Trzy dary

KAMILA TOBOLSKA

publikacja 24.02.2016 22:43

Powiedzieli Bogu „tak” i pozwolili Mu poprowadzić się drogami, które mogą wydawać się szalone. Żyjąc wśród ubogich i pogubionych, odkrywają wraz z nimi czym jest Boże miłosierdzie.

Przewodnik Katolicki 7/2016 Przewodnik Katolicki 7/2016

 

Tuż przed narodzinami swojego czwartego syna małżeństwo misjonarzy, Rena i Romain de Chateauvieux, podróżowało po pustyni w Chile. Podążali z radością do kolejnego miejsca swojej posługi, ale jednocześnie niepokoili się o to, gdzie przyjdzie im urodzić dziecko. Kiedy tylko dotarli do celu, do autobusu, którym się przemieszczali, wszedł tamtejszy biskup i błogosławiąc im z uśmiechem, dotknął brzucha Reny, czyniąc na nim znak krzyża. Zdumieni spytali, skąd z jego strony takie zainteresowanie. Odpowiedział, że zanim został kapłanem, był ginekologiem. Zaraz też skierował ich do lekarza, swojego przyjaciela, a ten zadbał o szczęśliwe narodziny 3-letniego obecnie Estebana. Rena i Romain po raz kolejny doświadczyli wówczas, jak Bóg ich prowadzi i w zaskakujący sposób troszczy się o nich.

Zostałem Jezusem!

Fawele leżącego na wschodzie Brazylii miasta Salvador da Bahia, to jedno z najuboższych miejsc tego kraju. To tam przyszła na świat Rena, jako drugie z pięciorga dzieci. Ojciec był alkoholikiem i kiedy miała 5 lat, rodzice się rozeszli. Dla mamy, z którą zostały dzieci, wyzwaniem było nie tylko posyłanie ich wszystkich do szkoły, ale także wykarmienie. – Moja dzielnica pełna była nie tylko biedy i przemocy, ale też narkomanii, prostytucji i gwałtów. Jako nastolatka zaczęłam sobie zadawać pytanie, jak będzie wyglądało moje życie, jaki ma ono sens. W moim sercu było dużo smutku i cierpienia. Nie mogłam znaleźć dla siebie miejsca. Nic też wówczas nie wiedziałam o Jezusie, bo nasz dom był zupełnie niewierzący – wspomina Rena. Pewnego dnia jednak znalazła w sypialni mamy Biblię. − Miałam wtedy 16 lat i zaczęłam pomału ją czytać. Znalazłam fragment, który opisywał mękę Chrystusa. To była bardzo ważna chwila w moim życiu. Uświadomiłam sobie wówczas, że istnieje Bóg i że oddał za mnie życie na krzyżu. Zaczęłam płakać. Zapragnęłam ofiarować Bogu swoją miłość, całe moje życie – wyznaje. Rena zaczęła chodzić do najbliższego kościoła, przyjęła sakramenty i włączyła się w grupę modlitewną. Czuła jednak, że musi zrobić coś więcej. Odkryła, że w parafii jest wspólnota misjonarzy, którzy służą ubogim. Zamieszkała z nimi, mając 17 lat i przez sześć lat ewangelizowała swoją dzielnicę.

Romain pochodzi z Marsylii. Razem z czterema braci wychowywał się w katolickiej rodzinie, choć jak przyznaje, wówczas był katolikiem w głowie, a nie w sercu. Jako młody człowiek nie stronił od imprezowego życia. Skończył architekturę, a na trzecim roku studiów kształcił się w Ameryce Południowej. Zaprzyjaźniony z jego rodziną ksiądz przebywał wtedy na misjach w Brazylii, w Salvador da Bahia. Zaprosił go do siebie, a Romain postanowił wybrać się tam pod koniec Wielkiego Postu. Kiedy dotarł do faweli, ludzie podchodzili do „białego” i pytali, czy potrzebuje broni, narkotyków czy kobiety. „Nie, nie, ja szukam księdza” − odpowiadał. Zaprowadzili go więc do wspólnoty, w której mieszkała Rena. W Wielki Czwartek osoba organizująca w parafii inscenizację Męki Pańskiej uświadomiła sobie, że ciągle nie ma kandydata do roli Jezusa. Poprosiła więc o jej odegranie Romaina, który miał wówczas długie włosy i brodę. − To był rodzaj nawrócenia, zostałem Jezusem! – przyznaje.

Siedem dni w Brazylii

Na końcu Drogi Krzyżowej posługujące w Salvador siostry misjonarki miłości poprosiły Romaina o zaniesienie lekarstw pewnemu starszemu mężczyźnie. − Dotarłem do jego malutkiego domku, a on zaproponował, żebym usiadł koło niego na łóżku, w którym leżał. Zaczęliśmy rozmawiać. Opowiadając mi o swoim życiu i swoich cierpieniach zaczął płakać jak dziecko. Kiedy ocierałem mu łzy, wydarzyło się coś wyjątkowego. Jego twarz odmieniła się tak, że zobaczyłem w niej twarz Jezusa w koronie cierniowej i z kroplami krwi. W Jego oczach widziałem wielką, głęboką miłość do mnie. Nigdy dotąd nie czułem się tak kochany! Usłyszałem wtedy w sercu głos: „Romain, szczęście, którego szukasz, odkryjesz w służbie ubogim” − wspomina. Początkowo myślał, że to oznacza, iż ma zostać księdzem. Tyle tylko, że zakochał się w poznanej właśnie Renie. Nie odważył się jej jednak tego powiedzieć, bo wydawało mu się, że myśli ona o byciu zakonnicą. Z kolei Rena, której w tym samym czasie przystojny Francuz „skradł serce”, sądziła, że on wybierze drogę powołania kapłańskiego. Nie wiedząc o swoich uczuciach, rozstali się i Romain wrócił do Francji na studia. − Kiedy je skończyłem, mój przewodnik duchowy poradził mi, że powinienem wrócić do Brazylii i sprawdzić, co się dzieje z Reną. Wykupiłem bilet, zakładając, że spędzę tam tydzień. Pomyślałem, że jeśli Bóg stworzył świat w siedem dni, to mi też da odpowiedź w takim czasie – mówi z uśmiechem. Zaczęli rozmawiać ze sobą dopiero czwartego dnia po jego przybyciu do wspólnoty, ale szybko odkryli, że ich powołaniem jest małżeństwo i służba biednym. Romain od razu poprosił Renę o rękę. Kiedy 10 lat temu brali ślub, prosili Boga o trzy dary: wspólnej modlitwy, ubóstwa i bycia misjonarzami do końca swoich dni.

 

 

Misje w autobusie

Na pierwszą misję wysłał ich Kościół we Francji jako świeckich misjonarzy do Stanów Zjednoczonych do środowiska nielegalnych imigrantów, głównie z Meksyku. Spodziewali się wówczas narodzin prawie 9-letniego obecnie Theophane’a. – To miejsce było jak getto, Kościół katolicki był tam zupełnie nieobecny, a potrzeb wiele. Dzięki naszej pracy w ciągu dwóch lat powstało Centrum Jana Pawła II, które zajmuje się nie tylko ewangelizacją, ale też pomocą socjalną i prowadzi kursy angielskiego. Udało się też utworzyć w tym miejscu wspólnotę, która dała początek parafii – wspomina Romain.

Po tym bardzo owocnym czasie tym razem Episkopat Ameryki Łacińskiej posłał małżeństwo, już z dwójką synów, w trasę po różnych krajach kontynentu. Zaczęli od zdobycia środka transportu, a jednocześnie miejsca do mieszkania. W tym celu zdobyli stary amerykański autobus szkolny z odzysku, przemalowali go i przerobili na dom na kółkach z kuchnią, łazienką, jadalnią i łóżkami. W ciągu trzech lat odwiedzili szesnaście krajów, wszędzie głosząc Dobrą Nowinę. Podróż do każdego z miejsc wskazywanych przez poszczególnych biskupów zajmowała im kilka dni. Po dotarciu do danej miejscowości pozostawali w niej przez kilka tygodni. − Najpierw ludzie przyglądali się nam i pytali, kim jesteśmy. Przez pierwsze dni ciągle ktoś przychodził, żeby zobaczyć, jak wygląda nasz autobus od środka. Dzieci z zaciekawieniem oglądały namalowane na jego bokach kolejne sceny przedstawiające objawienia Matki Bożej z Guadalupe. Opowiadaliśmy o nich i to był początek katechizacji – wyjaśnia Rena. Z czasem zaczynali odwiedzać rodziny w domach. – Poprzez rozmowy staraliśmy się dowiedzieć, z jakimi problemami zmagają się mieszkańcy. Wiedząc już o nich, przygotowywaliśmy projekt odpowiadający na ich potrzeby – mówi Romain. I tak w sercu Brazylii, w Amazonii, powstała drużyna piłkarska „Rybacy ludzi”, która jest formą terapii dla alkoholików. Mężczyźni nie tylko wspólnie grają, ale też modlą się i podejmują różne działania, a część z nich stała się wręcz misjonarzami dla innych mieszkańców.

W Meksyku, gdzie autobus stanął między slamsami, Rena i Romain zaczęli od nocnych misji na ulicy skierowanych do młodych ludzi. Po pewnym czasie zachęcili ich do stworzenia miejsca, w którym będą mogli się modlić. I tak dilerzy narkotyków zamienili się w budowniczych kaplicy, która nosi wezwanie św. Stefana. Kiedy z kolei dotarli do wskazanej miejscowości w Gwatemali, ludzie myśląc, że są z organizacji Lekarze bez Granic, ustawili się – szczególnie mamy z dziećmi – przy autobusie w długiej kolejce. Misjonarze zawieźli więc ich wszystkich do najbliższego szpitala oddalonego o cztery godziny drogi. Zrobili tym na dyrektorze tej placówki takie wrażenie, że dał się przekonać do budowy szpitala w potrzebującej tego okolicy. Jego front zdobi wizerunek Matki Bożej z Guadalupe.

Mniej zimny świat

Po zakończeniu tej 3-letniej misji Kościół w Chile poprosił małżeństwo de Chateauvieux, aby podjęło się posługi na przedmieściach 5-milionowej stolicy kraju, Santiago. Zamieszkali w ubogiej dzielnicy La Pincoya, którą „rozsławiają” nie tylko złodzieje samochodów, ale także walczące ze sobą gangi. W parafii, od której otrzymali trzy stojące obok siebie małe budynki, mieszka ponad 50 tys. osób, a pracuje w niej tylko jeden kapłan, odwiedzając dwanaście znajdujących się na jej terenie kaplic. Kiedy Rena i Romain zaczynali swoją chilijską przygodę, na papieża został właśnie wybrany kard. Bergoglio. Jak przyznają, bardzo poruszyły ich słowa wypowiedziane przez niego podczas pierwszej modlitwy Anioł Pański, 17 marca 2013 r. „Odrobina miłosierdzia czyni świat mniej zimnym i bardziej sprawiedliwym” – mówił wówczas Franciszek, a w sercach misjonarzy pojawiło się pragnienie założenia w Santiago wspólnoty, która będzie służyć ubogim, dzielić z nimi codzienność, jednocześnie ewangelizując. I tak powstała „Misericordia”, którą tworzy obecnie, oprócz założycieli, argentyńsko-francuskie małżeństwo (poznali się w 2009 r. podczas Europejskiego Spotkania Młodych w Poznaniu), pięciu wolontariuszy z Francji i brazylijski seminarzysta. Każdy dzień zaczynają wspólną modlitwą, a po niej trwają w ciszy na godzinnej adoracji. Przed południem wyruszają na ulice swojej dzielnicy, odwiedzając jej mieszkańców. Wysłuchują opowieści nie tylko o tym, co dzieje się w domach, ale i w sercach ludzi. Pocieszają, dodają odwagi, dzielą się radością, którą daje im Chrystus. Piątkowe dopołudnia to z kolei czas, który poświęcony jest kobietom w stanie błogosławionym. Zapraszane są po prostu do domu wspólnoty na rozmowę i wspólny posiłek. Mogą nie tylko pobyć ze sobą i z misjonarzami, ale też uzyskać informacje na temat przebiegu ciąży. Te cykliczne spotkania mają pomóc tym kobietom w zaakceptowaniu swojego stanu i odkryciu radości macierzyństwa. Wiele z nich to bowiem prostytutki.

Przez Miłość i dla miłości

O godz. 15.00 swoją działalność rozpoczyna wspólnotowe centrum edukacyjne, w ramach którego misjonarze prowadzą świetlice, oddzielne dla dziewcząt i chłopców. Pomagają dzieciom w odrabianiu lekcji, organizują dla nich rozmaite warsztaty, udzielają lekcji muzyki. − Chodzi o to, aby poranione przez życie dzieci z naszej dzielnicy doświadczyły rodzinnego ciepła. Obdarzamy je miłością, proponujemy przejście z prawa przemocy i agresji panującego na ulicach na prawo szacunku i miłości obowiązujące w naszym centrum – opowiada Rena.

W każdy wtorkowy wieczór misjonarze zapraszają wszystkich chętnych do modlitwy różańcowej. Najpierw przechodzą przez ulice z procesją, a potem modlą się w jednym z domów. Na modlitwę zapraszają też w każdej chwili do swojej kaplicy, a szczególnie w piątek wieczorem. Wtedy bowiem prowadzona jest adoracja, która, jak podkreślają, dla wielu stała się początkiem przemiany życia, swoistego zmartwychwstania. Jedną z takich osób jest 14-letni Bastian, który dwa lata temu był świadkiem, jak na ulicy zabito jego przyjaciela. – Serce tego chłopca przepełniała złość, był agresywny. Chciał nawet zostać policjantem, tylko po to, żeby w przyszłości złapać mordercę. Kiedy trafił na adorację, długo na niej płakał. To spotkanie z Jezusem tak go przemieniło, że stał się radosnym, pełnym pokoju chłopakiem. Powiedział mi niedawno, że teraz chce być architektem – relacjonuje Romain. − Spełniamy misję miłosierdzia, odkrywając przed najuboższymi i najsłabszymi, że są kochani przez Boga, że zostali stworzeni przez Miłość i dla miłości. Ta prawda może pomóc ludziom podnieść się i odnaleźć głębokie szczęście mimo wszelkich zranień, jakich w życiu doznali.

Już wkrótce „Misericordia” planuje otworzyć punkt medyczny. Prowadzone będą w nim konsultacje i zapewniony dostęp do lekarstw. A w nieco dalszej przyszłości powstać ma Centrum Miłosierdzia, w którym znajdzie się miejsce nie tylko na świetlice dla setki dzieci, ale także szpital i mieszkania dla następnych wolontariuszy. Nieustannie bowiem zapraszani są do przyłączenia się do wspólnoty, na rok lub dwa, młodzi ludzie i młode małżeństwa (więcej na www.misericordia-international.org). Z kontenerów powstaje już pierwsza część centrum. − Naszym marzeniem jest stworzenie w La Pincoya miejsca, które będzie dla tej dzielnicy niczym serce Jezusa. Wszędzie gdzie to możliwe prosimy o modlitwę za nas i za nasze dzieła – podkreślają małżonkowie. Prośbę tę przekazują także, podróżując właśnie po Europie wyjątkowym samochodem campingowym, z piątym synem, który przyjdzie na świat za kilka miesięcy. Z boków Holybusa uśmiechają się do mijanych ludzi portrety świętych. A z największej, tylnej ściany spogląda na świat Miłosierny Jezus.