Zapach i światło

ks. Adam Pastorczyk scj

publikacja 02.07.2014 19:04

Historia tego maronickiego mnicha ciągle się dzieje, mimo iż od jego śmierci upłynął już czas kilku pokoleń. Z pewnością żyjący w jego czasach zakonnicy, którzy nadali mu za życia tytuł cudotwórcy i uzdrowiciela, w obliczu pośmiertnych znaków mieliby nie lada kłopot, by we właściwy sposób wyrazić prawdę o jego świętości… A tę prawdę daje nam odczuć sam święty, z którego ciała wydobywa się pachnąca ciecz, po dziś dzień inspirująca pielgrzymów przybywających do sanktuarium św. Charbela w Annaya.

Wstań 6/2013 Wstań 6/2013

 

W duchu św. Benedykta

Właściwie miał na imię Józef i był najmłodszym dzieckiem państwa Makhlouf. Przyszedł na świat 8 maja 1828 roku w Bekaa Kafra w północnej części Libanu. Od najmłodszych lat wzrastał w chrześcijańskiej wierze, gdyż jego rodzice byli gorliwymi katolikami obrządku maronickiego. Z rodzinnej ziemi wyniósł także zamiłowanie do pustelniczego trybu życia, które podjął wujek Józefa, zostając mnichem w pustelni św. Antoniego w Kozhayah.

Ubogi i religijny charakter życia rodziny pulsował w rytmie ora et labora (módl się i pracuj). Niestety, w wyniku śmierci ojca żyjąca do tej pory w pokoju rodzina została przepasana wstęgą cierpienia i smutku. Brygida, matka Józefa i czwórki jego rodzeństwa, chcąc zapewnić swym dzieciom godziwe warunki życia i utrzymać w nich ducha pobożności, zdecydowała się poślubić uczciwego i bogobojnego Ibrahima, który wkrótce został maronickim kapłanem.

Te wydarzenia sprawiły, że młody Józef coraz częściej odczuwał w sobie pragnienie realizacji zakonnego powołania. Dostrzegali to także jego szkolni koledzy, którzy nie mogąc znaleźć na niego właściwego określenia, nazywali go po prostu świętym. Słowo to nie pozostawało bez pokrycia, czego dowodem były przywoływane przez wielu autentyczne wydarzenia z życia „preriowego chłopca”, który udając się na wypas rodzinnego stada, niejednokrotnie widziany był na modlitwie w grocie Niepokalanej Dziewicy. Odczuwana przez Józefa bliskość niebieskiej Matki sprawiła, że w późniejszym czasie owa pieczara stała się jego drugim domem.

Droga do kapłaństwa

W 1851 roku Józef wstąpił do poświęconego Bogurodzicy monasteru w Mayfouk, w którym przygotowywał się do złożenia pierwszych ślubów zakonnych. Blisko dwa lata później w monasterze św. Marona w Annaya urzeczywistnił swe dotychczasowe pragnienia, składając śluby posłuszeństwa, czystości i ubóstwa w Zakonie Libańskich Maronitów (OLM) i przyjmując jednocześnie imię Charbel, od antiocheńskiego męczennika z II wieku.

Kolejne lata jego życia były związane z filozoficzno-teologicznym studium w Kfifan Batroun. W tym czasie Charbel poszerzał nie tylko swoje intelektualne horyzonty, lecz przede wszystkim następował w nim rozwój duchowy, który był konsekwencją spotkania z wybitnym maronickim mnichem – Nimatullahem Al-Hardinim, którego bł. Jan Paweł II włączył w poczet świętych. Zakończone studia i pozytywne opinie przełożonych sprawiły, że 23 lipca 1859 roku wikariusz maronickiego patriarchatu udzielił Charbelowi święceń kapłańskich.

Bezpośrednio po powrocie do swego macierzystego klasztoru w Annaya Charbel stał się świadkiem niesłychanej dotąd rzezi, której na jego oczach dokonywali muzułmanie na kilkudziesięciu tysiącach chrześcijan. Bezradny wobec zaistniałej sytuacji modlił się i pokutował w intencji oprawców i ich ofiar, prosząc Boga, aby przyjął to jako zadośćuczynienie za dokonywane zbrodnie.

Powołany do życia w skicie

W tym ascetycznym duchu trwał nieprzerwanie przez kolejne 16 lat swego życia. W 1875 roku, zainspirowany pustelniczym życiem wspólnoty św. Piotra i Pawła, która przynależała do monasteru Annaya, poprosił o możliwość życia w skicie. Bezpośredni przełożony Charbela długo wstrzymywał się z podjęciem właściwej decyzji, ale ostatecznie – pod wpływem otrzymanego znaku z nieba – wyraził zgodę. Znak ten dotyczył cudu związanego z lampą napełnioną oliwą, a właściwie jej brak. Otóż pewnej nocy zdarzyło się, że ojciec Charbel poprosił o napełnienie lampy oliwą, ale zamiast oliwy wlano do niej wodę… W niczym to jednak nie przeszkadzało, by zapalona przez maronitę lampa na wodę naturalnie oświetlała mu drogę! Jak się później okazało, był to dopiero początek nadzwyczajnych zjawisk w życiu świętego mnicha…

Wyrażona przez przełożonego zgoda na życie w skicie oznaczała dla Charbela czas prawdziwego odosobnienia, trwania na modlitwie i uwielbieniu oraz ręcznej pracy w polu, jak za młodzieńczych lat. Wielogodzinne przebywanie w obecności świętej Eucharystii oraz umiłowanie nocnej modlitwy sprawiały, że każdego dnia w sposób niezwykle radykalny wstępował w ślady świętych ojców skitu.

Ze starannością oraz całkowitą konsekwencją przyjętych zobowiązań we wspólnocie św. Piotra i Pawła przeżył ostatnie 23 lata swego ziemskiego życia. Pomimo ciężkiej choroby jeszcze przed śmiercią zdołał wypowiedzieć słowa niedokończonej, lecz sprawowanej przez siebie adwentowej liturgii: „Ojcze sprawiedliwy, przyjmij ofiarę Twego umiłowanego Syna!”. Ojciec Charbel zmarł w Wigilię 1898 roku… W dniu Bożego Narodzenia został pochowany na przyklasztornym cmentarzu.

Życie po życiu

Jednakże nie minął nawet dzień, a nad miejscem, w którym został pochowany maronicki starzec, rozbłysło oślepiające wszystkich światło, które świeciło nieustannie przez kolejne 45 nocy. Wkrótce zauważono także, że z ciała św. Charbela wydobywa się tajemniczy płyn, który w zetknięciu z ludzką chorobą przywracał potrzebującym zdrowie duszy i ciała. Osoba świętego pustelnika skruszyła już niejedno serce, które zagubiło drogę do nieba, ale znalazło drogę do Annaya… i w konsekwencji do Boga.

 

 

TAGI: