Spełnione życie matki świętego

Milena Kindziuk

publikacja 03.12.2013 20:46

Tutaj wychowywał się ksiądz Jerzy. Chcecie wiedzieć, jak ja go wychowywała? Mówiła mu: „Prościusieńko w niebo droga: kochać ludzi, kochać Boga. Kochaj sercem i czynami, będziesz w niebie z aniołami!”.

Niedziela 48/2013 Niedziela 48/2013

 

Spośród wszystkich spotkań z Marianną Popiełuszko najbardziej chyba utkwiło mi w pamięci to pierwsze, wiele lat temu, w jej domu w Okopach na Białostocczyźnie. Przelewała akurat na podwórku mleko w bańki. Gdy mnie zobaczyła, przerwała pracę, zaparzyła herbatę, przyniosła drożdżowe ciasto własnej roboty i zaczęła rozmawiać. Ot tak, po prostu: o tym, że niczego w życiu nie planuje, bo nie wie, co następny dzień przyniesie. Że zawsze się cieszy: czy jest źle, czy dobrze – bo Pan Bóg przecież wie, co dla człowieka jest najlepsze. I o tym, że gdy tylko wstaje z rana, natychmiast woła do Pana: „Niechaj będzie pochwalony Jezus Chrystus uwielbiony”.

Potem rozmawiałam z nią jeszcze wiele razy, przeważnie wtedy, gdy przyjeżdżała do Warszawy na wszystkie uroczystości związane z księdzem Jerzym. Mam ją przed oczami, gdy w chustce na głowie, z laseczką w ręku, ze łzami w oczach klęczy przy grobie swego syna i przeplata paciorki różańca, czyli – jak sama mówiła – swoją „drabinkę do Nieba”.

Kochaj sercem i czynami

Na zawsze zostanie w mej pamięci spotkanie z panią Marianną tuż przed beatyfikacją księdza Jerzego, w kwietniu 2010 r. Udałam się wtedy do Okopów wraz z grupą dziennikarzy. Punktem kulminacyjnym miało być przeprowadzenie wywiadów z mamą księdza Jerzego. Wyraziła zgodę na te rozmowy. Potraktowała to jako misję. – To moja służba Bogu i ludziom – mówiła. Kiedy otoczyło ją około trzydziestu osób, z których sporą część stanowili operatorzy kamer z pokaźnym sprzętem, fotoreporterzy z ogromnymi obiektywami w ręku, ona, nic sobie z tego nie robiąc, stanęła przed drzwiami swego domu i spokojnie czekała na pytania dziennikarzy. Oni zaś, nieco zmieszani, nie bardzo chyba mieli śmiałość o cokolwiek ją pytać, więc sama zaczęła rozmowę. Na początek głośno wyrecytowała z pamięci wiersz: „Stał w szczerym polu Chrystus Pan, a przy nim orszak bosy: dziateczki, co na zżęty łan szły z miasta zbierać kłosy…”.

Dziennikarze oniemieli. Po chwili sama z siebie zaczęła snuć opowieść o synu: – Tutaj wychowywał się ksiądz Jerzy. Chcecie wiedzieć, jak ja go wychowywała? Mówiła mu: „Prościusieńko w niebo droga: kochać ludzi, kochać Boga. Kochaj sercem i czynami, będziesz w niebie z aniołami!”.

W końcu posypały się pytania dziennikarzy:

– Czy modli się Pani do księdza Jerzego?

– Modlę się do Boga. Bo do Boga trzeba się modlić, nie do ludzi. Można jednak prosić innych o wstawiennictwo.

– Czy to wstawiennictwo jest skuteczne? Ksiądz Jerzy pomaga Pani?

– Jak ktoś chce wiedzieć, czy ksiądz Jerzy pomaga, to niech się zacznie modlić za jego wstawiennictwem i się wtedy przekona.

– Jaki sens ma cierpienie?

– „Płacz na ziemi, płacz cichutko, niech cię słyszy tylko Bóg. On przy tobie jest bliziutko, łzy swe składam Mu do stóp”. Każde cierpienie ma sens, jeśli je ofiarujesz Bogu. Wtedy ono jest nagrodą. A jeżeli cierpisz i przeklinasz, to wtedy nie ma nagrody. Wtedy człowiek nie ma zwycięstwa i bóle ma wtedy większe.

– Co z przesłania syna uważa Pani za najważniejsze?

– „Zło dobrem zwyciężaj”. Gdyby ludzie w życiu realizowali te słowa, to byliby lepsi.

Te kilka zdań wypowiedzianych przez Mariannę Popiełuszko wprawiło dziennikarzy w wielkie zdumienie. Kiedy udaliśmy się do autokaru, by wyruszyć w drogę powrotną, na długo zapadło milczenie. Zarówno ci, którzy z matką księdza Jerzego zetknęli się po raz pierwszy, jak i ci, którzy już z nią kiedyś rozmawiali, zgodnie przyznawali, że to niezwykła kobieta. Niezwykła w swej sile i prostocie, wierze i życiowej mądrości. Każdy z nas czuł się przy niej  „maluczki”.

Matka na beatyfikacji syna

Nie zapomnę też nigdy tych chwil, kiedy 90-letnia Marianna Popiełuszko w czerwcu 2010 r. przyjechała do Warszawy na beatyfikację księdza Jerzego. W wiśniowej sukni, po raz pierwszy bez chustki na głowie, w eleganckich pantoflach, z wizytową torebką w ręku, siedziała przed ołtarzem na placu Piłsudskiego wraz z około 150 tysiącami ludzi z całej Polski, ponad 100 biskupami, 1600 kapłanami i przedstawicielami najwyższych władz państwowych.

Wielu miało łzy w oczach, gdy, podpierając się laską, podtrzymywana przez proboszcza parafii św. Stanisława Kostki – ks. Zygmunta Malackiego, powolnym krokiem szła w procesji do ołtarza, tuż za relikwiarzem ze szczątkami swego syna. Potem wpatrywała się w odsłonięty uroczyście, wiszący w ołtarzu portret beatyfikacyjny księdza Jerzego. W skupieniu słuchała słów abp. Angelo Amato, który zwrócił się do niej w homilii, podkreślając, iż „nie wystarczyłoby łez wszystkich polskich matek, aby załagodzić taki ból i mękę, jakie ona przeżyła”. Po Eucharystii podeszła zresztą do abp. Amato i przez chwilę z nim rozmawiała. Po chwili nieoczekiwanie podszedł do niej uczestniczący w uroczystościach prymas Czech abp Dominik Duka i poprosił panią Mariannę o błogosławieństwo. W wywiadzie dla KAI powiedział później: „Szczególnie odczułem obecność matki ks. Jerzego Popiełuszki, Marianny. Była to druga kobieta, którą kiedykolwiek poprosiłem o błogosławieństwo”.

 

 

Radosne, nie straszne

Wkrótce po beatyfikacji Marianna Popiełuszko przyjechała znów do Warszawy – na pogrzeb ks. proboszcza Zygmunta Malackiego, który 14 sierpnia 2010 r. zmarł na nowotwór. – Traktowałam go jak syna – wyznała mi wtedy.

Oczywiste było dla niej, że musiała być na tym pogrzebie, mimo że sił już miała coraz mniej. – Ale ja i tak śpię raz na dobę – mówiła, gdy ktoś prosił ją, by odpoczęła lub się zdrzemnęła. Jej obecność miała stanowić wyraz wdzięczności za wszystko, co ks. Malacki uczynił, by szerzyć kult jej syna. Dlatego po Mszy św. żałobnej to właśnie pani Marianna, z laseczką w ręku, szła za trumną proboszcza, odprowadzając go na wieczną wartę. Po pogrzebie zaś oznajmiła: „Tak widocznie musiało być. Życie i śmierć jest darem Bożym”.

Dobrze pamiętam też pobyt pani Marianny w stolicy z okazji imienin księdza Jerzego 23 kwietnia 2012 r. Miała wtedy otrzymać relikwiarz ze szczątkami syna, przygotowany specjalnie dla niej. „To musi być straszne, szczątki zamordowanego syna do domu zabierać!” – skomentował wtedy ktoś z boku. A pani Marianna, która usłyszała te słowa, natychmiast spuentowała: „Radosne, nie straszne! Straszne to było, jak go porwali i zabili. A teraz to już radosne! Trzeba zrozumieć, po co relikwie są potrzebne. Dlatego jak ktoś prosi, i chce się modlić, to daję mu obrazek księdza Jerzego z relikwiami”.

Mam nadzieję, że się z nim spotkam

Marianna Popiełuszko zmarła 19 listopada 2013 r. w wieku 93 lat. W dowodzie osobistym miała wprawdzie wpisaną datę urodzenia: 1 czerwca 1910 r. Nie jest ona jednak prawidłowa. Skąd się zatem wzięła? Mogła powstać w czasie II wojny światowej, gdy specjalnie fałszowano daty przy wyrabianiu kenkart. Data mogła być też błędnie wpisana w urzędzie stanu cywilnego, jak to się wówczas zdarzało. Dlatego popularne było wtedy ludowe powiedzenie: „Urodził się w owsiane żniwo”, czyli: w czasie bliżej nieokreślonym.

– W naszej rodzinie wiele osób miało w dokumentach cywilnych błędne daty urodzenia – tłumaczy krewny pani Marianny, ks. Kazimierz Gniedziejko, dziś proboszcz w parafii Matki Bożej Częstochowskiej w Józefowie.

Prawidłowa data urodzenia matki księdza Jerzego znajduje się w księdze chrzcielnej parafii w Suchowoli. Jest to 7 listopada 1920 r.

Pochodziła z Grodziska k. Dąbrowy Białostockiej. Całe dorosłe życie natomiast spędziła w Okopach k. Suchowoli. W Suchowoli też została pochowana, obok swego męża Władysława, z którym przeżyła sześćdziesiąt lat. – Jak złożyłam przysięgę, to wiedziałam, że już tak musi być. Że nawet jak będzie ciężko, to będę kochać męża, jaki będzie – mówiła.

Całe życie ciężko pracowała. W polu i w domu. I wiele przeżyła. Ale w myśl starej zasady: „Co cię nie zabije, to cię wzmocni”, wszelkie tragedie miały ją wzmocnić. – Jeżeli mój krzyż taki, to ja go nie oddam nikomu, bo dostanę gorszy. Trzeba mieć wytrwałość i twardość – mówiła.

Do końca życia mieszkała w domu w Okopach, razem z rodziną. Gdy zachorowała na zapalenie płuc, trafiła do szpitala. Przebywała tam zaledwie kilka dni.

W zeznaniach do procesu beatyfikacyjnego księdza Jerzego Marianna Popiełuszko mówiła: „Mam nadzieję, że Pan Bóg przyjął go do Nieba i że się kiedyś z nim spotkam”. Teraz już z pewnością jej pragnienie się ziściło. Życie matki świętego zostało spełnione.

Milena Kindziuk jest autorką książki pt. „Matka Świętego. Poruszające świadectwo Marianny Popiełuszko”.