Między człowiekiem a Bogiem

Krzysztof Koehler

publikacja 10.06.2005 16:30

W marcu na początku Wielkiego Postu ukazała się w księgarniach książka podpisana przez Jana Pawła II, papieża Kościoła powszechnego, zatytułowana „Tryptyk rzymski. Medytacje”. Azymut, Nr 4/2002

Kilka uwag o „Tryptyku rzymskim” Jana Pawła II
W marcu na początku Wielkiego Postu ukazała się w księgarniach książka podpisana przez Jana Pawła II, papieża Kościoła powszechnego, zatytułowana „Tryptyk rzymski. Medytacje”. Wypełnia ją jednak nie tekst bulli, homilii, listu pasterskiego czy encykliki (a są to „gatunki”, w jakich zazwyczaj wypowiadają się papieże): nowy tekst Papieża to... wiersze. Należy jednak uprzedzić czytelnika, że nie są to wiersze, do jakich, być może, jest przyzwyczajony na co dzień.

Nie jest to w żadnym razie książka „wzruszająca”; nie dostarczy ona łatwych, emocjonalnych przeżyć miłośnikom współczesnej religijnej (czy raczej kościelnej) mowy poetyckiej. Wielu zapewne zwróci uwagę na „niepoetyckość” tej poezji i odczyta „Tryptyk rzymski” jako kolejną, jakże ważną, niemniej jednak tylko wypowiedź Jana Pawła II o świecie. Ale przecież to właśnie fakt, iż Jan Paweł II zdecydował się ogłosić swoją kolejną wypowiedź jako poeta, jest szczególnie interesujący i właśnie nad tym, że Papież mówi do nas - hic et nunc! - językiem poety, warto rozmyślać.

Całą sprawę można by nieco uprościć i ogłosić, iż gest papieski warunkowany jest sentymentalnym nawrotem Jana Pawła II do upodobań sprzed lat. Jeżeli można by temu stanowisku nawet przypisać część racji (choć jest to wytłumaczenie, które wyjaśnia najwyżej przyczynę, a nie cel całego przedsięwzięcia), to jednak nie wolno rozciągać tego „sentymentalnego nastawienia” na samą poezję. Liryka przedstawiona w „Tryptyku rzymskim” unika zdecydowanie jakichś sentymentalnych, typowo poetyckich akcentów.
Jednakowoż do „Tryptyku rzymskiego” podejdzie się inaczej, jeśli tylko będzie się chciało widzieć w poezji nie łatwe, emocjonalne wzruszenia, ale najpoważniejsze, bo zasadnicze, i do tego maksymalnie skondensowane językowo rozważania o człowieku, świecie oraz sensie jednego i drugiego. Jeśli takie kryteria będziemy przykładać do poezji, a są to kryteria, które wyznaczają jej poeci od Heraklita, poprzez starotestamentowych Mędrców i Proroków, to okaże się, iż są to najszczytniejsze źródła mowy poetyckiej. Dyskurs Papieża jest nazwany przezeń Medytacją. Przedmiotem owej medytacji jest Wszystko: Bóg, Człowiek, Stworzenie, Dzieje, Zbawienie...

Wywód podzielony jest na trzy części: pierwsza, najbardziej może poetycka, nosi tytuł „Strumień”; druga, najobszerniejsza to „Medytacje nad Księgą Rodzaju na progu Kaplicy Sykstyńskiej”, i wreszcie trzecia, w której autor rozmyśla nad historią Abrahama, to „Wzgórze w krainie Moria”. Trudno jest opowiedzieć treść „Tryptyku”, choć zarazem, poprzez swój zakres tematyczny, poezja Papieża domaga się komentarza, ale jednocześnie jest to poezja, do której uczciwy i pełen komentarz stać się musi swoistym przekładem z poezji na teologię czy filozofię: z dyskursu artystycznego na dyskurs filozoficzny. Niesamowita kondensacja tego typu poezji jest więc powodem owego pragnienia komentowania; jednocześnie jednak komentowanie jest niszczeniem owej kondensacji. Wytwarza się przez to jakieś błędne koło. Ale może wcale nie błędne? Może właśnie pojęte przez autora jako zasada twórcza: koło hermeneutyczne, koło filologiczne; wysiłek, który nieodłącznie towarzyszy każdej rozumiejącej lekturze, ale też wyznacza zasadniczy stosunek człowieka, jako człowieka, do świata!

To jest zapewne zamysł owego „Tryptyku rzymskiego” wyrażony w lakonicznej formie: „Widzenie czekało na obraz”: taki jest tajemniczy związek między Stworzeniem a jego Stwórcą, odmalowany przez Michała Anioła w Kaplicy Sykstyńskiej: taki jest też zapewne charakter każdego twórczego, rozumowego ustosunkowania się człowieka do tego, co go otacza, ale taki jest też charakter tej Medytacji, która za swój przedmiot przyjmuje i Dzieło Boga, i zarazem dzieło genialnego artysty. Autor nazywa to twórcze ustosunkowanie się człowieka do świata i szukając jego przyczyny używa sformułowania „zdumienie”; to właśnie „zdumienie” uruchamia pragnienie „dowiedzenia się”, ono odpowiada za to, że człowiek staje się „progiem istnienia”.

Autor „Tryptyku rzymskiego” jest niezwykle precyzyjny; to też jest cecha kondensacji: jeżeli o najtrudniejszych do pojęcia kwestiach mówi się „jak najmniejszą ilością słów”, to taka postawa wymaga kondensacji absolutnej. Stąd pojawia się też pragnienie (a raczej wymuszenie, wywołane zarówno przez kondensację, jak i precyzję, więc nie jest to pragnienie dowolne) poszukania najważniejszych terminów, pojęć, wokół których toczą się medytacje autora.

Wyróżniłbym w „Tryptyku” kilka pojęć, które stanowią zasadnicze „punkty”, ogniwa medytacji. Jednym z nich będzie - wspomniany wyżej już - „próg”; innym „widzenie”, innym „wypowiedzenie”, kolejnym „podobieństwo” i związany z nim „obraz”. Jest więc „próg” - będący desygnatem przestrzennym ruchu (z całym swoim bagażem frazeologicznym - przekroczyć, zatrzymać się, stać, miejsce, miejsce spotkania, źródło i przedzieranie się doń, droga, poruszanie się), jest słowo (mówienie, milczenie, głos, odczytywanie, przemawianie, imię, cisza, wypowiedzenie, wypisanie, przyzywanie, pytanie, niewypowiedziany itd.), jest obraz (widzenie, niewidzialne, widzialne, podobieństwo, objawić się, odsłonić, zasłona itd.) Wokół tych trzech pojęć toczą się trzy części papieskiego tryptyku.

Tajemnicą zaskakującej, inspirującej - chwilami także obezwładniającej - siły tej książki jest to, że na kilkudziesięciu stronach, w trzech cyklach wierszy, dokonano ogromnej, najbardziej podstawowej analizy najważniejszych filozoficznych (czyli teologicznych) kwestii, którymi może zająć się człowiek. Moc poezji Jana Pawła II wyłania się z owego skrzyżowania: ogromnej, dla umysłu zwykłego człowieka nieogarnialnej przestrzeni z lakoniczną formą, skondensowaną i absolutnie precyzyjną. W poezji tej nie ma tak częstej dla liryki współczesnej przedstawiania procesu „dochodzenia” słowem do myśli: tu stajemy jakby po drugiej stronie, „za progiem”, kiedy to „odpowiednia rzecz znalazła już swoje słowo”.

W tej zasadniczej, absolutnej kondensacji przejawia się zarówno inspiracja, jak i artyzm „Tryptyku”. Forma spełniona tego tekstu jest twórczym nawiązaniem do kondensacji, do precyzji fresków w Kaplicy Sykstyńskiej, ale też jest nawiązaniem wprost do precyzji Księgi, której artyzm (jak to kiedyś, analizując sposób przedstawiania rzeczywistości w Biblii, zauważył Erich Auerbach) bierze się z ograniczonego do niezbędnych elementów skupienia się na istocie. A to właśnie skupienie się na istocie, na wyobrażeniu momentalnym (a zarazem monumentalnym) i przez to precyzyjnym, staje się czynnikiem, który „zaprasza odbiorcę” do współtworzenia, daje mu możliwość lektury aktywnej, przynaglającej do działania (w pierwszym rzędzie wyobraźniowego i uczuciowego, ale następnie życiowego, pozalekturowego). Podobnie jest w przypadku „Tryptyku”: kondensacja domaga się lektury aktywnej, rozumiejącej; zaś uruchomiona raz czytelnicza aktywność domaga się kontynuacji przenoszącej się ze sfery lekturowej w sferę życiową.

Autor czy raczej podmiot liryczny bardzo delikatnie, subtelnie cieniuje swoją obecność: wprowadza ją w kilku zaledwie momentach: „stoję przy wejściu do Sykstyny”, „słowa te czytałem codziennie przez osiem lat,/wchodząc w bramę wadowickiego gimnazjum” i najbardziej przejmujące: „Tak było w sierpniu, a potem w październiku pamiętnego roku dwóch konklawe,/i tak będzie znów, gdy zajedzie potrzeba,/ po mojej śmierci”. Z tego względu, iż jest ich tak niewiele, owe „przywołania autora” wydają się szczególnie istotne. Przede wszystkim wydaje się, iż w ważny sposób zakorzeniają dyskurs autora w egzystencji (jego egzystencji): bez tych „biograficznych”, czy tylko ukontekstowujących odniesień ten dyskurs nie byłby do końca autentyczny: poprzez owe odniesienia, szczególnie to ostatnie, na swój sposób porażające, oczywiste i uświadamiające to, co się stać musi, wyznania owe przynoszą tak ważne dla odbiorcy świadectwo: pozwalające nie uciekać medytacji od historyczności, ale wprost przeciwnie z ową historycznością medytację mocno wiązać. Przez to - wydaje mi się - jest to najgłębiej, jak to tylko możliwe, wyznanie katolickie, właśnie katolickie, bo głęboko rozumiejące dwuwymiarowość człowieka: jego historyczność i tejże historyczności nieustanne przekraczanie - transcendowanie.

Mimo tylko tych trzech „autoprezentacji” „Tryptyk rzymski” nie jest pozbawiony tak ważnego dla poezji ogromnego ładunku emocjonalnego: wyznacza go wielka ilość często dramatycznych pytań, które jednakowoż nie wynikają z niepewności, ale z owego „zdumienia”, rodząc tak ważne dla medytacji pragnienie pogłębienia zrozumienia. Są to pytania rodzące się z miłości, z obcowania, i w tym względzie pełnią podobną rolę jak na przykład pytania św. Augustyna z „Wyznań”, stanowiąc często wyznanie bezgranicznego oddania i zawierzenia Bogu.

Pytania z „Tryptyku” pełnią jednak tak samo funkcję maieutyczną: wiodą czytelnika w kierunku Prawdy, uruchamiają medytacje, stawiają jakby kolejne problemy, „progi”, które Medytacja pokonuje. Jest to tym bardziej przejmujące, iż język poezji „Tryptyku” jest językiem „polifonicznym”, w istocie - dialogiem. Zdania autora przeplatane są zdaniami z Biblii; biblijna fraza „napędza” medytacje, zadaje lekcję, niekiedy stanowi podsumowanie rozważań. W owym także stosunku autora „Tryptyku” do Pisma przejawia się też owa konieczność wyrażona sentencją „Widzenie czekało na obraz”. „Tryptyk rzymski” staje się przez to jakimś głębokim wglądem w Boży Ład, poprzez rozważania Bożego Słowa, ale i Bożego Stworzenia; jakąś wielką poezją, jakby nie na miarę czasów naszych napisaną. (A może właśnie na miarę tych czasów?).

Dlaczego więc wiersz, czemu forma poetycka, odpowiednia jest dla tego przesłania Jana Pawła II, które nazywa się „Tryptyk rzymski”?

Może dlatego, iż słowo poetyckie (słowo poetyckiego tworzenia) domaga się aktywnego zrozumienia, domaga się największego współ-działania pomiędzy Nadawcą a Odbiorcą, jest podane w formie skondensowanej i działa jak najsilniejsze wezwanie do działania.
Może więc dlatego?

Nigdzie indziej, w żadnej innej formie językowej zapewne nie udałoby się tak doskonale odzwierciedlić wielowymiarowości, wielogłosowości, polifonii dzieła Bożego. Czego dowodem niech będzie ostatni fragment „Tryptyku”, dwie jego ostatnie quasi-strofy.

- Zatrzymaj się -
Ja noszę w sobie twe imię,
to imię jest znakiem Przymierza,
które zawarło z tobą Słowo Przedwieczne,
zanim stworzony był świat.

Zapamiętaj to miejsce, kiedy stąd odejdziesz,
ono będzie oczekiwać na swój dzień -


To właśnie dzięki możliwości, która uobecnia się w poezji, ja jako czytelnik nie wiem, kto i do kogo te słowa mówi: Bóg do Abrahama? Autor do Abrahama? Autor do Czytelnika? A może Autor do siebie? Albo Abraham do Autora? Wiem, może, dopracowuję się myśli, o czym jest tu mówione, o powtórzeniu niespełnionej ofiary z Góry w Krainie Moria na Golgocie, ale zarazem o nieustanności tej ofiary, o tajemnicy największej - o związku między Bogiem i człowiekiem. I z racji tej niepewności, tej otwartej możliwości tego, kto do kogo mówi, docieram do zasadniczej prawdy i przejmującego znaczenia, owego wymieszania się czasów i możliwości wobec wielkiej, nieskończonej miłości Boga do człowieka (Abrahama, ale i każdego z nas). Jest to jakby unaocznienie, że ta miłość i to mówienie, dzieją się cały czas, wobec nas, tak jak działy się w dawnych czasach, a nawet zanim stworzony był czas.

I to unaocznianie dziania się tej miłości doświadczane jest przez nas, którzy czytają „Tryptyk rzymski”, przede wszystkim dzięki mocy poezji.