Świadectwo ojca ważniejsze od nakazów

Z bp Antonim Długoszem, biskupem pomocniczym częstochowskim, rozmawia Jaromir Kwiatkowski

publikacja 04.10.2013 20:04

Często jest tak, że gdy rodzice nie radzą sobie z dziećmi, pytają, gdzie jest szkoła z internatem prowadzona przez księży lub siostry zakonne, bo wydaje się im, że tam rozwiążą wszystkie kłopoty wychowawcze ich dzieci. Chłopak czy dziewczyna idą tam zbuntowani i nie ma mowy, by katecheci ich „ustawili”. Są takie przypadki, że rodzice doprowadzają do tego, iż boją się dziecka

La Salette. Posłaniec Matki Boskiej Saletyńskiej 5/2013 La Salette. Posłaniec Matki Boskiej Saletyńskiej 5/2013

 

Jak ksiądz biskup wspomina swoich rodziców, a zwłaszcza ojca? Co ksiądz biskup im zawdzięcza?

Dziękuję Panu Bogu, że wychowywałem się w rodzinie wielopokoleniowej, w której oprócz rodziców była babcia, mieliśmy także kontakt z rodzicami mojego ojca. Dziadka – ojca mojej mamusi – nie pamiętam. Nawet mama go nie pamięta, bo kiedy zmarł, miała trzy lata. Wspomnienie rodziny przywołuje doświadczenie bezpieczeństwa, miłości i formacji religijnej nie przez nakazy, lecz przez świadectwo rodziców. Ojciec rzadko nas karcił, musieliśmy bardzo „zasłużyć”, by wziął pasek. Nie mówił, żebym się modlił, ale widziałem go klękającego do modlitwy. Rano mamusia szykowała śniadanie, a tatuś – po dokonaniu toalety – klękał i modlił się przed posiłkiem. Także wieczorem, przed spoczynkiem, była modlitwa. Do kościoła na Mszę św. chodziliśmy wszyscy razem. Raz się zdarzyło, że ksiądz już rozkładał paramenty na ołtarzu, ale Msza św. jeszcze się nie rozpoczęła.  Tatuś, kiedy zobaczył, że ksiądz był przy ołtarzu przed nami, powiedział: „Zostajemy na drugą Mszę św.”. Ja na to: „Przecież jeszcze się nie zaczęło”. A tatuś: „To my mamy czekać na księdza, a nie ksiądz na nas”. Ojciec uczestniczył w obu Mszach, więc ja, podenerwowany, też byłem. To doświadczenie przypomniało mi, że najważniejszym wydarzeniem w niedziele i święta jest Msza św., skoro tatuś tak zdecydował. No i niedzielne posiłki. Wszystkie spożywaliśmy razem. To mi pomagało potem w przeżywaniu Eucharystii, bo tam też jest spotkanie przy stole – słowa i Chleba Eucharystycznego.
Chciałbym też podkreślić wielką troskę ojca o nasz byt materialny. Tatuś był budowlańcem, ale nigdy nie chodziłem z kluczem na szyi, bo dziadek – ojciec mojego ojca – nie pozwolił, by mamusia pracowała, a była fryzjerką. Dziadek powiedział tatusiowi: „Założyłeś rodzinę, to zrób wszystko, by Jasia mogła być w domu i zajmować się dziećmi, a ty zarabiaj”. I tak też było.

Wiele matek tak by chciało, ale przemiany cywilizacyjne „wygoniły” kobiety z domu. I teraz często nie ma tam ani ojca, ani matki.

Wiadomo, że nie zmienimy stylu ich życia i że to nie jest ich wina, iż muszą pracować. Staram się przypominać rodzicom, by wtedy, gdy już są w domu, maksymalnie poświęcali czas  dzieciom, a szczególnie celebrowali posiłki w niedziele i święta. Bo dziecko nie zrozumie Eucharystii, jeżeli nie przeżyje wspólnoty stołu. Błagam ich, by wyłączyli telewizor czy komputer, by dziecko było dla nich najważniejsze. By dzieci miały świąteczny prezent, by widziały, że tatuś i mamusia już się nie spieszą i że można z nimi pozałatwiać swoje sprawy.
Bardzo proszę, by rodzice nie nakazywali dzieciom tego, czego sami nie wykonują. Musi być sprzężenie zwrotne między katechezą Kościoła a katechezą Kościoła domowego. Postulowałbym, aby objąć permanentną katechezą wszystkie stany w Kościele, szczególnie rodziców, aby mogli być zaczynem ewangelicznym i formować innych rodziców. Bo zupełnie inną siłę ma argument, gdy ojciec rodziny powie coś drugiemu ojcu rodziny, niż kiedy zrobi to ksiądz.

Problemem dzisiejszych ojców jest to, że są oni jakby niepewni swej roli. Wiedzą, że przede wszystkim na ich barkach jest utrzymanie domu, ale co jeszcze – tu o odpowiedź jest znacznie trudniej.

Często sprowadzałem ich na ziemię podczas kolędy, bo nie matce, ale ojcu stawiałem pytanie, jak wygląda w tej rodzinie troska o formację religijną dziecka. Często słyszałem: „Proszę księdza, to sprawa żony, ja mam zarabiać!” A ja na to: „Chwileczkę, komu Pan Jezus dał najwyższą władzę w Kościele? Kobietom? Swojej Matce? Nie, mężczyznom, Apostołom. To pan chce wywrócić tę sprawę do góry nogami w swoim domowym Kościele? Pan jest w nim głównym kapłanem i jako mężczyzna odpowiada za te sprawy”. Uświadamiam więc ojcom, że mają być przede wszystkim świadkami wiary. Wtedy dziecko, poprzez naśladownictwo, zrozumie, że religia nie jest dodatkiem, tylko przenika całe życie rodziny.

Rzeczywiście, wiele tutaj mogłaby zrobić permanentna formacja. I to już na poziomie duszpasterstwa ogólnego, bo z duszpasterstwa specjalistycznego czy różnych wspólnot, rodzice, a zwłaszcza ojcowie, często nie chcą korzystać i na tym polu bardziej aktywne są kobiety. Są też tak pożyteczne inicjatywy, jak np. Tato.Net, która propaguje 7 sekretów efektywnego ojcostwa.  Takich inicjatyw jest więcej. Problem w tym, na ile ojcowie chcą z nich korzystać.

Wśród księży jest takie nastawienie: robiłbym, ale niewielu przyjdzie. Wracam do tego, co mówiłem wcześniej: niech nawet przyjdzie jeden czy dwóch, ale jeżeli ja go pozytywnie uformuję, to tworzy się zaczyn ewangeliczny. Nie możemy, niestety, nastawiać się na duszpasterstwo tłumów. Ilu przyjdzie, tylu będę się starał formować.

A poza tym, jeżeli przyjmiemy założenie, że nie przyjdą, to… nie przyjdą.

Niektórzy mówią: „No dobrze, ale jaki program realizować?” Ten sam, który mają dzieci na katechezie, ale adresowany do rodziców, czyli w oparciu o program poszczególnych klas przystosowany do formacji rodziców. To jest wspaniałe rozwiązanie. Tu pojawiłby się problem modlitwy, sakramentu pojednania, a nawet uroczystości Pierwszej Spowiedzi i Komunii św. Jeśli taką formację przeszliby rodzice, to nie byłoby pytania, czy na takiej uroczystości ma być alkohol, czy nie. Czy ma to być szumne przyjęcie w lokalu, czy przyjęcie w środowisku domowym. Oni by wiedzieli, że najważniejsze jest to, by dziecko zrozumiało prawdę, że Bóg je kocha, odpuszcza mu grzechy i spotyka się z nim w Komunii św. I odpadłyby problemy stroju, zaproszenia gości, lokalu, prezentów.

Kryzys ról rodzicielskich, w tym roli ojca, polega na tym, że wychowanie ciągle się na kogoś ceduje: na szkołę, Kościół, a nawet grupę rówieśniczą.

Często jest tak, że gdy rodzice nie radzą sobie z dziećmi, pytają, gdzie jest szkoła z internatem prowadzona przez księży lub siostry zakonne, bo wydaje się im, że tam rozwiążą wszystkie kłopoty wychowawcze ich dzieci. Chłopak czy dziewczyna idą tam zbuntowani i nie ma mowy, by katecheci ich „ustawili”. Są takie przypadki, że rodzice doprowadzają do tego, iż boją się dziecka. Nie radzą sobie albo coś utracili w swoim powołaniu. Spotkałem się np. z przypadkiem, że rodzice boją się syna i przez moją znajomą pytali, czy nie ma gdzieś szkoły z internatem, gdzie mogliby go oddać, bo stanowi on wręcz zagrożenie dla ich życia. A jest to chłopak ze szkoły podstawowej.

Warto, aby w namyśle nad rolą ojca, wybrzmiała jeszcze jedna rzecz: ojcostwo biologiczne musi zostać dopełnione duchowym, a dzieje się to w procesie wychowania. Ale zapomina się, że ojcami w sensie duchowym mogą być także ci, którzy biologicznie nimi nie są i nie będą, np. księża.

Często przypominam, że górujemy nad rodzicami biologicznymi tym, iż mamy tyle dzieci, ile jest dzieci w parafii. Tylko jako ksiądz muszę stworzyć takie relacje, by dzieci się mnie nie bały, wiedziały, że traktuję poważnie każdą ich wypowiedź, że nie dokonuję selekcji, gdy nie mogę sobie z nimi poradzić, a wręcz przeciwnie – zwracam szczególną uwagę na tego „przetrąconego”, kontestującego, i chcę do niego dotrzeć. Muszę pamiętać, że mam dziecku pomóc nie tylko swoim świadectwem i przekazem, ale także mam go wspomóc finansowo. Księżom często mówię, że pieniądze nie są ich własnością, bo otrzymują je od ludzi. Mają mieć zapewnione warunki godnego bytowania, ale muszą pamiętać o tym, że mają pieniądze dawać na biedne, opuszczone rodziny, mają organizować pielgrzymki, gdzie będą wszystko regulować, tak aby dzieci i młodzież wiedziała, że ksiądz jest gotów pomóc jej także od strony materialnej. Bo czasem tak bywa, że młodzi pochodzą z biednych rodzin, a można ich pięknie uformować przez to, że ksiądz coś im da, kupi, urządzi coś dla nich.
Najważniejsze jest jednak to, by mieć dla nich czas i być z nimi. O tym mówili tacy wielcy wychowawcy, jak św. Jan Bosko czy św. Jan de la Salle: duszpasterz ma być ciągle z dziećmi. Nie tylko wtedy, gdy się modlą, ale także kiedy uczą się, wypoczywają itd. To jest wyraz ojcostwa duchowego.

To, jaki jest ojciec, wychowawca czy ksiądz katecheta, jest bardzo ważne, bo dziecko, patrząc na nich, może sobie na ich wzór nakreślić obraz Boga.

Dziecko nie doświadczy, że Bóg jest Ojcem, gdy ma skrajną sytuację, jeżeli chodzi o swojego ojca czy o duszpasterza. To może oklepany przykład, ale kiedy w jednej z młodszych klas omawiano temat, że Bóg jest naszym Ojcem, jeden z chłopców zapytał: „A czy Pan Bóg pije wódkę?” „Dlaczego?” „Bo mój tatuś pije”. W wieku przedszkolnym i w młodszych klasach szkoły podstawowej następuje proces deifikacji rodziców, polegający na tym, że jakie postawy dziecko widzi u rodziców, takie przeniesie na Pana Boga i Matkę Bożą (w przypadku mamy). Bardzo ważną sprawą jest zatem, bym ja, jako ojciec duchowy, swoimi skrajnymi zachowaniami nie przeszkadzał dziecku w formowaniu obiektywnego obrazu Pana Boga czy Matki Bożej.