Ojciec... do samego końca

Aleksandra Wojtyna

publikacja 31.08.2013 21:18

Jurek urodził się w 1929 r. w Krakowie w wierzącej katolickiej rodzinie. Już jako małe dziecko był bardzo zdyscyplinowany, co mocno zaznaczali wspominający go ludzie, mówiąc między innymi, że Jurek sam, bez żadnego przymusu odmawiał sobie słodyczy w piątki w duchu wynagradzania za grzechy Panu Jezusowi.

Rycerz Młodych 4/2013 Rycerz Młodych 4/2013

 

 

„Nie zapomnę nigdy tego chłopca, studenta politechniki w Krakowie, o którym wszyscy wiedzieli, że zdecydowanie dąży do świętości.

Miał taki program życia. Wiedział, że jest „stworzony do większych rzeczy”, jak kiedyś wyraził się św. Stanisław Kostka. A równocześnie nie miał żadnych wątpliwości, że jego powołaniem nie jest ani kapłaństwo, ani życie zakonne. Wiedział, że ma być świeckim. Pasjonowała go praca zawodowa, studia inżynierskie. Szukał towarzyszki życia i szukał jej na kolanach, w modlitwie. Nie zapomnę nigdy tej rozmowy, w której powiedział mi po specjalnym dniu skupienia: „Myślę, że to ta dziewczyna ma być moją żoną, że Pan Bóg mi ją daje”. Jak gdyby nie szedł za głosem tylko własnych upodobań, ale przede wszystkim za głosem Boga samego. Wiedział, że od Niego pochodzi wszystko dobro, i wybrał dobrze”.

(Jan Paweł II, Przekroczyć próg nadziei)

Nie idol, tylko wzór

W opisywaniu chrześcijańskiego życia osoby, która heroicznymi czynami wsławiła się w pamięci ludzi, nie chodzi o wpadanie w zachwyty i zdumienie nad daną postacią, ale raczej o takie jej przedstawienie, by stała się dla innych wzorcem moralnym, autorytetem. Nie idolem, który ma na uwadze samego siebie, i tkwi w idolatrycznym uścisku swej własnej osoby, ale człowiekiem, który prezentuje etos katolika i swym życiem pokazuje cel naszej wędrówki – niebo i wieczną jedność z Bogiem. 

Ojciec... do samego końca   Zdjęcie tła: Tamerlan Jerzy Ciesielski podczas spływu Brdą - zdjęcie pochodzi z filmu "Konstrukcja nośna" (reż. Izabela Drobotowicz-Orkisz, w roli głównej: Radosław Pazura - do obejrzenia na stronie trzeciej). W tle: most kolejowy na Brdzie w miejscowości Rytel.

Obejrzyj film „Konstrukcja Nośna - rzecz o Jerzym Ciesielskim" 
(w roli głównej Radosław Pazura)

Człowiek uposażony w cnoty – tak bardzo anachroniczne dziś i niezrozumiałe słowo – może być dla nas pomocą w przeżywaniu naszej wiary. Nie na darmo Kościół polecił osobę sługi Bożego Jerzego Ciesielskiego jako jednego z patronów Roku Wiary. Z przykładu jego życia możemy czerpać pełnymi garściami, ucząc się niezachwianej wiary, mocnej nadziei i pełnej miłości. Postać to niezwykła, bo wyróżniająca się w tłumie pielgrzymujących w kierunku nieba, a nadzwyczajność ta objawiła się w zwykłym życiu i prozie szarej codzienności. Zasadą, która od wieków towarzyszy Kościołowi, gdy ten przedstawia nam wzorce osobowe, jest zasada ich naśladowania (imitatio), która służy rozwijaniu naszej wiary. Osoby, które przeszły przez życie i które wyraźnie i w sposób nadzwyczajny żyły na co dzień Bogiem, stają się dla nas żyjących modelami, które mają działać inspirująco i pobudzająco, mają być moralną inspiracją. Nie chodzi tu jednak o bezrefleksyjne kopiowanie, ale o rozumne zastanowienie się nad pewnymi aspektami życia danego człowieka.

Taka analiza osoby i jej dróg życiowych może i nam pomóc w przeżyciu nieraz trudnych problemów, w dokonaniu właściwych wyborów. Takim modelem do naśladowania jest bez wątpienia sługa Boży Jerzy Ciesielski, którego proces beatyfikacyjny otworzono w 1985 r. i mamy nadzieję, że już wkrótce Kościół ukaże nam jego osobę jako błogosławionego.

Maksymalista od młodości

Jurek urodził się w 1929 r. w Krakowie w wierzącej katolickiej rodzinie. Już jako małe dziecko był bardzo zdyscyplinowany, co mocno zaznaczali wspominający go ludzie, mówiąc między innymi, że Jurek sam, bez żadnego przymusu odmawiał sobie słodyczy w piątki w duchu wynagradzania za grzechy Panu Jezusowi. Młodzieniec bardzo doceniał trening ducha i charakteru, uznając za zbyteczne coś tak z pozoru niewinnego, jak wylegiwanie się w łóżku. Mawiał, że wstanie o wyznaczonej porze to trening charakteru, a pięć minut dłużej pod kołdrą nic nie da cielesności, ale nadweręży plan, według którego człowiek powinien działać każdego dnia. Jerzy wierzył, że żaden człowiek nie może działać bez Boga i planu – to była jego dewiza życiowa. Każdy człowiek powinien mieć wytyczoną drogę do świętości, a on odnajdywał na tej drodze czas na poranną i wieczorną gimnastykę, posiłek, pracę, spotkania towarzyskie, ale przede wszystkim czas dla Boga. Jemu poświęcał trud dnia poprzez codzienną Eucharystię, rekolekcje w ciszy, modlitewne skupienie i lekturę Pisma Świętego oraz żywotów świętych – tu szczególnie zaczytywał się w żywocie Piotra Jerzego Frassatiego.

Od młodości prowadził swój dziennik duchowy, zapisując w nim przemyślenia i refleksje. Zapiski te czynił przy szczególniejszych wydarzeniach w swym życiu. Jednym z takich wyjątkowych wydarzeń była decyzja o małżeństwie. Zanim ją podjął, udał się na indywidualne rekolekcje w Tyńcu, po odprawieniu których był zupełnie pewien, że Bóg daje mu Danusię jako towarzyszkę życia w małżeństwie. Ówczesny kardynał Karol Wojtyła, wielki przyjaciel Jerzego, tak wspominał: „Dla mnie rozmowy z Jerzym na temat (małżeństwa, przyp. aut.) stanowiły jedno ze źródeł inspiracji. Studium Miłość i odpowiedzialność powstało na marginesie tych, między innymi, rozmów” („Tygodnik Powszechny” 1970 nr 51-52).

Jerzy był maksymalistą, nigdy nie zaczynał czegoś, co uważał, że nie dokończy. Jeśli rozpoczynał jakieś dzieło, dokonywał tego całym wysiłkiem, by było jak najlepsze. Mawiał, że dla zbawienia nie ważny jest rodzaj pracy, ale to, jak się ją wykonuje. Ten chrześcijański perfekcjonizm uczynił kolejną zasadą życia; wszak nasza praca służy społeczeństwu, więc mamy moralny obowiązek wykonać ją jak najlepiej. Często o tym przypominał swoim studentom, powołując się na odpowiedzialność za bliźnich, bo z mojej pracy ktoś będzie korzystał.

Nie tylko praca zawodowa miała być wykonywana dobrze. Sumiennie trzeba było sprostać obowiązkom stanu, co wynikało z jego wielkiej miłości do żony i dzieci. Ideał świętości można – twierdził – określić jako „wypełnienie obowiązków stanu z nadprzyrodzoną orientacją”. Ta orientacja pozwoliła mu znaleźć czas i na wykonywanie odpowiedzialnej pracy naukowca, i na przebywanie (bez poczucia straty czy uszczerbku na karierze wybitnego naukowca) w radosnej obecności rodziny – nie tylko w niedzielę, ale każdego dnia. Wspólna modlitwa, lektura Pisma Świętego z dorastającymi dziećmi stały się bardzo szybko elementami budującymi wiarę tej rodziny, drogą wzrastania w świętości i przyjaźni z Bogiem.

Mimo odpowiedzialnego stanowiska docenta, jakie piastował na Politechnice Krakowskiej, nie rezygnował z zabaw z dziećmi, zawsze znajdował czas na wspólne „puszczanie” latawca, czy rodzinny „wypad” na narty – nawet gdy dzieci były bardzo małe. To ustawiczne, żywe i autentyczne przebywanie ojca z dziećmi owocowało wielkim zaufaniem, jakim darzyły go córki i synek, oraz miłością i oddaniem. Obecność Jerzego nie była li tylko byciem gdzieś obok, niezainteresowanym tym, czym zajmują się dzieci, jak to nieraz czynią „zmęczeni” robieniem kariery ojcowie. Jego przebywanie z dziećmi było w pełni tego słowa znaczeniu aktywne i pomysłowe, był z dziećmi całą duszą i ciałem. Jerzy zapełniał dzieciom wolny czas poprzez wzbudzanie w nich pasji, zainteresowań, których same by nie odkryły: umiłowanie przyrody, piesze wędrówki zimą (był z niespełna 2-letnią córeczką Marysią w Zakopanem na nartach) i latem, do których przygotowywał się, studiując razem z dziećmi mapy, zdrową i potrzebną ciekawość świata. Jako absolwent Studium Wychowania Fizycznego bardzo doceniał każdy przejaw aktywności fizycznej, a atrakcyjność spędzonego wypoczynku mierzył liczbą nocy spędzonych pod namiotem i pieszych wędrówek – im było ich więcej, tym wypoczynek był bardziej udany.

Gdy w 1968 r. wyjechał do Sudanu do pracy jako visiting professor, rozłąka trwała niemal rok. Jerzy bardzo tęsknił za żoną i dziećmi, a chcąc im ułatwić bolesne przeżywanie rozstania, bardzo często pisał do nich listy – dla każdego dziecka osobno, i indywidualne do żony – ciepłe, serdeczne słowa, wypływające wprost z kochającego i stroskanego serca męża i ojca. Jak tylko okazało się w 1970 r., że przyjazd jego rodziny do Chartumu jest możliwy, niezwłocznie zabrał ich ze sobą. Zanim jednak małżonkowie podjęli decyzję o tak poważnej przeprowadzce, postarali się, by ich dzieci przystąpiły do Pierwszej Komunii świętej, gdyż podejrzewali, że w Sudanie może to być utrudnione. Ich troska o życie sakramentalne swych pociech była rzeczywiście kierowana ową „nadprzyrodzoną orientacją”, której dostąpić może tylko człowiek głęboko zanurzony w Bogu i czerpiący mądrość, której tak bardzo potrzeba, by wychować młode pokolenie – z Ducha Świętego.

Ostatnie chwile ziemskiego życia spędził z 8-letnim synkiem i 9-letnią córeczką na pokładzie statku wycieczkowego, którym podróżował po Nilu. Statek uległ katastrofie, w wyniku której śmierć przez utonięcie poniósł między innymi Jerzy i jego dwoje dzieci. Starsza córka, Marysia, ocalała, bo w chwili katastrofy znajdowała się na górnym pokładzie. Trudno powiedzieć, jak wyglądały ich ostatnie chwile, jednak co wiemy na pewno, to to, że w tej najważniejszej chwili życia, momencie przejścia do Boga, on był z dziećmi – na posterunku ojcowskim. Zupełnie jakby chciał nas pouczyć, że to właśnie ojciec ziemski jest odpowiedzialny za przyprowadzenie swych dzieci do Ojca Niebieskiego. Oddał Bogu ducha podczas sprawowania opieki nad swymi małymi dziećmi, oddał życie podczas wykonywania czynności nacechowanych delikatnością i czułością, jakimi jest tulenie, usypianie i czuwanie przy zasypiających dzieciach. Jerzy to ojciec kochający do końca, obecny przy swych dzieciach do ostatnich chwil – zawsze obecny.

MamreTV 1/3 Konstrukcja Nośna - rzecz o Jerzym Ciesielskim
MamreTV 2/3 Konstrukcja Nośna - rzecz o Jerzym Ciesielskim
MamreTV 3/3. Konstrukcja Nośna - rzecz o Jerzym Ciesielskim