Nie tak miało być

Z prof. Witoldem Kieżunem, wybitnym ekonomistą, uczestnikiem powstania warszawskiego i więźniem sowieckich łagrów z okazji jego 92. urodzin rozmawia Jolanta Hajdasz

publikacja 17.03.2014 23:04

Żałuję tylko, że nie mam 30 lat mniej, mógłbym jeszcze dalej służyć Polsce

Przewodnik Katolicki 11/2014 Przewodnik Katolicki 11/2014

 

Panie Profesorze, wszyscy obecnie uważnie śledzimy to, co dzieje się za naszą wschodnią granicą. Jak Pan ocenia obecną sytuację na Ukrainie?

– Sytuacja na Ukrainie jest tragiczna. Obawiam się, że jest to konsekwentna realizacja programu nazwanego przez prezydenta Putina: „Euroazja od Lizbony do Władywostoku”, oczywiście zjednoczona pod przewodem wielkiego imperium rosyjskiego. Pierwszy etap, opanowanie Gruzji, udał się tylko częściowo, dzięki śmiałej wizycie śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego z prezydentami krajów Europy Środkowej w Tbilisi. Teraz stoimy wobec bardzo niebezpiecznej perspektywy rozwoju imperializmu rosyjskiego, odbudowy tradycji Trzeciego Rzymu. W tej sytuacji konieczna jest pełna mobilizacja całego społeczeństwa polskiego, pełna jedność działania w polityce zagranicznej i stanowcze domaganie się realizacji zobowiązań naszych sojuszników: Unii Europejskiej, USA i NATO. Miłosierny Boże, chroń naszą Ojczyznę.

„Smutno mi, że żyję nie w tej Polsce, o którą walczyłem” – te gorzkie słowa powtarza Pan na spotkaniach w całym kraju. Dlaczego?

– Bo nie jesteśmy krajem niezależnym, tylko wręcz skolonizowanym, taką w mojej ocenie mamy strukturę gospodarki. Do złudzenia przypomina mi ona strukturę krajów Trzeciego Świata, takich jak Burundi, Rwandy i innych krajów afrykańskich, gdzie jest
95 proc. kapitału bankowego, 90 proc. kapitału handlowego i minimalny procent własnych przedsiębiorstw produkcyjnych. U nas sytuacja wygląda podobnie. Jest nas coraz mniej, po prostu wymieramy, bo mamy tak niski przyrost naturalny, straciliśmy naszą markę w świecie. Nie tak miało być.

Coraz więcej osób podziela chyba Pana opinię, bo na spotkania z Panem przychodzą tłumy. Porozmawiajmy zatem o przyczynach. Transformacja?

– Niestety, nie była ona przeprowadzona uczciwie i racjonalnie. Poświęciłem temu zagadnieniu całą książkę i nie bez przyczyny nosi ona tytuł Patologia transformacji.

Kapitalizm w Polsce wprowadziła przecież ta sama partia, która przez całe powojenne lata budowała socjalizm. Zanim podpisano porozumienie Okrągłego Stołu, już w grudniu 1988 r. wprowadzono wolny rynek i zezwolono na powstawanie wszelkiego typu przedsiębiorstw prywatnych. Wkrótce potem powstało dziewięć banków komercyjnych, które udziełały kredytów na funkcjonowanie tzw. nomenklaturowych przedsiębiorstw, tworzonych przez partyjnych dyrektorów i działaczy. Aktualne badania wskazują, że ponad 60 proc. średniej wielkości przedsiębiorstw w Polsce jest w posiadaniu dawnej partyjnej nomenklatury lub osób z nimi związanych.

Ale przecież transformację ustrojową przeprowadzała strona solidarnościowa, rząd opozycjonisty Tadeusza Mazowieckiego i kolejne, a całość nosiła nazwę „plan Balcerowicza“ – od nazwiska solidarnościowego wicepremiera odpowiedzialnego za główne „reformy“.

– Dr Leszek Balcerowicz w latach 1980–1981 pracował w Instytucie Badań nad Marksizmem i Leninizmem przy KC PZPR, ale był także na stypendium w USA dla młodej polskiej kadry naukowej. Te stypendia były bardzo mądrze pomyślane – jeśli ktoś przyjeżdżał wówczas z Polski na cały rok do USA, to szybko przekonywał się o wyższości systemu wolnego rynku i autentycznej demokracji nad komunistyczną rzeczywistością. Dr Balcerowicz realizował, jednak z pewnymi zmianami, plan prywatyzacji i likwidacji inflacji opracowany – na zlecenie reprezentanta wielkiego kapitału miliardera i spekulanta giełdowgo George’a 
Sorosa – przez profesora Harvardu Jefrrey’a Sachsa. George Soros był w Polsce już w maju 1988 r., spotkał się z gen. Jaruzelskim i premierem Rakowskim i uzgodnił z nimi projekt przekształcenia ustroju dążącej do socjalizmu Polski na wolnorynkowy ustrój kapitalistyczny.

Jak wyglądała praktyka prywatyzacji?

– Zastosowano tę samą konwencję, która była stosowana w Afryce. Obserwowałem to z bliska, kiedy w latach 80. pracowałem jako ekspert ONZ w krajach centralnej Afryki. To działało tak: przyjeżdżają przedstawiciele wielkich korporacji, dają łapówki i kupują określony zakład za
10–15 proc. jego wartości, a najlepsze ewentualnie konkurencyjne przedsiębiorstwa likwidują w ramach tzw. wrogiego przejęcia – to znaczy po kupnie marginalizują lub nawet likwidują ich produkcję. Tak w Polsce zlikwidowano na przykład fabrykę telefonów ZWUT w Węgrowie czy Zakład Komputerowy Elwro we Wrocławiu, gdzie zostawiono jedynie marginalną produkcję przewodów. Sprywatyzowano za minimalną cenę w ten sposób wiele fabryk i zakładów, nawet cukrownie i huty, nie mówiąc o doprowadzeniu do bankructwa stoczni czy kopalni. Poza tym błędna polityka finansowa w stosunku
do przedsiębiorstw państwowych doprowadziła do upadku ponad 600 firm powstałych w okresie PRL, w tym kilkadziesiąt firm techniki elektronicznej. Ostateczny efekt tego i również powszechnej korupcji to polska gospodarka identyczna ze strukturą gospodarczą powtórnie skolonizowanych krajów pokolonialnych.

A banki i handel?

– Niestety, też są w olbrzymiej większości opanowane przez zagraniczny kapitał. Poza polskimi SKOK-ami i Bankami Spółdzielczymi mamy tylko trzy banki polskie wśród 56 działających w Polsce, w tym tylko jeden bank ze stuprocentowym kapitałem polskim. Mamy tylko dwa polskie supermarkety, wielki handel jest więc też opanowany przez zagraniczny kapitał. Pamiętajmy, że jedno miejsce pracy w supermarkecie to odpowiednik 5–6 miejsc pracy w prywatnym małym i średnim handlu. Tak popularna obecnie portugalska Biedronka jest już trzecim największym przedsiębiorstwem w Polsce, a ma szansę zostać wkrótce pierwszym. Przez to jeszcze w tym roku prawdopodobnie upadnie wiele polskich małych sklepów.

 

 

Ale w Biedronce jest tanio, a gdzie ludzie mają robić zakupy, przecież nikt nie pójdzie „dla idei” do sklepu droższego, bo go na takie zakupy po prostu nie stać.

– Rozumiem, ale to państwo kreuje taką a nie inną politykę gospodarczą, która sprawia, że zachodnie markety mają o wiele korzystniejszą sytuację niż polskie firmy. Są zwalniane z podatków, a ponadto nikt nie jest w stanie kontrolować przepływu ich kapitałów. Najgorsza jest jednak systematyczna utrata polskiego potencjału ludzkiego. Ta perspektywa jest po prostu tragiczna.

Chce Pan powiedzieć, że nie będzie miał kto pracować na emerytury dla takich jak my?

– Jak tak dalej pójdzie, to państwo w ogóle nie będzie wypłacać emerytur  i proszę nie traktować mojej wypowiedzi jak żartu. Już w latach 70. ubiegłego wieku kilkaset tysięcy Polaków wyjechało do Niemiec Zachodnich w ramach tzw. łączenia rodzin. Na początku lat 80. musiało wyemigrować z Polski wielu członków „Solidarności”, zarówno w czasie stanu wojennego, jak i tuż po nim. Ich liczba, np. w Kanadzie, była tak duża, że miejscowy rząd sfinansował specjalny program dla polskich emigrantów, pomagając im się zaaklimatyzować. Dalsza, wręcz rekordowa, emigracja w okresie po wejściu Polski do Unii Europejskiej do roku ubiegłego to ok. 2 mln osób, w większości młodych i wykształconych, niewątpliwie także dzielnych, energicznych ludzi, bo tylko tacy mają odwagę, by jechać w nieznane, obce kraje.

Niestety, ta tendencja się utrzymuje.

– Tak, wszelkie dane wskazują na to, że w ubiegłym roku kraj opuściło około pół miliona Polaków, z tym że jeśli w pierwszych latach tej masowej emigracji członkowie rodzin wyjeżdżali samotnie, przesyłając następnie część swoich zarobków bliskim w Polsce, to teraz zabierają oni swoje rodziny z naszego kraju i opuszczają kraj na stałe. To bardzo przykre, że państwo nie potrafi i nawet nie próbuje ich zatrzymać.

Bo państwo na tym korzysta, gdy ojciec i mąż zarabia za granicą. Przecież on wtedy przysyła swoje zarobki bliskim, którzy zostali.

– Jeszcze rok–dwa lata temu faktycznie nasz budżet państwa dobrze na tym zarabiał. To były naprawdę duże kwoty, według stanu przelewów bankowych dochodzące do 16 mld zł w skali roku. Duży procent zarobków był też przekazywany bezpośrednio w czasie przyjazdów do Polski. Jednak stopniowo następuje tu zmiana, bo coraz więcej Polaków aklimatyzuje się za granicą, ściąga swoją rodzinę i nie uczestniczy już więcej we wzroście dochodu narodowego Polski.

Ale w Polsce nie ma dla nich pracy, bezrobocie dotyczy już ponad dwóch milionów osób.

– Bezrobocie jest oczywiście niezwykle tragicznym stanem i jako taki stanowi podstawowy wyznacznik oceny sprawności państwa. A jest ono rekordowe, o wiele wyższe niż to podawane oficjalnie, bo jeśli dodamy procent bezrobotnych w Polsce i procent potencjalnych bezrobotnych Polaków, którzy
wyemigrowali, to mamy wynik 25–26 proc., porównywalny w Unii Europejskiej jedynie z tym, jakie jest w Hiszpanii, a które wynosi
ok. 25 proc. Do tego dochodzą ogromne dysproporcje zarobków. 1,2 mln Polaków posiada tylko ustawową minimalną płacę 1680 zł miesięcznie brutto, podczas gdy najniższe pensje, np. we Francji czy Irlandii, w przeliczeniu na złote wynoszą ok. 6 tys., a w Hiszpanii i Grecji 
– 3 tys. Oczywiście ceny w tych krajach są nieco wyższe, ale niektóre towary są tańsze za granicą niż w Polsce. Tymczasem średnie pensje miesięczne polskich kierowników banków dochodzą do 120 tys. zł miesięcznie, a zagranicznych kierowników banków w Polsce do 300 tys. zł, płace dyrektorów giełdowych spółek 60–70 tys. zł miesięcznie, nie mówiąc już o milionach zarabianych przez stu najbogatszych polskich przemysłowców i rekinów giełdowych. W taki sposób opisuje się kraje kolonialne. Mówię to publicznie i głośno. Jesteśmy pod okupacją, okupacją ekonomiczną. Straciliśmy samodzielność, o którą się biliśmy... Niestety.

Dlaczego tak się stało?

– Jest jeszcze jeden wskaźnik. W ostatnich latach Polska stała się europejskim mistrzem w publicznym zadłużeniu. Zadłużenie budżetowe kształtuje się w następujący sposób: w roku 2007, a więc 17 lat od końca ustroju gospodarki planowej, dług publiczny wynosił 527,4 mld zł, ale cztery lata później, w roku 2011, wzrósł już do 850,8 mld zł, a 14 lutego 2014 r. Zegar Długu Publicznego Fundacji Rozwoju Obywatelskiego prof. Balcerowicza wykazał już  bilion 41 mld 41 mln zł. Do tego długu trzeba jednak dodać ukryty dług funduszu emerytalnego i zadłużenie służby zdrowia, co razem, według opublikowanych wyliczeń Forum Obywatelskiego Rozwoju prof. Leszka Balcerowicza, wynosi blisko 3 bln 900 mld zł, stanowiąc ponad 200 proc. PKB. To właśnie te wskaźniki zagrażają perspektywie wypłaty emerytur już w ciągu 6–7 lat.

To bardzo pesymistyczna ocena.

W wielu najpopularniejszych gazetach czy programach telewizyjnych śmiano by się, że mówi Pan jak typowy „moher”, czyli zacofany, prowincjonalny katolik, który nie potrafi sobie radzić we współczesnym świecie.

– Nasza tragedia polega na tym, że idea społecznej solidarności została zawłaszczona przez ludzi z innego systemu. To nie byli ludzie wychodzący z filozofii chrześcijańskiej i solidarnej, katolickiej nauki społecznej, tej zbudowanej na nauce bł. Jana Pawła II, który mówił: zawsze zwalczaj zło dobrem. Przypominał nam też, żebyśmy nie traktowali wolności jako wartości samej w sobie, bo miarą mojej wolności jest wolność drugiego, tak jak w ruchu samochodowym nie mam wolności przekraczania przepisów po to, byśmy wszyscy razem mogli bezpiecznie jechać.

 

 

Jaką rolę w Pana życiu odgrywa wiara?

– Wiara odegrała w moim życiu bardzo ważną rolę. Podam przykład. Było to w marcu 1945 r., gdy siedziałem w więzieniu na Montelupich w Krakowie, wówczas siedzibie radzieckiego KGB. Byłem w grupie aresztowanych AK-owców. Którejś nocy zbudził nas silny huk strzałów z karabinu maszynowego na podwórku więzienia. Rano strażnik przynoszący nam kawę zbożową i kawałek chleba zapytał: „Wy jesteście z AK?”. Oczywiście natychmiast odpowiedzieliśmy: „A co to jest AK?”. Na to on oświadczył: „To znaczy wy nie AK-owcy, to dobrze, bo AK-owcy są rozstrzeliwani”. Następnej nocy usłyszeliśmy silny zbiorowy okrzyk wielu ludzi: „Niech żyje Polska!” i strzały z karabinu maszynowego. Pewni, że to już ostatnie godziny naszego życia, zaczęliśmy we dwójkę z moim kolegą, też AK-owcem, głośno się modlić. Pamiętam, jak ta manifestacja wiary nas uspokoiła. Pamiętam też, że pomyślałem: „Jakie to szczęście, że jestem obdarzony łaską wiary”.

Ostatecznie wysłano nas na pustynię Kara-Kum w Turkmenii, gdzie w ciągu 4–5 miesięcy zmarło 86 proc. uwięzionych, bo w lipcu było 85–86 stopni ciepła i tylko słona woda do picia. Codziennie wieczorem modliliśmy się, kończąc modlitwę moim wierszem: „I wyjdziesz jasny, wierzący i pewny, że jednak, jednak gdzieś tu mieszka Bóg”. Zwycięstwem idei wiary był fakt, że uwięziony z nami ateista, członek przedwojennej Polskiej Partii Komunistycznej, także któregoś dnia zaczął się modlić razem z nami.

Rozmawiamy w roku kanonizacji Jana Pawła II. Czy zetknął się Pan z nim kiedyś?

– Bł. Ojca Świętego Jana Pawła II, jeszcze jako ks. Karola Wojtyłę, poznałem w 1949 r. w Zakopanem w tzw. Księżówce, Ośrodku Wypoczynkowym dla Księży w Kuźnicach. Spędziłem z nim cały dzień, razem wyjeżdżając na Kasprowy Wierch. Oczarował mnie swoją wiedzą, a także pamięcią ulubionych moich wierszy. Opowiadałem mu o swoich przeżyciach więziennych i obozowych, a on między innymi o swojej koncepcji sprawiedliwości społecznej i równowagi między postawą „mieć” i „być”. Później spotkałem go w 1991 r. w czasie jego wizyty w Afryce w Burundi, prowadziłem tam program ONZ-etu modernizacji zarządzania i byłem korespondentem Radio Vaticana w czasie jego pasterskiej wizyty. Kiedy wysiadł z samolotu, po oficjalnym przywitaniu, zawołałem po polsku: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!”. Ojciec Święty zatrzymał się, spojrzał na mnie i głośno zapytał: „Co ty tu robisz?”. Okazało się, że po tylu latach pamiętał mnie. Później jako polski reporter Radio Vaticana stale towarzyszyłem mu i miałem możność parokrotnie z nim rozmawiać, również o sytuacji w Polsce. Ostatni raz miałem zaszczyt przyjąć Komunię św. z jego rąk w katedrze św. Pawła w Rzymie w 1979 r.

Jak wyjść z tej kryzysowej sytuacji w Polsce, co możemy zrobić my, mieszkańcy kraju, a co powinna zrobić władza?

– Kryzysowa sytuacja ekonomiczna Polski to: masowa emigracja, stopniowe wymieranie, olbrzymie bezrobocie, olbrzymie zadłużenie (również ukrytego Funduszu Emerytalnego), daleko idące zróżnicowanie ekonomiczne zarówno terytorialne (jest już dziesięć dość zamożnych wielkich miast z niedużym bezrobociem i biedna duża część prowincji), jak i personalna minimalna płaca 4–5 razy niższa niż w piętnastu dawnych krajach Unii Europejskiej, według ostatniego raportu GUS 10 mln ludzi żyjących w nędzy, a jednocześnie bardzo wysokie uposażenia i zarobki kierownictwa w giełdowych przedsiębiorstwach i bankach zagranicznych. Wielki przemysł, handel i bankowość znajdują się w rękach zagranicznych, zyski są eksportowane za granicę. Według oceny Unii Europejskiej jesteśmy obecnie najbardziej, obok Grecji, skorumpowanym społeczeństwem. Ta sytuacja wymaga: bardzo racjonalnej polityki ekonomicznej, stopniowego unarodowienia bankowości, ostrej walki z korupcją, wielkich polskich inwestycji przemysłowych ze środków unijnych, przyjęcia zasady, że popieramy wszyscy polską produkcję, polską bankowość, polski handel, wymaga także koniecznych dodatków rodzinnych na dzieci. Jednak jest to możliwe do zrealizowania tylko przez patriotyczne i fachowe środowisko polityczne. Takie musi zostać wybrane. Niestety, obecnie we wszystkich badaniach prestiżu zawodu polityka jest on na prawie najniższej pozycji. To wymaga radykalnej zmiany. Pierwsza elementarna zasada to ta, że poseł, który zmienia swoją przynależność partyjną, automatycznie traci mandat poselski, dalsza – to zakaz pełnienia funkcji posła przez urzędujących członków rządu i kadry kierownicze w administracji publicznej.

W Poznaniu Pańską kandydaturę do nagrody Medalu Przemysła II zgłosiła Wanda Półtawska, zaraz po odebraniu swojego medalu. Uniwersytet Jagielloński właśnie przyznał Panu doktorat honoris causa. Jak Pan przyjmuje te zaszczyty?

– Pani dr Wanda Półtawska, wysokiej klasy lekarz i wybitna katolicka działaczka ideologiczna, niezwykle ceniona przez naszego Ojca Świętego Jana Pawła II, jest żoną mojego serdecznego przyjaciela z okresu studiów w Krakowie, zwanego „filozofem,” prof. Andrzeja Półtawskiego. Razem działaliśmy także w Akademickim Związku Morskim w Krakowie. Jestem bardzo wdzięczny za tak wysokie honorowe uznanie z jej strony. Stanowiliśmy razem zgrane, serdecznie przyjazne środowisko, także o zainteresowaniach ideologicznych i filozoficznych w obrębie szeroko rozumianej kultury chrześcijańskiej. Wspaniałe zaszczyty, które stały się moim udziałem, budzą oczywiście we mnie uczucie satysfakcji, ale i ambicji, aby pomimo mojego już bardzo zaawansowanego wieku w dalszym ciągu tak działać, żeby choć nieco przyczynić się do realizacji tych idei, które były udziałem mojego pokolenia, moich towarzyszy broni. Żałuję tylko, że nie mam 30 lat mniej, mógłbym jeszcze lepiej służyć Polsce.

Czego w takim razie życzy Pan sobie, a czego Polsce i Polakom?

– Życzę mojej Ojczyźnie, żeby była wolnym, niepodległym krajem, w którym obok upowszechnionego dostatku szanowane byłyby reguły naszej kultury chrześcijańskiej, panowałoby uczucie solidarności społecznej z likwidacją zbyt dużej dysproporcji w indywidualnym dorobku materialnym. Sobie natomiast życzę, żeby łaska Boża pozwoliła mi jeszcze pożyć parę lat w zdrowiu, satysfakcji z miłości moich dzieci i wnuków i zrealizować moje plany działalności naukowej i społecznej w mojej Ojczyźnie.