„Lalek”, ostatni Żołnierz Niezłomny II Rzeczypospolitej

Tadeusz Płużański

publikacja 02.03.2015 21:25

Marek Franczak o tym, kim był jego ojciec, dowiedział się dopiero po 1989 r. Teraz odzyskał czaszkę taty, którą komuniści oddzielili od tułowia.

Przewodnik Katolicki 8/2015 Przewodnik Katolicki 8/2015

 

Dzięki trwającemu niemal 20 lat śledztwu IPN-­u, czaszka odnalazła się w Uniwersytecie Medycznym w Lublinie. Ale nie wszystko się udaje. W Lublinie miała ostatnio powstać ulica Józefa Franczaka. Nie powstała: tuż przed Bożym Narodzeniem sąd unieważnił uchwałę Rady Miasta. Pomysł zablokowało siedem osób i jeden podmiot gospodarczy. Powód? Koszty wymiany dokumentów, których mieszkańcy i tak by nie ponieśli, bo zobowiązała się do tego lubelska Fundacja Niepodległości. Ratuszowi pozostaje jeszcze złożenie skargi kasacyjnej do Naczelnego Sądu Administracyjnego, ale nie ulega wątpliwości, że w Lublinie nie chcą ostatniego Niezłomnego.

Popierali polskiego żołnierza

– Nasz syn Marek urodził się w 1958 r. – mówi mi Danuta Mazur, konspiracyjna narzeczona „Lalka”. – Józek zobaczył go pierwszy raz po ośmiu miesiącach, gdy wyniosłam dziecko w zboże. Wiele razy jeździłam do księży, byłam u dominikanów w Lublinie, ale nikt nie chciał dać nam ślubu. Mówili, że to wielkie ryzyko. Kiedy ubecy przychodzili i pytali o Marka, odpowiadałam, że ja już nie wiem, z kim mam to dziecko. Tak się poniżyłam.

Przed wojną Józef Franczak (rocznik 1912) ukończył szkołę żandarmerii w Grudziądzu. Został przeniesiony do Równego, gdzie zastała go wojna. Po 17 września aresztowany przez Sowietów, uciekł z niewoli. Potem walczył z Niemcami i Sowietami. Jeszcze w latach 40. chciał się ujawnić, rozpocząć normalne życie.

– Znajomy prokurator z Lublina powiedział nam, że Józek nie ma szans, takie papiery na niego mają. Po amnestii mogą go wypuścić, ale po dwóch, trzech miesiącach ślad po nim zaginie – mówi Czesława Kasprzak, siostra ostatniego Żołnierza Niezłomnego.

Urząd Bezpieczeństwa miał utrudnione zadanie, bo ludzie, mimo ciągłych aresztowań, nie chcieli wydać Franczaka: w ogóle o nim nie słyszeli; jeśli go znali, to nie widzieli go od kilku lat; potem informowali „Lalka” o swoich przesłuchaniach.

Według materiałów UB Franczak miał co najmniej sto „melin”, głównie w okolicach Lublina. Mieszkańcy kwaterowali go, zapewniali jedzenie, ubranie. Popierali polskiego żołnierza, a nie NKWD-zistów czy KBW-iaków.

– Wolałam nie wiedzieć, gdzie i z kim chodzi, żeby nie wydać go na UB. Miałam nawet kilka zdjęć z Józkiem, ale wszystkie zniszczyłam, też ze strachu. Zostawić go? Nigdy w życiu. Przecież go kochałam – zawstydza się Danuta Mazur.

Czekała 20 lat

– Około godziny 14.00 wracaliśmy z pola. Kiedy spojrzałam na dębowy las, miałam przeczucie, że coś złego się wydarzy – Czesława Kasprzak wspomina 21 października 1963 r.

„H: Powietrze stoi. Coś w nocy będzie. / LALEK: Co ma być? / H: Burza, albo...”.

Tak pisał Zbigniew Herbert w dramacie Lalek.

– Spotkaliśmy się w niedzielę, w zagajniku. Józek był pogodny, nie przypuszczał, że coś się stanie – Danuta Mazur z trudem kryje łzy. – Opowiedziałam mu mój sen. To była mętna, wezbrana rzeka, a w niej pływał nasz syn. Józek powiedział, żeby uważać na Marka. Mieliśmy zobaczyć się za dwa tygodnie.

Już w 1950 r. bezpieka na Lubelszczyźnie otrzymała z Departamentu III Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego nakaz „rozpracowania operacyjnego” ostatnich grup oporu. Nadzwyczajne środki w sprawie ujęcia „kadrowego bandyty Franczaka” podjęto w 1954 r. Dwa lata później postępowanie musiano jednak zawiesić, „wobec jego ukrywania się”. 8 września 1961 r. w „Kurierze Lubelskim” ukazał się list gończy za Franczakiem, razem ze zdjęciem.

Rysopis poszukiwanego wg SB: „Wzrost ok. 174 cm, ciemny blondyn, włosy szpakowate, lekko łysy, czesze się do góry, oczy niebieskie, czoło wysokie, nos średni, lekko pochylony do dołu, twarz owalna, koścista, śniada, (…) mowa grubsza, typowo męska, jest dobrze zbudowany, barczysty, pierś wysunięta do przodu, chód ciężki”.

– Zawsze był czysty, schludnie ubrany, żadnego brudu za paznokciami. Może dlatego, jeszcze za Niemca, nazwali go „Lalek” – opowiada Czesława Kasprzak. – Ostatniego dnia założył zielone, prążkowane spodnie i brązową marynarkę, choć na ogół chodził po wojskowemu.

– Poznałam go na zabawie w 1946 r. i od razu mi się spodobał. Spotykaliśmy się raz na dwa, trzy miesiące. Na polu, w lesie, czasem u rodziny albo znajomych. Nawet na randki przychodził z pistoletem i granatami – wspomina Danuta Mazur, która przez prawie 20 lat czekała na „Lalka”. – Miałam nadzieję, że jeśli przeżyje, będziemy kiedyś razem.

TW „Michał”

21 października 1963 r. nadzieje prysły. O godzinie 15.40 (większość ubeckich materiałów podaje błędnie godzinę 5.40) „Lalek” został otoczony przez obławę SB i ZOMO w Majdanie Kozic Górnych (20 km od Lublina, 8 km od Piasków).

„W wyniku intensywnej pracy operacyjnej w dniach 18–21 X 63 r. w dniu 21 X 63 r. uzyskano dane, że wymieniony bandyta melinuje w zabudowaniach aktywnego współpracownika we wsi Kozice pow. Lublin. (..) podjęto decyzję przeprowadzenia rewizji w zabudowaniach „BW” [Becia Wacława]. Na ewentualny wypadek, gdyby wynik był negatywny, zakładano dokonać rewizji dwóch meliniarzy w tej samej miejscowości dla pozoracji i odwrócenia podejrzeń w odniesieniu do t. w. [tajnego współpracownika] «Michała»”.

TW „Michał” to Stanisław Mazur, stryjeczny brat Danuty, narzeczonej „Lalka”. To on zawiadomił SB, gdzie tego dnia przebywa Franczak. Rodzina przez lata niesłusznie podejrzewała rodzinę Beciów.

 

 

Ostatnia ucieczka

Ostatnie chwile „Lalka” według UB: „Okrążenia zabudowań B [Becia] Wacława s. Jana dokonano z podjazdu przez grupę operacyjną ZOMO, składającą się z 35 funkcjonariuszy doprowadzonych do meliny przez dwóch oficerów Służby Bezpieczeństwa. Z chwilą okrążenia zabudowań b. [bandyta] Franczak wyszedł ze stodoły, pozorując gospodarza rozważał możliwość wyjścia z obstawy, a gdy został wezwany do (nieczytelne) chwycił za broń – pistolet, z którego oddał kilka strzałów. W tej sytuacji grupa likwidacyjna ZOMO przystąpiła do likwidacji. Franczak mimo wzywania go do zdania się, podjął obronę i wykorzystując słabe punkty obstawy pod osłoną zabudowań wycofał się około 300 m od meliny, gdzie podczas wymiany strzałów został śmiertelnie ranny i po kilku minutach zmarł”.

– Zobaczyłam Józka, jak biegł przy naszym płocie – mówi Helena Misiura, sąsiadka. – W jednej ręce miał teczkę, w drugiej pistolet. Nagle zachwiał się i złapał pod bok. Przeskoczył jeszcze przez żywopłot i zaległa cisza. Śmiertelny strzał musiał paść zza lipy. Za chwilę podniosły się krzyki: „Jest, jest”. Ze wszystkich stron, od drogi, z lasu wylegli ludzie. Jedni byli w mundurach i płaszczach, drudzy w kufajkach i po cywilnemu. Podjechały trzy samochody i karetka. Myśleliśmy, że to po Józka, ale zabrali jakiegoś zabitego milicjanta.

W sekcji zwłok przeprowadzonej przez biegłego lekarza czytamy:

„Rany postrzałowe klatki piersiowej i jamy brzusznej, z następnym uszkodzeniem serca, wylewem krwawym do jamy opłucnej, uszkodzeniem wątroby, przepony i płuca lewego. Biorąc pod uwagę wyniki sekcji zwłok, należy przyjąć, że przyczyną zgonu denata była rana postrzałowa serca”.

Nagi, bez głowy

Czesława Kasprzak: – Po pół godzinie przyjechał z Lublina prokurator Antoni Maślanko. Milicjanci podświetlili latarkami ciało. Prokurator spytał, czy to „Lalek”. „Przecież wiecie, kogo zamordowaliście” – odpowiedziałam. Maślanko zapewniał, że wyda nam ciało Józka.

O 21.00 martwego „Lalka” przewieziono do Akademii Medycznej w Lublinie. Został pochowany potajemnie, tak jak jego koledzy z partyzantki, na cmentarzu przy Unickiej. Po czterech dniach, w nocy, rodzina wykopała ciało.

– Józek leżał nagi, bez głowy – opowiada Czesława Kasprzak.

„Powołując się na pismo prokuratury z dnia 24 października 1963 r. i na ustną rozmowę z dr. Iwaszkiewiczem proszę o zdjęcie głowy ze zwłok Józefa Franczaka”. Podpisał podprokurator powiatowy.

Czesława Kasprzak mogła przenieść brata na cmentarz w Piaskach dopiero w 1983 r. Spoczął obok miejscowych księży i dawnych dziedziców. Na skromnym grobie wyryto napis: „Józef Franczak, żył lat 45, zginął 21 X 1963. Poświęcił życie za wolność ojczyzny, której nie doczekał”. Przed cmentarzem stoi pomnik upamiętniający opór przeciwko hitlerowskiemu okupantowi. Czyżby walka o wolną Polskę skończyła się w roku1945?

Skazany na banicję

„Lalek” brał udział w wielu akcjach na „utrwalaczy władzy ludowej”. Kilka razy był ranny, a raz nawet aresztowany. W czerwcu 1946 r. UB zrobiło w okolicy wielką łapankę. Po zatrzymaniu kilku osób ubecy pojechali do wsi Chmiel na wesele. „Bandytów” zamknęli w komórce, a sami raczyli się wódką. Nie wiedzieli, że jednym z zatrzymanych jest od dawna poszukiwany Józef Franczak – „Lalek” miał wyrobione dokumenty na inne nazwisko. Po zabawie ciężarówka z aresztowanymi ruszyła do Lublina. W drodze partyzanci rzucili się na podchmielonych ubeków, obezwładnili ich i zabili pięciu. Podobno sygnał do akcji dał Franczak.

Łapanka urządzona przez UB była związana z poszukiwaniami „Lwa” – Antoniego Kopaczewskiego, kierownika Inspektoratu Lubelskiego WiN, który zginął kilka miesięcy później na skutek donosu. „Lalek” likwidował później ubeckich szpicli.

Żołnierz „Lwa”, Mieczysław Jarosz z Piasków, ujawniony w 1945 r., opowiada:

– Przez wiele lat wzywali mnie na UB, pytali o różne rzeczy, ale zawsze kończyło się na „Lalku”. W lutym 1953 r., razem z „Wiktorem” – Stanisławem Kuchciewiczem i „Felkiem” – Zbigniewem Pielakiem (zmarł we wrocławskim więzieniu w 1954 r.) „Lalek” napadł na kasę Gminnej Spółdzielni w Piaskach. Partyzanci chcieli zdobyć fundusze, aby przetrwać zimę. „Wiktor” i „Felek” weszli do poczekalni w strojach wieśniaków. Uzbrojony w pepeszę „Lalek” osłaniał kolegów po przeciwnej stronie szosy Chełm–Lublin, w bramie cmentarza. Skok nie udał się, gdyż kasjer zdążył wezwać na pomoc milicję. Ostrzelanie drogi przez „Lalka” nie mogło pomóc. Ranny „Wiktor” rozkazał „Felkowi”, aby zostawił go i uciekał.

Stanisław Kuchciewicz był ostatnim dowódcą Franczaka. Wcześniej zginął „Zapora” – Hieronim Dekutowski, „Uskok” – Zdzisław Broński i wielu innych. Po śmierci „Wiktora” w 1953 r. „Lalek” został sam. Przez następnych dziesięć lat ukrywał się. Skazany na banicję, wyjęty spod prawa.

Tadeusz Płużański – publicysta polityczny i historyczny, prezes Fundacji „Łączka”, autor książek o nierozliczonych zbrodniach komunistycznych, właśnie ukazała się jego najnowsza książka Moje spotkania z bestiami.

 

TAGI: