Niebo pełne młodych

Grzegorz Górny

publikacja 11.08.2013 22:19

Dla wielu młodych często bliska może być postać z ich własnego kraju, np. we Włoszech św. Dominik Savio, zmarły w wieku 15 lat, czy św. Gabriel od Matki Bożej Bolesnej, który przeżył 24 lata. Do olbrzymiego sanktuarium w Isola del Gran Sasso do dziś przybywają tłumy uczniów i studentów z całego Półwyspu Apenińskiego. Łatwiej im bowiem utożsamić się z kimś, kto przed nawróceniem lubił chodzić na imprezy, tańczyć, grać w karty i przesadnie dbał o swój strój oraz urodę.

La Salette. Posłaniec Matki Boskiej Saletyńskiej 4/2013 La Salette. Posłaniec Matki Boskiej Saletyńskiej 4/2013

 

W ostatnich sekwencjach filmu „Cristiada” znajduje się scena, w której niespełna 15-letni chłopiec zmuszany jest przez meksykańskich żołnierzy do wyparcia się swej katolickiej wiary. Zamiast tego dziecko krzyczy: „Viva Cristo Rey!” (Niech żyje Chrystus Król!). Zostaje więc przez kapitana pchnięte nożem, a potem dobite z pistoletu. Przed skonaniem chłopiec kreśli jeszcze na ziemi znak krzyża, który powoli napełnia się jego kapiącą krwią.

Młody bohater

Ta scena nie jest wymysłem reżysera. Zdarzyła się naprawdę 10 lutego 1928 roku w Guadalajarze, zaś niezłomnym bohaterem okazał się meksykański chłopiec Jose Sanchez del Rio, któremu do skończenia piętnastu lat brakowało wówczas około półtora miesiąca. Zgodna z rzeczywistością była również scena tortur młodocianego więźnia, gdy w dniu egzekucji pocięto mu skórę na stopach i zmuszono, by krwawiąc, doszedł na cmentarz.

Chłopiec zginął jako Cristero. Nazwa ta oznacza uczestnika meksykańskiego powstania, które wybuchło w 1926 roku w obronie wiary katolickiej przed prześladowaniami rządu. Zdominowane przez masonerię elity polityczne ówczesnego Meksyku za swojego głównego wroga obrały bowiem Kościół katolicki. Mały Jose na własną prośbę przyłączył się do jednego z oddziałów partyzanckich, gdzie powierzono mu obowiązek noszenia powstańczego sztandaru. Gdy podczas jednej z potyczek z wojskami federalnymi, zabity został koń dowódcy oddziału, generała Prudencio Mendozy, wówczas chłopiec sam oddał mu swojego wierzchowca, mówiąc: „Mój generale, oto mój koń: niech się Pan ratuje, a mną proszę się nie przejmować. Mnie może zabraknąć, ale pana nie!” Aresztowany przez żołnierzy, odmówił wyrzeczenia się wiary, czym przypieczętował swój los. 20 listopada 2005 roku papież Benedykt XVI beatyfikował Jose Sancheza del Rio w grupie trzynastu męczenników meksykańskich.

Przykłady pociągają

Jak mówił Seneka: „Verba docent, exempla trahunt” (Słowa uczą, przykłady pociągają). Młodzi ludzie, którzy pragną, by ich przyszłe życie było pełne sensu, spełnienia i wartości, pociągani są szczególnie przez przykłady takich właśnie postaw. Najbardziej pociągające są dla nich natomiast przypadki rówieśników – osób, które mimo młodego wieku, zdołały osiągnąć duchową dojrzałość i wytrwały wbrew przeciwnościom. Nie poszły na kompromis ze złem, choć ceną za to było niekiedy nawet oddanie własnego życia.

Kościół katolicki ogłosił patronem młodzieży św. Stanisława Kostkę, syna zamożnego szlachcica z Mazowsza, który pragnął wstąpić do zakonu jezuitów, jednak nie uzyskał na to zgody ojca. W sierpniu 1567 roku wymknął się więc w przebraniu z Wiednia i pieszo udał się do Rzymu. Ścigany przez swego brata i sługi ojca, zdołał ujść pogoni i dotarł do Wiecznego Miasta. Tam został przyjęty do nowicjatu osobiście przez generała jezuitów. Rok później zachorował na malarię i zmarł. Przełożeni widzieli w nim wzór bezkompromisowego wyznawcy Chrystusa, dla którego wierność własnemu powołaniu jest ważniejsza niż względy czysto ludzkie.

Dla wielu młodych często bliska może być postać z ich własnego kraju, np. we Włoszech św. Dominik Savio, zmarły w wieku 15 lat, czy św. Gabriel od Matki Bożej Bolesnej, który przeżył 24 lata. Do olbrzymiego sanktuarium w Isola del Gran Sasso do dziś przybywają tłumy uczniów i studentów z całego Półwyspu Apenińskiego. Łatwiej im bowiem utożsamić się z kimś, kto przed nawróceniem lubił chodzić na imprezy, tańczyć, grać w karty i przesadnie dbał o swój strój oraz urodę.

Na Węgrzech taką osobą jest z kolei István Kaszap, którego proces beatyfikacyjny znajduje się w toku. Urodzony w 1916 roku, od dzieciństwa charakteryzował się wyjątkowo porywczym, wręcz cholerycznym charakterem. Podczas kłótni z rodzeństwem potrafił rzucać wszystkim, co miał pod ręką. W szkole nie przemęczał się nauką, gdyż wolał zabawę. Zmiana przyszła, gdy miał 17 lat. Odbył wówczas trzydziestodniowe rekolekcje ignacjańskie, które przewartościowały jego życie. Zrozumiał, że najważniejsza jest miłość, która wyraża się poprzez konkretną służbę. Zobaczył też, jakim był do tej pory egoistą. Postanowił więc dobrowolnie złożyć swe życie w ofierze za zbawienie grzeszników. Wkrótce potem zapadł na bolesną chorobę, której lekarze nie byli w stanie zdiagnozować. Wszelkie lekarstwa, kuracje, a nawet operacje okazały się nieskuteczne. Stan chorego pogarszał się i doszło do sytuacji, w której nie mógł się już ruszać ani mówić. Potrafił tylko pisać. Wszystkie te cierpienia István znosił jednak bez skarg, ofiarowując je w intencji nawrócenia innych. Zmarł w wieku lat 19. Ostatnie słowa, jakie napisał przed śmiercią, brzmiały: „Nie płaczcie, to są moje narodziny dla Nieba.”

„Święci przyciągają świętych”

To nie przypadek, że wielu wyniesionych na ołtarze było pociągniętych żywotami osób beatyfikowa nych lub kanonizowanych. Błogosławiony Michał Sopoćko jako dziecko zachwycił się postacią św. Tarsycjusza, o którym przeczytał po raz pierwszy w wierszowanej noweli angielskiego kardynała Nicholasa Wisemana pt. „Fabiola”. Utwór opowiada o chrześcijanach w Imperium Rzymskim, a jednym z jego bohaterów jest kilkunastoletni chłopiec, który pełnił funkcję akolity w otoczeniu papieża Stefana I. Kiedy niósł uwięzionym wyznawcom Chrystusa Najświętszy Sakrament, został po drodze napadnięty przez pogańskich wyrostków, którzy zażądali od niego oddania tego, co ukrywał pod płaszczem. Odmówił i został skatowany na śmierć, lecz skrywanego skarbu nie oddał. Był bowiem przekonany, że strzeże ciała samego Chrystusa i nie może narazić Go na znieważenie.

Wielce znamienny jest fakt, że kiedy mały Jose Sanchez del Rio pojawił się w obozie powstańców, to Cristeros nazwali chłopca Tarsycjusz – na pamiątkę rzymskiego świętego z III wieku. Nie przypuszczali zapewne, że prorokują mu jego własny los.