Trudny powrót misji

Wiesława Lewandowska

publikacja 10.01.2016 18:25

Po co w ogóle istnieje coś takiego, jak telewizja publiczna? Marcin Wolski odpowiada w tonie bynajmniej nie kabaretowym: po to, żeby realizować polską rację stanu, rozumianą nie tylko jako kategoria polityczna, ale przede wszystkim jako kultura i duma narodowa

Niedziela 1/2016 Niedziela 1/2016

 

W warszawskiej siedzibie Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich rzadko kiedy zbierają się takie tłumy, jak to miało miejsce niedawno, przy okazji konferencji na temat „Przyszłość mediów. Dlaczego należy zmienić media publiczne?”. Jak nigdy, licznie przybyli ludzie związani z TVP, jako że zapowiadana przez obecny rząd reforma mediów publicznych oznacza dość gruntowną zmianę przede wszystkim tego właśnie medium, wciąż uznawanego w Polsce za najbardziej wpływowe.

Odpolitycznienie – upolitycznienie?

– To jest program propagandowy, tak jak wasza stacja uprawia propagandę i manipulację od kilku lat. I to się zmieni. Ponieważ tak telewizja publiczna funkcjonować nie powinna – powiedział w programie „Minęła dwudziesta” w TVP Info wicepremier i minister kultury prof. Piotr Gliński w reakcji na ostry ton dziennikarki, która uniemożliwiała mu swobodną wypowiedź. Zachowanie prowadzącej program, początkowo uznane przez prezesa TVP Janusza Daszczyńskiego za „odbiegające od standardów, które obowiązują w telewizji publicznej”, zostało później przez Komisję Etyki TVP zbagatelizowane jako nienaruszające zasad etycznych obowiązujących w stacji.

„Pańskie słowa obrażają nas, naszą antenę i Telewizję Polską” – napisali dziennikarze TVP Info w liście protestacyjnym do wicepremiera, pod którym podpisał się również sam prezes TVP Janusz Deszczyński. Ale prezes poszedł jeszcze dalej, oświadczając, że „zapowiedź upolitycznienia mediów publicznych zasygnalizowana w wypowiedzi wicepremiera jest atakiem na wolność słowa w niepodległej Polsce”. A przecież wicepremier powiedział o czymś wręcz przeciwnym – o koniecznym odpolitycznieniu telewizji publicznej. Spanikowane kadry TVP widać bardzo boją się zapowiadanej reformy, bo odpolitycznienie tego medium w celu przywrócenia mu jego właściwej misji musi wiązać się z gruntownymi zmianami wewnątrz tej instytucji.

Od samego początku istnienia Telewizji Polskiej niemal każde stanowisko pracy podlega tam politycznym targom. A każda z układających się stron polityczno-biznesowych dostaje kawałek telewizji do własnej dyspozycji, swoje poletko do obrobienia i obsadzenia zaufanymi ludźmi aż do najniższych szczebli. Bez trzęsienia ziemi nie da się tego zmienić.

Dekonstrukcja

Faktem jest, że w ciągu minionego ćwierćwiecza telewizja publiczna była postrzegana w kategoriach politycznego – a z czasem także biznesowego – łupu i dlatego też toczył się postępujący proces uwiądu misji publicznej. Doszło do przekształcenia tej instytucji w twór funkcjonalny jedynie dla określonych grup polityczno-biznesowych. Dlatego czas najwyższy, by przeprowadzić – jak to określa Agata Ławniczak, szefowa i działaczka telewizyjnego Związku Zawodowego Pracowników Twórczych i Technicznych Mediów Polskich „Wizja” – dekonstrukcję.

Agata Ławniczak wylicza cechy charakterystyczne dzisiejszej TVP, które wprost wykluczają jej funkcjonowanie w roli medium publicznego. Po pierwsze – outsourcing, czyli wyprowadzenie dziennikarzy poza telewizję; po drugie – zlikwidowane redakcje i zaniechanie pracy redakcyjnej; po trzecie – twórcy na marginesie; po czwarte – korporacja zamiast misji; po piąte – zniszczona telewizja regionalna. Jest oczywistością – z którą nikt już nie może nawet dyskutować – że Telewizja Polska jako spółka Skarbu Państwa podlegająca regułom prawa handlowego, nastawiona na zarabianie pieniędzy, ogranicza produkcję drogich – i w dodatku nieatrakcyjnych dla reklamodawców – programów misyjnych.

– Od samego początku TVP stanowi swoistą hybrydę, podatną na wszelkiego rodzaju deformacje – mówi Agata Ławniczak. W sposób szczególny ujawniło się to za czasów Roberta Kwiatkowskiego, który wprowadził reformę likwidującą redakcje jako twory zbyt kosztochłonne. Dziennikarze zostali wyrzuceni do Agencji Produkcji, a potem, po 14 latach, tychże dziennikarzy prezes Juliusz Braun przekazał do agencji pośrednictwa pracy tymczasowej „Leasing Team”.

Okazuje się, że tzw. telewizja publiczna nie potrzebuje ani dziennikarzy, ani innych twórców, bo zajmuje się przede wszystkim prostą produkcją komercyjną. Propozycje wylizingowanych, ale upartych dziennikarzy, czyli ambitne projekty misyjne programów historycznych, edukacyjnych, mówiących np. o tożsamości narodowej, programów skierowanych do dzieci czy młodzieży – spotykają się ze stwierdzeniem szefów: jeżeli chcesz go robić, postaraj się o pieniądze.

Tajemnicze finansowanie

Telewizja publiczna, by ciąć koszty, nie tylko pozbyła się dziennikarzy, ale też praktycznie zlikwidowała redakcje merytoryczne, co wyraźnie widać po jakości programów uchodzących za dziennikarskie.

Związek Zawodowy „Wizja” domagał się prawdziwych informacji na temat finansów, ale, oczywiście, nie uzyskał ich. – Nie wiemy więc, w jaki sposób są wydawane pieniądze publiczne – mówi Agata Ławniczak. Ogromna nieprzejrzystość struktury TVP sprawia, że trudno prześledzić, jak przepływają pieniądze zarówno w środku instytucji, jak i na zewnątrz.

Wiadomo jedynie, że w okresie od początku 2011 r. do końca 1. kwartału 2014 r. TVP poniosła koszty rzędu 807 mln zł, kupując filmy i programy od producentów zewnętrznych.

Od producentów zewnętrznych TVP kupuje większość programów, a studia telewizji publicznej w wielkim kompleksie gmachów przy ul. Woronicza w Warszawie na co dzień świecą pustkami.

W niepojętej sytuacji znalazła się Telewizja Regionalna, która miała nieść oświatę i kulturę do najciemniejszych zakątków Polski, a dorobiła się zaledwie ok. 1 proc. oglądalności... 11 małych ośrodków ma budżet zgodny z nazwą – nieproporcjonalnie mniejszy niż te duże; starcza zaledwie na skąpą produkcję serwisów informacyjnych, które przestają być serwisami regionalnymi, informującymi o zdarzeniach regionu, gdyż produkcja własnych newsów jest zbyt droga.

I tu też pojawia się groźna polityczność, prowadząca wręcz do zniewolenia mediów regionalnych. Bo żeby nadawać jakikolwiek program, telewizje regionalne muszą szukać sponsorów i znajdują ich w... samorządach oraz podległych im agendach. Czy pozyskując w ten sposób pieniądze, mogą produkować bezstronny, niezawisły program?

W roli małp

– Za moich czasów, gdy w TVP emitowano „Polskie ZOO”, były dwa badania – owszem, badano oglądalność , ale dla celów sprawozdawczych, a naprawdę liczyło się badanie oceny programów. Teraz obowiązuje filozofia „zostańcie z nami”, a nie „przyjdźcie do nas” – w ten sposób niepoprawny dziś satyryk Marcin Wolski, wcale nie satyrycznie, opisuje rzeczywistość publicznej telewizji. – Trzeba w końcu doprowadzić do tego – mówi Wolski – by zdumione społeczeństwo mogło się dowiedzieć, że istnieje zupełnie inny świat: świat gazet, które nie występują w telewizyjnych przeglądach prasy, mimo że są ciekawe i spluralizowane; świat niezależnych twórców; świat wspaniałych młodych historyków – świat ludzi mądrych!

 

 

Po co w ogóle istnieje coś takiego, jak telewizja publiczna? Marcin Wolski odpowiada w tonie bynajmniej nie kabaretowym: po to, żeby realizować polską rację stanu, rozumianą nie tylko jako kategoria polityczna, ale przede wszystkim jako kultura i duma narodowa. Nie tylko jego zdaniem, najistotniejsze jest, aby do telewizji wrócili twórcy, artyści, dziennikarze. A mogą wrócić tylko wtedy, kiedy zostaną tam przywrócone merytoryczne redakcje, które będą miały swoje przedłużenie w postaci kanałów tematycznych. W dobrych mediach to profesjonalne redakcje tworzą politykę programową, inspirują, konfrontują pomysły, uczą.

Misją mediów publicznych powinna być szeroko rozumiana edukacja społeczeństwa, a tej, jak się zdaje, twórcy mediów publicznych w III RP metodycznie i świadomie zaniechali, zasłaniając się złymi wspomnieniami z czasów komunizmu. Na ile był to zamysł ideologiczny, a na ile czysto ekonomiczny – trudno dziś rozeznać. Faktem jest, że skutecznie udało się Polaków – jak to ujmuje Marcin Wolski – „sprowadzić do roli małp”, chętnie kopiujących obce wzorce, a najchętniej nie najlepsze. A te podsuwa im właśnie telewizja publiczna w postaci tzw. formatów, czyli programów i filmów zakupionych za granicą, a wypełnionych treścią dostosowaną do polskich warunków. Można zatem powiedzieć, że misję sprowadzenia swych odbiorców do stanu potulnego bezmyślenia mediom publicznym III RP udało się wypełnić znakomicie.

Reforma, a nie zamach

Aby skutecznie przywrócić mediom publicznym, a zwłaszcza TVP, wolę i zdolność do pełnienia ich właściwej misji, potrzebne jest przede wszystkim stałe, stabilne finansowanie oraz nowe ich usytuowanie w strukturze prawno-ustrojowej (choćby wyłączenie spod nadzoru KRRiT). Naprawa zewnętrznych uwarunkowań jest konieczna, może coś poprawić i uzdrowić, ale nie zrobi tego do końca, konieczne jest bowiem uzdrowienie wnętrza samej instytucji, i to jest najważniejsze zadanie dla reformatorów – mówią doskonale znający wewnętrzne patologiczne mechanizmy niepokorni dziennikarze TVP.

Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich od dawna przygotowywało własny projekt naprawczy, który teraz został skierowany do twórców nowej ustawy medialnej. Przewodniczący rządowego zespołu – wiceminister Krzysztof Czabański zapewnia, że uwagi SDP będą przynajmniej w 90 proc. wzięte pod uwagę.

Aby przerwać komercyjny obłęd, w którym tkwią media publiczne od czasu nadania im formy spółek, trzeba te spółki przekształcić w instytucje użyteczności publicznej. SDP sugeruje, aby organizatorem tych nowych instytucji był Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego. – Naszym zdaniem – podkreśla wiceszef SDP Piotr Legutko – każdy z nadawców publicznych powinien zostać wymieniony w treści ustawy i tylko na drodze ustawowej może dojść do zmiany liczby i statusu nadawców. To byłaby gwarancja, że te instytucje nie będą znikać.

Gwarancją istnienia mediów publicznych jest przede wszystkim stabilne finansowanie, nie tylko zapewniające im polityczną niezależność, ale także w sposób istotny wpływające na jakość programów. Obecnie o jakości decydują zazwyczaj kiczowate gusta reklamodawców. W ten sposób misja mediów publicznych sama sobie zaprzecza: nie kształtuje dobrych gustów, nie podnosi poziomu kultury, lecz schlebia temu, co najgorsze, najbardziej kiczowate. Za wielkie pieniądze.

SDP przedstawia pomysł wprowadzenia opłaty audiowizualnej, niezbyt wysokiej, ale skutecznie ściągalnej. Jako uzupełnienie proponuje opłatę kompensacyjną pobieraną od nadawców komercyjnych z tytułu radykalnego zmniejszenia udziału mediów publicznych w rynku reklamowym, ponieważ stopniowo należy w nich powiększać przestrzeń wolną od reklam.

W celu redukowania upolitycznienia mediów publicznych SDP proponuje, aby kompetencje powoływania szefów publicznych instytucji medialnych miał nowy organ państwa – Rada Mediów Publicznych, składająca się z 3-5 osób rekomendowanych przez ogólnopolskie stowarzyszenia twórcze wskazane przez ustawodawcę. Oczywiste jest, że w jej składzie nie powinno być polityków.

Przekształcone i gruntownie zreorganizowane media, zwane obecnie – niestety bezzasadnie – publicznymi, mają, według zapowiedzi rządowych reformatorów, przybrać dumną nazwę mediów narodowych. To zobowiązuje. Przed nami jednak – zapewne znacznie ostrzejsza od dotychczasowych – medialna walka z reformatorami. Ci, w których interesy ta reforma najbardziej uderza, już mówią o zamachu na wolność mediów. Wykorzystując swą propagandową moc, będą nim straszyć nie tylko Polaków, ale też całą Europę.