Przestawianie syryjskich klocków

ŁUKASZ KAŹMIERCZAK

publikacja 09.12.2015 19:24

Największą zmianą po tragicznych zamachach w Paryżu może okazać się weryfikacja stosunku Zachodu do syryjskiego dyktatora Baszara al-Asada. W myśl twardego rachunku: lepszy Asad niż ISIS.

Przewodnik Katolicki 47/2015 Przewodnik Katolicki 47/2015

 

Jeśli François Hollande oficjalnie oświadcza, że Francja jest dziś w stanie wojny z Państwem Islamskim (ISIS), to w takiej walce wszystkie metody stają się dozwolone i wszystkie ręce idą na pokład. Logicznym krokiem jest więc szukanie sojuszników przede wszystkim tam, gdzie znajdują się główne bastiony śmiertelnie niebezpiecznego wroga. Czyli niemal przysłowiowe już, a na razie głównie pobożno życzeniowe, zwalczanie islamskiego terroryzmu „u jego źródeł”. A to w naturalny sposób prowadzi do Baszara al-Asada – jedynego realnego i w miarę silnego przeciwnika dżihadystów w tej części Bliskiego Wschodu.

Wszyscy są terrorystami

Syryjski prezydent nie jest na pewno postacią z naszej bajki. I nigdy nią nie był. Dynastia Asadów przez ponad czterdzieści lat rządów uczyniła z Syrii kraj skrajnie autorytarny, zarządzany przy pomocy rozbudowanego, bezwzględnego aparatu wojskowego i policyjnego. Niektórzy wskazują co prawda, że Syria jako jedno z niewielu państw w regionie zapewniła swoim obywatelom wolność religijną, jednak w tym przypadku należy od razu dodać: owszem, pod warunkiem że bezwzględnie popierają oni Asada. Przeciwnicy polityczni znaleźli się poza jakimikolwiek prawami i przywilejami. Cykliczne raporty organizacji monitorujących przestrzeganie praw człowieka nie pozostawiają co do tego żadnych złudzeń: liczne przypadki porwań działaczy opozycji, nagłe zniknięcia, tortury, przetrzymywanie w areszcie bez wyroku, strzelanie do demonstrantów, masowe egzekucje – to jest od wielu lat stały element syryjskiej rzeczywistości. Wszystko to doprowadziło w okresie arabskiej wiosny ludów do wybuchu powstania przeciwko syryjskiemu reżimowi, które w ciągu ostatnich czterech lat przekształciło się w krwawą wojnę domową przy użyciu wszelkich dostępnych metod. Wojskom rządowym zarzucano m.in., że stosują bomby kasetowe o zwielokrotnionej sile rażenia – potępiane przez większość państw, w tym m.in. przez Watykan – których ofiarami byli zarówno powstańcy z antyasadowskiej Wolnej Armii Syrii, jak i niewinna ludność cywilna. „Znam swoją armię, ona stosuje pociski, rakiety i bomby. Nie słyszałem od armii, żeby używała kaset albo może jakichś garnków” – mówił z ironicznym uśmieszkiem syryjski dyktator w wywiadzie udzielonym stacji BBC. I zarzut najcięższy: użycie broni chemicznej przeciwko opozycji. W tym przypadku Asad również gwałtownie zaprzeczał, mówił o prowokacji wymierzonej w jego rząd, a na dowód czystości swoich intencji dopuścił międzynarodowych obserwatorów do niszczenia syryjskiego arsenału chemicznego. Sprawa ta nie jest jednak do końca wyjaśniona i rzuca się nadal cieniem na postać syryjskiego prezydenta, nawiasem mówiąc lekarza okulisty z wykształcenia.

Krytycy wskazują także, że to właśnie niezwykła brutalność syryjskiego reżimu doprowadziła do radykalizacji nastrojów, wzrostu wpływu dżihadystów i w konsekwencji do powstania kalifatu islamskiego. W tym kontekście Asad nazywany bywa wręcz jednym z akuszerów ISIS. Dla okulisty-dyktatora nie ma to jednak większego znaczenia – w taki sam sposób zwalcza zarówno islamskich radykałów, jak i umiarkowaną opozycję. „Wszyscy opozycjoniści są terrorystami” – stwierdził wprost we wspomnianej już rozmowie z BBC. Efekt? Ponad 220 tys. istnień ludzkich, które pochłonął krwawy wewnętrzny konflikt oraz masowa ucieczka ludności. W krótkim czasie kraj opuściła niemal połowa z liczącej około 23 mln mieszkańców Syrii, co czyni ów exodus największą humanitarną katastrofą od zakończenia II wojny światowej – wszystko to w pośredni sposób obciąża hipotekę syryjskiego dyktatora.

Chrześcijanie zostają

Z jednej strony mamy więc falę uchodźców napływających cały czas do państw sąsiadujących z Syrią oraz falę uciekinierów szturmujących wybrzeża Europy. Z drugiej zaś migrantów wewnętrznych – o których wspomina się znacznie rzadziej lub zgoła wcale – którzy zostali zmuszeni do opuszczenia swoich domów, ale pozostali w Syrii, najczęściej dlatego, że zwyczajnie nie stać ich na wyjazd, albo na opłacenie przemytników „żywego towaru”.

Ks dr Waldemar Cisło, dyrektor polskiej sekcji Pomoc Kościołowi w Potrzebie, w niedawnym dramatycznym apelu wzywającym do niesienia pomocy dla Syryjczyków, przypomniał, że w kraju tym żyje 12 mln osób wymagających natychmiastowej pomocy humanitarnej, z czego około 8 mln osób zostało wysiedlonych. Pilnie potrzebują oni ciepłej odzieży, ogrzewania, lekarstw i pomocy medycznej. Dość powiedzieć, że  przed wybuchem wojny domowej w Syrii było 6 tys. lekarzy, a po czterech latach jest ich zaledwie 250 (dane: Pomoc Kościołowi w Potrzebie). A to jedynie czubek gigantycznej góry potrzeb.

Sytuacja wewnętrzna Syrii nie jest jednak wcale ani tak jednorodna, ani tak oczywista, jak się ją próbuje często przedstawiać. Chrześcijanie rzeczywiście uciekają z terenów opanowanych przez Państwo Islamskie, bo są tam głównym celem prześladowań, a lista męczenników za wiarę wydłuża się niemal każdego dnia. Zupełnie inaczej wygląda to jednak na terenach kontrolowanych przez reżim Asada. Tam chrześcijanie wcale nie są tacy skłonni do migracji z ojczyzny. Wielu z nich otwarcie wręcz popiera syryjskiego dyktatora. Podczas swojej niedawnej wizyty w Niemczech patriarcha Grzegorz III Laham, zwierzchnik Greckokatolickiego Kościoła Melchickiego w Syrii, bronił rodziny Asadów, argumentując, że wprowadziła ona w Syrii wielką wolność religijną. Podobnie Miriam Shaded z Fundacji Estera, zajmującej się sprowadzaniem do Polski syryjskich chrześcijan z miejsc ogarniętych działaniami wojennymi: „Prawie wszyscy chrześcijanie w Syrii są zwolennikami Baszara. Tak było przed wojną i jest teraz, bo dzięki niemu jeszcze żyją. Jeszcze przed wojną Syria była bardzo liberalnym krajem. Kobiety miały równe prawa, chrześcijanki czuły się bezpiecznie (…)” – stwierdziła w rozmowie z „Polska The Times”.

To oczywiście grube uproszczenie, bo naprawdę trudno nazwać asadowską Syrię „liberalnym krajem”. Faktem jednak pozostaje – o czym przypomniał niedawno w „Rzeczpospolitej” Jerzy Haszczyński – że „mniejszość chrześcijańska, podobnie jak szyicka wspólnota alawitów, z której wywodzi się syryjski dyktator, poczuwa się do swoistej lojalności wobec władz” i rzadko decydują się na opuszczenie terenów, które objęte są kontrolą reżimu. Świadczy o tym znacząco mniejszy procentowy udział chrześcijan wśród syryjskich uchodźców w obozach w Libanie, Turcji i Jordanii, jak również wśród uciekinierów szukających schronienia na Starym Kontynencie. Na dowód tego Haszczyński przywołał dane International Crisis Group, według szacunków której 95 proc. zarejestrowanych w Libanie uchodźców z Syrii to sunnici. Nie jest to oczywiście powód do wybielania samego Asada, tym niemniej stanowi poważny argument, którego nie można omijać w rozmowach na temat przyszłości Syrii.

Obłaskawianie „rzeźnika”

Jeszcze na początku października, kiedy sprzymierzona od lat z Asadem Moskwa rozpoczęła lotnicze ataki na pozycje ISIS (i szerzej na całą antyreżimową partyzantkę), brytyjski premier David Cameron mówił, że Baszar al-Asad to „rzeźnik” i wspieranie go jest pomyłką. Teraz jednak sytuacja uległa diametralnej zmianie. Po krwawym atak dżihadystów w Paryżu wśród zachodnich polityków, a także na samym Kremlu, pojawiły się liczne głosy nawołujące do stworzenia szerokiej międzynarodowej koalicji antyislamskiej. A syryjski dyktator mógłby stać się z konieczności ważnym jej elementem. Eksperci wojskowi zgodnie podkreślają bowiem, że ISIS nie da się zniszczyć tylko i wyłącznie za pomocą nalotów z powietrza – potrzebne są przede wszystkim operacje wojskowe na ziemi. A syryjski dyktator dysponuje nadal całkiem silną, zwartą armią, która raz z większym, innym razem z mniejszym powodzeniem walczy nadal z oddziałami diżhadystów. Ma także naziemne bazy, centra logistyczne, magazyny, sprawny wywiad i sieć agentów – takiego „sojusznika” po prostu trudno lekceważyć.

Sam Asad daje natomiast niedwuznacznie do zrozumienia, że Zachód powinien zweryfikować swój stosunek do obecnej władzy w Damaszku. „Błędna polityka państw zachodnich, zwłaszcza Francji, w odniesieniu do tego, co dzieje się w naszym regionie, przyczyniła się do rozprzestrzenienia terroryzmu (…). To, co teraz Francja przeżywa w związku z terrorem, Syryjczycy odczuwają stale – oświadczył syryjski prezydent.

Inna sprawa, że dzisiejsza Syria składa się przynajmniej z trzech niezależnych od siebie i wzajemnie zwalczających się części. Oprócz terenów kontrolowanych przez wojska lojalne wobec Asada, są także rejony opanowane przez powstańców z antyasadowskiej Wolnej Armii Syrii, oraz spory obszar kraju przejętego zbrojnie przez ISIS, który wraz z częścią ziem należących do Iraku został przez nich proklamowany islamskim kalifatem. A dodać do tego trzeba jeszcze Kurdów atakujących z terenów Turcji i Iraku, również mających ambicję wyszarpania dla siebie kawałka syryjskiego tortu. Analitycy oceniają więc, że pod kontrolą Asada znajduje się dziś najwyżej jedna trzecia obszaru Syrii.

Coraz bardziej realny staje się więc, wieszczony do dawna, scenariusz rozpadu Syrii na kilka niezależnych państw, co w konsekwencji może doprowadzić do efektu domina w całym regionie. „Sądzę, że na Bliskim Wschodzie dojdzie w ciągu dekady lub dwóch do zmian, które sprawią, że region ten nie będzie wyglądał tak jak dawniej” – oświadczył przed kilkoma dniami dyrektor CIA John Brennan. A na takim scenariuszu nie zależy nikomu z wielkich graczy światowej polityki. Ewentualna wielka koalicja antyislamska  jest jednak utrudniona ze względu na widoczną różnicę interesów. Reżim Asada wspierają Rosja, Chiny, Iran – a zapewne lada dzień dołączy do tego grona także Francja – z kolei Stany Zjednoczone konsekwentnie popierają i zbroją umiarkowanych (przynajmniej z nazwy) syryjskich rebeliantów, domagając się ustąpienia dyktatora. Ale sytuacja jest niezmiernie dynamiczna i dziś nie można wykluczyć naprawdę żadnego ze scenariuszy, łącznie z tym najmniej realnym: wymuszonym przez światowe  mocarstwa chwilowym zawieszeniem broni między Asadem a „umiarkowanymi”. W imię zniszczenia ISIS.