Koniec czy rozwój człowieka?

ks. Bogdan Czupryn

publikacja 14.06.2014 12:35

To dramatyczne w swym wyrazie pytanie nie jest tanim gestem teatralnym, ani też celebryckim zabiegiem obliczonym na wywołanie zainteresowania, lecz dotyczy twardej rzeczywistości ludzkich zmagań. Nie pojawia się bowiem w próżni ideowej, ale odnosi do konkretnej sytuacji cywilizacyjnej. A tę wyznacza dzisiaj filozofia czy raczej ideologia gender. Pytamy zatem, czy droga genderowa wiedzie człowieka do rozwoju, czy raczej wieści jego upadek?

Cywilizacja 45/2014 Cywilizacja 45/2014

 

To dramatyczne w swym wyrazie pytanie nie jest tanim gestem teatralnym, ani też celebryckim zabiegiem obliczonym na wywołanie zainteresowania, lecz dotyczy twardej rzeczywistości ludzkich zmagań. Nie pojawia się bowiem w próżni ideowej, ale odnosi do konkretnej sytuacji cywilizacyjnej. A tę wyznacza dzisiaj filozofia czy raczej ideologia gender. Pytamy zatem, czy droga genderowa wiedzie człowieka do rozwoju, czy raczej wieści jego upadek?[1]

Mamy świadomość, że odpowiedź na to pytanie może dzielić, wiele bowiem zależy od tego, jak rozumiemy właściwy człowiekowi rozwój czy też postawę decydowania o sobie. Aby uniknąć sporów na tej płaszczyźnie, należy sięgnąć głębiej, do fundamentów antropologicznych zaproponowanego rozwiązania. Trzeba zatem pokazać, na jakiej wizji człowieka zbudowana została omawiana ideologia. Następnie rozstrzygnąć, czy jest to wizja prawdziwa. Jeżeli nieprawdziwa, jeżeli popełniono błąd antropologiczny, to konsekwentnie wyprowadzone z niej konkretne rozwiązania, w ostatecznym rozrachunku, mimo odmiennych deklaracji, obrócą się przeciw człowiekowi. Okaże się tym samym, że droga genderowa zamiast na szczyty – prowadzi człowieka do przepaści i w tym sensie można mówić o jego końcu. Innymi słowy, jeżeli koncepcja rozwoju bazuje na fałszywym rozumieniu człowieka, to prędzej czy później go niszczy. Zawarte w tytule pytanie stawiane wobec drogi genderowej jest zatem jak najbardziej zasadne.

Wydaje się, że taki sposób dyskusji z gender gwarantuje rzetelną ocenę, a przynajmniej określa jej kierunek; temu też zasadniczo będzie poświęcone niniejsze przedłożenie. Ostatecznie spróbujemy rozstrzygnąć, czy propozycja gender rzeczywiście ułatwia decydowanie o sobie. Jest to istotna kwestia, bo przywołując to przekonanie, coraz powszechniej – właśnie w imię dobra człowieka, aby mógł bardziej o sobie stanowić – wprowadza się standardy gender do porządku administracyjno-prawnego.

Antropologiczne podstawy gender

To zagadnienie zostało dość szczegółowo przedstawione w kilku ważnych publikacjach środowiska gender. Na szczególną uwagę zasługuje dwutomowa praca wydana przez Uniwersytet Warszawski Gender. Perspektywa antropologiczna[2]. W oparciu o te publikacje spróbujemy pokazać, oczywiście w bardzo ogólnym zarysie, koncepcję człowieka przyjmowaną przez gender. Ta koncepcja została wypracowana w ramach antropologii kulturowej, przy znaczącym udziale P. Singera i jego zwolenników.

Na pytanie: kim jest człowiek? gender odpowiada: performatywnym samoświadomym bytem kulturowym. Świadomość, a właściwie samoświadomość decyduje o tym, że człowiek jest osobą oraz jaką osobą jest; w tym drugim przypadku chodzi o tożsamość podmiotu. Pojawienie się świadomości w człowieku jest uwarunkowane stanem jego mózgu, a zatem świadomość powstaje w wyniku przetworzenia materii ludzkiej; mamy więc tutaj do czynienia z redukcjonizmem biologicznym. Jeżeli zatem stan mózgu nie gwarantuje powstania lub trwania świadomości – nie ma podstaw, by takiemu człowiekowi przypisywać osobowe istnienie. Nie każdy człowiek jest zatem osobą. Istnieją więc ludzie, którzy jeszcze osobami nie są, chodzi o dzieci, które nie mają właściwie ukształtowanego mózgu, oraz tacy, którzy już nie są. W tym ostatnim przypadku wskazuje się na ludzi starych lub chorych, których mózg nie gwarantuje utrzymania samoświadomości[3].

W sensie ścisłym człowiek jest osobą, gdy posiada samoświadomość, to znaczy, gdy wie, że jest osobą, czyli ma samoświadomość tego faktu. Mamy tutaj do czynienia z klasycznym utożsamieniem porządku poznawczego z ontycznym: poznawać = istnieć. Nietrudno zauważyć, że takie stanowisko jest usprawiedliwieniem zarówno dla aborcji (jeszcze nie osoba), jak i dla eutanazji (już nie osoba)[4].

Kształtowanie samoświadomości na poziomie treściowym, czyli budowanie tożsamości podmiotu ma wyłącznie charakter kulturowy. Wszystko, co dociera do świadomości, jest faktem kulturowym. Dotyczy to zwłaszcza wymiaru płciowości, który traktowany jest jako podstawowy dla kształtowania omawianej tożsamości. Bardzo znamienna w tym względzie jest następująca wypowiedź S. J. Yanogisako, J. F. Collier, jednych z najbardziej znaczących przedstawicielek gender: „Choć nie zaprzeczamy istnieniu biologicznych różnic między kobietami i mężczyznami (podobnie jak istnieniu biologicznych różnic wśród mężczyzn i wśród kobiet), nasza strategia analityczna polega na podaniu w wątpliwość uniwersalnych podstaw kulturowych kategorii «męskie» i «kobiece». Innymi słowy nasze argumenty wymierzone są przeciw rozumieniu międzykulturowej zmienności kategorii płci (gender) oraz nierówności między płciami jako rozmaitych przetworzeń i rozwinięć jednego i tego samego faktu przyrodniczego”[5]. Dla podmiotu, który się tworzy, nie ma więc obiektywnych faktów przyrodniczych, są tylko wzorce kulturowe. Dlatego też, w zależności od tego, jakie zostaną przyjęte przez człowieka, takim się staje. W ten sposób kształtuje się przede wszystkich tożsamość płciowa. Inaczej mówiąc, w zależności od tego, jakie wzorce kulturowe ulokują się w świadomości, taka tożsamość płciowa zostanie ukształtowana. Sam sposób przyjmowania wspomnianych wzorców określa się dość tajemniczym zwrotem interpelacji, który pojawia się m.in. u J. Butler: „Zarówno tożsamość płciowa, jak i bunt przeciw narzuconej tożsamości odbywają się na zasadzie interpelacji – odpowiedzenia na zawołania nadchodzące ze sfery publicznej”[6]. Co decyduje jednak o tym, że jedne „zawołania” są przyjmowane, inne odrzucane? Z szerszego kontekstu przytoczonej wypowiedzi można wywnioskować, że decydujący głos w tej sprawie ma aktualny stan świadomości ukształtowany przez wcześniejsze „zawołania”. Nie ma zatem podstaw, aby przyjąć, że podmiot ma jakiś ogólny, ramowy plan dla siebie i wypełnia go sukcesywnie treściami przychodzącymi z zewnątrz. Raczej należałoby w tym miejscu mówić o dialektycznym oddziaływaniu aktualnego stanu samoświadomości na propozycje kulturowe. W tej sytuacji, osobowe ja – jeżeli w ogóle o takim można mówić – staje się bardziej obserwatorem tego, co się z nim lub w nim dzieje, niż faktycznym twórcą własnej świadomości. Tożsamość podmiotu ciągle się tworzy i nigdy nie można mówić o takim jej stanie, który pełniłby rolę stałego punktu odniesienia dla dalszego budowania. Dotyczy to zwłaszcza podstawowego wymiaru tożsamości, jakim jest płciowość. Widać to bardzo wyraźnie w myśli J. Butler: „Podstawowym postulatem na temat płci w myśli Butler jest stwierdzenie, że płeć jest performatywna, czyli bezustannie odgrywana przez jednostkę we wszystkich jej działaniach. Performatywność jest głównym mechanizmem podmiotowości: tworzenie się tożsamości jest procesem, a podmiot pozostaje podmiotem przez ciągłe powtarzanie i reartykulację siebie jako podmiotu”[7] . Tworzenie tożsamości płciowej dokonuje się ramach „bezustannego odgrywania” pewnych ról, które jako wzorce kulturowe docierają do świadomości. Stąd też podmiot ciągle się staje, nigdy zaś jest.



[1] Określenie „droga genderowa” świadomie nawiązuje do tytułu pracy G. Kuby, Rewolucja genderowa. Nowa ideologia seksualności, tłum. M. Urban, D. Jankowska, Kraków 2007. Droga genderowa jest bowiem logiczną konsekwencją rewolucji genderowej.
[2] Zob. Gender. Perspektywa antropologiczna, t. 1, Organizacja społeczna, pod red. nauk. R. E. Hryciuk, A. Kościańskiej, Warszawa 2007. Obok tej pracy warto wymienić kilka innych: L. Brannon, Psychologia rodzaju. Kobiety i mężczyźni: podobni czy różni, przekł. M. Kacmajor, Gdańsk 2002; Płeć w życiu publicznym. Różnorodność problemów i perspektyw, pod red. M. Jezińskiego, M. Wincławskiej, B. Brodzińskiej, Toruń 2009.
[3] Koncepcję P. Singera przedstawia bardzo zwięźle B. Wald. Zob. B. Wald, Błąd antropologiczny i jego konsekwencje we współczesnej filozofii, w: Błąd antropologiczny, red. nauk. A. Maryniarczyk, K. Stępień, Lublin 2003, s. 130–132. 
[4] B. Wald stwierdza: „Peter Singer wykorzystuje ów dualizm bycia człowiekiem i bycia osobą dla uzasadnienia aborcji i eutanazji. Tylko osoby mają niezbywalne prawo do życia, podczas gdy ludzie nie będący osobami podporządkowani są interesom osób i w razie konfliktu interesów mogą być nawet uśmierceni” (tamże, s. 132).
[5] S. J. Yanogisako, J. F. Collier, O ujednoliconą analizę płci kulturowej i pokrewieństwa, w: Gender. Perspektywa antropologiczna, s. 23.
[6] K. Więckowska, Płeć a sfera publiczna. Koncepcja relacji między płcią a sferą publiczną w myśli Judith Butler, w: Płeć w życiu publicznym, s. 16.
[7] Tamże, s. 14.

 

Bardzo wyraźne potwierdzenie tego wniosku znajdujemy w wypowiedzi K. Więckowskiej. „Jednym słowem, według współczesnych krytyków kultury i socjologów – twierdzi ona – mężczyzną się nie «jest», lecz ciągle się nim staje, odrzucając to, co leży u podstaw tożsamości męskiej, lecz co jednocześnie jest definiowane przez społeczeństwo jako zagrażające «prawdziwej męskości»[8]. Ogólnie zatem można powiedzieć, że człowiek nie uzyskuje nigdy stałej tożsamości płciowej, nie uzyskuje też stałej tożsamości siebie w ogóle. Nieustannie pracuje nad tym poprzez wspomniane wcześniej „powtarzanie i reartykulację”. Czy można je potraktować jako faktyczne tworzenie siebie, jako rzeczywiste decydowanie o sobie? Podstawowym warunkiem faktycznego podmiotowania musi być świadomość siebie: muszę wiedzieć kim jestem, abym mógł siebie kształtować. W przypadku gender trudno mówić o takiej sytuacji. Podmiot ma bowiem jedynie świadomość tego, że ciągle staje się podmiotem; nie wiem zatem kim jestem, wiem natomiast, że kimś się staję. Ale czy mogę wiedzieć kim się staję, nie wiedząc kim jestem? Skąd wiem, że to ciągle jestem „ja” w drodze do bycia mężczyzną czy kobietą? Te pytania ujawniają rzeczywisty problem gender, a mianowicie: na podstawie czego można twierdzić, że jestem stałym podmiotem, skoro ciągle staję się podmiotem i wszystko, co składa się na budowanie podmiotowości podlega nieustannym zmianom?

Ten problem ujawnia się równie wyraźnie przy dalszym tworzeniu tożsamości podmiotu, na którą składają się bardziej szczegółowe przekonania dotyczące rodziny czy prokreacji w ogóle. One wypełniają samoświadomość podobnie jak w przypadku płciowości, czyli na sposób kulturowy. W zależności od tego, jakie wzorce kulturowe przyjmuję do świadomości, takie przekonania choćby o znaczeniu aborcji posiadam. Odkulturowe pochodzenie przekonań sprawia, że mają one charakter zmienny. Tak jak zmienia się podstawowa tożsamość podmiotu, a więc ta dotycząca płciowości i wynikających zeń podstawowych ról społecznych, tak zmieniają się przekonania, które ją również współtworzą. Czy w tej sytuacji podmiot faktycznie kształtuje swoje przekonania, czy raczej jedynie rejestruje i ustala stan swojej świadomości? Wydaje się, że tylko do tego sprowadza się podmiotowanie w gender. Ciągle bowiem brakuje stałej świadomości siebie, ponieważ człowiek ujawnia się przed samym sobą jako twór kulturowy, czyli w praktyce nie wie, kim jest. Wie jedynie, w jakiej formie kulturowej siebie odbiera, jaką rolę odgrywa. Ta ostatnia ujawnia aktualny stan jego świadomości; aktualny – nie oznacza bynajmniej pełny, a tym bardziej ostateczny. Skoro ciągle odgrywa jakieś role – można zapytać – to czy potrafi rozeznać, kim jesteśmy naprawdę? Czy ma podstawę, aby powiedzieć: teraz rzeczywiście jestem sobą? Wydaje się to nierealne, tym bardziej, że również scena okazuje się niestabilna, bo fakty biologiczne, które mogłyby zapewnić przynajmniej względną stabilizację, w gruncie rzeczy są ujmowane jako wytwór kulturowy. Czy można rzeczywiście decydować o sobie, nie wiedząc kim się jest i nie dysponując odniesieniem do stałej rzeczywistości?

Ta niestabilna – najdelikatniej określając – wizja człowieka nie powinna dziwić, bo stanowi naturalną konsekwencję relatywizmu, a ten jest naturalnym tworzywem gender, niejako matecznikiem ideowym, żeby nie powiedzieć podstawowym dogmatem. W przyjmowanej przez gender koncepcji człowieka osiągnął swoje apogeum: nie ma stałych zasad, bo nie ma stałego człowieka. Nie tylko zasady są tworem kultury, ale i sam człowiek jest w swej istocie tworem kultury. Kultura tworzy zasady, ale też kultura tworzy człowieka. Gender nie kwestionuje porządku biologicznego, faktów biologicznych, takich, jak choćby płeć, przyjmuje natomiast, że one same z siebie nie kształtują samoświadomości, czy też tożsamości podmiotowej. Docierają bowiem do świadomości w otoczce kulturowej i to ona decyduje o tym, jak są przyjmowane. Stąd też uzasadnione staje się utożsamienie faktu biologicznego z faktem kulturowym. Następuje tym samym przedziwna transformacja: stały fakt biologiczny dociera do świadomości w zmiennej otoczce kulturowej. Tym samym człowiek widzi go i przyswaja jako zmienny. To wszystko pokazuje, że gender poniekąd odbiera człowiekowi te wymiary, które są niezbędne, aby faktycznie być podmiotem i rzeczywiście o sobie decydować.

Błąd antropologiczny gender

Z przedstawionej powyżej koncepcji człowieka wynika, że zasadniczy problem gender dotyczy kształtowania rzeczywistej tożsamości podmiotu, która byłaby fundamentem faktycznego decydowania o sobie. Przeprowadzone analizy pokazały, że na lotnych piaskach relatywizmu trudno zbudować stabilne podmiotowanie. Problem o tyle jest ważny, że przecież gender nieomal programowo deklaruje drogę, która ma zagwarantować jak najpełniejsze decydowanie o sobie. Dlaczego zatem nie udało się tego osiągnąć, gdzie popełniono błąd?

Podstawowym błędem, można powiedzieć nieco patetycznie: grzechem pierworodnym – jest apoteoza relatywizmu, który na płaszczyźnie seksualności, a ta w gender wybija się na pierwsze miejsce, szczególnie dobrze się sprzedaje[9]. Ale obok tego, mniej lub bardziej świadomie odrzucono podstawowe ludzkie doświadczenie, ten pierwszy stan świadomości – jeśli można tak powiedzieć – w którym to człowiek odkrywa się przed samym sobą w tym, co dla niego najbardziej fundamentalne. To musi dziwić, że mówiąc tyle o budowaniu samoświadomości, zrezygnowano z sięgnięcia do podstawowego jej doświadczenia. Przypomina to sytuację budowania bez fundamentów. Aby zatem dokładniej odsłonić błąd gender, trzeba sięgnąć do podstawowego doświadczenia siebie, gdzie człowiek odkrywa swoje rzeczywiste osobowe istnienie. Te zagadnienia zostały bardzo szeroko opracowane w wielu publikacjach M. A. Krąpca oraz K. Wojtyły. Pomijając zatem pełną prezentację omawianego problemu, skoncentrujemy się jedynie na tych aspektach, które są ważne w dyskusji z genderową koncepcją człowieka.

W bezpośrednim samopoznaniu człowiek odkrywa najpierw obiektywne istnienie siebie jako „ja”; „ja” – jestem, tak można określić podstawowy stan świadomości. Istnieć obiektywnie oznacza istnieć niezależnie od innych bytów, ale też od rozmaitych przedmiotów, które w różny sposób na nie oddziałują. Ujęte w ten sposób „ja” ma charakter beztreściowy, czyli nie utożsamia się z żadną moją treścią, która ujawnia się w moich działaniach, ani też z żadną treścią, która stanowi faktyczny kontekst mojej egzystencji[10]. Tak rozumiane „ja” obecne w każdym moim działaniu jest zarazem transcendentne wobec wszystkiego, co moje. Skoro jest transcendentne wobec wszystkiego, co moje, co ze mnie jako źródła wypływa, tym bardziej przekracza wszystko, co „nie-moje”. Obecne w każdym moim działaniu „ja” jawi się jako stałe i dlatego gwarantuje stabilność i tożsamość podmiotu. Ontycznym uzasadnieniem owej stabilności jest obiektywny akt istnienia bytu człowieka. Z powyższego wynika, że człowiek odkrywa siebie jako obiektywne „ja”, a nie tworzy własnego „ja”, jak chce gender. Konsekwentnie, człowiek stwierdza, że jest osobą, a nie, że staje się osobą.




[8] Tamże, s. 16.
[9] Bardzo słusznie zauważa G. Kuby: „Najważniejszym polem bitwy relatywizmu jest seksualność” (G. Kuby, Rewolucja genderowa, s. 57). 
[10] Według o. Krąpca „«Ja» jawi się zawsze jako «beztreściowy» spełniacz i podmiot bytujący, właśnie samobytujący, podczas gdy akty są aktami-emanatami tego beztreściowo i bezpośrednio stwierdzonego «ja»” (M. A. Krąpiec, Ja – człowiek. Zarys antropologii filozoficznej, wyd. 2, Lublin 1979, s. 112).

 

 

Skoro „ja” obejmuje całość bytu ludzkiego, to treściowe kształtowanie dokonuje się najpierw w obrębie bytu. Samoświadomość kształtuje się zatem w dialogu z obiektywną rzeczywistością własnego bytu. Trudno byłoby uzasadnić konieczność pośredniczącej roli kultury w tym dialogu. Za „bezkulturowym” kształtowaniem samoświadomości opowiada się R. T. Flewelling. „Można z pewnością przyjąć – stwierdza – jako fakt prawdziwy dla wszelkiego doświadczenia, że to, co nazywamy jaźnią bądź «ja» buduje doświadczenie ze świadomych reakcji na świat fizyczny zewnętrzny i wewnętrzny. Będąc głęboko pod wpływem świata doznań, grając na impulsach ugruntowanych w prawdziwej naturze funkcji fizycznych, podmiotowe «ja» ma ciągle siłę podporządkowania ich swoim wyższym celom”[11]. To nieco obrazowe określenie o graniu na impulsach natury fizycznej wskazuje na dynamiczny wewnętrzny dialog „ja”, który zachodzi w obrębie bytu człowieka. Mamy zatem prawo powiedzieć, że skoro człowiek doświadcza siebie jako obiektywnej rzeczywistości „ja”, to z tego faktu wynika, że utreściowienie „ja” dokonuje się przede wszystkim w relacji do obiektywnej rzeczywistości „mnie”. Dotyczy to również, a pewnie lepiej byłoby powiedzieć, przede wszystkim, kształtowania tożsamości płciowej. Budowanie samoświadomości polega w gruncie rzeczy na odkrywaniu tych treści, które mnie obiektywnie stanowią: być samoświadomym, to wiedzieć, kim obiektywnie jestem. Nie ma zatem żadnych podstaw, aby twierdzić, że doświadczanie własnej cielesności „moich faktów biologicznych” dokonuje się za pośrednictwem kultury. Jeżeli przyjmiemy, że człowiek jest jednością – a z tym trudno dyskutować, zwłaszcza redukcjonistom – to dlaczego pomijać na poziomie świadomości fakty biologiczne?

Wspomniana wcześniej immanencja „ja” – to samo „ja” jest obecne we wszystkim, co moje – jawi się jako warunek konieczny rzeczywistej samoświadomości, bo ta musi być identyczna i ciągła. W przeciwnym razie trudno będzie ją zidentyfikować jako świadomość „mnie”. Tylko na beztreściowym „ja” można budować taką świadomość[12]. W koncepcji gender, gdzie podmiot ciągle tworzy swoją tożsamość odgrywając coraz to nowe role wyznaczone przez wzorce kulturowe, praktycznie nie ma podstaw gwarantujących wspomnianą identyczność i ciągłość. Czy zatem istnieją jakiekolwiek racje, aby mówić w tym ujęciu o rzeczywistej samoświadomości? Stąd też na pytanie: kim jesteś? konsekwentny zwolennik gender powinien odpowiedzieć: nie wiem; mogę jedynie określić, kogo aktualnie gram.

Podsumowanie

W podsumowaniu powyższych analiz możemy sformułować następujące wnioski. Związane z obiektywnym istnieniem bytu człowieka i dlatego autentycznie stabilne „ja” gwarantuje przede wszystkim faktyczne podmiotowanie. Po wtóre, stanowi podstawę do budowania rzeczywistej samoświadomości. Wreszcie po trzecie, umożliwia osiąganie rzeczywistej wielkości, polegającej na aktualizowaniu tych możliwości, które stanowią obiektywne uposażenie natury ludzkiej. W tym procesie istotną rolę ogrywają wzorce kulturowe; mogą wspomagać, ale też utrudniać wspomniany rozwój. Jednak ich wpływ ma charakter wtórny, można by powiedzieć, niejako narzędziowy. Absolutyzacja wpływu wzorców społecznych i swoista mitologizacja kultury – to ostatnie sformułowanie dotyczy genezy występującej w niej zasad – nie ma żadnego uzasadnienia. Ostatecznie to człowiek tworzy wzorce zachowań, a nie odwrotnie. Tak rozumiany osobowy rozwój, oparty na stałym fundamencie obiektywnego istnienia jako „ja” ujawnia właściwą człowiekowi transcendencję: jest on wielki tym, że tworzy kulturę, która zarazem wyraża przysługującą mu godność i ułatwia jej pomnażanie.

Przeprowadzone powyżej, z konieczności dość pobieżnie, analizy podstawowego samopoznania, pokazały jednak wystarczająco jasno, że zasadniczy błąd antropologii genderowej polega na tym, iż nie uwzględnia podstawowego doświadczenia, które ujawnia człowieka jako rzeczywisty podmiot. Wszelkie dalsze błędy są już tylko konsekwencją tego pierwotnego zaniedbania. Trudno bowiem wprowadzić kogoś na szczyty człowieczeństwa odbierając mu już na początku drogi możliwość samodzielnego chodzenia. Używając nieco obrazowego języka należałoby powiedzieć, że na barkach kultury można jedynie pokręcić się w miejscu. W tej sytuacji nie sposób nie zapytać, dlaczego tego tak oczywistego faktu, dostępnego każdemu, nie uwzględniono. Czyżby chodziło o zwykłe przeoczenie? Oczywiście, że nie. To pominięcie jest jak najbardziej świadome i zaplanowane. Chodzi o to, aby z definicji pozbawić człowieka jakichkolwiek stałych fundamentów, bo bez nich łatwiej dowolnie go kształtować według własnych projektów. To prawda, że fundamenty ograniczają możliwości dalszego budowania, ale też stabilizują budowlę. Czy lepiej wybudować solidny, choć może skromny dom, ale na stałych fundamentach, czy też ekstrawagancki, ale bez odpowiedniej podwaliny? Pozornie, ta druga możliwość bardziej pociąga, zwłaszcza dzisiaj, gdy dziwaczność i niepospolitość zostały podniesione przez media do rangi najwyższej cnoty. W rzeczywistości każdy zdrowo myślący chciałby mieszkać w domu, który gwarantuje bezpieczeństwo, a nie tylko zachwyt, zwłaszcza u tych, którzy patrzą z zewnątrz, a nie w domu, w którym nie da się spokojnie mieszkać. Odbierając człowiekowi stałość zasad burzy się poczucie bezpieczeństwa i powoduje zamieszanie. Czy idąc taką drogą rzeczywiście dojdziemy do dojrzałości osobowej? Czy człowiek, który ciągle musi baczyć, aby się nie przewrócić, bo ciągle nie wie, jakimi siłami rozporządza, a i droga stale go zaskakuje, rzeczywiście decyduje o sobie? Te w gruncie rzeczy retoryczne pytania pokazują, iż droga genderowa jest drogą donikąd, a to dlatego, że buduje na fałszywym obrazie człowieka. Jako taka stanowi wręcz klasyczny przypadek błędu antropologicznego.

Na zakończenie warto jeszcze odnieść się do jednej istotnej konsekwencji gender. Otóż, odbierając człowiekowi stałość natury i stałość zasad, w praktyce niszczy się realne podstawy jego odniesienia do Boga, który jest ostatecznym źródłem obiektywnego porządku rzeczy. Świadomość tej konsekwencji powinna skłaniać do odpowiedzi na proste skądinąd pytanie: czy lepiej być dziełem Boga czy tworem kultury?

Koniec czy rozwój człowieka?

Artykuł poszukuje odpowiedzi na pytanie o wpływ ideologii genderowej na rozwój człowieka i sposób decydowania o sobie; przedstawia antropologiczne podstawy tej ideologii oraz charakteryzuje błąd leżący u jej fundamentów.

 

ks. Bogdan Czupryn -  doktor filozofii, teolog, autor haseł do Powszechnej encyklopedii filozofii, publicysta, specjalizuje się w antropologii filozoficznej.




[11] R. T. Flewelling, Osobowość twórcza, przekł. B. Gacka, E. Reutt, Warszawa 1998, s. 185.
[12] Szczegółową analizę tej sytuacji znajdujemy u R. T. Flewellinga. Zob. tamże, s. 179–182.