Cierpienie, choroba i dom

O. Ignacy Kosmana OFMConv

publikacja 16.11.2013 10:49

Samotności nie da się udźwignąć w pojedynkę. Nie da się też ukryć cierpienia przed innymi. Zresztą nie o to chodzi, by cierpienie ukrywać. Wydaje się, że trzeba je pokazywać.

Rycerz Niepokalanej 9/2013 Rycerz Niepokalanej 9/2013

 

Pastylki na szczęście

Świat unika cierpienia za wszelką cenę: nawet za cenę eutanazji. Eliminuje z ludzkiej świadomości nie tylko śmierć, ale udaje również, że nie ma bólu, wszak są środki przeciwbólowe...

Mimo to świat pozostaje bezradny wobec samotności. Nie wynaleziono odpowiednich pastylek. Używki: alkohol, narkotyki miękkie i twarde – nie są w stanie zabić samotności w człowieku. To raczej przez nie samotność zabije człowieka.

Krzyża nie można chować w domu ani w kościele. Trzeba „nieść swój krzyż w sposób prześwietlony” tak, by rozświetlał mroki alienacji. Nie można spychać cierpienia na pobocze świadomości, bo człowiek znajdzie się w egzystencjalnej pułapce. Nie oznacza to oczywiście obnoszenia się z cierpieniem, epatowania i wyolbrzymiania jego rzeczywistej skali. Nie chodzi o propagowanie postaw, które bliskie są ludziom „zawodowo nieszczęśliwym”: pretensjonalnym i oskarżającym cały świat o całe zło, domagającym się od innych poświęcenia.

Rozmowa we dwoje

Małżonkowie są w sytuacji „uprzywilejowanej”. Bóg zesłał im krzyż, ale na drodze krzyżowej postawił Szymona z Cyreny. Postawił męża, żonę, ażebyś nie był osamotniony, abyś mógł „nieść swój krzyż w sposób prześwietlony” – z nadzieją na życie.

Choroba to szczególny rodzaj małżeńskiej samotności. Jest jak skaza na kryształowej kuli. Niepokoi. Niestety, bywa i tak, że ta samotność pogłębia rysę; pęknięcie staje się coraz głębszą szczeliną. Z czasem „połowy rozpadają się”. I wtedy samotność jest wręcz przeraźliwa. Lecz nawet w tak ekstremalnej egzystencjalnie sytuacji, osoba „odesłana” przez męża nie jest skazana na życiową kwarantannę. Z pomocą przychodzi modlitwa. Nie wyuczone pacierze ani gotowe formułki z modlitewnika, lecz modlitwa prawdziwa, rozmowa człowieka cierpiącego z cierpiącym Bogiem.

W chorobie, w nieszczęściu, w samotności – niewidzialnie staje przy tobie Chrystus. Niczego się nie obawiaj, niczego nie ukrywaj. Powiedz Mu wszystko, co masz do powiedzenia. Powiedz Mu swój ból i osamotnienie. On je wywyższy. Z wysokości krzyża wypowie raz jeszcze słowa: Eloi, Eloi, lema sabachthani. Wówczas zrozumiesz, że nawet wtedy nie jest się całkiem opuszczonym, choć świat potrafi dokuczyć. „Zaufał Panu, niechże go wyzwoli, niechże go wyrwie, jeśli go miłuje”. A ty? Ty wiesz, że „On nie wzgardził ani się nie brzydził chorobą biedaka, ani nie ukrył przed tobą swego oblicza, lecz wysłuchał, kiedy ten zawołał do Niego”.

Nie jesteś sam

Człowiek wierzący nigdy nie jest człowiekiem samotnym. To najlepsza odpowiedź na pytanie: Dlaczego cierpienie? Choroba? – Dla ciebie. Żebyś dojrzał, żebyś dojrzała. Żebyś stał się człowiekiem w pełni ukształtowanym. Bez cierpienia nigdy nie poznasz swojego serca, swego męża, żony. Nie będziesz wiedzieć, na co cię stać naprawdę.

O cierpieniu najłatwiej mówić zdrowym. Zrozumieć cierpienie potrafią dopiero chorzy. O samotności napisano tomy, lecz żaden z autorów nie pojął do końca jej istoty. Tylko samotni rozumieją jej oścień, choć i oni nie potrafią opisać bólu samotności. Ten trzeba odczuć we własnym sercu.

Bólu, cierpienia, choroby, wreszcie śmierci – nie sposób zrozumieć bez zmartwychwstania. Bez niego będą jedynie przekleństwem losu albo żenującym cierpiętnictwem. I nie sposób pojąć samotności bez wiary w miłość, bez nadziei na żywe uczestnictwo w tej jedynej miłości, którą jest sam Bóg. Miłość wszystko zniesie, we wszystko uwierzy, we wszystkim dostrzeże nadzieję; wszystko przetrzyma. I ból, i samotność, i śmierć – zwycięży.

Obrona przed pęknięciem

„Człowiek nie może żyć bez miłości. Człowiek pozostaje dla siebie istotą niezrozumiałą, jego życie jest pozbawione sensu, jeśli nie objawi mu się Miłość, jeśli nie spotka się z Miłością, jeśli jej nie dotknie i nie uczyni w jakiś sposób swoją, jeśli nie znajdzie w niej żywego uczestnictwa”. Trzeba te słowa Jana Pawła II powtarzać aż do znudzenia; aż do zrozumienia ich pełnego sensu. Od tego zrozumienia zależy, czy opłaci się tobie cierpienie, czy też będzie to czas zmarnowany, przerwa w życiorysie...

Powiada Apostoł: „Teraz widzimy jakby w zwierciadle, niejasno... Teraz poznaję po części”; widzę niejasno sens cierpienia i samotności w małżeństwie, po części tylko poznaję powody i cel życia, które boli...

Pośród różnego rodzaju małżeńskich samotności jest więc i ta – „chorobowa”. Okazuje się, że można być samotnym nie tylko wtedy, gdy jesteśmy „obok siebie”, lecz także wtedy, kiedy jesteśmy „razem ze sobą”, trwając solidarnie w cierpieniu. Choroba to trudny okres w życiu małżonków. Niebezpieczny. Grozi pęknięciem serca, rozdzieleniem małżeńskiej jedności. Jest jednak antidotum: solidarne trwanie razem w modlitwie i w sakramentach, w miłości. One sprawiają, że małżonkowie jeszcze bardziej łączą się ze sobą i z Chrystusem; przenikają się nawzajem i wychodzą silniejsi i piękniejsi. Za biblijnym praojcem możesz wówczas powtórzyć z jeszcze większym przekonaniem: „Ta jest kością z moich kości i ciałem z mego ciała!”.