Z sercem na dłoni

kl. Michał Tomaka scj

publikacja 28.05.2014 23:15

Jak dziś pomagać osobom niepełnosprawnym? Czego tak naprawdę od nas oczekują? Właśnie na ten temat z s. Teresą Pawlak ze Zgromadzenia Sióstr Albertynek Posługujących Ubogim rozmawia kl. Michał Tomaka SCJ. Prezentujemy dłuższą wersję wywiadu niż w wydaniu papierowym!

Wstań 5/2013 Wstań 5/2013

 

Będąc w szkole średniej, przed wstąpieniem do zakonu, spodziewała się Siostra, że będzie pomagać osobom niepełnosprawnym?

Albertynki to siostry nastawione na pracę z drugim człowiekiem; z człowiekiem, który przeżywa w swoim życiu problemy i nie jest na równi z nami, choć być powinien. Pewnie, że podczas rozeznawania powołania i decydowania się na życie konsekrowane podglądałam, czym albertynki się zajmują, jednak tak konkretnie nie myślałam, czy na drodze mojego albertyńskiego powołania spotkam takich czy innych ludzi, w tym wypadku niepełnosprawnych, którym jakoś tam będę pomagać. Pan Bóg jednak zaskakuje nas nieustannie.

Jaka jest relacja między tym, czego Siostra oczekiwała, a tym, co jest w rzeczywistości? Jest Siostra zaskoczona czymś, czego się nie spodziewała? Jest łatwiej czy trudniej?

Inaczej… ani łatwiej, ani trudniej. Do dziś pamiętam pierwsze spotkanie z niepełnosprawnymi intelektualnie i fizycznie dziećmi, pierwsze karmienie osób starszych, pierwszą pomoc przy toalecie, pierwszy uśmiech wdzięczności, pierwszy grymas niezadowolenia, pierwsze czuwanie przy umierających… To wielkie przeżycie… Chyba nie spodziewałam się tego, że tak naprawdę więcej otrzymam, niż dam, i że czasem nie chodzi o wielkie pomaganie, a jedynie o dostrzeżenie w człowieku człowieka. Najtrudniejsze jest zaakceptowanie bezsilności wobec cierpienia czy bólu innych.

Co oznacza pomaganie osobom niepełnosprawnym? Pierwsze skojarzenie, które przyszło Siostrze na myśl.

Bycie przy kimś, towarzyszenie mu w drodze.

To wielkie i odpowiedzialne zadanie. Czy przechodziła Siostra jakieś szkolenie lub kurs pomocy bliźniemu w potrzebie?

Trudno mówić w moim przypadku o fachowych kursach, szkoleniach z certyfikatami, świadectwami, egzaminami… Jednak w pierwszych latach życia zakonnego miałyśmy zajęcia z siostrą pielęgniarką, która dzieliła się tym, jak pielęgnować chorych i w jaki sposób pomagać, by nie zaszkodzić innym i sobie. Gdy już opiekujemy się innymi, to wiele rzeczy można podpatrzeć, dopytać się – oto cały urok życia we wspólnocie zakonnej wśród sióstr z doświadczeniem.

Kiedy w rodzinie wydarzy się nieszczęście, ktoś zachoruje lub ulegnie wypadkowi, w naturalny sposób zaczynamy się nim opiekować. Czy kurs pomocy jest wtedy potrzebny? A może to, co nam przychodzi spontanicznie do głowy, jest najlepsze?

Intuicja jest czymś wspaniałym. Szczególnie kobiety mają ogromną wrażliwość i empatię – jest to dobre i potrzebne, ale niewystarczające. Istnieją pewne czynności, zabiegi, które jesteśmy w stanie wykonać dobrze, kierując się spontanicznością i logiką. Trzeba jednak pamiętać, że czasem same chęci nie wystarczą, a niewykwalifikowana pomoc może nie tylko nie pomóc, ale wręcz zaszkodzić… Warto więc skorzystać z pomocy czy rady tych, którzy mogą nam coś podpowiedzieć, otworzyć oczy na potrzeby tych, którymi chcemy się opiekować. To może być nawet zwykłe pokazanie, jak chorego podnieść i obrócić, by samemu nie doznać kontuzji.

Opiekując się osobą z mniejszym czy większym stopniem niepełnosprawności, dotykamy zarówno jej sfery fizycznej, jak i psychicznej. Co jest ważniejsze? Czy w ogóle można mówić o jakiejś hierarchii?

Człowiek jest integralną całością i z szacunkiem należy podchodzić do każdej sfery jego życia. Na wszystko powinien znaleźć się odpowiedni czas. Ważne jest chyba to, by indywidualnie podchodzić do każdego. Dyskomfort fizyczny ma wpływ na ogólne samopoczucie, czyli i na psychikę, i na ducha, a w drugą stronę też to działa. Ograniczenia fizyczne można łatwiej znieść, pokonać, może nawet zaprzyjaźnić się z nimi, gdy żyje się w zgodzie ze sobą i widzi się sens swojego życia czy cierpienia.

Wydaje się, że o sferę cielesną łatwiej jest zadbać niż o sferę psychiczną.

Rzeczywiście. Często łatwiej nakarmić, umyć, opatrzyć fizyczne rany, niż zatrzymać się nad sferą psychiczną. Sama dobrze wiem, że nieraz potrzeba wiele cierpliwości i opanowania, by wysłuchać kolejny raz tej samej historii od kogoś z demencją, poświęcić czas, czasem tylko bezradnie być i zapłakać albo się wspólnie uśmiechnąć. Życie jest piękne i gdy kocha się życie, samemu jest się radosnym i pogodnym, i można tym zarazić innych.

A jak jest z realizacją potrzeb czy pragnień osób niepełnosprawnych czy obłożnie chorych? Jakie mają marzenia – zwykłe, związane z ich codziennym życiem, zmaganiem się z chorobą, starością?

Każdy człowiek ma marzenia, pragnienia, potrzeby. Są one bardzo różne i często niewypowiedziane. Niekiedy banalne, jak kawa (a tu serce mówi „nie”), swojska kiełbasa (na co wątroba nie pozwala), słodycze (a strzykawka z insuliną czeka), otrzymanie np. balonika czy potańcówka… Ale są i inne, jak odwiedziny kogoś bliskiego, a niekiedy śmierć – ale pojmowana tak optymistycznie, jako przejście do lepszego życia.

Czy osoby niepełnosprawne odczuwają niekiedy skrępowanie? Są przecież w mniejszym lub większym stopniu czy wręcz całkowicie zdane na swojego opiekuna.

Trudno jest mi odpowiadać w imieniu wszystkich niepełnosprawnych. Spotykałam się głównie z osobami starszymi i przy ich pielęgnacji można dostrzec pewną nutkę wstydu, zażenowania, ale to jest takie normalne, ludzkie, w końcu wkraczamy w bardzo intymną sferę tego człowieka. Potrzeba tu ogromnej delikatności i wyczucia. Dla mnie też niektóre sytuacje są krępujące. Wstyd jest czymś dobrym, byleby nie paraliżował czy znieczulał. Gdy mówimy o osobach starszych, to często problemem jest też ich osobiste pogodzenie się z tym, że już czegoś nie potrafią, nie mogą, z czymś sobie nie radzą.

 

 

To w takim razie w jaki sposób pomagać, aby nie zniewolić? Jak zapewnić podopiecznym nie tylko poczucie wolności, ale rzeczywiście pełnię swobody w każdej możliwej i dostępnej dla nich sferze?

Bardzo ważne jest poznanie możliwości osoby, którą się opiekujemy. Trzeba zobaczyć nie tylko to, czego zrobić nie potrafi, nie może, z czym ma trudności, ale przede wszystkim to, z czym sobie poradzi, co jest w stanie zrobić sama. Pomoc nie może polegać na wyręczaniu (i to pomoc na każdej płaszczyźnie ludzkiego życia). Oczywiście potrzeba do tego czasu i anielskiej cierpliwości, bo niejednokrotnie my, sprawni, zrobilibyśmy to dużo szybciej i lepiej. Czasem potrzeba słowa mobilizującego, wspierającego, motywującego do prób i wysiłku. Święty br. Albert dał kapitalną radę, mówiąc: „Bez miłości grosz jest szorstki, strawa podana niesmaczna, opieka najlepsza – niemiła”. By dobrze pomagać, trzeba kochać. Czasem w opiekowaniu się drugim człowiekiem może pojawiać się pokusa, by czuć się lepszym, niezastąpionym, ważniejszym. Sztuką jest w taki sposób pomagać, by ta pomoc nie przytłaczała, nie osaczała czy nie pomniejszała tego, komu chce się pomóc.

Między asystentem czy też asystentką a podopiecznym tworzy się relacja. Sądzę, że jest to nie mniej ważne niż zaspokajanie doraźnych potrzeb pielęgnacji?

Życie składa się z relacji. Gdy ludzie się spotykają, to zawsze powstaje między nimi jakaś więź. Tak też jest i w tym przypadku. Według mnie jest to bardzo ważne i cenne. Źle byłoby, gdyby traktowało się chorych, swoich podopiecznych, jak kolejny przypadek medyczny. Ale uwaga – gdy tworzy się bliższa relacja, pojawi się też poczucie straty i pustki, gdy tej osoby zabraknie, i na to trzeba być przygotowanym.

Dobra relacja czyni posługę łatwiejszą?

Oczywiście, że dobra relacja to ważna sprawa. Naturalne jest, że gdy kogoś lubimy, łatwiej nam się z nim pracuje. Poznając coraz bardziej drugiego człowieka, sprawniej też odczytujemy jego potrzeby, pragnienia, oczekiwania, domyślamy się, co zrobić i jak zadziałać. Niekiedy bowiem w sposób niewerbalny przekazuje nam on najwięcej informacji.

Pan Bóg ma wobec nas zawsze jakiś plan. Powołanie, którym zostaliśmy obdarowani, to szczególne marzenie Boga o nas i naszym życiu. Oby codzienne zmagania z przeróżnymi trudnościami wynikającymi z naszych ograniczeń oraz cierpienie i niejednokrotnie bezsilność nie zabierały radości życia. Szukajmy Boga w drobnych odruchach ludzkiego wsparcia i życzliwości, a św. br. Albert, który przecież bez nogi doszedł do świętości, niech wspomaga nas każdego dnia.

Będąc w szkole średniej, przed wstąpieniem do zakonu, spodziewała się Siostra, że będzie pomagać osobom niepełnosprawnym?

Albertynki to siostry nastawione na pracę z drugim człowiekiem; z człowiekiem, który przeżywa w swoim życiu problemy i nie jest na równi z nami, choć być powinien. Pewnie, że podczas rozeznawania powołania i decydowania się na życie konsekrowane podglądałam, czym albertynki się zajmują, jednak tak konkretnie nie myślałam, czy na drodze mojego albertyńskiego powołania spotkam takich czy innych ludzi, w tym wypadku niepełnosprawnych, którym jakoś tam będę pomagać. Pan Bóg jednak zaskakuje nas nieustannie.

Jaka jest relacja między tym, czego Siostra oczekiwała, a tym, co jest w rzeczywistości? Jest Siostra zaskoczona czymś, czego się nie spodziewała? Jest łatwiej czy trudniej?

Inaczej… ani łatwiej, ani trudniej. Do dziś pamiętam pierwsze spotkanie z niepełnosprawnymi intelektualnie i fizycznie dziećmi, pierwsze karmienie osób starszych, pierwszą pomoc przy toalecie, pierwszy uśmiech wdzięczności, pierwszy grymas niezadowolenia, pierwsze czuwanie przy umierających… To wielkie przeżycie… Chyba nie spodziewałam się tego, że tak naprawdę więcej otrzymam, niż dam, i że czasem nie chodzi o wielkie pomaganie, a jedynie o dostrzeżenie w człowieku człowieka. Najtrudniejsze jest zaakceptowanie bezsilności wobec cierpienia czy bólu innych.

Co oznacza pomaganie osobom niepełnosprawnym? Pierwsze skojarzenie, które przyszło Siostrze na myśl.

Bycie przy kimś, towarzyszenie mu w drodze.

To wielkie i odpowiedzialne zadanie. Czy przechodziła Siostra jakieś szkolenie lub kurs pomocy bliźniemu w potrzebie?

Trudno mówić w moim przypadku o fachowych kursach, szkoleniach z certyfikatami, świadectwami, egzaminami… Jednak w pierwszych latach życia zakonnego miałyśmy zajęcia z siostrą pielęgniarką, która dzieliła się tym, jak pielęgnować chorych i w jaki sposób pomagać, by nie zaszkodzić innym i sobie. Gdy już opiekujemy się innymi, to wiele rzeczy można podpatrzeć, dopytać się – oto cały urok życia we wspólnocie zakonnej wśród sióstr z doświadczeniem.

Kiedy w rodzinie wydarzy się nieszczęście, ktoś zachoruje lub ulegnie wypadkowi, w naturalny sposób zaczynamy się nim opiekować. Czy kurs pomocy jest wtedy potrzebny? A może to, co nam przychodzi spontanicznie do głowy, jest najlepsze?

Intuicja jest czymś wspaniałym. Szczególnie kobiety mają ogromną wrażliwość i empatię – jest to dobre i potrzebne, ale niewystarczające. Istnieją pewne czynności, zabiegi, które jesteśmy w stanie wykonać dobrze, kierując się spontanicznością i logiką. Trzeba jednak pamiętać, że czasem same chęci nie wystarczą, a niewykwalifikowana pomoc może nie tylko nie pomóc, ale wręcz zaszkodzić… Warto więc skorzystać z pomocy czy rady tych, którzy mogą nam coś podpowiedzieć, otworzyć oczy na potrzeby tych, którymi chcemy się opiekować. To może być nawet zwykłe pokazanie, jak chorego podnieść i obrócić, by samemu nie doznać kontuzji.

 

 

Opiekując się osobą z mniejszym czy większym stopniem niepełnosprawności, dotykamy zarówno jej sfery fizycznej, jak i psychicznej. Co jest ważniejsze? Czy w ogóle można mówić o jakiejś hierarchii?

Człowiek jest integralną całością i z szacunkiem należy podchodzić do każdej sfery jego życia. Na wszystko powinien znaleźć się odpowiedni czas. Ważne jest chyba to, by indywidualnie podchodzić do każdego. Dyskomfort fizyczny ma wpływ na ogólne samopoczucie, czyli i na psychikę, i na ducha, a w drugą stronę też to działa. Ograniczenia fizyczne można łatwiej znieść, pokonać, może nawet zaprzyjaźnić się z nimi, gdy żyje się w zgodzie ze sobą i widzi się sens swojego życia czy cierpienia.

Wydaje się, że o sferę cielesną łatwiej jest zadbać niż o sferę psychiczną.

Rzeczywiście. Często łatwiej nakarmić, umyć, opatrzyć fizyczne rany, niż zatrzymać się nad sferą psychiczną. Sama dobrze wiem, że nieraz potrzeba wiele cierpliwości i opanowania, by wysłuchać kolejny raz tej samej historii od kogoś z demencją, poświęcić czas, czasem tylko bezradnie być i zapłakać albo się wspólnie uśmiechnąć. Życie jest piękne i gdy kocha się życie, samemu jest się radosnym i pogodnym, i można tym zarazić innych.

A jak jest z realizacją potrzeb czy pragnień osób niepełnosprawnych czy obłożnie chorych? Jakie mają marzenia – zwykłe, związane z ich codziennym życiem, zmaganiem się z chorobą, starością?

Każdy człowiek ma marzenia, pragnienia, potrzeby. Są one bardzo różne i często niewypowiedziane. Niekiedy banalne, jak kawa (a tu serce mówi „nie”), swojska kiełbasa (na co wątroba nie pozwala), słodycze (a strzykawka z insuliną czeka), otrzymanie np. balonika czy potańcówka… Ale są i inne, jak odwiedziny kogoś bliskiego, a niekiedy śmierć – ale pojmowana tak optymistycznie, jako przejście do lepszego życia.

Czy osoby niepełnosprawne odczuwają niekiedy skrępowanie? Są przecież w mniejszym lub większym stopniu czy wręcz całkowicie zdane na swojego opiekuna.

Trudno jest mi odpowiadać w imieniu wszystkich niepełnosprawnych. Spotykałam się głównie z osobami starszymi i przy ich pielęgnacji można dostrzec pewną nutkę wstydu, zażenowania, ale to jest takie normalne, ludzkie, w końcu wkraczamy w bardzo intymną sferę tego człowieka. Potrzeba tu ogromnej delikatności i wyczucia. Dla mnie też niektóre sytuacje są krępujące. Wstyd jest czymś dobrym, byleby nie paraliżował czy znieczulał. Gdy mówimy o osobach starszych, to często problemem jest też ich osobiste pogodzenie się z tym, że już czegoś nie potrafią, nie mogą, z czymś sobie nie radzą.

To w takim razie w jaki sposób pomagać, aby nie zniewolić? Jak zapewnić podopiecznym nie tylko poczucie wolności, ale rzeczywiście pełnię swobody w każdej możliwej i dostępnej dla nich sferze?

Bardzo ważne jest poznanie możliwości osoby, którą się opiekujemy. Trzeba zobaczyć nie tylko to, czego zrobić nie potrafi, nie może, z czym ma trudności, ale przede wszystkim to, z czym sobie poradzi, co jest w stanie zrobić sama. Pomoc nie może polegać na wyręczaniu (i to pomoc na każdej płaszczyźnie ludzkiego życia). Oczywiście potrzeba do tego czasu i anielskiej cierpliwości, bo niejednokrotnie my, sprawni, zrobilibyśmy to dużo szybciej i lepiej. Czasem potrzeba słowa mobilizującego, wspierającego, motywującego do prób i wysiłku. Święty br. Albert dał kapitalną radę, mówiąc: „Bez miłości grosz jest szorstki, strawa podana niesmaczna, opieka najlepsza – niemiła”. By dobrze pomagać, trzeba kochać. Czasem w opiekowaniu się drugim człowiekiem może pojawiać się pokusa, by czuć się lepszym, niezastąpionym, ważniejszym. Sztuką jest w taki sposób pomagać, by ta pomoc nie przytłaczała, nie osaczała czy nie pomniejszała tego, komu chce się pomóc.

Między asystentem czy też asystentką a podopiecznym tworzy się relacja. Sądzę, że jest to nie mniej ważne niż zaspokajanie doraźnych potrzeb pielęgnacji?

Życie składa się z relacji. Gdy ludzie się spotykają, to zawsze powstaje między nimi jakaś więź. Tak też jest i w tym przypadku. Według mnie jest to bardzo ważne i cenne. Źle byłoby, gdyby traktowało się chorych, swoich podopiecznych, jak kolejny przypadek medyczny. Ale uwaga – gdy tworzy się bliższa relacja, pojawi się też poczucie straty i pustki, gdy tej osoby zabraknie, i na to trzeba być przygotowanym.

Dobra relacja czyni posługę łatwiejszą?

Oczywiście, że dobra relacja to ważna sprawa. Naturalne jest, że gdy kogoś lubimy, łatwiej nam się z nim pracuje. Poznając coraz bardziej drugiego człowieka, sprawniej też odczytujemy jego potrzeby, pragnienia, oczekiwania, domyślamy się, co zrobić i jak zadziałać. Niekiedy bowiem w sposób niewerbalny przekazuje nam on najwięcej informacji.

Pan Bóg ma wobec nas zawsze jakiś plan. Powołanie, którym zostaliśmy obdarowani, to szczególne marzenie Boga o nas i naszym życiu. Oby codzienne zmagania z przeróżnymi trudnościami wynikającymi z naszych ograniczeń oraz cierpienie i niejednokrotnie bezsilność nie zabierały radości życia. Szukajmy Boga w drobnych odruchach ludzkiego wsparcia i życzliwości, a św. br. Albert, który przecież bez nogi doszedł do świętości, niech wspomaga nas każdego dnia.