Koniec normalności?

ŁUKASZ KAŹMIERCZAK

publikacja 07.10.2013 23:12

Taktyka aktywistów homoseksualnych wobec reszty świata jest twórczym rozwinięciem historii o żabie, którą się powoli podgrzewa w garnku, tak żeby nie zorientowała się, że jest gotowana. A na końcu i tak zawsze jest wrzątek.

Przewodnik Katolicki 40/2013 Przewodnik Katolicki 40/2013

 

Zbyt łatwo założyliśmy, że jesteśmy zupełnie bezpieczni, że do katolickiej Polski nigdy nie dotrze fala agresywnej homopropagandy. Sondaże pokazują wszak, że nasze społeczeństwo ma mocny kościec w sprawach obyczajowych, że u nas nie przejdą żadne małżeństwa homoseksualne, a już  tym bardziej homoadopcje dzieci. Nie, nie – takie rzeczy to nie u nas. Tymczasem homopropagandyści od dawna już tu są i każdego dnia naprawdę usilnie pracują nad zmianą naszej rzekomo toksycznej „homofobicznej świadomości”.

Bo geny to nie wszystko…

Wystarczy spojrzeć na to, jak wygląda dziś sytuacja na Zachodzie. Tam też kiedyś chrześcijanie stanowili większość i tam też uważano, że homoseksualizm czy transseksualizm nie są normalnymi zachowaniami seksualnymi. Wystarczyło jednak kilkanaście lat intensywnego prania mózgów, aby sondaże opinii publicznej przechyliły się w drugą stronę. 

Społeczeństwa zachodnie zostały po prostu siłą wychowane na bezrefleksyjnej akceptacji  homoseksualizmu – za pomocą telewizji, rzekomych autorytetów moralnych, celebrytów  znanych z tego, że są znani, a przede wszystkim na skutek nierzetelnych raportów medycznych, fałszowanych i przegłosowywanych nie w imię racji nauki, ale politycznej  poprawności. Jak ktoś mądrze powiedział – Zachód przegrał batalię o swoją duszę. Tak bardzo, że dziś można tam trafić do więzienia za publiczne zacytowanie fragmentów Biblii i nauczania Kościoła na temat homoseksualizmu. Albo wylecieć z hukiem z pracy za zbyt małą progejowskość.

A u nas? No cóż, to może jeszcze nie ten etap, co wcale nie znaczy, że obrońcy tradycyjnej moralności nie są wzywani przed polskie sądy. Na razie jeszcze z oskarżenia prywatnego. Przykładem jest tutaj konserwatywny dziennikarz Tomasz Terlikowski, któremu posłanka (poseł?) Anna Grodzka wytoczyła proces cywilny za naruszenie dóbr, domagając się 30 tys. zł dla fundacji Trans-Fuzja, działającej na rzecz osób transseksualnych. Adwokaci Grodzkiej argumentowali to faktem, że „pozwany wielokrotnie w mediach i w internecie (…) naruszał dobra osobiste posłanki Grodzkiej, związane z jej życiem intymnym, dobrami dotyczącymi integralności płci i seksualności. Naruszał też jej godność”. Sama posłanka (poseł?) oświadczyła zaś: „Poczułam się upokorzona wynurzeniami pana Terlikowskiego, który podważał moją tożsamość. Twierdził, że jestem mężczyzną i że nie można tego zmienić, bo geny o tym decydują. Pisał, że dostałam się do parlamentu tylko dlatego, że jestem transseksualistką”. Terlikowski bronił się, dowodząc, że stwierdził tylko powszechnie znany fakt biologiczny. „Marksizm-genderyzm może go oczywiście kwestionować, tak jak marksizm kwestionował rozmaite odkrycia biologiczne w imię ideologii, ale rzeczywistość jest taka, że o naszej płci decyduje nie «serce i dusza», ani nawet nie umysł tylko geny” – argumentował dziennikarz. I nie miejmy żadnych złudzeń – takich procesów wkrótce może być dużo, dużo więcej.

Jak nie drzwiami, to oknem

Jak dotąd aktywiści spod znaku ruchu LGBT, skupiającego najrozmaitsze seksualne „izmy” nie mają jeszcze wystarczająco skutecznych narzędzi prawnych. Ale wkrótce może się to zmienić za sprawą procedowanej właśnie przez polski Sejm tzw. ustawy równościowej, która ma dostosować nasze prawo do niektórych przepisów UE w zakresie równego traktowania. I to już naprawdę nie są przelewki. Proponowane rozwiązania są bowiem jakby żywcem wzięte z niesławnej pamięci sekcji 5 brytyjskiej ustawy „Public Order Act”, kneblującej możliwość  

jakiejkolwiek krytyki środowisk gejowskich i czyniącej z nich prawdziwie nietykalne „święte krowy”. Założenia ustawy równościowej są tak absurdalne, że dopuszczają możliwość w zasadzie dowolnych interpretacji prawnych na korzyść homoseksualistów, a to za sprawą próby wprowadzenia do prawa takich słownych wytrychów jak „ekspresja płciowa”, „tożsamość płciowa”, „dyskryminacja pośrednia”, ,,dyskryminacja przez asocjację”, „dyskryminacja przez asumpcję” itp. – które oznaczają wszystko i nic. A to otwiera drogę do wszelkich możliwych scenariuszy: „ W szkole, do której chodzą nasze dzieci, my jako rodzice nie będziemy mogli już sprzeciwić się manifestowaniu i promowaniu swojej «ekspresji płciowej» przez dowolnej «orientacji» «seksedukatorów» wpajających uczniom rzekomą równość wszelkich, nawet najbardziej perwersyjnych, zachowań płciowych” – alarmował niedawno prezes Fundacji Taty i Mamy Paweł Woliński.

Nieszczęsna „ustawa równościowa” przeszła już nawet w Sejmie przez pierwsze czytanie – z entuzjastycznym poparciem SLD, Ruchu Palikota i lwiej części posłów PO. A to oznacza, że wszystko teraz w niezbyt pewnych rękach naszych parlamentarzystów. I to od nich zależy,  czy obudzimy się jutro w normalnym kraju, czy raczej w totalitarnym homogułagu.

Gdyby jednak nawet ustawa równościowa nie została uchwalona, to i tak homoseksualne lobby będzie szukać wszelkich możliwych furtek w obowiązującym prawie, aby przeforsować swoją „równość”. Jak nie drzwiami, to oknem. Pierwszy przykład z brzegu: jak poinformowała niedawno „Rzeczpospolita”, aktywiści gejowscy uzyskali poparcie rzecznik praw obywatelskich prof. Ireny Lipowicz w sprawie możliwości uzyskiwania stosownego  zaświadczenia umożliwiającego gejom i lesbijkom zawarcie ślubu za granicą. W tej chwili takiej możliwości nie mają. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych całkiem słusznie odmawia  im wydawania zaświadczeń o zdolności prawnej do zawarcia małżeństwa za granicą, ponieważ polskie prawo przewiduje, że taki związek mogą zawrzeć ze sobą jedynie kobieta i mężczyzna. Homoseksualiści domagają się zaś zlikwidowania rubryki, w której wpisuje się nazwisko przyszłego partnera. Gdyby tak się stało, nietrudno się domyślić, jakie przyniosłoby to skutki… Na razie aktywiści LGBT odbijają się jeszcze od ściany obowiązujących przepisów, ale kto zaręczy, że za chwilę „wola polityczna” nie sprawi, że gejowskie życzenie staniem się nowym prawem?!

W białych rękawiczkach

Homolobbing w naszym kraju odbywa się jednak przede wszystkim za pomocą propagandy szeptanej. Wystarczy włączyć telewizor albo zajrzeć do kolorowych pism, aby po krótkiej chwili natknąć się na sylwetkę miłego, wrażliwego geja o dobrym sercu, kochającego i uczynnego, co to i staruszkę przeprowadzi przez ulicę, i drewna narąbie, a i wody przyniesie ze studni. Po prostu chodzący ideał. I tylko jedna rzecz burzy tę idyllę – to ta „straszna” polska zaściankowość i zacofanie obyczajowe, które zatruwają życie nieszczęsnego geja. A to przecież takie nieeuropejskie i niepostępowe. Taką bajeczkę bardzo chętnie kupują zwłaszcza „młodzi, wykształceni z dużych miast” – można wręcz mówić o swoistej modzie wśród nich na homoseksualizm. W dobrym tonie jest więc mieć co najmniej jednego przyjaciela geja, odwiedzać regularnie gejowskie lokale (nawet jeżeli jest się osobą o orientacji  heteroseksualnej), a już szczyt bycia „cool” to odkrycie w sobie z dawna tłumionej homoseksualnej natury. Taka postawa wspierana jest rzecz jasna przez odpowiedni przekaz medialny. Zdaniem ks. dr. hab. Dariusza Oko, jednego z najbardziej dociekliwych badaczy homopropagandy w Polsce, jej głównym ośrodkiem jest koncern Agora, czyli przede wszystkim „Gazeta Wyborcza” i Radio TOK FM. „«Gazeta Wyborcza» szerzy homoideologię w sposób urągający podstawowym intelektualnym i moralnym standardom, o które gdzie indziej tak się dopomina. Artykuły pro i kontra publikuje w proporcji 100 : 1” – napisał w jednej ze swoich prac krakowski kapłan. Wszystko mówią już zresztą tytuły artykułów z „GW”: „Dzieci gejów mają lepiej”, „Homofobia uczniów bierze się z niewiedzy”, albo „Google wspiera gejów i lesbijki. I wybiera Polskę, bo jest homofobiczna”.

A homolobby tymczasem zdobywa kolejne przyczółki, okopuje się na nich i wzajemnie wspiera. Głośno było niedawno o przypadku aktorki Joanny Szczepkowskiej,
b. prezes Związku Artystów Scen Polskich, która – choć jak sama wielokrotnie podkreślała, jest zwolenniczką równouprawnienia związków homoseksualnych – sama padła ofiarą lobby gejowskiego. Aktorka ujawniła, że „w środowisku teatralnym działa silne lobby homoseksualne. Geje, mimo braku talentu, są faworyzowani w wyborze do roli”. I to do tego stopnia, że reżyser, zdeklarowany homoseksualista, miał jej nawet powiedzieć: „Będziesz coraz bardziej martwa i coraz bardziej niepotrzebna”… I tak właśnie działa w praktyce owo grono rzekomo prześladowanych „gejowskich męczenników”.

Czy w tej sytuacji nadal będziemy twierdzili, że u nas jest swojsko, bezpiecznie i normalnie?