególnym zainteresowaniem papieża Celestyna V, czyli jednego ze swoich poprzedników, który także złożył – w sposób całkowicie wolny – dymisję z urzędu biskupa Rzymu.

Już 29 kwietnia 2009 roku – zauważył na swoim blogu amerykański teolog Scott Hahn – papież „zatrzymał się w Aquila we Włoszech i odwiedził grób nieznanego średniowiecznego papieża Celestyna V (1215-1296). Po krótkiej modlitwie położył swój paliusz, symbol władzy biskupiej na grobie Celestyna”. Piętnaście miesięcy później – wskazuje amerykański teolog – „4 lipca 2010 roku Benedykt XVI udał się (…) do katedry w Sulmina, nieopodal Rzymu, i tam modlił się przed relikwiami Celestyna V”. Oba te wydarzenia, jego zdaniem, przeszły jednak niezauważone i dopiero teraz można zrozumieć znaczenie gestów, w których papież nawiązywał do decyzji  poprzednika, który został wybrany biskupem Rzymu tuż przed osiemdziesiątką, nieco wbrew własnej woli, i zrezygnował zaledwie pięć miesięcy później. „A teraz Benedykt XVI zdecydował się pójść w jego ślady” – skonkludował teolog.

Nie ma mowy o ukrytej polemice z Janem Pawłem II

Decyzja Benedykta XVI nie jest też w najmniejszym stopniu – wbrew co jakiś czas powracającej interpretacji – polemiką z posługą pełnioną do śmierci przez Jana Pawła II. Ojciec święty niezwykle mocno wyraził to w oświadczeniu skierowanym do kardynałów. „Rozważywszy po wielokroć rzecz w sumieniu przed Bogiem, zyskałem pewność – mówił papież – że z powodu podeszłego wieku moje siły nie są już wystarczające, aby w sposób należyty sprawować posługę Piotrową. Jestem w pełni świadom, że ta posługa, w jej duchowej istocie powinna być spełniana nie tylko przez czyny i słowa, lecz w nie mniejszym stopniu także przez cierpienie i modlitwę. Tym niemniej, aby kierować łodzią św. Piotra i głosić Ewangelię w dzisiejszym świecie, podlegającym szybkim przemianom i wzburzanym przez kwestie o wielkim znaczeniu dla życia wiary, niezbędna jest siła zarówno ciała, jak i ducha, która w ostatnich miesiącach osłabła we mnie na tyle, że muszę uznać moją niezdolność do dobrego wykonywania powierzonej mi posługi” – powiedział Benedykt XVI.

I choć w oświadczeniu nie pada imię bł. Jana Pawła II, wyraźnie widać, że ojciec święty odnosi się właśnie do niego, docenia tamto świadectwo, a jednocześnie podejmuje odmienną decyzję. Szukając odpowiedzi na pytanie, dlaczego tak się stało, można odwołać się do rozważań redaktora naczelnego kwartalnika „Christianitas” dr. Pawła Milcarka, zamieszczonych na portalu Fronda.pl. „Mam wrażenie – napisał publicysta – że Benedykt XVI jest zdania, że Kościół na długo uzyskał wszystko, co najlepsze w lekcji publicznego umierania papieża i dziś nie potrzeba mu powtarzania tej lekcji, bo ona nie jest bez ceny. Istnieje cena, której my, obserwatorzy na odległość, nie widzimy, a która polega na tym, że jednak w pewnym momencie Kościołem przestaje rządzić człowiek zdolny do wykonywania pewnych decyzji, rządzenie zaczyna się przenosić na instytucje, w której różni ludzie promują różne, ważne dla nich sprawy, wykonują jakieś plany. Wchodzimy wtedy w jakieś złudzenie wykonywania prymatu Piotrowego przez osobę biskupa Rzymu, który w praktyce już tego nie robi. Benedykt XVI długo musiał sobie radzić z różnymi problemami, które narosły także w ostatnich latach pontyfikatu Jana Pawła II. Na dużym poziomie ogólności mówię o wszystkich kłopotach związanych z nadużyciami w Kościele (…) Pewnie Benedykt XVI ma dużą świadomość tego, że te problemy nie ustały, wciąż jest dużo naprawdę trudnych spraw i potrzeba, aby Duch Święty zaczął się posługiwać kimś, kto będzie miał nowe siły, aby sobie z tym radzić” – podkreślił Milcarek.

Dwaj świadkowie posługi św. Piotra

Myślę jednak, że na decyzję Benedykta XVI można spojrzeć także od strony duchowej. Benedykt XVI swoją rezygnacją – być może – przypomina, że to nie papież jako idol, światowy autorytet, ale Chrystus zawsze stoi w centrum chrześcijaństwa. Biskup Rzymu jest tylko jego zastępcą i ma być całkowicie przejrzysty – tak jak cały Kościół – by przez niego mógł przemawiać Chrystus. Masowość wydarzeń, ale także umiejscowienie papieża w przestrzeni medialnej niekoniecznie sprzyjają tej fundamentalnej roli. Rezygnacja może więc być wielką próbą przypomnienia, że to nie Joseph Ratzinger i nie Karol Wojtyła są ważni w papiestwie, ale Chrystus, który powierzył im swój Kościół, aby go prowadzili w Jego, a nie swoim imieniu.

Z takiej perspektywy nie widać sprzeczności między decyzją Jana Pawła II i Benedykta XVI. Ten pierwszy pokazał, że od słów (wspaniałych i głębokich) ważniejsze jest promieniowanie Ducha, który objawił się w cierpieniu. Można powiedzieć, że bł. Jan Paweł II stał się – szczególnie w czasie odchodzenia – żywą ikoną Ducha Świętego. Benedykt XVI pokazał zaś, że od posługi słowa (też niezwykłej, choć innej) ważniejsze jest świadectwo Chrystusa i umiejętność wycofania się, żeby nie przesłaniać sobą Tego, który jest najważniejszy: Wcielonego Boga. Kościołowi potrzebne są oba te świadectwa, a przede wszystkim potrzebni są święci i charyzmatyczni papieże. Tych zaś nam, katolikom, Duch Święty nie poskąpił w ostatnich latach. Za to wciąż trzeba Bogu dziękować.