Próba honoru

Rozmowa z ks. bp. Tadeuszem Pieronkiem, rektorem Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie

publikacja 28.10.2006 17:07

Zasada politycznej poprawności jest przeciwieństwem prawdziwego honoru - to zwykłe tchórzostwo i unikanie pokazywania prawdziwego oblicza. Chodzi o to, aby przez przedstawienie własnego zdania, bądź poglądu, nie narazić się przypadkowo innej osobie. Azymut, 11/2002

Próba honoru



Jan Nowak-Jeziorański powiedział swego czasu, że honor dawniej był wartością nie tyle głoszoną, co głęboko przeżywaną. Czy dzisiaj zachowanie zgodne z zasadami honoru jest coraz rzadziej spotykane?

Niewątpliwie istnieje kryzys poczucia honoru, wynikający z powolnego zanikania hierarchii wartości i nieposzanowania ludzkiej godności. Jeżeli honor był w przeszłości poddawany poważnej próbie, to próba ta wynikała również z lekceważenia godności człowieka. Bo czym tak właściwie jest honor? To jest kluczowe pytanie, na które trzeba udzielić odpowiedzi. Otóż, moim zdaniem, honor jest poczuciem własnej godności, przeżywanym zgodnie z wyznawaną hierarchią wartości. Ta hierarchia wypływa z przekonania, że człowiek sam dla siebie jest panem, żeglarzem, okrętem, albo ma świadomość bycia dzieckiem Bożym. To drugie rozwiązanie bynajmniej w żadnym stopniu nie obniża jego wartości. Wręcz przeciwnie, stawia go na piedestale i pozwala dostrzec, w czym rzeczywiście tkwi istota jego wielkości. Chodzi nie tylko o wielkość osobistą, ale także wszystkich otaczających go ludzi. W przeszłości honor poddawany był różnego rodzaju próbom. Działo się tak dlatego, że sprowadzany był do wyobrażeń, jakie człowiek miał sam o sobie ze względu na własne zasługi. Można to odnieść do literatury i zachowań XIX-wiecznych, kiedy bardzo łatwo i szybko wyciągano szabelki albo pistolety dla obrony własnego honoru, własnej godności, choć często chodziło raczej o obronę własnej próżności, własnej mniemanej wielkości. W ten sposób usiłowano bronić nie człowieka jako osoby, lecz przypisywanych sobie z dumą zasług i mniemanych przywilejów.

Wiele się dzisiaj mówi o odpowiednim postępowaniu. Ale czy atmosfera politycznej poprawności sprzyja postawie honoru?

Zasada politycznej poprawności jest przeciwieństwem prawdziwego honoru - to zwykłe tchórzostwo i unikanie pokazywania prawdziwego oblicza. Jest skutkiem podporządkowywania się modzie panującej w świecie polityki, ekonomii czy kultury. Chodzi o to, aby przez przedstawienie własnego zdania, bądź poglądu, nie narazić się przypadkowo innej osobie, aby nie urazić jakiegoś magnata słowa lub wielkiego i zadufanego w sobie polityka. Z tej racji najlepiej nie być sobą i nie wygłaszać własnych poglądów. Czy to nie jest tchórzostwo? Wróciłem nie tak dawno z Krynicy, z debaty na temat społeczeństwa obywatelskiego. Uczestnicy tego spotkania poddali krytyce postawę politycznej poprawności. Znany rosyjski obrońca praw człowieka, członek Komitetu Spraw Międzynarodowych Dumy Państwowej Rosji, Siergiej Kowaliow, mówił, że świat idący w tym kierunku jest nie tylko pozbawiony honoru, ale zmierza do całkowitego zakłamania. Trzeba się z tego otrząsnąć!



Jak pogodzić mowy o honorze z kłamstwami dotyczącymi wykształcenia, plagiatami prac naukowych, niezrealizowanymi obietnicami wyborczymi, udowodnionymi wykroczeniami, popełnionymi przez wysoko postawionych urzędników... A może ta wytyczna postępowania odnosi się tylko do osób dobrze urodzonych?

Urodzenie nie jest wyznacznikiem bycia honorowym, choć nie przeczę, że może stanowić dodatkowy motyw do takiego postępowania. Wyznacznikiem są rzeczy o wiele głębsze, o których już mówiłem. Nade wszystko jest to odwołanie się do biblijnej prawdy, że Bóg nas stworzył i daje nam perspektywy eschatologiczne, zachęcające do tego, by już na ziemi starać się być obrazem i działać na Jego podobieństwo. Jeżeli w wymienionych przez Księdza przypadkach ktoś powołuje się na honor, to albo źle go rozumie, albo nim manipuluje. To pojęcie należy bezwzględnie odnosić do godności osoby. Trzeba także pamiętać o dwoistej naturze człowieka, o tym dramatycznym rozdarciu opisywanym przez świętego Pawła. Zwraca on uwagę na dwie siły działające w człowieku: dążenie do świętości i skłonność do zła, wynikającą z ludzkiej słabości. Jeżeli ktoś te słabości albo człowieczeństwo budowane na słabościach uważa za szczyt osiągnięć ludzkości i na nich opiera swój honor, to mamy do czynienia z poważnym nieporozumieniem. Takiego pojmowania honoru nie uznaję za prawdziwe. Chodzi raczej o to, że będąc obarczonym słabością i ulegając jej, poprzez odwołanie się do honoru, uruchamiam te odczucia i refleksje, które są szlachetne i potrafią mnie uczynić lepszym.

Na honor - zwracając się do swoich żołnierzy - powołuje się Szekspirowski Henryk V. Ale czy wodzowi wolno dbać o cześć własną, narażając na szwank losy swoich podwładnych?

Oczywiście, że nie! Jeśli wódz, będąc szlachetnym, walcząc o szlachetne cele, odwołuje się do szlachetności, to wszystko jest w porządku. Jeżeli jednak nawołuje do obrony czegoś, co nie jest najwyższym autorytetem, ani do niego nie prowadzi, lecz jest tylko wezwaniem na przykład do walki za wszelką cenę o utrzymanie tyranii lub pozycji społecznej, rzekomo przez wodza dozgonnie posiadanej, to nie jest to szlachetna walka - choćby była najofiarniejsza - i nie można jej zaliczyć do kategorii walki w obronie honoru. W 1939 roku minister spraw zagranicznych Józef Beck odpowiedział na ultimatum Hitlera, żądającego włączenia Gdańska do Rzeszy i poprowadzenia przez terytorium Polski eksterytorialnej linii kolejowej i autostrady, że: My w Polsce nie znamy pojęcia pokoju za wszelką cenę. Jest jedna tylko rzecz w życiu ludzi, narodów i państw, która jest bezcenna. Tą rzeczą jest honor. Jest to przykład, że można, będąc wodzem, odwoływać się do honoru jako uzasadnienia wielkiego czynu i zrywu. W polityce jednak zazwyczaj bywa inaczej.


W jednym z żartów na pytanie: „Czy będzie wojna? - pada odpowiedź: - Nie, ale walka o pokój może rozgorzeć do tego stopnia, że nie pozostanie kamień na kamieniu!”. Czy ta „pokojowa walka” nie określa często współczesnego rozumienia honoru?

Myślę, że nie chodzi tylko o współczesność. W historii znajdujemy wiele przykładów kampanii, wojen i krucjat odwołujących się do walki z mieczem w ręku, dla osiągnięcia mniej lub bardziej szlachetnych celów. Próbowano siłą rozstrzygać sprawy, które powinny być załatwione długotrwałym procesem wychowania lub paktowania z ludźmi inaczej myślącymi, inaczej wierzącymi, inaczej pragnącymi urządzić ten świat. Wojna nie może być brana pod uwagę jako jeden ze sposobów przekonywania innych do własnych poglądów albo karcenia za to, że są kim innym. Jest istotną sprawą, czy wyciągamy miecz po to, żeby innym narzucić swój styl myślenia, czy też bronić się przed niesprawiedliwymi atakami. Samo stwierdzenie „walka o pokój” jest absurdalne. O pokój się nie walczy, tylko się go buduje.

Co będzie, jeśli całkowicie zniknie poczucie honoru? Czy ma ono szansę przebicia się w świecie pragmatyzmu i kultu sukcesu?

Nie zniknie, gdyż musielibyśmy zwątpić w człowieczeństwo, co oznaczałoby równocześnie zwątpienie w Boga. Znamy przykłady, gdy ludzie upodleni przez przeciwników i skazani na śmierć trwali wiernie przy prawdzie do końca, by nie utracić honoru, ostatniego szańca broniącego ich godności. Oczywiście może dojść do zalania nas pragmatyzmem obecnym w wielu obszarach życia i świata. Jednak iskierka szacunku dla godności człowieka zawsze będzie się gdzieś tlić, by wcześniej czy później wybuchać, rozbłyskując w ciemnościach.

Jak pogodzić etos honoru z wielkim rozdrobnieniem po prawej stronie polskiej sceny politycznej? Wszyscy powołują się na dobro narodu, ale w imię tego robią więcej złego niż dobrego.

Powołują się zresztą nie tylko na dobro narodu, ale także na dobro chrześcijaństwa i Kościoła.

To chyba jeszcze gorzej.

Oczywiście, że tak. To jest właśnie fałszywe poczucie honoru, z którego człowiek uczynił swego rodzaju wehikuł dla forsowania własnych egoistycznych pomysłów.


Proszę zauważyć, że właściwie wszystko zostało w pewnym sensie zdeptane i obrzucone błotem. Po 1989 roku powstawały różnego rodzaju stowarzyszenia katolickie i różnego rodzaju ruchy kościelne. Patrząc dzisiaj na stan tych ugrupowań, nazywanych katolickimi i chrześcijańskimi, zauważamy wszędzie panoszących się polityków i politykierów. Żerują oni na tych organizacjach, powoływanych wówczas w dobrej wierze, wysysają wszystko to, co może służyć wyniesieniu ich na stołki urzędowe, poselskie i polityczne. Jest to coś okropnego!

Właściwie to, co było kościelne, katolickie i chrześcijańskie, przesycone jest dzisiaj polityką. Wynika to stąd, że pojęcie honoru zostało zredukowane u wielu polityków do osobistych mniemań o nieprzeciętnych własnych umiejętnościach i niepospolitych zaletach. W ten sposób polityką zajmuje się wiele życiowych miernot. Takim „zbawcom” wszyscy mają służyć, także Kościół i Ojczyzna. Tymczasem taka droga do kariery nie jest niczym innym jak wyciskaniem do końca osobistych korzyści. Proszę zresztą zauważyć, że chrześcijańskie stowarzyszenia dzisiaj to często tylko powoływanie się na nazwy. A gdy Chrystus i chrześcijaństwo nie wystarczy, to jest jeszcze Matka Boża i pod Jej sztandarami wszystko zdobędziemy. To prawda, byle tylko te sztandary służyły Bogu, a z tym jest już o wiele gorzej. Zwykle służą raczej politykom, którzy zatracili pojęcie honoru i dobra Ojczyzny.

Co należałoby uczynić - zdaniem Księdza Biskupa - aby znaczenie słów „katolicki” i „chrześcijański” odzyskało pierwotne świetności?

Trzeba się otrząsnąć z przekonania, że sama etykieta wystarczy. Chrześcijaństwo musi być konsekwentne. Wówczas można na nim budować także ruchy polityczne. Wymaga to jednak długiego procesu dochodzenia do świadomości wartości wiary i płynących z niej zobowiązań dla sfery życia osobistego, społecznego, gospodarczego, kulturalnego i politycznego. Tylko wtedy będziemy mieli ludzi dojrzałych, umiejących świadczyć o Chrystusie w każdej życiowej sytuacji.

Rozmawiał ks. Robert Nęcek