Papież też człowiek

Ks. Artur Stopka

publikacja 25.04.2013 22:41

W przepisach kształtujących życie Kościoła katolickiego, jako instytucji, zawarto możliwość rezygnacji z urzędu Następcy św. Piotra. Elementarna roztropność od dawna podpowiadała, że wcześniej czy później, może po wielu stuleciach, w końcu któryś z papieży z niej skorzysta. I stało się. Z możliwości skorzystał Benedykt XVI.

Katecheta 4/2013 Katecheta 4/2013

 

Jedno z podstawowych tzw. Praw Murphiego mówi, że „Jeżeli coś może się nie udać, to się nie uda” (lub w innej wersji „Jeśli coś może pójść źle, to z pewnością pójdzie źle”). Natomiast wybitnemu rosyjskiemu noweliście i dramaturgowi Antoniemu Czechowowi przypisuje się twierdzenie, że „Jeśli w pierwszym akcie sztuki na ścianie wisi broń, to w ostatnim (albo w trzecim) akcie koniecznie musi wystrzelić”.

Stało się

W przepisach kształtujących życie Kościoła katolickiego, jako instytucji, zawarto możliwość rezygnacji z urzędu Następcy św. Piotra. Elementarna roztropność od dawna podpowiadała, że wcześniej czy później, może po wielu stuleciach, w końcu któryś z papieży z niej skorzysta. I stało się. Z możliwości skorzystał Benedykt XVI. Następca Jana Pawła II, którego ewentualnej abdykacji przed laty media (i nie tylko) poświęcały zastanawiająco dużo miejsca i uwagi.

Jan Paweł II nie złożył rezygnacji, chociaż po ludzku sądząc miał ku temu znacznie wiele widocznych z daleka przesłanek niż Benedykt XVI. Joseph Ratzinger, choć w przekonaniu wielu zarówno katolików, jak i ludzi spoza Kościoła, był ostatnim człowiekiem na świecie, który skłonny byłby zrezygnować z urzędu biskupa Rzymu, jednak taką decyzję podjął. Paradoks? Chichot losu? Dobitne potwierdzenie, że na tym świecie nie ma nic stałego i pewnego?

Nie. Raczej dowód, że każdy człowiek jest dla innych tajemnicą, a wyroki Boskie są i pozostają niezbadane. A także przypomnienie, że świat wokół nas nie ma obowiązku dopasowywać się do naszych wizji i oczekiwań. Mało tego. Wyraźna wskazówka, że również Kościół, który „jest na tym świecie sakramentem zbawienia, znakiem i narzędziem jedności Boga i ludzi” (KKK 780), nie musi uzgadniać swoich dziejów z naszymi o nich i o nim wyobrażeniami. Bo chociaż to my tworzymy wspólnotę Kościoła, to przecież, jak powiedział Benedykt XVI na swej ostatniej audiencji generalnej, łódź Kościoła „nie jest nasza, lecz Jego”. Jezusa Chrystusa. To On nie pozwala jej zatonąć nawet wśród najsroższych burz i najbardziej porywistych wichrów.

Nie rozumiem

Nie było sztuką przewidzieć, że decyzja Benedykta XVI zostanie natychmiast porównana z postępowaniem jego poprzednika. Cały jego pontyfikat był nieustanne zestawiany z czasem, gdy na Stolicy Piotrowej zasiadał Jan Paweł II. To nieuniknione. Można się było też spodziewać przeciwstawiania odejścia dokonanego przez Benedykta XVI z odchodzeniem papieża-Polaka. To łatwe. Ale też powierzchowne. To zatrzymanie się na warstwie zewnętrznej zdarzeń, bez próby wejścia w głąb. Tymczasem tego rodzaju wejście przy faktach tak wielkiej rangi jest niezbędne. W przeciwnym razie można utknąć na płyciźnie i na zawsze tam pozostać w sytuacji kompletnego zagubienia i niezrozumienia. Myślę, że tak częste powtarzanie w tonie kompletnej bezradności zwrotu „Nie rozumiem” przez komentujących decyzję Josepha Ratzingera (w tym wielu uważanych i uważających się za dobrych, zaangażowanych w życie Kościoła, katolików), jest znamienne dla uświadomienia sobie kontekstu, w jakim wydarzenia mają miejsce. To, według mnie, jeden ze znaków czasu, których odczytanie nas, jako Kościół, czeka w najbliższych latach.

Chociaż pomiędzy ogłoszeniem decyzji a faktycznym zakończeniem pontyfikatu upłynęło prawie dwadzieścia dni, rzadkie niczym rodzynki w cieście marnej jakości były spostrzeżenia, że zarówno odchodzenie Jana Pawła II, jak i rezygnacja z urzędu dokonana przez Benedykta XVI to zmierzenie się z tym samym – z ludzką słabością. Zarówno jedno, jak i drugie, jest moim zdaniem drastycznym potwierdzeniem deklaracji złożonej przez papieża z naszego kraju „Człowiek jest drogą Kościoła”. W tym również człowiek w swej oryginalności i zróżnicowaniu możliwości, jakimi dysponuje w realizacji swego powołania. Obydwa wydarzenia w sposób radykalny, chociaż skrajnie wydawałoby się różny, przypominają, że papież, Ojciec święty, Następca św. Piotra, zastępca Jezusa Chrystusa na ziemi, jest człowiekiem. Ze wszystkimi konsekwencjami tego faktu.

Dzieci na rynku

Prof. Jan Grosfeld zwrócił uwagę, że końcówki obydwu pontyfikatów to dwa przejawy pokory. Ale równocześnie to dwa sposoby narażenia się światu. Bo świat miał pretensje tak samo Jana Pawła II za jego trwanie przy posłudze Piotrowej aż do odejścia do domu Ojca, jak ma do Benedykta XVI za złożenie rezygnacji z urzędu biskupa Rzymu i Następcy św. Piotra. I nic w tym nadzwyczajnego. Takie postawy ludzkie znane były i w czasach Jezusa, o czymś można się przekonać choćby z tego fragmentu Ewangelii według św. Mateusza, w którym Jezus szukając najcelniejszego porównania dla „tego pokolenia” opowiada historię dzieci przebywających na rynku, które przymawiają swym rówieśnikom: „Przygrywaliśmy wam, a nie tańczyliście; biadaliśmy, a wyście nie zawodzili” i bezpośrednio odnosi do sytuacji, w jakiej sam się znalazł: „Przyszedł bowiem Jan: nie jadł ani nie pił, a oni mówią: Zły duch go opętał. Przyszedł Syn Człowieczy: je i pije, a oni mówią: Oto żarłok i pijak, przyjaciel celników i grzeszników”.

Widać z powyższego jasno, że nie ma wielkiego sensu oglądanie się na reakcje świata wobec wydarzeń mających ogromny wpływ na losy Kościoła (co nie znaczy, że nie należy mieć ich świadomości). Kościół nie został przez Jezusa zbudowany na fundamencie Apostołów po to, aby dogadzał światu i dopasowywał się do jego nietrwałych, przemijających zachcianek.

 

 

Pokusa pospiesznych ocen

Podobnie trzeba podejść do ferowanych przez świat ocen i osądów. Benedykt XVI nie zdążył jeszcze odlecieć helikopterem z Watykanu do Castel Gandolfo, a w mediach wydawałoby się dokonano już pełnego podsumowania jego pontyfikatu, przeanalizowano go, przenicowano na wszystkie strony. Specjaliści wskazali najważniejsze ich zdaniem wydarzenia niespełna ośmiu lat prowadzenia przez Josepha Ratzingera łodzi Kościoła, wytykając głównie błędy i niepowodzenia, a jedynie sporadycznie wynajdując jakiś pozytyw, sukces czy osiągnięcie Kościoła w tym czasie czy samego odchodzącego Ojca świętego. Pokusa wydawania pospiesznych, budowanych na emocjach i niewielkiej wiedzy wyroków jest w naszym świecie stale obecna i nie brak takich, którzy jej uleganie przedstawiają jako cnotę, a nie grzech.

Tymczasem na wskazanie choćby kluczowych punktów w zakończonym pontyfikacie jest dziś zdecydowanie za wcześnie. Trzeba dystansu. Trzeba czasu, aby pokazały się owoce podejmowanych przez Benedykta XVI działań i decyzji. Toczące się wewnątrz Kościoła i poza nim gorące dyskusje na temat dokonań nie tylko Jana Pawła II, ale również wielu jego poprzedników, pokazują, że wciąż nie jesteśmy w stanie w pełni ocenić i podsumować dawno zakończonych pontyfikatów. Tym bardziej nie ma sensu spoglądać na okres kierowania łodzią Piotrową przez Benedykta XVI przez okulary doraźnych, emocjonalnych oczekiwań. Nie jesteśmy przecież w stanie z perspektywy kilkunastu czy kilkudziesięciu dni przewidzieć konsekwencji dla Kościoła na przykład faktu, że właśnie pod koniec pontyfikatu Benedykt XVI położył tak ogromny nacisk na nową ewangelizację.

Co ja powiem?

W dniach po ogłoszeniu rezygnacji kilkakrotnie ze strony katechetów i katechetek spotkałem się z pytaniami: „I co ja teraz powiem uczniom? Jak mam do nich mówić o papieżu, który nagle ogłasza światu, iż rezygnuje? Czy muszę w nimi w ogóle o tym rozmawiać?”. „Koniecznie mówić i rozmawiać!” – odpowiadałem za każdym razem z naciskiem. Nie ma bowiem w sytuacjach trudnych czy granicznych (a z pewnością w związku z rezygnacją papieża mamy z taką do czynienia w życiu wielu katolików w najróżniejszym wieku) gorszego pomysłu na wyjście z nich niż chowanie głowy metodą strusia albo uparte milczenie zbudowane na nadziei, że temat po jakimś czasie minie i straci aktualność. To fakt, zniknie on z czołówek mediów, ale jeśli nie padną przynajmniej zaczątki pewnych odpowiedzi na pytania podstawowe w głowach wielu ludzi dobrej woli, w tym mnóstwa młodych, pozostanie zamęt i niepewność, które z czasem mogą się przerodzić w głęboką nieufność i podejrzliwość wobec Kościoła nie tylko w jego wymiarze instytucjonalnym.

Zarówno odchodzenie Jana Pawła II, jak rezygnacja Benedykta XVI odbywały się w pełnym świetle medialnych reflektorów. Obydwa te wydarzenia są zdecydowanym przykładem otwartości Kościoła wobec przemian dokonujących się w świecie, aktem jawności. Tym bardziej reakcją na nie w samym Kościele nie może być zamykanie ust i odmawianie rozmowy.

Godność i brak szablonu

Warto zwrócić uwagę, że obydwa wymienione wydarzenia pokazują ogromną godność człowieka. Są wręcz lekcjami godności. Wzorami uszanowania godności w sytuacjach, z którymi współczesny świat sobie nie radzi, sytuacjach choroby, cierpienia, starości, przemijania, utraty pewnych zdolności warunkujących to, co dziś chętnie się nazywa „jakością życia”. Nie można pozwolić na zmarnowanie takiego materiału, takiego przykładu zachowywania nauczania Ewangelii w zwykłym życiu, w jego problemach, przed którymi wielu dziś próbuje uciec (niektórzy nawet w eutanazję), mimo pełnej świadomości, że dotykają one każdego na bardzo wiele sposobów – jako bezpośredni podmiot, jako świadka, jako bliskiego człowieka, jako kogoś zobowiązanego do podjęcia odpowiedzialności za bliźniego.

Zakończenia obydwu ostatnich pontyfikatów pokazują dobitnie jeszcze coś. Są namacalną ilustracją prawdy o bogactwie i różnorodności dróg w Kościele. Także na jego szczytach. Nie ma nawet na poziomie papiestwa żadnej szablonowości, żadnego realizowania z góry ustalonego schematu. Każdy człowiek jest inny i choć wszyscy zmierzamy do tego samego celu, nasze drogi są bardzo różne.

„Szkoda by było przez własne lęki i niedobory wiary zmarnować taki materiał poglądowy, takie perfekcyjne przykłady ważnych prawd dotyczących Kościoła” – powiedziałem jednemu z pytających katechetów. Nie obraził się. Podjął ze swoimi uczniami temat rezygnacji Benedykta XVI. I twierdzi, że nie żałuje, bo razem z nimi wiele się o Kościele sam nauczył.

Ks. Artur Stopka – ksiądz archidiecezji katowickiej, publicysta, założyciel i przez siedem lat szef portalu Wiara.pl; prowadzi blog Stukam.pl; współpracownik diecezjalnego Radia „eM”.