Moje miejsce w Kościele

Rozmowa z biskupem Grzegorz Rysiem

publikacja 04.08.2013 21:18

Miejsca w Kościele szuka człowiek, który przeżył wcześniej głębokie nawrócenie i osobiste spotkanie z Jezusem. Dopiero na tym etapie może on odkryć w sobie potrzebę działania na rzecz wspólnoty – pragnienie bycia nie tylko tym, który bierze i jest obsługiwany, ale też tym, który się angażuje – mówi biskup Grzegorz Ryś.

Głos ojca Pio 82/4/2013 Głos ojca Pio 82/4/2013

 

Czym dla Księdza Biskupa jest Kościół?

Pierwsze skojarzenie jest oczywiste: to wspólnota. Drugie – ciało Chrystusa. Określenia te są potrzebne, ponieważ nie chodzi o każdy rodzaj wspólnoty. Kościół łączy ludzi bardzo głębokimi więzami, takimi, jakimi są połączone członki jednego ciała. Ważne jest wewnętrzne spoiwo, które wynika z duchowego związku każdego z nas z Jezusem Chrystusem.

Zawsze myślę też o Kościele jako przedłużonym Wcieleniu, czyli o takiej rzeczywistości, w której Pan Bóg jest nadal namacalny, słyszalny, działający, udzielający łaski, dostępny w komunii, jedności.

Czy takie rozumienie Kościoła towarzyszy Księdzu Biskupowi od dawna?

Ono rosło. To kwestia rozumienia, ale i doświadczenia. Nie wystarczy sam akt rozumu, bo można komuś zaproponować wykłady z eklezjologii i nauczy się wszystkiego o Kościele. Istotne jest, aby potem takiego Kościoła doświadczyć.

Jak to się stało, że Ksiądz Biskup odnalazł swoje miejsce w Kościele? Był to proces, a może wydarzenie?

To nigdy nie jest jednorazowe wydarzenie. Miejsce człowieka w Kościele nie jest stałe. Nawet gdy jest duchownym, odkrywa kolejne powołanie, a potem następne. Nie ma jednego miejsca, w którym się zasiedzi – kolejne powołanie dookreśla miejsce człowieka w Kościele albo je całkiem zmienia.

Dla mnie odkrycie Kościoła zaczęło się od Ruchu Światło-Życie, kiedy przebywałem w konkretnej wspólnocie, a nawet pełniłem w niej funkcję animatora… Nie chodzi o to, że człowiek chce zrealizować swoją potrzebę aktywizmu, tylko Ruch ma bardzo konkretną formację, która właśnie ku temu zmierza. Rozpoczyna się ona od odkrycia Chrystusa jako osobistego Pana i Zbawiciela, co jest kluczowe, by rzeczywiście Go spotkać. Potem jest drugi stopień, który mówi, że to spotkanie odbywa się podczas liturgii. I wreszcie przychodzi stopień trzeci, poświęcony tajemnicy Kościoła – Ecclesia Mater – który zawsze kończy się pytaniem: Jakie jest twoje miejsce we wspólnocie Kościoła? Gdzie Ty się odnajdujesz? Co byś chciał w tym Kościele robić? Jak działać? Było to dla mnie doświadczenie ważne, które współgrało z powołaniem do kapłaństwa. No, a potem już jest prosto – Kościół pokazuje miejsce, które wyznacza księdzu, i mówi: chcę cię tu albo tu.

Co w przypadku świeckiej osoby, która szuka samodzielnie? Jak odkryć swoje miejsce w Kościele, od czego zacząć, co jest konieczne?

Miejsca w Kościele szuka człowiek, który przeżył wcześniej głębokie nawrócenie i osobiste spotkanie z Jezusem. Dopiero na tym etapie może on odkryć w sobie potrzebę działania na rzecz wspólnoty: pragnienie bycia nie tylko tym, który bierze i jest obsługiwany, ale też tym, który się angażuje.

Co więcej, myślę, że bez uprzedniego odkrycia osobistej więzi z Jezusem, która też otwiera człowieka na dar Ducha Świętego, zaangażowanie w Kościół grozi bardzo szybkim rozczarowaniem albo wypaleniem. Człowiek poniecha rozmaitych przedsięwzięć, kiedy zostanie zakwestionowany w swoim działaniu. Jeśli nie ma w sobie głębokiego powodu, dla którego podejmuje kościelne zaangażowanie, tylko oparł je na pomyśle, że fajnie byłoby coś zrobić, to rzuci wszystko i odejdzie.

Tam, gdzie Kościół jest przeżywany konkretnie, człowiek szukający miejsca nie pozostaje sam. Konkretne wspólnoty pomagają mu odkryć własne charyzmaty. Nie zdarzy się to ani w przypadku grupy anonimowej (np. w ogromnej parafii, gdzie jest wszystko jedno, co się dzieje, bo ona i tak się nie rozpisuje na mniejsze wspólnoty, w których relacje są personalistyczne), ani bardzo małej i tak dalece sekciarskiej, że liczy się tylko prowadzący, który decyduje o wszystkim i za każdego. Natomiast tam, gdzie rzeczywiście mamy do czynienia z Kościołem, wspólnota jest bardzo zainteresowana tym, kto i w jaki sposób może w niej posługiwać. I wyzwala charyzmaty, a nawet pobudza do działania ludzi z natury mało ekspansywnych, zwykle siedzących w kącie, bojących się pokazać.

Konieczne jest spełnienie dwóch warunków, aby mówić o prawdziwym odkryciu swojego miejsca w Kościele. Po pierwsze: człowiek nawrócony, który spotkał Jezusa Chrystusa i został napełniony darem Duch Świętego, chce posługiwać, czuje się wezwany do służby. Po drugie: wspólnota Kościoła naprawdę pomaga mu rozeznać jego charyzmat. Dam przykład. Kiedy młody człowiek przychodzi do seminarium i mówi, że coś go „popycha” do kapłaństwa, nikt tego nie kwestionuje; ale gdy dochodzi do święceń, to rektor seminarium staje przed biskupem i mówi: „Ojcze, Matka Kościół prosi, żebyś tego człowieka wyświęcił na diakona czy prezbitera”. Ostatecznie to Kościół rozeznał i Kościół prosi. Spotkały się dwa rozeznania: młody człowiek odkrył, że chce być kapłanem, ale otrzymał też potwierdzenie ze strony Kościoła.

Czy na poziomie wspólnot, które nie są anonimowe, również następuje rozeznanie ze strony Kościoła?

Ależ oczywiście, że tak. Jeśli te wspólnoty rzeczywiście funkcjonują w Kościele, czyli mają kapłana i charyzmat potwierdzony eklezjalnie, wszędzie tak jest. Ktoś w nich pełni rolę lidera, ktoś inny animatora muzycznego, następny dba o liturgię. Inny ma dar posługiwania i widać, że jest wyczulony na kwestie charytatywne, więc zanim ktoś inny pomyśli, on już to zrobi. Występuje tam cały szereg darów duchowych, o których mówi św. Paweł w Pierwszym Liście do Koryntian. Zostało to nawet zakodowane w pojęciu, które opisuje wspólnotę: łacińskie communio składa się z dwóch słów; drugie z nich, munus, oznacza dar. Wspólnota jest wspólnotą darów: ja daję swój, ty dajesz swój. Nie można nie dać nic. Choć mogą wystąpić takie momenty, że ktoś sam potrzebuje więcej wsparcia, niż potrafi dawać, ale tak naprawdę nigdy charyzmat nie działa tylko w jedną stronę.

 

 

 

Parafia także może wyzwalać u ludzi rozmaite zaangażowania i chryzmaty, dość często jednak tego nie robi. Świadectwem jest liturgia: jeśli podczas jej sprawowania widać tylko księdza, to mamy parafię „jednoosobową”. Natomiast, gdy widzimy, że przy ołtarzu posługują dorośli mężczyźni, a szafarze nadzwyczajni przynoszą Eucharystię ludziom chorym, to taka parafia wyzwala charyzmaty, rozeznaje je i potwierdza.

Sytuacja nie wygląda zatem tak, że mówimy tylko o wspólnotach takich jak Oaza, KSM, Droga Neokatechumenalna itd.

Odkrycie miejsca we wspólnocie dokonuje się dlatego, że mogę dać dar?

Patrząc od strony ludzkiej – tak. Jednak nie możemy pozostać na poziomie wolitywnym: ktoś bardzo chce i koniecznie musi coś zrobić, bo jak nie, to się zastrzeli. Nie o to idzie. Istotne jest przyjęcie wiary. Proszę zobaczyć, jak to jest w Ewangelii czy Dziejach Apostolskich: ten, kto przyjmuje Chrystusa, otrzymuje Ducha Świętego. Żaden dar nie jest prywatny, osobisty, ale dany przeze mnie Kościołowi.]

Do Kościoła jestem włączony, ponieważ otrzymałem chrzest. Czy to nie wystarcza?

W większości przyjmujemy chrzest jako dzieci, nie ze względu na własną wiarę, ale na wiarę naszych rodziców. Oni, zanim sami dojdziemy do rozeznania i dojrzałości, pokazują, jak dojrzała wiara prowadzi ich do jakiejś formy posługi w Kościele, choćby ograniczało się to tylko do chrześcijańskiego wychowania dzieci i dawania przykładu życia w małżeństwie i w świecie. To ogromne dzieło. Dziecko, które dorasta, uczy się, widząc rodziców otwartych, a nie skupionych wyłącznie na sobie i swoich problemach. Kiedy dojdzie do wieku dojrzałego, samo będzie chciało coś dawać.

Chrzest jest bardzo ważny. Całe życie chrześcijańskie sprowadza się do tego, by żyć własnym chrztem. Proszę zobaczyć, że w ten sakrament jest wpisane nie tylko uwolnienie od grzechu i jego rozmaitych następstw, ale też otrzymanie godności kapłańskiej, prorockiej i królewskiej. Ona odsyła mnie do Kościoła. Bo jeśli jestem prorokiem, to komu daję świadectwo? Jeśli jestem kapłanem, komu składam z siebie ofiarę?

Świeccy mogą być tak samo zaangażowani, jak ksiądz proboszcz, tylko w innym charakterze? Czy można mówić o różnych stopniach zaangażowania w Kościół?

Każdy ma swoje miejsce. Najgłupsza rzecz to porównywać te miejsca ze sobą. Nikt nie dostaje kapłaństwa w nagrodę za to, że jest hiper-zaangażowany. Otrzymujemy kapłaństwo mimo swoich grzechów, a nie w nagrodę za świętość. Ktoś może być leniwym kapłanem, a ktoś gorliwym świeckim. To nie zależy od stanu.

Czy to oznacza, że jako świecki jestem tak samo odpowiedzialny za Kościół, jak księża?

Wszyscy jesteśmy odpowiedzialni za Kościół. Czy w takim samym stopniu? Nie do końca, gdyż nie każdy ma jednakowe możliwości jego kształtowania. Są też struktury, władze, odpowiedzialności. Każdy odpowiada za jakiś fragment tej rzeczywistości. Ważne, żeby w ramach swej odpowiedzialności wywiązywać się z niej możliwie najlepiej.

Jak dzisiaj przyciągać ludzi, by się angażowali, utożsamiali się z Kościołem?

Dla mnie kluczowa jest ewangelizacja – spotkanie człowieka z Jezusem Chrystusem. Dopóki tego nie ma, zachęcanie do działania w Kościele jest redukowaniem działań do aktywizmu.

Musiałem ostatnio pisać wezwanie o pomoc finansową dla rozmaitych dzieł ewangelizacji. Dało mi to wiele do myślenia. Kogo można prosić o pieniądze na ewangelizację? Czy wielkie firmy? Myślę, że nie. Nie jestem przekonany, żeby prosić o wsparcie dzieł ewangelizacyjnych ludzi, którzy z Ewangelią nie mają nic wspólnego.

Natomiast uważam, że zdecydowanie należy prosić tych, którzy wiedzą, co to jest Ewangelia. Przekonuje mnie do tego lektura Dziejów Apostolskich, które mówią: „jeden duch i jedno serce ożywiało wszystkich wierzących. Żaden nie nazywał swoim tego, co posiadał”. Najpierw jest jeden duch, jedno serce, potem wspólnota majątkowa. Z doświadczenia wspólnoty ducha i serc wynika też wzajemna pomoc finansowa. Stąd o jałmużnę na ewangelizowanie mogę poprosić każdego, dla kogo spotkanie z Jezusem w wierze jest istotne.  Nie mam przy tym żadnych zahamowań, ponieważ żywię przekonanie, że jest on  wewnętrznie rozpalany przez Ducha Świętego do poparcia swojej wiary konkretnym czynem. Ja tylko muszę w sposób odpowiedzialny i przejrzysty stworzyć możliwość spełnienia takiego dobra.

Zawsze będę powtarzał, by nie zapraszać ludzi do działania w Kościele na poziomie „zróbmy coś”. Ten czyn musi mieć swoją podstawę.

Zdarza się, że świeccy chcą bardziej się angażować w życie Kościoła, ale napotykają opór ze strony księży. Co wtedy robić?

Mam nadzieję, że takich sytuacji jest coraz mniej. One są jeszcze możliwe w środowisku w całości chrześcijańskim. W takiej wspólnocie mamy do czynienia z  duszpasterstwem sakramentalnym. Dotyczy ono tych, którzy i tak do kościoła przychodzą. Dziś takich miejsc na świecie jest stosunkowo niewiele, a w Polsce prawie w ogóle.

Stoimy przed wyzwaniami nowej ewangelizacji. Zakłada ona, że ewangelizuje Kościół – wspólnota, a nie jeden człowiek. Dzisiaj bardzo często księża mają doświadczenie dojścia do ściany – stanęli w miejscu i nie ma owoców, nawet przy wielkim zaangażowaniu. Dopóki angażują się w pojedynkę, szarpanina kończy się niczym. Potrzebują mieć przy sobie ludzi. Taka świadomość jest coraz bardziej powszechna. Tam gdzie jej nie ma, potrzebne jest nawrócenie, którego nie można nazwać inaczej, jak nawróceniem pastoralnym. My w posłudze potrzebujemy nawrócenia, pospolicie zwanego zmianą myślenia.

Rozmawiał Andrzej Iwański

Ksiądz Grzegorz Ryś – biskup pomocniczy w Archidiecezji Krakowskiej. Przewodniczy Zespołowi ds. Nowej Ewangelizacji przy Komisji Duszpasterstwa Episkopatu Polski. Doktor habilitowany nauk humanistycznych w zakresie historii. Był członkiem komisji historycznych w procesach beatyfikacyjnych – między innymi Jana Pawła II. Zaangażowany duszpasterz: głosi kazania, prowadzi rekolekcje i dni skupienia.

 

„Głos Ojca Pio” [82/4/2013] www.glosojcapio.pl